Krystyna Kurczab-Redlich uchodzi w warszawskim salonie za „znawczynię” Rosji, zaprasza się ja często na rozmowy w TV i wydaje wciąż to nowe książki, w których daje upust swojej fobii, czy raczej niepohamowanej obsesji na tle Władimira Putina.
W Polsce literatura antyputinowska zalega wręcz całe półki w księgarniach, stanowi już prawdziwy dział „wiedzy”. W 90 procentach jest to literatura pisana na zamówienie przez tzw. znawców Rosji za pieniądze i z inspiracji tych, którzy walkę o ten kraj sromotnie przegrali. Przypomnijmy tylko lata 90., kiedy tacy ludzie jak Gusiński, Chodorkowski, Niemcow czy Bierezowski trzęśli tym krajem, kradnąc na potęgę i przygotowując wielką transakcję, jaką miała być sprzedaż całego sektora energetycznego zagranicznym koncernom. Na biurku premiera Wiktora Czernomyrdina leżał już dokument o sprzedaży Gazpromu… Georgowi Sorosowi. Opisał to szczegółowo w swoje książce „Śmierć dysydenta. Dlaczego zginął Aleksander Litwinienck?” niejaki Alex Goldfarb. Litwinienko był „prowadzony” przez Goldfarba, dostarczał mu tajne dokumenty dotyczące największych tajemnic Rosji, które faxem przekazywane były do centrali w USA.
Czernomyrdin dokumentu o sprzedaży Gazpromu nie podpisał, a już w kilka lat później cała szajka spod znaku Sorosa i Bierezowskiego została z Rosji przepędzona. Możemy sobie wyobrazić, że gdyby Gazprom był własnością Sorosa, wówczas byłaby to „wspaniała firma, godna zaufania”, także w Warszawie. A tak, ponieważ pozostała w ręku Rosji jest „narzędziem imperialistycznej polityki Kremla”, jak finezyjnie określa się ją w mediach w Polsce.
Od tej chwili na całym świecie Soros i Bierezowski rozpętali wielką akcję dyskredytowania nowego prezydenta Rosji Władimira Putina, który stał się z dnia na dzień największym wrogiem „postępowej ludzkości” i „zachodniej cywilizacji”. Wszystkie chwyty w tej brutalnej grze są dozwolone – Putina oskarża się dosłownie o wszystko.
Pani Krystyna Kurczab-Redlich jest na polskim rynku czołowym przedstawicielem tej orientacji. Jej książki i wypowiedzi cechuje wyjątkowa zaciekłość, nienawiść i prymitywna propaganda, pełna insynuacji, plotek rodem z moskiewskiego liberalnego salonu i magla, który istnieje w najlepsze i stanowi punkt odniesienia dla „polskiej” polityki wobec Rosji. Byłem kiedyś na wykładzie takiego salonowca w Warszawie na Zamku Królewskim. Organizatorem było osławione Centrum Dialogu Polsko-Rosyjskiego kierowanego przez Sławomira Dębskiego, które dialoguje, a owszem, ale wyłącznie z moskiewskimi salonowcami, nie mającymi żadnego wpływu na rosyjską rzeczywistość. Wykład był żenującym i żałosnym popisem fobii i frustracji. Przypominało to do złudzenia zachowanie rosyjskiej inteligencji wobec caratu w końcu XIX i na początku XX wieku, co – jak wiadomo – było rozkładaniem czerwonego dywanu przed bolszewikami.
Takiej dawki nienawiści do własnego państwa, do własnej historii dawno nie słyszałem – było to wyjątkowo przykre doświadczenie, które utkwiło mi w pamięci. Ale właśnie wtedy zrozumiałem na czym polega ten toksyczny sojusz pomiędzy polskimi ośrodkami intelektualnymi a tymi nihilistami rosyjskimi. Jest on toksyczny, bo napędza po obu stronach irracjonalne myślenie o Rosji i paraliżuje w Polsce jakąkolwiek racjonalną koncepcję wzajemnych relacji z Moskwą. Dla wielu u nas tylko dysydenci, frustraci, liberałowie i jawni agenci Zachodu są jedynym partnerem do rozmowy. Jest to sytuacja nienormalna i kuriozalna.
Czytając kolejne książki Krystyny Kurczab-Redlich nie dowiemy się wiele o współczesnej Rosji i o jej narodzie, dowiemy się natomiast bardzo wiele na temat stanu umysłu moskiewskiego salonu i jego sojuszników w Polsce. Zilustruję to na przykładzie ostatniej książki pani Kurczab-Redlich pt. „Wowa, Wołodia, Władimir. Tajemnice Rosji Putina”. Mówiąc na jej temat w wywiadzie dla „Newsweeka” (18-24.07.2016), pani autorka zaserwowała nam takie teksty:
„Miał naprawdę [Putin] trudne dzieciństwo. Musiał bić się i kłamać, by przetrwać. Kłamstwo stało się jego mechanizmem obronnym. Wychowywał się na petersburskiej ulicy, na obskurnym podwórku, gdzie przesiadywali zwolnieni z łagrów w czasie amnestii Chruszczowa przestępcy i żule. Był notowany w milicyjnej izbie dziecka, do pionierów przyjęto go z opóźnieniem, co zdarzało się jedynie w przypadku wyjątkowo trudnych dzieci”.
Niezły wstęp – wychowanek petersburskiej ulicy pełnej żuli i przestępców. Skąd w takim razie taka jego popularność? To proste:
„Nie wchodzi po schodach, tylko wbiega; jest ciągle pokazywany w telewizji jako człowiek dynamiczny, silny. W rosyjskim społeczeństwie dominują kobiety – jest ich po prostu więcej, bo mężczyźni giną na wojnach, żyją w stałym stresie, piją i szybciej umierają. I kobiety zakochały się w Putinie”.
Można powiedzieć, że bardzo wnikliwa obserwacja socjologiczna. Ale idźmy dalej:
„Jego charakter ukształtowały lata 90. i „bandycki Petersburg”. W Dreźnie był jeszcze porządnym człowiekiem, choć popełniał drobne nadużycia i np. podobno brał pieniądze przeznaczone dla informatorów. W KGB, skąd go w końcu wyrzucono, miał zazwyczaj do czynienia z ludźmi na pewnym poziomie, po studiach. A w Petersburgu zbratał się z członkami mafii tambowskiej, przestępcami, którym był potrzebny jako wszechmocny wicemer drugiego co do wielkości miasta w Rosji”.
W Petersburgu: „Oszalał na punkcie pieniędzy. W tamtych latach nie było to rzadkością. Zajmował się między innymi nielegalnym handlem ropą naftową, metalami szlachetnymi, sprzętem wojskowym. Nie stronił od handlu narkotykami na skalę międzynarodową. Trzeba mieć bardzo silny rdzeń moralny, by się oprzeć takim możliwościom. Ale skąd on miał go wziąć, ten mały biedny Wowka?”.
Miły, protekcjonalny wtręt, „mały, biedny Wowka”. Ale ten „Wowka” staje się po objęciu władzy wszechwładnym potworem, który stoi za wszystkimi nieszczęściami świata:
„Gdy w roku 1998 został szefem FSB, mógł – przy pomocy agentów bliskowschodnich i czeczeńskich – rozpętać wojnę w Czeczenii i sprokurować porwania oraz akty terrorystyczne”.
„Liderzy Zachodu nie rozliczyli Putina za zbrodnie w Czeczenii. Gdyby to się wtedy stało, nie doszłoby do wojny z Gruzją. Po niej również nie spotkał go ostracyzm. Poszedł dalej: wojna z Ukrainą, aneksja Krymu. Zachód spróbował go zatrzymać, nałożył bolesne sankcje. Na próżno: teraz Putin bombarduje Syrię”.
Pyszne jest to „Putin bombarduje Syrię”, autorka liczy chyba, że ludzie w Polsce nie mają rozumu i nie są wstanie oceniać otaczającej ich rzeczywistości. Albo jest jeszcze inaczej – ona naprawdę wierzy w to co pisze, a jeśli tak, to mamy do czynienia z ciężką paranoją.
Koniec jest również porażający: „Ale po Brexicie sprawy znowu układają się po jego myśli. Zachód jest w kryzysie. Putin powiedział kiedyś, że ze wszystkiego, co się robi, trzeba czerpać przyjemność. I zdecydowanie czerpie przyjemność z rozwalania Unii Europejskiej oraz prowokowania Stanów Zjednoczonych. Jest królem chaosu. Jego bombardowania Syrii zwiększyły problem z imigrantami. I co robi Zachód? Zajmuje się imigrantami, gaszeniem pożaru, a nie podpalaczem, który jest przyczyną kryzysu”.
No proszę, „król chaosu”, a my myśleliśmy, że to przywódcy Zachodu. No ale pani Kurczab-Redlich nas uświadomiła, że nawet wtedy, kiedy to Ameryka wywołuje wojny (Irak, Libia, Syria…), to jest „prowokowana” przez Putina.
Proszę państwa, ale nie bójmy się, pani Kurczab-Redlich nas uspokaja, że ten szaleniec nie wywoła jednak wojny atomowej, bo jest tchórzem: „Wojny atomowej nie wywoła, bo nie zdąży dobiec do schronu. Jest sprytny, ale na pewno nie odważny”.
Kto wszakże teraz by odetchnął, ten się myli, bo ze strony rosyjskiego satrapy czyha o wiele większe niebezpieczeństwo: „Poważne niebezpieczeństwo tkwi chyba gdzie indziej: groźniejsi od jego bomb są dzisiejsi agenci wpływu Putina, którzy atakują świat, jedność europejską. Będą coraz liczniejsi”.
Takie teksty mogłyby się z powodzeniem ukazać w „Gazecie Polskiej” lub na antenie TV Republika. Albowiem ta histeryczna narracja niczym nie różni się od tej, jaką tam spotykamy. To, że nie ma to nic wspólnego z poważną analizą politologiczna i historyczną, nie trzeba chyba nikogo przekonywać. Gęgający pod batutą Sorosa i spółki gęgacze niszczą od lat polską publicystkę i polskie myślenie o Rosji, serwują polskiej opinii i tzw. elitom trujący jad i stek bzdur. Na takim fundamencie nie da się zbudować suwerennej polskiej polityki wschodniej. Ma ona, niestety, twarz pani Krystyny Kurczab-Redlich
Jan Engelgard