Golonka: Krótka polemika z Ronaldem Laseckim

Chciałbym się odnieść do eseju Ronalda Laseckiego pt. „Nieoczekiwana zamiana miejsc” na łamach xportal, opisującego fałszywy oraz prawdziwy konserwatyzm i tradycjonalizm, odpowiadam, że nie jestem nieomylną wyrocznią, podobnie jak nią nie jest p. Lasecki.

Oto moje uwagi, salvo meliori judicio.

Wykazując erudycję, bogaty język oraz przyjemną stylistykę p. Lasecki postanowił zająć jednoznaczne stanowisko nie tylko wobec stosunkowo złożonego tematu, jakim jest prawdziwa i jedyna natura konserwatyzmu oraz tradycjonalizmu, ale również określić pod tym względem postawy, poglądy i tendencje różnych środowisk w Polsce.

Osobiście podzielam część zarzutów nakreślonych przez p. Laseckiego, a przynajmniej intuicję, która za nimi przemawia, przy czym uważam, że w dość skomplikowany i nie zawsze trafny co do szczegółów sposób określa on coś, co można wyrazić znacznie prościej, i bezsprzecznie, stwierdzając: nie każde środowisko zachowawcze jest w pełni konserwatywne, ze względu na brak spójności z istotą konserwatyzmu, który jest… No właśnie, który jest „przekonaniem że sprawiedliwy porządek społeczny był porządkiem istniejącym w określonej przeszłości historycznej lub że jest porządkiem istniejącym współcześnie (w takiej oczywiście mierze, w jakiej porządek doczesny może zbliżyć się do sprawiedliwości)”. I tu się w ogóle z p. Laseckim nie zgadzam; niezależnie czyichkolwiek poglądów powyższe stwierdzenie nie definiuje żadnej istoty a jedynie pewną przypadłość, którą można spotkać w najróżniejszych zapatrywaniach społeczno-politycznych. Czy np. islamista nawiązujący do terroru sianego przez Mahometa, stanowiącego w jego subiektywnej ocenie apogeum sprawiedliwości i świętości, jest konserwatystą?

Autor dodaje następnie coś, co już bardziej przybliża się definicji, a mianowicie: „Konserwatysta żywi również przekonanie o organicznym charakterze społeczeństwa i w związku z tym godzi się jedynie z takimi w nim zmianami, które nie naruszają społecznej homeostazy i są rozwinięciem już istniejących w zawiązku w organizmie społecznym tendencji”. Do tejże zaś „społecznej homeostazy” p. Lasecki zalicza m.in. starosłowiańskie totemy czy dorobek materialno-społeczny czasów PRL-u, uznając je za dorobek wymagający należnego poszanowania w ramach narodowego dziedzictwa. Brakuje mi w tej definicji niezawodnego kryterium w postaci elementu etycznego, który nie czyniłby z konserwatyzmu ślepego narzędzia zachowawczego, niezależnie od konotacji. Np., jeśli kiedyś na naszej ziemi wypleniono totemy, to zrobiono to z pewnych określonych powodów, a materialnie brutalne naruszenie ówczesnej homeostazy stanowiło formalnie postęp kulturowo-cywilizacyjny… Trzeba więc zaznaczyć, że elementy prawdy wobec fałszu, cnoty w stosunku do wady czy grzechu oraz cywilizacji w stosunku do barbarzyństwa są kluczowymi wyznacznikami, bez których konserwatyzm byłby bezsensowną zamrażarką tudzież ślepym oportunizmem. Mutatis mutandis to samo można by powiedzieć o kwestii tradycjonalizmu.

Odnośnie krytyki różnych środowisk konserwatywnych (bądź pseudo konserwatywnych) szkoda, że poza wyjątkiem pewnej „organizacji legitymistycznej i monarchistycznej” p. Lasecki nie precyzuje bardziej swoich adwersarzy i zarzutów wobec ich postaw. Tzn. jako czytelnik nie do końca rozumiem polemikę autora wylewającego tyle elokwencji w celu raczej jedynie sobie znanych porachunków, których nie sposób nam w tych warunkach arbitrażować.  Chciałbym przy tym zaznaczyć jeszcze jeden, ważny moim zdaniem element. Sądzę, że pojęcia konserwatyzmu i tradycjonalizmu są pojęciami analogicznymi. Oznacza to, że spełniają się w sposób całkowity w pewnych postawach i przekonaniach, a jedynie cząstkowy w postawach mniej spójnych i mniej konsekwentnych. W tym wypadku nie wydaje mi się rozsądne wystawiać armaty naprzeciw chociażby środowisk nacjonalistycznych, tylko dlatego, że pewna cześć ich przedstawicieli przejawia oczywiste sprzeczności co do postawy konserwatyzmu. Czy nam się to podoba czy nie, są to środowiska przynajmniej o tendencjach zachowawczo-konserwatywnych i to czego najbardziej obecnie potrzebują to elit i formacji, która stopniowo położy kres możliwym sprzecznościom. Proponowana przez p. Laseckiego licytacja w formie strzelaniny raczej temu nie służy.

Trudno mi również zrozumieć czemu przywiązanie do ortodoksyjnej katolickiej teologii wbrew tzw. nowej teologii, czemu przywiązanie do mszy trydenckiej zamiast novus ordo, czemu uzasadnione pytania o nie mające zakorzenienia w Magisterium Kościoła nowości pastoralno-dyscyplinarne II Soboru Watykańskiego nie są dla p. Laseckiego przejawami tradycjonalizmu. W końcu tradidi quod et accepi uczył św. Paweł, „przekazałem to co otrzymałem”.

Na kanwie zdziwienia dodam, że najsłabszą stroną, i najbardziej dla mnie drażniącą w eseju p. Laseckiego jest nieuzasadnione bądź nawet bezsensowne używanie słowa „metafizyka”. Kiedy czytam „[wartościom i normom] zakotwiczonym bezpośrednio w metafizyce, tak więc wyprowadzanym z religii”; stwierdzam, że autor nie rozumie czym jest metafizyka i religia. Metafizyka to nauka de ente ut ente (vel esse, jeśli kto woli), czyli analiza bytu z punktu widzenia tego, że jest bytem. Mówiąc prostszym językiem, metafizyka to analiza praw bytu niezależnie od jego możliwych konkretnych przypadłości. Religia zaś to przede wszystkim cnota (czyli praktyka) oddawania czci bóstwu w ramach zdefiniowanego credo, określonego kultu i, zazwyczaj, ukonstytuowanego „kapłaństwa” czyli pewnej hierarchii. Jeśli szukamy pokrewieństwa między religią a metafizyką to znajduje się ono tylko na płaszczyźnie teodycei, czyli nauce o Pierwszym Bycie – Bogu.

Ale wyprowadzać z religii wartości zakotwiczone w metafizyce to delikatnie ujmując jakiś nonsens. Kolejnym nieporozumienie jest pisanie o „zależnościach łączących metafizykę i świat doczesny”. Samo słowo „zależność” jest już określeniem metafizycznym, i coś mi już za dużo tej metafizyki w jednym zdaniu! A to że świat doczesny ma podwaliny ontologiczne, czyli metafizyczne, nie oznacza, że metafizyka jest jakąś równoległą do doczesności galaktyką. Metafizyka to po prostu inny stopień abstrakcji czy głębsze spojrzenie na rzeczywistość, w tym doczesność. Gdzie indziej autor pisze: „[świadomość] własnego bytowania w środowisku metafizycznym”.

Tego już zdecydowanie za dużo: NIE MA czegoś takiego jak środowisko metafizyczne czy epistemologiczne! Są najwyżej kółka metafizyczne zakładane przez studentów, do których p. Ronald Lasecki może się, jeśli się mu to podoba, zapisać. Jest byt i jest wiedza o bycie, czyli metafizyka, oraz świadomość o wiedzy o bycie, czyli epistemologia. Nie jestem politologiem, i stąd moje odczytanie ogólnej tezy p. Laseckiego może być ułomne, – mam jednak pewne wyrobione zawodowo pojęcie na temat filozofii. Słowo metafizyka nie jest literacką dostawką a p. Lasecki właśnie oblał kolokwium z metafizyki. Zresztą metafizyka to scientia prima, nauka pierwsza, a metafizyk wedle Arystotelesa to mędrzec osądzający resztę rzeczy (sapientis est ordinare). Nasz autor dał na razie na tym polu plamę co skłania mnie do pewnej roztropności względem reszty jego rozważań. Ale plama ta z pewnością nie jest niezmywalna a p. Lasecki, jeśli przeczyta ten artykuł, zapewne zrozumie co jego samozwańczy recenzent miał życzliwie na myśli.

Dr Wojciech Golonka 

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *