Trzy punkty w szczególności:
1) nacjonaliści dają faszystom kompletną doktrynę ustrojową, którą w latach 1925-29 wciela Alfredo Rocco, jako minister sprawiedliwości i autor głównych aktów ustrojowych państwa faszystowskiego; w Polsce to samo (zwłaszcza prof. Jaworski) – czego efektem jest konstytucja kwietniowa;
2) nacjonaliści zapewniają nowemu reżimowi przychylność tradycyjnych elit na czele z królem, ale żądają zerwania faszystów z masonerią i jej delegalizacji, co następuje w 1925; w Polsce dotyczy to arystokracji i ziemiaństwa, a jeśli chodzi o masonerię, to oficerowie dostają nakaz wystąpienia z lóż w 1929, delegalizacja zaś następuje w 1938;
3) nacjonaliści doprowadzają do ugody z Kościołem (układy laterańskie); w Polsce obecność konserwatystów w obozie władzy też trochę neutralizuje wzajemną dotąd niechęć hierarchii (zwłaszcza prymasa Hlonda) i piłsudczyków.
Ale analogiczne jest również to, że kiedy jedni i drudzy osiągną te cele, zostają „wymiksowani” z elity władzy. We Włoszech po 1932 roku tracą stanowiska ministerialne i zostają przesunięci (Rocco, Federzoni) na stanowiska bardziej honorowe w organach ustawodawczych lub w kulturze, jak Akademia Włoska; w Polsce okazją do eliminacji konserwatystów jest tzw. afera żyrardowska.
Wszystko to – a nie są to jedyne podobne przypadki, jeśli wspomnimy choćby niektórych francuskich legitymistów za II Cesarstwa – każe postawić pytanie o sens wiązania się integralnej prawicy z systemami, najogólniej mówiąc, typu bonapartystycznego. Pytanie, podkreślam, bo odpowiedź na pytanie czy zachować „nieprzejednanie”, czy uprawiać politykę „posybilistyczną”, wcale nie jest proste i jednoznaczne.
Jacek Bartyzel
za: facebook
aw