Od razu pragnę wyjaśnić, być może martwiąc niektórych – nie, nie przechodzę na pozycje lewicowe, pozostaję tam gdzie dotychczas byłem, czyli… No właśnie, wychodzi, że na „polach niczyich”.
To powoduje, że jestem mocno podejrzany, co nie raz i nie dwa dawali mi do zrozumienia różni więksi i mniejsi „mesjasze” prawicy, dziwiąc się, że nie chcę przyjąć ich objawienia i włączyć się w budowę nowego wspaniałego prawicowego świata. W przypadku tego typu prozelickich mamień zawsze prosiłem o jedno – o cud. Taki najprostszy, nie wymagający przesuwania gór, ani rozstępowania się mórz. W zasadzie cudzik. Cudzik jedności. Wówczas „mesjasze” milkli i następowała kłopotliwa cisza. Nic dziwnego, bo cudów w tym temacie jest po prawej stronie jak na lekarstwo.1
Toczona akurat widowiskowa wojna o przodownictwo na prawicy, pełna chrzęstu łamanych kręgosłupów i chlupotu patriotycznej posoki, padających zarzutów o zdradę i zaprzaństwo, jest widokiem mało porywającym. Przyznam, że ani mnie on ziębi, ani parzy, ani martwi, ani cieszy. Zestaw haseł, za pomocą których dzisiejsza prawica loguje się do współczesnego świata sprawia, że moja kompatybilność z nią zaczyna być zerowa. Nadpobudliwość i narowistość jaka mnie w tym przekazie uderza, każe mi zadać pytanie – gdzie ja właściwie ze swoimi poglądami jestem?
Odpowiedź nie jest prosta. Od lewicy dzielą mnie lata świetlne, a tzw. centrum w żaden sposób nie wywołuje u mnie ślinotoku. Pozostaje prawica. Ale czy prawicową może być postawa krytyki dokonań prezydenta Lecha Kaczyńskiego, kwestionowanie geniuszu politycznego jego brata, przekonanie, że katastrofa smoleńska, to wynik polskiego bałaganu i tumiwisizmu, a nie spisku KGB, niedowierzanie socjalizmowi gospodarczemu drapowanemu przez prawicę na społeczną naukę Kościoła czy dostrzeganie, że PiS, PJN i Solidarna Polska, to w sumie ten sam smok, tyle że trzygłowy?
Mam kłopot z poprawnością polityczną prawicy. Nie mam charakterystycznych dla niej objawów „choroby na Moskala”, wręcz przeciwnie, uważam, że kierunek rosyjski jest najważniejszym dla naszej polityki wschodniej, zarówno pod względem politycznym, jak i gospodarczym. Nie pałam miłością do demokratyczno-wolnościowych środowisk „braci Litwinów, Białorusinów i Ukraińców”, bo jak tylko ci bracia posmakują wolności, to zaraz czynią ją wysoce deficytową dla Polaków wśród nich mieszkających. Dlatego chciałbym, żeby obowiązywała tutaj zasada „Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie”.
Nie wyznaję obowiązującej na prawicy miłości euroatlantyckiej. Żebry polityczne uprawiane od lat w Gabinecie Owalnym w temacie wiz dla Polaków, uganianie się polskich żołnierzy po pustyniach Iraku i górach Afganistanu w zamian za uścisk dłoni i poklepanie po plecach, uważam za wysoce uwłaczające. Nie żebym był przeciw misjom zagranicznym naszego wojska, są nam potrzebne z wojskowego punktu widzenia, ale nie na takich warunkach politycznych i finansowych. I skoro jesteśmy przy USA, to nie podzielam poglądu, że jest to nasz joker w talii do rozgrywania spraw europejskich. Myślenie takie, to polityczna naiwność.
Nie przepadam za prawicową obrzędowo-capstrzykową formą uprawiania patriotyzmu. Uważam ją w wielu przypadkach za przerysowaną i nazbyt uszminkowaną. Nie jest dla mnie żadnym probierzem patriotyzmu radykalizm haseł czy śpiewanie z przekąsem na manifestacjach słów „Ojczyznę wolną racz nam wrócić Panie”, koniecznie z uniesionymi palcami w kształt litery „v”. Z irytacją obserwuję wyścigi na marsze niepodległości, których wysyp zaczyna skuteczniej je dewaluować, niż najbardziej zajadła akcja defamacyjna „Gazety Wyborczej”. Ze szkodą dla sprawy, bo udany marsz z 11 listopada, pomimo jego politycznego eklektyzmu, był czymś wyjątkowym.
To wszystko, a także inne nie wymienione z braku czasu sprawy, powoduje że mam kłopot w umiejscowieniu siebie na tzw. prawicy, bo widzę, że nijak do niej pasuję. Od polityki zagranicznej poczynając, poprzez stosunek do gospodarki i roli państwa życiu obywateli, na symbolach katolickich przytroczanych do partyjnej kulbaki kończąc, jestem coraz bardziej poza jej intelektualnym obiegiem. Funkcjonuję na „polach niczyich”, na które mało kto się z prawicy zapuszcza. Nie twierdzę, że mi to doskwiera. Jest wprost przeciwnie – czuję się tam wolny. Jak nigdzie indziej.
Maciej Eckardt
za: eckardt.pl
aw
Dzięki, myślałem, że jestem jakimś politycznym „dziwolągiem” nadającym się do zamknięcia w ZOO. Miło, że w klatce nie byłbym jednak sam. Jeszcze raz – dzięki.
Dziękuję Maciejowi Eckardtowi za ten tekst. Opisuje on co prawda coś, do czegoś się odwołuje, z czymś polemizuje, porównuje, ma odwagę czemuś nadać taki a nie inny wymiar… I w zasadzie gdyby nie ostatni akapit tekstu mówiący o „tzw prawicy” przejęłaby mnie zgroza absolutna. Pozostaje tylko zadać pytanie czy rzeczywiście polska prawica przyjęła tak bezosobowy kształt i wymowę, czy też są siły którym zależy aby tak była postrzegana? Przypuszczam iż prędzej dowiemy się że to jednak nie Oswald maczał paluchy w zejściu JFK niż nawiedzi nas wiedza tycząca powyższego.