Eksperci – Marat Terterov i George Niculescu, uznając „kluczowe znaczenie geopolityczne rejonu Morza Czarnego ze względu na jego położenie w sercu Eurazji, Heartlandzie , nad którym kontrola jest kluczem do dominacji nad światem” zajęli się przede wszystkim relacjami w trójkącie UE-Rosja-Turcja, z udziałem republik zakaukaskich. Charakterystyczną cechą opracowania jest wskazanie na aspiracje Ankary do odgrywania roli regionalnego i pan-regionalnego mocarstwa, niezależnie od atlantyckiej linii politycznej i europejskich aspiracji Turcji. W tym zakresie państwo to jest w istocie konkurencją dla Brukseli, podobnie jak i Moskwa rywalizuje z pozostałymi dwoma podmiotami, przy czym relacje w tym trójkącie są dynamiczne (co daje podstawę do przedstawienia w dalszej części nieco bardziej zaskakujących wniosków).
Dotyczy to zresztą całej sytuacji w basenie Morza Czarnego: „umocniły się tu Turcja i Rosja, podczas gdy Stany Zjednoczone i Europa, pomimo swych zasobów inwestycyjnych i prób ich angażowania na tym obszarze – tracą. Region Morza Czarnego nie ma wyraźnego lidera. Po zakończeniu zimnej wojny znów stał się on zakładnikiem tradycyjnej rywalizacji między Zachodem i Wschodem – ideologicznej konfrontacji między Rosją i Europą, czego emanacją są tlące się konflikty w Naddniestrzu i na Kaukazie Południowym, a także dylematy byłych republik sowieckich odnośnie wyboru sojuszników – Rosji lub Europy”.
Analitycy wskazują, że dotychczas stosowane instrumenty europeizacji postsowieckich obszarów nadczarnomorskich – czyli przede wszystkim Partnerstwo Wschodnie, nie przyniosły zakładanych efektów. Zwłaszcza, że wprawdzie nominalnymi celami penetracji UE na obszarze Mołdawii, Ukrainy, Gruzji, Armenii i Azerbejdżanu było (jest?) „wspieranie ich w zakresie prawa europejskiego i europejskiej kultury”, w istocie jednak kluczowe jest sprzężenie zwrotne tego procesu – czyli stwierdzenie, że „europeizacja powinna być narzędziem pozwalającym zapewnienie bezpiecznych dostaw energii” dla Zachodu.
Ciekawie na tym tle przedstawiać się ma rozbieżność między polityką UE, a głównymi kierunkami zainteresowania Waszyngtonu i NATO. Eksperci nie ubolewają bynajmniej nad tym, że „Stany Zjednoczone i NATO są zbyt zajęte walką ze światem muzułmańskim, nie zwracając przy tym uwagi na region Morza Czarnego, w efekcie czego znów wydaje się on podzielony między Turcję a Rosję, jak było to już w XIX wieku”. Co ważne jednak – pozornie paradoksalnie podobne jest nastawienie Moskwy, traktującej rejon czarnomorski jako część swego zaplecza surowcowego, a przede wszystkim korytarz tranzytowy tak dla surowców z Rosji – jak i od jej konkurentów. Oczywiście skutkuje to sceptycyzmem wobec prób emancypacji politycznej byłych republik – w tym zwłaszcza pojawiających się w nich trendów atlantyckich. Terterov i Niculescu zauważają przy tym, że „Europejscy analitycy są oburzeni ingerowaniem przez Rosję w wewnętrzne sprawy swoich sąsiadów dla własnych celów politycznych, jej działaniami w charakterze rozjemcy lub przeciwnie, rozpalaniem przez Moskwę napięć regionalnych, np. w imię obrony interesów mniejszości” – a przecież (o czym autorzy jakoś zapomnieli wspomnieć) Unia Europejska prowadzi dokładnie taką samą politykę, co najwyżej pokrytą nieco sprawniejszą (czy raczej lepiej słyszalną w samej Unii) propagandą.
Sam PR jednak nie wystarczy, a aktywność Brukseli na obszarze czarnomorskim wydaje się autorom opracowania blokowana przez… Turcję. „Po zakończeniu zimnej wojny, Turcja stała się samodzielnym graczem geopolitycznym. Przestała być przedpokojem Europy, stając centrum własnego świata. Były prezydent Turgut Ozal zaczął zmieniać rolę swego kraju z terenu pod bazy NATO – w regionalne mocarstwo. W czasach Ozala Turcja określiła swoje interesy na Bałkanach, Kaukazie i w Azji Środkowej. Dziś stała się regionalnym liderem, jedną z najsilniejszych gospodarek na świecie i najpotężniejszych mocarstw militarnych” – nieco przesadnie oceniają autorzy. Zwłoka w akcesji Ankary do UE umocniła tylko te tendencje polityki tureckiej. Pozytywne skutki zaczęła też przynosić polityka „zero problemów z sąsiadami”, polegająca m.in. na łagodzeniu reżimu wizowego i zawieraniu z partnerami szeregu wzajemnie korzystnych porozumień gospodarczych. Jednocześnie jednak Turcja poprawiała swoje relacje z Rosją, która obecnie stała się głównym partnerem handlowym Ankary (Turcja wobec Rosji znajduje się na piątej pozycji).
Czynnikiem zbliżającym był fakt, że ani Federacja, ani Turcja nie są na razie w stanie samodzielnie zdominować obszaru czarnomorskiego – konieczne jest więc znalezienie przez te państwa modus operandi. Z kolei wciąż potencjalnym punktem zapalnym pozostaje sprawa Górskiego Karabachu i wsparcie udzielane odpowiednio Armenii i Azerbejdżanowi. Skądinąd twórcy raportu pomijają w tym przypadku obserwowaną ostatnio normalizację stosunków Moskwy z Baku.
Generalizując – Terterov i Niculescu dostrzegają możliwość dalszego rozwoju stosunków bilateralnych między UE, a Turcją i UE a Rosją, natomiast nie wierzą w trójstronne kondominium Brukseli, Ankary i Moskwy w regionie. Za fundamentalną przeszkodę w tym zakresie uważają bowiem kwestie aksjologiczne – w tym przede wszystkim wskazywane jako nadrzędne dla rosyjskiego systemu politycznego „nacjonalizm, tradycjonalizm i antyamerykanizm”. Tymczasem w przeciwieństwie do nich – autorzy uznają turecką odmianą islamizmu za możliwą do pogodzenia z „wartościami demokratycznymi”.
Podkreślić raz jeszcze trzeba, że omawiany raport pisany jest z pozycji i na potrzeby polityki Unii Europejskiej, a więc obejmuje zestaw zaleceń jak dokonać jej korekty dla odwrócenia negatywnych skutków fiaska dotychczasowej strategii europeizacyjnej. Co ciekawe, dwie podstawowe zmiany – polegać miałyby nie tylko na wznowieniu rozmów akcesyjnych z Turcją, ale także na przyjęciu rosyjskiej propozycji utworzenia wspólnego obszaru gospodarczego Unii Celnej i UE. Właśnie w kooperacji gospodarczej i wkomponowaniu Ankary w ten proces Terterov i Niculescu widzą także lekarstwo dla chorej strefy euro, jak i szansę na odegranie przez UE oczekiwanej roli geopolitycznej w świecie.
Koncepcje rumuńskich autorów, choć mocno osadzone w obszarze interesów europejskich – w istocie jednak mocno odbiegają od oficjalnej linii Brukseli, zbliżając się raczej do wizji pan-eurazjatyckich, mimo odwołań demokratycznych – bliższych raczej historycznej koncepcji… imperium mongolskiego i państwa Timura – gdyby rzecz jasna sięgnęły one po Atlantyk. Nie jest też przypadkiem, że programy takie powstają właśnie na wschodnich krańcach UE – choć szkoda, że nie w Polsce, gdzie wciąż dominuje wiara w mrzonkę Partnerstwa Wschodniego, jasno określonego przez Rumunów jako całkowita porażka.
Konrad Rękas
Zapraszam też na Geopolityka.org