Kasonta: Polski paradoks społeczeństwa obywatelskiego a wybory prezydenckie

 

Wybory prezydenckie już za nami i jak zwykle widzimy kandydatów dwóch tych samych partii, które jakimś cudem od kilku już lat (niezmiennie) dzierżą klucz do polskiej wyobraźni politycznej.

Rzeczą oczywistą jest to, że mowa tu o obecnym prezydencie Andrzeju Dudzie (bądź co bądź będącym kandydatem PiSu) oraz panu Rafale Trzaskowskim z ramienia PO.

Gdy prowadzę rozmowy na temat rodzimej polityki (których to od jakiegoś już czasu staram się unikać jak ognia), zawsze przebija się ten sam schemat w którym każda z osób (bez względu czy kibicuje jednej, czy też drugiej postaci) usilnie stara się sama siebie przekonać do tego, iż ma na celu wybrać “mniejsze zło.” Mniejsze zło, bo każdy podświadomie czuje, że żadna z dostępnych opcji nie jest szczytem marzeń obywatelskich,
a jedynie jej namiastką.

Ci którzy opowiadają się za dalszym piastowaniem władzy przez prezydenta Dudę dzielą się na tych, którzy bezrefleksyjnie oddają hołd jego osobie oraz tych, którzy tłumaczą (być może i słusznie) że potrzebna jest polityce polskiej stabilizacja (bez względu na to czy będzie opłakana w swych skutkach, czy też nie). Ci drudzy, do których mam najwięcej żalu, uważają że już bardziej (i w tym miejscu z góry przepraszam za podwórkową łacinę) spieprzyć się nie da, więc “niech dalej rządzi Duda” – być może się uda.

Osoby, które najchętniej widziałyby obecnego włodarza Warszawy w fotelu prezydenckim to (pozwolę je sobie nazwać) nieukojone dusze progresywne, upatrujące szansy na odbicie Polski z rąk obecnie nami rządzących, gdyż, w ich mniemaniu, to właśnie oni “dzielą Polaków” oraz przynoszą wstyd Polsce, której rzekomym cywilizacyjnym celem (i tu nie oceniam) jest stać się Polską post-materialną – a tym samym (w końcu) oświeconą.

Zarówno jedni i drudzy, w mym odczuciu, tkwią w swego rodzaju logicznym błędzie, gdyż pomimo swych dobrych chęci (w które nie wątpię) dokonują oni redukcjonizmu pojmowania esencji społeczeństwa obywatelskiego, w zamyśle które to tworzy rzeczywistość polityczną,
a nie na odwrót.

Być może w Polsce nie mamy dojrzałego społeczeństwa obywatelskiego lub wcale takiego nie udało nam się jeszcze wypracować.

Dlaczego o tym mówię? Dlatego, że swoistym paradoksem Polaków jest to, że pomimo iż zależy im na Polsce to zarówno jedni jak i drudzy zdają się nie dostrzegać tego, że zdrowe społeczeństwo obywatelskie opiera się na kompromisie – a tym samym ścieraniu się odmiennych idei.

Zamiast tego, obie grupy chcą zwalczać się nawzajem, gdyż traktują stronę przeciwną jak anomalię i swoistą dewiację – tym samym zamiast pożytkować swą energię na budowanie silniejszej i lepszej Polski, tracą ją na permanentnie trwającą wojnę polsko-polską, z której korzyści (przy niemałej dawce śmiechu) czerpią przyglądające się nam z boku inne narody.

Pomimo inspirujących przemówień obydwu kandydatów kończących pierwszą turę wyborów, które w zasadzie traktowały o potrzebie znajdowania wspólnych mianowników dla ogółu Polaków zamiast różnic, faktem jest to, że miały się one nijak do obecnie zastanej rzeczywistości.

Właśnie w gronie rodzinnym lub przyjaciół, odejmowanie znajomych na Facebook’u, czy też inne formy aktywności wojennej są już na porządku dziennym.

Zacietrzewienie, buta, a co najważniejsze ślepa wiara w słuszność misji (a zarazem nieodzowna jej potrzeba) wspierania jednego z dwóch kandydatów sprawia, że narowiste charaktery poczęły wychodzić nawet z tych którzy na co dzień odznaczają się dość spokojnym usposobieniem, lecz w chwilach takich jak wybory, nawet aktor Michał Żebrowski potrafi wykrzesać z siebie fanatyka drużyny piłkarskiej.

W tym wszystkim odnaleźć się muszą osoby takie jak ja, które nie chcą i nie czują takiej potrzeby, aby wybierać “mniejsze zło.” Osoby, które nie wierzą w półśrodki i łudzą się (chciałbym wierzyć, że słusznie), że stać nas na coś więcej niż karykatury neoliberalnej ortodoksji rodem z Zachodu.

W przemowie Andrzeja Dudy, która kończyła pierwszą turę wyborów, nie dało się nie zauważyć populistycznej retoryki silnie rezonującej z amerykańskim stylem tego typu wystąpień jak i powiewającej (w z pozoru cieszącym oko umiejętnie wyreżyserowanym tłumie) flagi Stanów Zjednoczonych, zaś u pana Trzaskowskiego beznamiętnej garstki ludzi z flagami unijnymi (oraz polskimi również), którzy sami (a przynajmniej tak się dało wyczytać ze znudzonej twarzy małżonki wyżej wspomnianego) zadawali się nie wierzyć w zwycięstwo swego kandydata.

Smutnym jest to, że owa obca symbolika oraz ta nieodparta chęć przypodobania się w pierwszej kolejności zewnętrznym bytom zdaje się być głównym motorem napędowym obu tych części społeczeństwa, chyba jeszcze nie do końca obywatelskiego – a i śmiem twierdzić, że nie w pierwszej kolejności polskiego.

Ot, taki Ci to paradoks naszego społeczeństwa.

Adriel Kasonta

Click to rate this post!
[Total: 18 Average: 4.7]
Facebook

1 thought on “Kasonta: Polski paradoks społeczeństwa obywatelskiego a wybory prezydenckie”

  1. „jedni jak i drudzy zdają się nie dostrzegać tego, że zdrowe społeczeństwo obywatelskie opiera się na kompromisie – a tym samym ścieraniu się odmiennych idei.” – zważywszy na fakt, że te kompromisy zawsze kończą się ustępstwami w lewą stronę, to w ogóle mnie to nie dziwi. Istnieje cała masa fundamentalnych kwestii, w których nie ma możliwości kompromisu – nie wszystko to decyzja o postawieniu 2 czy 4 latarni na osiedlowej ulicy, gdzie można się spotkać „po środku”.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *