Jak i co liczyć

Sam Paweł Kukiz, dość ewidentnie traktujący swój główny postulat po prostu jako wytrych mający uchylić drzwi do stęchłej polskiej polityki – znalazł się z kolei w roli wrzucającego granat do szamba: światek partyjny rzeczywiście został poruszony, ale nie wiadomo, w którą stronę polecą odpadki.

Jaka partia

Argumenty stron są znane. Krytycy JOW-ów zaznaczają, że może i są one stosowane w niektórych (bo jednak nie we wszystkich) „państwach najbardziej rozwiniętych”, ale generalnie w celu ustabilizowania ich systemów w kierunku dwupartyjnym, co w Polsce nieodparcie kojarzy się z dominacją PO i PiS. Zwolennicy JOW dodają jednak zaraz za J. M. Rokitą, że „Byłyby to inna PO, i inne PiS” co wprawdzie nic nie znaczy, ale prawdą jest o tyle, że dwupartyjność oparta o ordynację większościową wymusza szerokie spektrum frakcyjne w samych partiach, często poparte wewnętrznymi regulacjami wyłaniania kandydatów itd. Słowem – gdyby system dwupartyjny miał ukształtować się w Polsce, to w oczywisty sposób nie w oparciu o istniejące główne ugrupowania, bo zwłaszcza PiS jest przecież całkowicie niezdolne do tolerowania jakiejkolwiek poważnej wewnętrznej rozbieżności poglądów.

Pokłady kandydatonośne

Dalej – krytycy straszą Sejmem pełnym Dod i Stokłosów oraz kopiowaniem Senatu. Zwolennicy odkrzykują, że niemożliwe, bo okręgi będą mniejsze (ok. 65 tys. uprawnionych, mniej więcej rozmiar przeciętnego powiatu). Obie strony w tym momencie dochodzą do pata w dyskusji, bowiem jedni opierają się o dotychczasowe doświadczenia, zdaniem drugich nieprzekładalne na nową sytuację, powstałą po zmianie, a z kolei podstawą tejże zmiany – miałoby być pewne kontrowersyjne założenie, wielokrotnie już zresztą na tych łamach opisywane.

Otóż podstawą wiary w JOW-y jest pogląd, że istnieją jakieś duże rezerwy przyzwoitych, szanowanych, rozpoznawalnych i względnie majętnych ludzi, którzy zupełnie nie angażują się obecnie w politykę, natomiast uczynią to po zmianie ordynacji, stając w szranki z kandydatami partii politycznych i wygrywając z nimi na zasadzie „lepsze zawsze pokona zło”. Czy tacy rycerze spod Giewontu faktycznie istnieją, przynajmniej w większej ilości – można mieć wątpliwości, sami zainteresowani chcą się jednak przekonać. Tym bardziej, że przeważnie mając na myśli tych fajnych, dobrych i przyzwoitych – myślą o sobie, niespecjalnie przejmując się sytuacją w sąsiednim powiecie. Również teza, że rozpoznawalność danego „lokalnego autorytetu” może być większa, niż tylko jedna, góra dwie-trzy sąsiednie gminy – wydaje się dyskusyjna, no ale faktycznie, bez sprawdzenia drogą ostrego eksperymentu wprost obalić się jej nie da, a dyskusja staje się jałowa.

Zmiana jest najważniejsza

W istocie zresztą zmiana ordynacji często jest sztandarowym hasłem ruchów kwestionujących aktualny kształt sceny politycznej w danym kraju, przy czym nie ma większego znaczenia czy chcecie się z JOW-ów przejść do większej reprezentatywności, czy w miejscu systemu proporcjonalnego wprowadzić większościową stabilność. Kluczowa jest sama potrzeba zmiany, wynikająca z przekonania, że coś z tą demokracją, a ściślej z systemem przedstawicielskim i doborem rządzących jest nie tak i potrzebny jest wstrząs. Nie kierunek zmian jest więc ważny i dobry, ale sama zmiana.

Problem zaczyna się w momencie, kiedy postulat w założeniu po prostu „antysystemowy” (nawet pozornie) – zaczyna faktycznie być wdrażany. W takiej sytuacji znaleźli się dotychczasowi zwolennicy JOW-ów w Polsce, czego koronnym przykładem jest wolta JKM, dotąd radośnie szermującego hasłem ordynacji większościowej, a teraz głośno przestrzegającego przed jej skutkami (ciekawe skądinąd, czy gdyby to Korwin dostał 20 proc. i do Sejmu wpłynął właśnie prezydencki projekt ustawy znoszącej VAT, CIT, PIT, wszelkie zasiłki oraz przymus ubezpieczeń – to czy sam lider KORWiN-u, czy tylko Kukiz zaczęliby ostrzegać przed bankructwem państwa?).

Mówią JOW-y, myślą…?

Oczywiście, w obowiązującym porządku prawnym nie ma technicznej możliwości, aby już jesienne wybory odbyły się na podstawie ordynacji większościowej, a co więcej nie wiadomo nawet, czy także w przyszłym Sejmie znajdzie się większość konstytucyjna zainteresowana przeforsowaniem takich zmian (no chyba, że PiS wysłucha „rad” JKM i przyłączy się do „zastawiania pułapki” na niego i Kukiza, a prawnicy wymyślą pozakonstytucyjną drogę na ustrojowe skróty…). Jest to istotne dla kształtującego się ruchu Kukiza nie tylko dlatego, że gwarantuje mu (póki co) jedną przynajmniej kadencję na Wiejskiej, ale również ze względu na fakt, że niesłusznie postponowany w swych przemyśleniach Kukiz sam wołając „JOW-y!” niekoniecznie ma na myśli akurat ordynację większościową, tylko po prostu wybrał prostszy slogan, łatwiejszy do utrwalenia wyborcom, bo i krótki, i przecież tu i ówdzie już osłuchany.

Bez hasła „JOW-y albo śmierć!” dyskusji o ordynacji (a przy okazji o znacznie ważniejszym finansowaniu partii) w ogóle by nie było, stąd pojawiające się propozycje systemu mieszanego (zgłoszone przez byłych marszałków Sejmu), a także nieśmiałe jeszcze, ale z czasem pewnie coraz głośniejsze projekty wdrożenia w Polsce systemu jakby stworzonego dla naszych wyborców – czyli pojedynczego głosu przeniesionego, STV. W uproszczeniu – polskiemu wyborcy wreszcie umożliwiono by głosowanie tak, jak zawsze chciał, a więc jednocześnie na Kazia z Partii B., Ziutka z Partii C. i Cześka z Ruchu D., poprzez ponumerowanie którego z nich najbardziej woli. Przecież dokładnie stąd biorą się te tysiące głosów nieważnych, że Polacy uparcie chcą stawiać krzyżyki na różnych kartach! Po takiej zmianie mogliby to czynić legalnie i prawidłowo, co więcej zaś – komisje straciłyby w dużej mierze możliwość fałszowania głosów nijak nie mając możliwości odgadnięcia, czy lepiej preferowanemu przez wójta Cześkowi dopisać więcej „jedynek”, „dwójek”, czy „trójek”. Słowem – głosowałoby się łatwiej, liczyło trudniej, przy czym – ponieważ to Polska – oczywiście co by mogło pójść źle, to by poszło, tzn. np. część narodu nijak nie umiałaby zapamiętać czy najlepszemu kandydatowi należy przyporządkować „jedynkę” – bo pierwsza, czy np. „piątkę” – bo największa. Demokracja to jednak ustrój z wkalkulowaną liczbą kretynów i nic naprawdę nie można na to poradzić (oczywiście w ramach samej demokracji).

Niekwestionowanym plusem systemu stosowanego z powodzeniem w wielu krajach Commonwealthu jest to, że może być wprowadzony także bez naruszania zasady proporcjonalności, a więc i bez zmiany konstytucji – czyli szybciej. Dowcip polega na tym, że STV popiera… sam Paweł Kukiz1, przytomnie jednak zauważa, że o ile samo głosowanie w ten sposób jest proste – to tłumaczenie o co chodzi, ogłuszyłoby dowolną widownię i stanowiło zachętę do ataku establishmentowych mediów. Również i teraz zresztą ugrzęźnięcie w wyjaśnieniach „co autor miał na myśli” – sprawiłoby pewnie wrażenie jakiegoś krętactwa, co nie znaczy jednak, że jeśli naprawdę ktoś będzie chciał się wziąć za reformę prawa wyborczego w Polsce nie sięgnie po takie rezerwowe i salomonowe rozwiązanie.

Ordynacji nie zmienią – kasy nie dadzą?

No dobrze, ale jeśli faktycznie ordynacji za szybko nie zmienią, a więc JOW-y nie staną się jesienią pułapką na Kukiza i Korwina – czy oznacza to, że nie mają się oni czym martwić? Ano niekoniecznie, bo smutny żart o karaniu przez spełnienie marzeń może spełnić się na innym polu, a mianowicie finansowania partii. Można sobie wyobrazić sytuację, w której następny Sejm wybierzemy na starych zasadach – ale wchodzące do niego nowe ugrupowania zostaną na starcie pozbawione środków, co oczywiście będzie preferować establishment, który i co nieco pewnie odłożył, i do jesieni zgromadzi jeszcze więcej, no i ma skąd i od kogo brać. Jeśli jednak tak się stanie – będzie to niestety konieczny okres przejściowy, przed którym cofnąć się nie wolno, pamiętając, że przecież złodziej, agent i komprador i tak koniec końców może być bogatszy od tego miejscowego-uczciwego, bo ma zdywersyfikowane źródła nieopodatkowanych dochodów. Chodzi tylko o to, by go na tym procederze złapać. I to będzie jedno z ważniejszych zadań ewentualnej opozycji anty-IIIRP-owskiej w przyszłym parlamencie. Bo liczyć trzeba nie tylko głosy – ale także, a może i przede wszystkim pieniądze. Zwłaszcza te zagrabione.

Konrad Rękas

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

0 thoughts on “Jak i co liczyć”

  1. do tego jeszcze: finansowanie partii WYŁĄCZNIE z imiennych datków, maksymalnie 1 datek od 1 osoby na jedną partię rocznie, maksymalnie, powiedzmy, 10 zł od osoby na 1 partię rocznie. To ukróciłoby wpływ oligarchii. Ponadto: „instrukcje sejmikowe” i automatyczna utrata mandatu, gdyby poseł głosował inaczej, niż życzyliby sobie wyborcy. Do rozważenia jkest też finansowanie POSŁÓW, anie PARTII, i zakaz istnienia tych ostatnich.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *