Jak Kaczyński pogrywa związkami partnerskimi

Trochę ponad tydzień temu byliśmy świadkami zwycięstwa normalności nad propagandą środowisk zboczeńców i ich sympatyków. Sejm nie zajmie się projektami ustaw regulującymi związki sodomitów, ukrytymi pod płaszczykiem „związków partnerskich”. Wszystko dzięki postawie posłów Platformy Obywatelskiej skupionych wokół ministra Gowina, którzy zagłosowali za odrzuceniem wniosku wbrew wyraźnym sugestiom Donalda Tuska. To niewątpliwy policzek dla premiera i jednocześnie precedens, chyba pierwszy od 5 lat, kiedy to w obozie rządzącym dochodzi do wyraźnego przeciwstawiania się sobie różnych frakcji. To wszystko ucieszyło nas niebywale, ale jednak to dopiero początek batalii z frontem libertyńsko – lewacko – gejowskim. Sprawa za pewne powróci niebawem do parlamentu, a minister Gowin będzie musiał odpierać ataki i prowokacje ze strony lewicowej większości PO. Jednak to, co nas interesuje tutaj najbardziej, to stosunek polityków Prawa i Sprawiedliwości do całej sprawy. Rzecz jasna z Jarosławem Kaczyńskim na czele.

Zgadzam się niemal ze wszystkimi twierdzeniami Adama Wielomskiego, które postawił w swoim ostatnim tekście. Owszem, Jarosław Kaczyński jest winny wzrostu nastrojów antyklerykalnych oraz sukcesu Palikota i związanej z nim hołoty. Jest winny przyśpieszenia procesu fideizacji katolicyzmu w Polsce, która rośnie dzisiaj w tempie geometrycznym, jak również jest winny tego, że próba związania religii ze swoją partią zohydza Polakom wiarę i odpycha od Kościoła. Warto na to także spojrzeć z perspektywy nadprzyrodzone. Ciężko nie dostrzec tutaj bracchium Dei karzące naród za takie potraktowanie Signum Crucis oraz niezliczone grzechy prywatne i ukryte poprzez zesłanie nam takich posłów jak ksiądz-dezerter, pospolity kryminalista czy osoby mającej problem ze swoją samoświadomością płciową.
W końcu prawdą też jest, że Donald Tusk popiera „związki partnerskie”.

Jednak czy zwalcza je Jarosław Kaczyński? Tego raczej nie możemy stwierdzić z całą pewnością. Dlaczego? Pamiętamy wszyscy jak nieomylny Prezes potraktował kilka lat temu inicjatywę zmian w zakresie wzmocnienia ochrony życia poczętego. Pamiętamy jak część PiS wtedy głosowała i dlaczego inicjatywa upadła. Teraz ponownie dochodzi do sytuacji, w której trzeba zabrać głos w sprawach fundamentalnych, które będą mieć wpływ na kondycję moralną społeczeństwa. Ktoś powie – jak to? Posłowie PiS razem z ludźmi Gowina głosowali za odrzuceniem wniosku. Tak zresztą myśli najbardziej zabetonowany pisowski elektorat. Dobrze, ale czy aby intencje Jarosława Kaczyńskiego są szczerze? Śmiem wątpić. Sam prezes w głosowaniu nie brał udziału. Okoliczności sprawiły (śmierć matki, ponoć dostał także zapalenia płuc), że został w oczach opinii publicznej za tę nieobecność usprawiedliwiony. Nie w tym jednak rzecz.

Zaraz po zwycięskim dla normalności głosowaniu, mec. Skurzak postawił na Facebooku bardzo słuszną i ciekawą tezę: PiS celowo wystawiło prof. Pawłowicz do tej debaty. Patrząc na zachowanie posłanki PiS, jej awanturnicze wypowiedzi, na to jak łatwo dawała się podpuszczać dziennikarzom w telewizji (co dla najzacieklejszych zwolenników PiS było dowodem na jej „bohaterstwo”), a kończąc na jej własnym pijarze i stroju, który odbiega od jakichkolwiek kanonów elegancji, można mieć jak najbardziej uzasadnione podejrzenia, że Jarosław Kaczyński celowo wystawił ją do roli frontmenki tej sprawy, tak aby raczej ośmieszyć sprawę niż o nią walczyć. Wątek ten podjął Pan Filip Libicki. W swoim krótkim tekście Pan senator pisze: „Jest wreszcie wystąpień profesor Pawłowicz aspekt ostatni. Aspekt polityczny. Otóż kierownictwo PiS dopuściło do jej wystąpień całkowicie świadomie. Gdyby bowiem, chodziło mu rzeczywiście o przeprowadzenie skutecznej debaty nad kwestią cywilizacyjną to wystąpiłby w niej kto inny. Wystąpiłby Kazimierz Michał Ujazdowski, Jerzy Polaczek, czy ktoś podobnego pokroju. Ktoś kto w sposób spokojny, w tej ważnej debacie wyłożyłby rację. Wyłożyłby rację w tonie bliższym ministrowi Gowinowi niż profesor Pawłowicz. Tak się nie stało. Moim zdaniem – nie przez przypadek. Bo w tej debacie PiSowi nie chodziło o sam spór. Chodziło o to, aby przy pomocy tej sprawy po prostu skonsolidować elektorat. Mieć dalej twarde 20% wyznawców i zamknąć się na centrum. Takiej decyzji na pewno nie podjął Mariusz Błaszczak. Ją podjął Jarosław Kaczyński”. Są to jak najbardziej słuszne uwagi. Jednakże ja dodałbym także to, że staropanieństwo prof. Pawłowicz było dodatkowym argumentem za tym, aby to właśnie ją wystawić do tego, aby reprezentowała PiS w tej sprawie. Oczywiście, stan wolny i bezdzietność kobiety po sześćdziesiątce, która krytykuje dewiacje, dla normalnego człowieka nie jest żadnym argumentem. Jednak dla środowisk lewicowych, jest to idealna okazja do skorzystania z – ulubionego na lewicy – argumentu ad hominem, co zresztą się stało. Krótko mówiąc, krzykliwa posłanka PiS stanowiła i nadal stanowi idealne narzędzie do ośmieszenia całej sprawy, a pisowski elektorat (i nie tylko) wierzy w szczerość całości PiS.

Po co Kaczyński miałby to robić? Wspomniał już o tym senator Libicki. Jednak trzeba spojrzeć na sprawę szerzej. Prezes PiS nie tylko chciał skonsolidować elektorat. Chciał także wytrącić argumenty Romanowi Giertychowi w jego konflikcie z o. Tadeuszem Rydzykiem i jego mediami. Chciał uwiarygodnić się jako polityk katolicki, broniący chrześcijańskiej moralności. Chciał w końcu wzmocnić sojusz z mediami ojca Rydzyka. Dlatego właśnie zależało mu, żeby jednak wniosek przeszedł, by móc później ogłosić się obrońcą moralności i mówić na marszach sympatyków Radia Maryja: Myśmy starali się ich zatrzymać, ale to oni, to wszyscy pozostali niszczą naszą moralność, niszczą Kościół, Polskę i Radio Maryja! To obleśny sposób wykorzystywania katolickiej moralności, katolickiej opinii do realizacji swoich partyjnych interesów.

Jarosławowi Gowinowi należą się więc podwójne brawa: raz za cios zadany środowiskom związanym z homopropagandą, dwa za to, że wytrącił Kaczyńskiemu argumenty, którymi pogrywałby z katolicką opinią w Polsce. Minister Sprawiedliwości udowodnił, że jest rozsądnym i skutecznym politykiem.

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

0 thoughts on “Jak Kaczyński pogrywa związkami partnerskimi”

  1. Dawno nie czytałem czegoś takiego o Kaczorze . Co by nie mówić , geniusz polityczny , mistrz strategii .

  2. Nie wiem czy „ad vocem” mam traktować jako polemikę, bo ja się z oceną polityczną autora całkowicie zgadzam.

  3. Adamie, Ty – jak dobrze zrozumiałem – twierdzisz, że Kaczka zwalcza związki pedalskie.

  4. Brzmi całkiem sensownie. Minister Gowin uratował status quo. I co do bliskiej perspektywy pełna zgoda. Jedyne co mi nie pasuje to, że widać jak z upływem czasu kontrargumenty stają się coraz łagodniejsze. Zarzut niekonstytucyjności, słuszny i użyteczny. Tylko co gdy szeroka opinia doktryny i judykatury zacznie przechylać się bardziej w stronę zgodności? Pierwsza kwestia – martwi mnie to, że w dalszej perspektywie widać coraz większą defensywę i pozbywanie się kolejnych „grubszych” argumentów. Stąd miałem pewną sympatię (która w bliskiej perspektywie rzeczywiście może mieć bardzo ujemne skutki) dla wypowiedzi prof. Pawłowicz (jasne, że momentami było widać przesadne emocje). A żadnym PiSowcem czy sympatykiem PiS nie jestem. Oprócz mediów czy polityków nie spotkałem się z oburzeniem przeciętnego Polaka na te słowa. Druga kwestia – to, że blokują „związki partnerskie” to bardzo dobrze. Mam tylko pewne wątpliwości z tymi komentarzami przy różnych okazjach, o poszerzeniu katalogu praw z jakichś poszczególnych ustaw, o których mówi między innymi poseł Żalek. Rozumiem, że to wytrącanie oponentom argumentów z ręki. Tylko w imię czego mają być przyznawane te prawa? Czy na pewno należy się cieszyć, że bez prawnej formy związku, będzie podobny zakres praw?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *