Kto podpalił Syrię?

30 września 2015 roku Rosja rozpoczęła ofensywę powietrzną przeciwko Państwu Islamskiemu (IS). Działania rosyjskie zostały podjęte za zgodą i na prośbę legalnego prezydenta Syrii Baszszara al-Asada, który od 2011 roku toczy zaciętą walkę ze wspieraną przez Zachód zbrojną opozycją. Prezydent Putin jednocześnie z góry wykluczył użycie rosyjskich wojsk lądowych w Syrii i oświadczył, że rosyjska interwencja w tym kraju była planowana od dawna i nie ma mowy o żadnej spontaniczności działań.

Rosyjska interwencja w Syrii

W ciągu ponad trzech tygodni operacji lotnictwo rosyjskie wykonało 934 lotów bojowych i zniszczyło 819 celów (pl.sputniknews.com, 23.10.2015). Infrastruktura wojskowa Państwa Islamskiego uległa daleko idącej destrukcji. Zginęło wielu dowódców IS. Ranny został prawdopodobnie także jego przywódca – Abu Bakr al-Baghdadi vel Abu Du’a vel kalif Ibrahim Awwad Ibrahim Ali al-Badri as Sammara’i. Umożliwiło to wojskom syryjskim, irackim i irańskim podjęcie ofensywy przeciwko IS, która najprawdopodobniej położy kres istnieniu tej groźnej organizacji terrorystycznej, mającej ambicję być państwem, światowym kalifatem i czymś tam jeszcze.

Rosyjska ofensywa powietrzna w Syrii wzbudziła zdumienie i nieumiejętnie maskowany podziw Zachodu. Szczególnie dużym zaskoczeniem dla Zachodu było użycie przez Rosję pocisków manewrujących Kalibr-NK, wystrzelonych z Morza Kaspijskiego. Media zachodnie, a za nimi także polskie, próbowały podważyć wiarygodność skutecznego użycia przez Rosję tej broni. Informowano zatem, że pociski Kalibr-NK spadły na terytorium Iranu (czemu Iran zaprzeczył), albo że nie mogły przelecieć 1500 km do Syrii, bo rzekomo mają zasięg 300 km. Irytacja zachodnich mediów i wydających im dyspozycje ośrodków politycznych jest zrozumiała. Rosja pokazała swoją siłę militarną oraz uświadomiła Zachodowi, że gdyby rzeczywiście dokonała agresji na Ukrainę – jak twierdzą zachodnie, a za nimi polskie media – to pomajdanowa władza byłaby już wspomnieniem. Prawdopodobnie nie jest więc przypadkiem, iż Poroszenko i Jaceniuk nagle przystąpili do realizacji porozumień mińskich, wycofując czołgi i artylerię z linii frontu w Donbasie.

Przekaz polskich mediów odnośnie do rosyjskiej ofensywy powietrznej w Syrii jest wierną kalką przekazu mediów zachodnich. Mamy zatem do czynienia albo z przemilczeniami, albo z półprawdami, albo z oczywistymi kłamstwami. Przede wszystkim do znudzenia powtarzana jest mantra, że celem rosyjskich ataków powietrznych nie jest Państwo Islamskie, ale „umiarkowana opozycja”. Ta „umiarkowana opozycja” to zapewne tzw. Wolna Armia Syrii, Front Islamski i powiązany z Al-Kaidą Front Obrony Ludności Lewantu (Dżabhat an-Nusra, zwany również Frontem al-Nusra). Formacje te bowiem były i są zaopatrywane w broń i instruktorów przez USA, Wielką Brytanię, Francję, Niemcy, Turcję, Arabię Saudyjską, Katar i prawdopodobnie też Izrael. Nie informuje się jednak o tym, że duża część zachodniej broni przekazanej tym bojówkom trafiła w ręce terrorystów z IS.

W tym miejscu trzeba zadać kilka pytań. Jak to się stało, że rosyjska ofensywa powietrzna po trzech tygodniach zrujnowała Państwo Islamskie, a nie potrafiły tego uczynić, prowadzone od sierpnia 2014 roku, „punktowe” ataki lotnictwa USA? Dlaczego legalny prezydent Syrii Baszszar al-Asad jest nazywany w zachodnich i polskich mediach „dyktatorem”, „tyranem”, a jego władza „reżimem”? Dlaczego bandy zbrojne, wspierane przez Zachód dostawami broni, pieniędzy, instruktorów i najemników, nazywa się „demokratyczną opozycją”? Słowem – kto i dlaczego podpalił Syrię?

Emancypacja Syrii

Według raportu Syryjskiego Obserwatorium Praw Człowieka wojna domowa w Syrii pochłonęła od 15 marca 2011 roku do początku października 2015 roku 250124 zabitych, w tym 74426 cywilów (wśród nich 8062 kobiety i 12517 dzieci), 43752 rebeliantów, 37010 zagranicznych bojowników, w większości dżihadystów, oraz 97678 osób walczących po stronie legalnego rządu (m.in. 52077 żołnierzy syryjskich i 971 członków libańskiego Hezbollahu). Ponad cztery miliony Syryjczyków uciekło za granicę, dalsze miliony porzuciły swoje miejsca zamieszkania i przemieściły się w obrębie kraju (PAP, polskieradio.pl, 16.10.2015). Raport nie obejmuje strat materialnych, które są ogromne. Nie ulega wątpliwości, że Syria stała się drugim Wietnamem, albo drugim Libanem z lat 1975-1990.

Za co ten kraj zapłacił taką cenę? Dlaczego USA zgadzają się tylko na taką „transformację polityczną” Syrii, która usunie „reżim” al-Asada? Takie stanowisko Waszyngtonu zostało potwierdzone kolejny raz podczas rozpoczętych 29 października w Wiedniu rozmów na temat uregulowania konfliktu w Syrii z udziałem szefów dyplomacji USA, Arabii Saudyjskiej, Turcji, Rosji, Iraku, Egiptu i Libanu. Rosja tymczasem stoi na stanowisku, że pokój w Syrii oraz skuteczna walka z Państwem Islamskim nie są możliwe bez współpracy z al-Asadem.

Obecny prezydent Syrii jest synem gen. Hafiza al-Asada (1930-2000), prezydenta Syrii w latach 1971-2000. Zafascynowany postacią Gamala Abdel Nasera, umiarkowany zwolennik panarabizmu i socjalizmu arabskiego, Hafiz al-Asad należał do tych ówczesnych przywódców regionu, którzy – jak Muammar Kadafi w Libii czy Saddam Husajn w Iraku – zapewnili swoim krajom polityczną emancypację. Przede wszystkim od wpływów USA i Izraela. Oczywiście system władzy ustanowiony w Syrii przez al-Asada-seniora można uznać z europejskiego punktu widzenia za niedemokratyczny czy wręcz autorytarny. Nie to jednak, jak sądzę, było przyczyną krytyki jego rządów ze strony Zachodu. Była nią właśnie polityczna emancypacja Syrii, współpraca z ZSRR oraz to, że jednym z głównych czynników kształtujących politykę zagraniczną Syrii stanowiła niechęć do Izraela. Antyamerykańska i antyizraelska polityka ojca była od 2000 roku kontynuowana przez Baszszara al-Asada.

Istnieje wiele teorii na temat tego dlaczego na przełomie 2010 i 2011 roku doszło do szeregu inspirowanych przez Zachód kolorowych rewolucji, które zmiotły dotychczasowych przywódców w Egipcie, Libii i Tunezji oraz wprowadziły region Afryki Północnej w trwający do dzisiaj stan krwawego chaosu. Zwracano m.in. uwagę na to, że obaleni przywódcy – przede wszystkim Kadafi w Libii – byli zaciekłymi wrogami Izraela i USA. W wypadku Syrii, gdzie próba wywołania kolorowej rewolucji zakończyła się wojną domową, nie bez znaczenia był fakt, że Izrael planował od 2005 roku niedoszły atak na irańskie ośrodki nuklearne. Skuteczny atak na Iran nie byłby możliwy bez uprzedniego wyeliminowania jego głównego sojusznika w regionie – prezydenta Syrii Baszszara al-Asada. Także Waszyngton miał osobny interes w tym, by obalić „reżim syryjski” i ustanowić uległy rząd, który zgodziłby się na poprowadzenie katarskich rurociągów przez syryjskie terytorium. Rurociągami tymi miałby popłynąć przez Turcję do Europy gaz znad Zatoki Perskiej, by przełamać monopol rosyjskiego Gazpromu i pozbawić w ten sposób „reżim Putina” głównego źródła finansowania.

Jeszcze inne interesy w obaleniu „dyktatury” Asada-juniora miały Arabia Saudyjska, Turcja, Bractwo Muzułmańskie i Al-Kaida. Jednakże dotychczas za mało zwraca się uwagę na Francję i jej rolę w wywołaniu krwawego chaosu w Afryce Północnej oraz wojny domowej w Syrii.

Unia Śródziemnomorska, czyli kolonizacja wsteczna

Dlaczego więc Baszszar al-Asad został „tyranem”, którego obalenie stało się pierwszoplanowym zadaniem całego świata miłującego demokrację, prawa człowieka i wolny rynek? Wystarczającym powodem było już – tak jak i w przypadku Kadafiego – wspieranie przez Syrię palestyńskiego ruchu narodowowyzwoleńczego oraz dostarczanie wraz z Iranem Hamasowi i Hezbollahowi rakiet do ostrzeliwania Izraela. W związku z tym szefowa izraelskiej dyplomacji Cipi Liwni w 2008 roku określiła bliskie związki Syrii i Iranu jako „problematyczne” („Izrael: Syria musi zerwać kontakty z Iranem, Hamasem i Hezbollahem”, gazeta.pl, 22.05.2008). Nie to jednak – jak się wydaje – ostatecznie przesądziło o naznaczeniu prezydenta Syrii piętnem „tyrana” i „dyktatora”.

Podczas konferencji w Paryżu w dniach 13-14 lipca 2008 roku powołana została Unia na Rzecz Regionu Morza Śródziemnego, zwana potocznie Unią Śródziemnomorską. Chociaż Unia Śródziemnomorska została formalnie utworzona przez Unię Europejską, to od początku była ona dzieckiem prezydenta Francji Nicolasa Sarkozy’ego, mającym służyć polityczno-ekonomicznym interesom Francji. Utworzenie tego tworu miało przede wszystkim osłodzić Paryżowi fakt, że politycznym kierownikiem Unii Europejskiej są Niemcy. Tak jak Niemcy są politycznym kierownikiem UE, tak Francja miała być politycznym kierownikiem Unii Śródziemnomorskiej i w ten sposób nic nie stracić z laurów swojej mocarstwowości. Do Unii Śródziemnomorskiej oprócz Francji weszło 27 państw, w tym byłe kolonie francuskie: Algieria, Maroko, Mauretania, Syria i Tunezja. W tym kontekście wydaje się trafne określenie Unii Śródziemnomorskiej przez polskiego publicystę Stanisława Michalkiewicza mianem „kieszonkowego imperium kolonialnego” Francji („Od ściany do ściany”, michalkiewicz.pl, 24.06.2014).

Projekt Unii Śródziemnomorskiej od początku bojkotowała Libia, której „tyran” Muammar Kadafi publicznie oskarżył Unię Europejską – a w domyśle Francję – o próbę rozbicia Unii Afrykańskiej, neokolonializm i chęć podporządkowania południowych sąsiadów („Kadafi: Unia Śródziemnomorska powrotem do kolonializmu”, psz.pl, 6.08.2008). Ta szczerość libijskiego „tyrana” zapewne legła u podłoża nagłego i spontanicznego buntu jego „ludu”, który przy wsparciu amerykańskiego, brytyjskiego i francuskiego lotnictwa oraz zagranicznych „ochotników” nie tylko obalił Kadafiego w 2011 roku, ale pozbawił go życia, a Libię pogrążył w trwającym do dzisiaj krwawym chaosie.

Chociaż takie państwa jak Algieria, Egipt, Maroko, Syria i Tunezja nie wyraziły zdecydowanego sprzeciwu wobec projektu Unii Śródziemnomorskiej, to nie wykazały też wystarczającego entuzjazmu dla „pogłębienia integracji”. Z tego powodu projekt Unii Śródziemnomorskiej stał się martwą literą prawa i to pomimo tego, że Angela Merkel dała ostatecznie zielone światło na jego realizację prezydentowi Sarkozy’emu podczas szczytu w Deauville w październiku 2010 roku. Nie jest więc chyba przypadkiem, że już 17 grudnia 2010 roku wybuchła w Tunezji spontaniczna rewolta „ludu”, która zapoczątkowała tzw. „arabską wiosnę”. Zmiotła ona „tyranów” w Egipcie, Libii, Jemenie i Tunezji oraz zachwiała ich władzą w Algierii, Jordanii, Maroku, Omanie, Somalii i Sudanie. Nieugięty pozostał tylko „tyran” syryjski, czego skutkiem jest dotychczas 250 tys. ofiar śmiertelnych, całkowite zrujnowanie Syrii oraz przekształcenie jej w park rozrywki dla tajnych służb amerykańskich, brytyjskich, francuskich i izraelskich, Al-Kaidy, Frontu al-Nusra i Państwa Islamskiego.

Szersze studium na temat odpowiedzialności Francji za wywołanie wojny domowej w Syrii napisał Thierry Meyssan (ur. 1957) – francuski publicysta, pacyfista i działacz społeczny, założyciel antyamerykańskiej i antyimperialistycznej organizacji Sieć Woltera, autor książki „Straszne oszustwo” (2002), zwierającej tezę, że za zamachami terrorystycznymi z 11 września 2001 roku w Nowym Jorku stało amerykańskie lobby wojskowe. W opracowaniu pt. „Kolonizacja wsteczna. Dlaczego Francja chce obalenia Arabskiej Republiki Syrii?” (tłum.: Euzebiusz Budka, Sieć Voltaire, voltairenet.org, 14.10.2015) Meyssan powraca do historii francuskiego podboju kolonialnego Syrii, porównuje go z poczynaniami prezydentów Sarkozy’ego i Hollande’a i udowadnia, że wolą współczesnych przywódców Francji jest rekolonizacja tego kraju. To nie USA – jak dowodzi Meyssan – ale Francja jest dzisiaj główną siłą nawołującą do obalenia Arabskiej Republiki Syrii. W polityce tej Francja jest otwarcie wspierana przez Wielką Brytanię, Turcję i Arabię Saudyjską, a nieoficjalnie także przez Izrael. Francuski autor zwraca uwagę na powiązania Nicolasa Sarkozy’ego i François Hollande’a z Katarem – sponsorem Bractwa Muzułmańskiego – oraz Arabią Saudyjską, która podobno nielegalnie finansowała ich kampanie wyborcze.

Obecna polityka Francji wobec Syrii to nic innego jak kontynuacja umowy Sykes-Picot z 16 maja 1916 roku o podziale pomiędzy Wielką Brytanię i Francję posiadłości tureckich na Bliskim Wschodzie. Meyssan tym samym potwierdza znaną tezę Stanisława Michalkiewicza, że państwa poważne nigdy nie rezygnują z celu, który raz sobie postawią. I to nieważne, że postawiły go 100 lat temu, w innych warunkach ustrojowych i geopolitycznych.

Według Meyssana prezydent Francji został przekonany do reanimacji kolonialnego projektu francusko-brytyjskiego pod przewodnictwem USA przez sekretarz stanu USA Hilary Clinton. 2 listopada 2010 roku Francja i Wielka Brytania podpisały szereg dokumentów, znanych jako Traktat Lancaster House. Ze strony francuskiej został on wynegocjowany przez Alaina Juppé i gen. Benoît Puga – zagorzałego zwolennika kolonizacji. Były premier Alain Juppé pozostawał wówczas bez przydziału, ale 27 lutego 2011 roku został ministrem spraw zagranicznych Francji – prawdopodobnie tylko po to, by realizować tajną część Traktatu Lancaster House, którą Meyssan nazwał współczesną umową Sykes-Picot. Jawna część Traktatu Lancaster House zawierała deklarację współpracy brytyjsko-francuskiej w zakresie wspólnych ekspedycji kolonialnych (nazywanych obecnie misjami pokojowymi), natomiast tajna zakładała brytyjsko-francuski atak na Libię i Syrię 21 marca 2011 roku. Atak taki na Libię – jako wsparcie dla „powstańców” i „demokratycznej opozycji” – rzeczywiście nastąpił. Z tym, że Francja przeprowadziła go na dwa dni przed tym terminem. Natomiast do ataku na Syrię nie doszło, ponieważ USA zmieniły pierwotne plany odnośnie do sposobu obalenia syryjskiego „tyrana”.

29 lipca 2011 roku powstała Wolna Armia Syrii, która wedle zachodnich i polskich mediów jest „umiarkowaną opozycją”. Według Meyssana Wolna Armia Syrii została utworzona przez Francję. Stanowiska dowódcze obsadzili w niej agenci francuskich służb wywiadowczych i oficerowie Legii Cudzoziemskiej, natomiast jej pierwszymi żołnierzami nie byli Syryjczycy, ale Libijczycy – członkowie Al-Kaidy. „Obecnie – pisze Meyssan – Wolna Armia Syrii nie jest już armią stałą, ale jej markę wykorzystuje się wciąż w operacjach, wymyślanych w Pałacu Elizejskim, a wykonywanych przez najemników z innych grup zbrojnych”. To Wolna Armia Syrii – czyli „umiarkowana opozycja” – jako pierwsza wprowadziła publiczne egzekucje jeńców poprzez poderżniecie gardła, przyjęte później przez Państwo Islamskie. Na początku 2012 roku Legia Cudzoziemska wyekspediowała 3 tys. bojowników Wolnej Armii Syrii do Hims – dawnej francuskiej stolicy kolonialnej – celem ustanowienia tam „stolicy rewolucji”. Po zajęciu miasta korpus ten ogłosił powstanie Emiratu Islamskiego i dokonał rzezi na kilkuset mieszkańcach.

Zdaniem Meyssana propozycja byłego prezydenta Francji, Valéry’go Giscard d’Estaing, z 27 września 2015 roku, by utworzyć w Syrii „terytorium mandatowe ONZ na okres pięciu lat” nawiązuje wprost do tradycji francuskiego kolonializmu (Syria była w latach 1920-1946 terytorium mandatowym Ligi Narodów pod zarządem Francji). Francuski publicysta nie ma wątpliwości – francuska polityka wobec Syrii sprowadza się do rekolonizacji tego kraju.

Czeczeński ślad

Syryjski „tyran” nie podzielił losu tyrana „libijskiego” tylko dlatego, że od początku wojny domowej – a ściślej biorąc agresji amerykańsko-brytyjsko-francuskiej na Syrię – mógł liczyć na pomoc Rosji i Iranu, głównie w dostawach uzbrojenia. Rosja zaangażowała się w Syrii nie tylko dlatego, że ZSRR wspierał ten kraj w okresie zimnej wojny i nie tylko dlatego, by nie dopuścić do poprowadzenia przez Syrię i Turcję gazociągów znad Zatoki Perskiej do Europy. Dla Rosji otwarte zaangażowanie się w Syrii jest w pewnym sensie wojną prewencyjną. Prezydent Putin, opierając się na danych rosyjskich służb specjalnych, oświadczył, że w szeregach Państwa Islamskiego walczy od 5 do 7 tys. obywateli Rosji i innych krajów Wspólnoty Niepodległych Państw (kresy.pl, 17.10.2015). Są to głównie Czeczeni – członkowie terrorystycznego ugrupowania Emirat Kaukaski, które jesienią 2014 roku oficjalnie podporządkowało się Państwu Islamskiemu. Region rosyjskiego Kaukazu został wtedy oficjalnie uznany za jeden z wilajetów Państwa Islamskiego.

Do najbardziej znanych Czeczenów, którzy przeszli na stronę IS należą ostatni „emir Kaukazu” Abu Usman Gimriński oraz Asłan „Chamzat” Bitukajew – dowódca oddziału terrorystycznego „Rijad as-Salihijn”, który założył jeszcze Szamil Basajew (1965-2006). Oprócz około 5 tys. ochotników z Kaukazu, w szeregach IS walczy drugie tyle kaukaskich emigrantów z Europy Zachodniej. Jeden z liderów Państwa Islamskiego Tarchan Batriaszwili, znany jako „Omar Czeczen” (w rzeczywistości jest Gruzinem), już jesienią 2014 roku groził Rosji krwawą zemstą (onet.pl, 11.10.2014, tvn24.pl, 3.07.2015). Czeczeńska rebelia, która wybuchła w 1991 roku jako walka o niepodległość, od 1999 roku jest już tylko dżihadystyczną partyzantką, szukającą inspiracji w Al-Kaidzie, a obecnie w IS. Dla Rosji zatem operacja w Syrii stanowi poniekąd kontynuację walki, jaką prowadziła w Czeczenii od 1994 roku. Rosja z oczywistych względów nie może dopuścić do tego, by kaukascy bojownicy IS powrócili na jej terytorium.

Rozpoczynając ofensywę powietrzną w Syrii i montując kolację przeciwko Państwu Islamskiemu, złożoną z Syrii, Iraku i Iranu, Rosja stała się jednym z głównych graczy politycznych na Bliskim Wschodzie. Powróciła do „koncertu mocarstw”, z którego formalnie została wykluczona podczas kryzysu ukraińskiego. Dzisiaj trudno przewidzieć jak potoczy się dalszy bieg wypadków, ponieważ w syryjskim dramacie cele polityczne Rosji oraz USA, Wielkiej Brytanii i Francji są w znacznej mierze rozbieżne.

Bohdan Piętka

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *