Lewicki: Ile warta jest Ukraina?

Na tak postawione, trochę przewrotne, pytanie odpowiedź musi być wieloznaczna. Po pierwsze, zależy dla kogo. Dla ukraińskich oligarchów jest warta tyle, ile można z niej wyciągnąć pieniędzy. Dla niektórych mieszkańców tego kraju stanowi jakąś nieokreśloną wartość emocjonalną, i dla niej, zwanej pieszczotliwie Neńką, gotowi są nawet walczyć. Dla Polaków, los owej „Neńki” nie powinien budzić podobnych emocji i być raczej obojętny, głównie ze względu na historyczne zaszłości i nieprzyjazne zachowania jej władz i niektórych organizacji względem Polski i Polaków. Dla nas bardziej istotne powinno być abyśmy my, przy okazji obecnego zamieszania, nie ponieśli jakiejś szkody. A do takiej mogłoby dojść gdybyśmy dali się wciągnąć w konflikt militarny.

Jakimś, niekoniecznie jednak prawdziwym, obrazem stosunku Polaków do tej sprawy są wyniki badań opinii. Takim ciekawym, który trzeba skomentować, był sondaż   Europejskiej Rady Spraw Zagranicznych. Badaniem objęto siedem krajów UE: Polskę, Francję, Włochy, Niemcy, Finlandię, Szwecję i Rumunię. Dane dotyczące Polski muszą budzić niepokój. Wynika z nich, że większość mieszkańców naszego kraju uważa, że należy jakoś zaangażować się w obronę Ukrainy w przypadku agresji ze strony Rosji. Ma tak uważać, aż 65 proc badanych Polaków, i jest największy odsetek spośród wszystkich krajów, gdzie w żadnym innym liczba ta nie przekracza 43 proc., zaś w Niemczech ma tak uważać 37 proc. badanych. Jeszcze większe zdumienie budzi gotowość do zaryzykowania losu swojego kraju, własnej wspólnoty. Według tych badań istotna większość Polaków ma być tak zdeterminowana by bronić Ukrainy, że jest gotowa poświęcić dla tego bardzo wiele. Przewaga bezmyślnych ryzykantów nad umiarkowanymi jest widoczna w każdym z pięciu segmentów wskazujących to, co można zaryzykować dla pomocy Ukrainie w przypadku domniemanej rosyjskiej agresji. Wymieniono po kolei:  ekonomiczne załamanie, wyższe ceny energii, napływ uchodźców z Ukrainy, cyberataki, zagrożenie militarną akcją Rosji. Większość respondentów z Polski miała wskazać, że każda z wymienionych konsekwencji warta jest zaryzykowania dla obrony Ukrainy. Trudno w to uwierzyć, by tak faktycznie było. Najpewniej, przy tym sondażu doszło do niezrozumienia, złej interpretacji, być może nawet celowej manipulacji mającej zachęcić polski rząd do nieodpowiedzialnych zachowań w sprawie kryzysu na Ukrainie.  Trudno wprost uwierzyć, by aż, jak wykazuje ten sondaż, 53 proc. Polaków było gotowych zaryzykować rosyjską militarną odpowiedź dla obrony Ukrainy. Przeciwnego zdania ma być tylko 39 proc.

Na to, że faktycznie mamy tu do czynienia z manipulacją, wskazują wyniki innego, obszernego sondażu, jaki przeprowadzono w Polsce całkiem niedawno, bo 21 stycznia, przez United Surveys dla DGP i RMF FM. W nim także aż 66 proc badanych opowiada się za jakąś pomocą Ukrainie, ale tutaj, znakomita większość jest przeciwko podejmowaniu jakiegoś ryzyka starcia militarnego z Rosją. Tylko 14,7 proc. byłoby za wysłaniem polskich żołnierzy na Ukrainę, a jest to przecież działanie, które mogłoby najprędzej grozić takimi konsekwencjami. Co ciekawe, wśród zwolenników partii rządzącej, PiS, zwolenników wysłania żołnierzy, jest tylko 11 proc., zaś najwięcej tego rodzaju ryzykantów i miłośników Ukrainy, bo aż 58 proc., ma być wśród zwolenników Konfederacji. Jest to tym bardziej dziwne, że politykiem Konfederacji jest poseł, który najbardziej zdecydowanie wypowiada się przeciw wspieraniu Ukrainy, czyli Grzegorz Braun.

Co do tej wartości Ukrainy dla Polski, to na przestrzeni nawet ostatnich czasów mieliśmy wiele różnych sądów na ten temat; od tych odrzucających znaczenie Ukrainy dla utrzymania niepodległego państwa polskiego, aż do jakiejś dziwacznej afirmacji, w rodzaju sloganu byłego prezydenta Kwaśniewskiego: „Nie ma wolnej Polski, bez wolnej Ukrainy”. Trzeba też zauważyć, że dawniej wyliczano tę wartość Ukrainy w całkiem realnym pieniądzu. Niewielu wie, że w roku 1686 polscy negocjatorzy traktatu pokojowego z Rosją zgodzili się odstąpić Rosji na stałe miasto Kijów za kwotę 140 tysięcy rubli. Dziś wydaje się, że to mała kwota, ale wtedy była to równowartość 1/10 rocznego dochodu skarbu całego państwa moskiewskiego. Widać, że nasi przodkowie byli bardziej praktyczni, i choć także, jak Kwaśniewski, używali sloganów i retoryki, to nie zapominali, że ważniejsze jest jednak realne złoto i srebro.

To zresztą nie był wtedy jakiś wyjątek, gdyż wówczas dość powszechną praktyką było, że terytoria zmieniały przynależność państwową w zamian za pewne kwoty pieniędzy. I tak, car Piotr Wielki nabył od Szwedów Inflanty, Estonię i Karelię, na mocy traktatu w Nystad, za sumę 2 milionów rubli, co było wtedy kwotą ogromną, równą całorocznemu dochodowi carskiego skarbu. Jeśli Rosja, prawie 150 lat później, sprzedała Alaskę dla USA to nikt tego do dziś nie podważa, ale jednocześnie mało kto przyjmuje do wiadomości, że Rosja zapłaciła kiedyś za nabycie Estonii i większości Łotwy, i dziś nikt nie uważa by obecnie ten fakt miał jakieś znaczenie. Zresztą wątek finansowy i obecnie występuje w rozgrywce wokół Ukrainy. Prezydent USA Joe Biden zapowiedział, że jeśli Rosja wkroczy na Ukrainę, to wtedy rurociąg Nord Stream 2 nie zostanie nigdy uruchomiony. To znaczy, że została niejako Rosji wyznaczona cena za Ukrainę. Budowa NS2 kosztowała Rosję 10 miliardów euro i to jest ta cena.  Co prawda, bardziej chodzić może o ewentualne przyszłe coroczne dochody z użytkowania NS2, ale niewątpliwy konkret to jest właśnie owe 10 miliardów euro. Putin, mimo wyznaczenia tak relatywnie niskiej ceny, nie zajmuje jednak Ukrainy, bo widać nie taki jest jego zamiar.

I tu dochodzimy do następnego paradoksu tej sytuacji. Media, także w Polsce, starają się przekonywać, że Putin chce zagarnąć Ukrainę, a przynajmniej jej dużą cześć, gdy tymczasem jego żądania dotyczą zupełnie czegoś innego. Rosja chce, by władze Ukrainy zrealizowały zapisy porozumienia pokojowego zawartego w lutym 2015 roku w Mińsku. Wypełnienie tych zapisów ma skutkować włączeniem zbuntowanych części obwodów donieckiego i ługańskiego, jak też przywróceniem kontroli Ukrainy nad granicą tychże obwodów z Rosją. Warunkiem tego nie jest nawet wprowadzenie autonomii dla tych opanowanych przez separatystów ziem, a tylko ustanowienie tam  tzw. „szczególnego trybu funkcjonowania samorządu terytorialnego”. Wynika z tego, że Putin nie chce zawładnąć żadnymi ukraińskimi terytoriami, a wprost przeciwnie, wypełnienie zapisów umowy w Mińsku doprowadzić ma do reintegracji odłączonych części obwodów donieckiego i ługańskiego z Ukrainą.

Niektórzy, rusofobicznie nastawieni, publicyści porównują obecną sytuację do działań Hitlera wobec Czechosłowacji w roku 1938. Nic bardziej mylnego; Hitler zagarnął terytoria Czechosłowacji, wcielając je do Rzeszy, gdy tymczasem Putin nie wysuwa dalszych roszczeń względem ukraińskich terytoriów. Nawet jeśli warunki, na jakich ma się odbyć wypełnienie umów mińskich, są nie w smak rządzącym w Kijowie, to jednak granice państwowe, są tym najbardziej realnym faktem, co na największe i trwałe znacznie. Powinni zatem brać co Putin dziś oferuje i spokojnie czekać na lepszą koniunkturę, na zmianę władzy w Moskwie. Tak zrobiliby rozsądni politycy, ale takich na Ukrainie nie ma i nigdy chyba nie było. Nie chcę się tu rozwodzić nad katastrofalnymi błędami tamtejszych przywódców, od Chmielnickiego poczynając, ale przypomnę tylko, że ich tzw. Ukraiński Komitet Narodowy, skupiający melnykowców, banderowców, hetmańców, petlurowców i innego autoramentu kolaborantów, zawarł z III Rzeszą układ w marcu 1945, gdzie nazistowskie Niemcy, już  wtedy ledwo ciepłe, uznały ich na przedstawicieli Ukrainy, a oni rozpoczęli formowanie ,na bazie SS Galizien, armii mającej walczyć za Niemcy. Żeby w marcu 45 roku, na miesiąc przed końcem wojny, stawiać na Niemcy to trzeba było być całkowicie pozbawionym jakiegokolwiek rozumu.

Wielu emocjonuje się dziś tym, czy będzie wojna. To trudna sprawa i wybuch wojny jest często następstwem dynamiki zdarzeń, które mogą  wymknąć się spod kontroli. Dlatego trudno taką kwestię racjonalizować i na poważnie twierdzić, że wojny nie będzie z jakiejś tam przyczyny.
Te przyczyny zresztą zawsze można odwrócić i wykazać, że faktycznie one nie wpływają na to czy wojna będzie, czy nie. Dla przykładu ocenię jeden z argumentów znajomego z FB, pana Ronalda Laseckiego, który  twierdzi, że za jego przyczyną wojny nie będzie. Otóż uważa on, na przykład, że Rosja nie może iść na wojnę z Zachodem, bo jej gospodarka jest zbyt uzależniona od Zachodu: „46% dzisiejszego eksportu rosyjskiego trafia do UE (4% unijnego do Rosji), 38% importu rosyjskiego pochodzi z UE”. Zacznijmy od tego, że podane przez pana Laseckiego liczby nie przedstawiają dzisiejszego stanu powiązań handlowych Rosji z UE. Według danych za poprzedni rok, podanych 11 lutego, 38 proc. rosyjskiego eksportu trafia do UE i pochodzi stamtąd 32 proc. importu. Są liczby znacząco mniejsze od podanych przez Laseckiego, którego dane dotyczą sytuacji sprzed kilku ładnych lat, a nie dzisiejszych, jak on sam zapewnia. Ponadto wielkość rosyjskiego eksportu do UE nie wpływa znacząco na rosyjską politykę, gdyż w roku 2014 aż 52 proc. rosyjskich wpływów z eksportu pochodziło z UE, a jednak sytuacja ta nie powstrzymała Rosji od zajęcia Krymu i wspierania separatystów w Donbasie. Widzimy zatem, że argument, jakoby powiązania handlowe wpływały na powstrzymywanie Rosji od realizacji swoich celów dotyczących bezpieczeństwa, jest niewiele wart. Nad tym też zastanowić się powinni wszelcy zwolennicy sankcji gospodarczych przeciw Rosji. Takie działania Rosji nie powstrzymają, a ci którzy je wprowadzają tylko bardziej sobie zaszkodzą.

Moim skromnym zdaniem, już większy wpływ na to może mieć, i zapewne ma, osobiste podejście prezydenta Władimira Putina, który do pewnego stopnia kreuje się na władcę podobnego do cara Aleksandra III, także znanego z dbałości o zwiększanie siły militarnej Rosji. Putin osobiście odsłonił jego pomnik w Liwadii na Krymie i media często pokazują go w sytuacjach, które muszą przypominać osobę tamtego władcy rosyjskiego imperium. Otóż Aleksander III, panujący około 140 lat temu, był znany z przydomka Mirotworiec (Миротворец -rozjemca, niosący pokój). Wzięło się to z tego, że podczas jego panowania Rosja nie toczyła żadnej wojny z innymi krajami, choć sytuacja w Europie była wtedy napięta, zaś konflikt w Środkowej Azji groził wprost wybuchem wojny między Rosją a Wielką Brytanią. Do wojny jednak nie doszło i Aleksander III zasłużył na swój przydomek. Sądzę, że Putin, kreujący się na Aleksandra III, także ma na względzie to, żeby być zapamiętanym jako ten, który wojny wielkiej nie rozpętał i ten osobisty aspekt może mieć większe znaczenia niż jakikolwiek inne, z pozoru racjonalne, przyczyny.
Ot i tak się sprawy mają z wojną, pokojem, carem Mirotworcem i Neńką – Ukrainą.

Stanisław Lewicki

Click to rate this post!
[Total: 18 Average: 4.1]
Facebook

24 thoughts on “Lewicki: Ile warta jest Ukraina?”

  1. (…)Dla Polaków, los owej „Neńki” nie powinien budzić podobnych emocji i być raczej obojętny, głównie ze względu na historyczne zaszłości i nieprzyjazne zachowania jej władz i niektórych organizacji względem Polski i Polaków.(…)
    Obyśmy nie musieli w razie czego wołać pomocy z znienawidzonej (…)Szwabii(…).

    (…)Nic bardziej mylnego; Hitler zagarnął terytoria Czechosłowacji, wcielając je do Rzeszy, gdy tymczasem Putin nie wysuwa dalszych roszczeń względem ukraińskich terytoriów.(…)
    A czy o tym wiedzieli ci co skubnęli swoją część tejże Czechosłowacji co zowie się Zaolzie?

    (…)Co do tej wartości Ukrainy dla Polski, to na przestrzeni nawet ostatnich czasów mieliśmy wiele różnych sądów na ten temat; od tych odrzucających znaczenie Ukrainy dla utrzymania niepodległego państwa polskiego, aż do jakiejś dziwacznej afirmacji, w rodzaju sloganu byłego prezydenta Kwaśniewskiego: „Nie ma wolnej Polski, bez wolnej Ukrainy”.(…)
    Biorąc pod uwagę, że rosyjskie wojska w Okręgu Kaliningradzkim, Białorusi i Ukrainie tworzą mix, który wywiera silną presję, która w pewnym sensie jest ograniczeniem suwerenności. Jeśli ma ktoś ma w tym zakresie wątpliwości to niech przypomni sobie cyrk z Fort Trump.

    (…)To zresztą nie był wtedy jakiś wyjątek, gdyż wówczas dość powszechną praktyką było, że terytoria zmieniały przynależność państwową w zamian za pewne kwoty pieniędzy.(…)
    To były czasy, w który etniczni Niemcy mogli być carami Rosji vide Katarzyna Wielka czy królami brytyjskimi vide założyciele dynastii Windsorów… https://plejada.pl/newsy/windsorowie-zmienili-nazwisko-dynastii-by-uciec-od-niemieckiego-rodowodu/f0fjb36
    A w pewnym momencie Habsburgowie mieli tak rozległe koneksje, że z nieosiągalnych tytułów ostał się tylko Papież.

    (…)Otóż uważa on, na przykład, że Rosja nie może iść na wojnę z Zachodem, bo jej gospodarka jest zbyt uzależniona od Zachodu: „46% dzisiejszego eksportu rosyjskiego trafia do UE (4% unijnego do Rosji), 38% importu rosyjskiego pochodzi z UE”.(…)
    Czyż podobne rozumowanie nie miało powstrzymać wybuchu wojny po Sarajevie?

    1. Podobne rozumowanie, najlepiej wyłożone w książce Jana Blocha, miało powstrzymać wybuch wojny po Sarajewie. Ale nie powstrzymało, bo świat znajdował się wtedy na tzw. Grzbiecie Pragmatyzmu i dominującymi strategiami w rozwiązywaniu konfliktów o dobra o stałej wartości (gier o sumie zerowej) były strategie pragmatyczne właśnie, czego Bloch nie mógł wiedzieć.

      Strategia pragmatyczna, czyli taka, w której silniejszy gracz jest agresywny, a słabszy ustępuje, jest zaś bardzo podatna na błędy (bo trzeba dokładnie wiedzieć, kto jest silniejszy, a kto słabszy, o co, zwłaszcza przy w miarę wyrównanych potencjałach, trudno). W 1914 obie strony sądziły że są silniejsze, zatem obie eskalowały aż do wybuchu. Przy czym oczywiście Bloch miał rację. Największe straty poniosły i największej klęski doznały kraje, które prowadziły najbardziej agresywną politykę (Austro-Węgry, Rosja, Niemcy), ale nikt na tej wojnie (może poza Serbią) właściwie nie skorzystał. Tak samo zresztą jak na wojnie nr II

      Natomiast obecnie świat już dawno Grzbiet Pragmatyzmu opuścił i dominującymi strategiami są strategie legalistyczne (dobro zgarnia ten, kto ma do niego prawo. A kto prawa nie ma, ustępuje). Kto w konfliktach stosuje inne strategie, ten w końcu przegrywa, jak Rosja właśnie.

      1. „ale nikt na tej wojnie (może poza Serbią) właściwie nie skorzystał. „
        No Serbia skorzystała jak cholera plus minus połowa ludności poszła do piachu.

        1. Straty były bardzo duże (aczkolwiek mniejsze niż połowa ludności, jakaś 1/4), ale zyski również olbrzymie. Przynajmniej tymczasowo, dopóki nie okazały się iluzoryczne i stworzone tym kosztem imperium nie rozsypało się w gruzy w ciągu raptem trzech pokoleń

      2. (…)Kto w konfliktach stosuje inne strategie, ten w końcu przegrywa, jak Rosja właśnie.(…)
        Jakoś nie widać, żeby Rosja przegrywała… skoro USA oficjalnie ogłosiła, że nie wyśle samolotów po swoich obywateli. Chyba za mocno wszedł Kabul… a swoją drogą to Pilaster może ujawnić pasmo klęsk Talibanu?

        1. Przeciwnie, widać doskonale. Rosja przegrywa na wszystkich frontach nigdzie nie mogąc odnieść sukcesu i kolejne obszary poradzieckie stopniowo wymykają jej się spod kontroli. Przed 2014 Rosja miała pływy całej Ukrainie. Potem ostał jej się jeno Krym. Rosja napadła na Gruzję, a od tego czasu Gruzja rozwija się szybciej od Rosji i pozostaje krajem skrajnie antyrosyjskim, który wbije Rosji nóż w plecy przy pierwszej okazji. Rosja napadła na Ukrainę i od tego czasu Ukraina rozwija się szybciej od Rosji i stała się krajem skrajnie antyrosyjskim, który wbije Rosji nóż w plecy przy pierwszej okazji.

          Rosja wysłała wojska do Kazachstanu i jakoś ta nagle w ciągu trzech dni musiały one stamtąd wracać w podskokach.

          Wszędzie dookoła siebie Rosja wykreowała sobie samych wrogów i ani jednego szczerego sojusznika. Kiedy tylko Chiny uznają, że nie potrzebują już Rosji, będzie finisz i pozamiatane

          1. (…)Rosja przegrywa na wszystkich frontach nigdzie nie mogąc odnieść sukcesu i kolejne obszary poradzieckie stopniowo wymykają jej się spod kontroli.(…)
            Dobiorę inne przykłady i doskonale można podstawić za Rosję takie USA… weżmy takie rzeczy jak:
            – czerwone linie Truma dla Kima
            – wybranie Guido na Prezydenta Wenezueli
            – meksykański 11/09 Trumpa po tej głośnej masakrze rodziny na granicy
            – brawurowa obrona Waszyngtonu z przed roku

            (…)Rosja wysłała wojska do Kazachstanu i jakoś ta nagle w ciągu trzech dni musiały one stamtąd wracać w podskokach.(…)
            Racja! Na własne oczy widziałem jak Specnaz na lotnisko w Nur-Sułtanie… Czekaj! To nie był Specnaz tylko Marines i Nur-Sułtan tylko Kabul.

        1. W tym sensie że poniosły najmniejsze straty i zainkasowały największe zyski. Ale i tak straty były wyższe od tych zysków. Korzyści przyszły dopiero po wojnie, z rozwoju wzajemnej współpracy i handlu. Ale to samo można było mieć znacznie taniej bez wojny.

          1. (…)Ale to samo można było mieć znacznie taniej bez wojny.(…)
            Tia… już widzę jak Brytyjczycy konstruują offset przy kontrakcie na np. radary dalekiego zasięgu, które robiły dobrą robotę w Bitwie o Anglię. Mała podpowiedż ten offset wyglądałby tak jak ten, które dostaje Polska… polecam ku pamięci np. ten za F-16.

  2. Nie dziwi mnie wynik referendum. Na niego zapracowała propaganda mediów i tradycja historyczna, która utrwaliła pozbawioną racjonalizmu rusofobię. Polacy nic nie wiedzą o wewnętrznej sytuacji na Ukrainie, nie pokazuje sie u nas spektakularnych działań politycznych umacniających wpływy banderowców. Taki portal jak ten, „Myśl Polska”, to niszowe media. Dziwi jedno. O ile Polacy byli odporni na propagandę PRL-u, to na tę wyprodukowaną przez CIA nie. Ale to są ciągle te same „grabie”.

    1. Słowo „rusofobia” pełni dziś taką samą funkcję jak faszyzm czy homofobia w mediach lewicowych. Zwłaszcza w rosyjskich federalnych mediach stało się połajanką wobec oponentów polityki Kremla; nie możemy przecież dyskutować z ludźmi kierowanymi przez fobię, podczas gdy to my argumentujemy w oparciu o rozum. To jest pierwszy chwyt propagandowy.

      Drugi polega na tym, że Moskale od czasów Piotra i Katarzyny zaczęli zawłaszczać sobie przymiotnik „ruski”. Jedyna Ruś (od Piotr z grecka Rosija) to ta z ośrodkiem w Moskwie. Jeśliś Ruski to bądź podporządkowany carowi, który cię wyzwoli spod panowania polsko-litewskiej szlachty, papieża, jezuitów, zdradzieckich unitów, w ogóle wpływów zachodnich. Zgodnie z takim rozumieniem Ukrainiec albo Białorusin może być Ruskim, jeśli akceptuje prymat Moskwy i jej wyłączne prawo wydawania licencji na „ruskość”. Jeśli odrzuca, to automatycznie wyrzeka się bycia Ruskim i gra w drużynie zachodnich „rusofobów”.

      W tym schemacie nie ma miejsce na historię Rusi niemoskiewskiej. Na historię książąt ruskich wchodzących w sojusze z Giedyminowiczami, historię prawosławnych Rusinów stanоwiących 70% mieszkańców Wielkiego Księstwa, historię rutenizacji Litwinów, polonizacji ruskich elit, ukrainizacji zbiegłych chłopów nadwiślańskich. Nie ma miejsca na historię statutów litewskich spisanych po starorusku, ruskich kniaziów i ruskiej szlachty na Sejmach I RP, kijowskiego prawosławia (Akademia Mohylańska), województwa ruskiego ze stolicą we Lwowie aż do III rozbioru. Tego wszystkiego, o czym zapomnieliśmy w czasach zaborów i PRLu, a do czego dziś z trudem odwołuje się jedynie historiografia białoruska i ukraińska dla budowania własnych tożsamości narodowych.

      Trzeci problem może wynikać z trudności w tłumaczeniu. My jednym przymiotnikiem zastępujemy dwa: „russkij” i „rossijskij”. Dla nas i „russkij” język, i „russkaja” Cerkiew są rosyjskie, jak również Federacja i jej prezydent. O ile Rosjanie nie mieszają tych pojęć, to u nas zdarza się to nagminnie. Dochodzi do tego, że niektórzy polscy publicyści piszą o mieszkańcach Ukrainy lewobrzeżnej jako o „Rosjanach”, gdyż rozmawiają „po-russki”. Stosując na ślepo absurdalne kryterium językowe, możemy dojść do wniosku, że większość Białorusinów to też Rosjanie, a większość Szwajcarów to Niemcy.

      1. U nas ludzie posługującym się określeniem ruski czy ruscy nie wnika czy to chodzi o Ruś Kijowską, Moskiewska czy jaką tam… więc po to te wywody?

      2. „Trzeci problem może wynikać z trudności w tłumaczeniu. My jednym przymiotnikiem zastępujemy dwa: „russkij” i „rossijskij”. Dla nas i „russkij” język, i „russkaja” Cerkiew są rosyjskie, jak również Federacja i jej prezydent. O ile Rosjanie nie mieszają tych pojęć, to u nas zdarza się to nagminnie.”

        Polacy tego nie rozróżniają jednak problem jest inny. Dla Rosjan „ruskij’ znaczy tylko i wyłącznie „rosyjski”. Jednak Ukraińcy to dla Rosji w XX w. – Ukraińcy, a wcześniej w XIX w. – „Małorusini”, a dla Polaków w XIX w. – Rusini. Natomiast ciekawą karierę zrobił we współczesnej Rosji polski przymiotnik „rosyjski”, otóż „rosijskij” oznacza obecnie wszystkie narodowości (!) Federacji Rosyjskiej, gdyż „ruskij” zarezerwowany jest dzisiaj wyłącznie dla Rosjan.

        Warto przypomieć skąd wzięła sie nazwa „Małorosja: (czyli dzisiejsza Ukraina), otóż z łaciny i oznaczała ona rdzeń państwa, w odróżnieniu od peryferii. Podobnie było z Grecją: Graecia Minor (Mała Grecja – czyli rdzeń państwa) i Gaecia Maior (dalszy obszar grecki). Identycznie było w Polsce: Małopolska, po łacienie Polonia Minor – to rdzeń państwa ze stolicą w Krakowie w odróżnieniu od odległej prowincji Wielkopolskiej (Polonia Maior) w Poznaniu. W potocznej świadomości polskiej, rosyjskiej i greckiej, zupełnie zatarło się, że Małopolska, Małorosja i Mała Grecja są historycznie ważniejsze – jako obszary rdzeniowe – od Wielkopolski, Wielkorusi czy Wielkiej Grecji. Minor (mniejszy) znaczył więcej niż Maior (większy), gdyż kiedyś to „minor” kontrolował „maiora”.

        1. @Jarek.
          Jeśli chodzi o genezę pojęcia Małorosji, jest dokładnie tak jak Pan pisze. To są pojęcia geopolityki greckiej, zaimportowane na Ruś z Bizancjum. Możliwe, że na naszym, piastowskim podwórku zadziałał podobny schemat. Co do ewolucji określeń Rusinów, Małorosów, Ukraińców, również z grubsza się zgodzę.

          Co do „ruskości” i „rosyjskości”, obawiam się, że sprawa jest trochę bardzie skomplikowana. Piszę Pan, że <>. Tak, ale ostatecznie wszystko zależy od tego czy te słowa rozumiemy po naszemu czy po ichniemu.

          W Rosji „rossijkij” stosuje się do pojęć państwowych (władz, urzędów federalnych, wojska); analogicznie „рossijanin” to obywatel Federacji (jak Pan słusznie zauważył, może nim być Czeczen, Czukcza, Tatar czy Buriat, jak również „russkij”; mała uwaga: w jęz. ros. narodowości piszemy z małej litery). Jak przetłumaczyć na polski „rossijanin” w sensie obywatela Federacji? Jesteśmy zmuszeni używać zbiorczego określenia Rosjanin, gdyż nie mamy innego.

          Z kolei „russkij” w sensie przymiotnika stosuje się do określania języka, literatury, Cerkwi, pojęć historycznych. Natomiast gdy określamy człowieka mianem „russkij”, to w uproszczeniu jest to rosyjskojęzyczny, (post)prawosławny Słowianin, chociaż także zruszczony Niemiec, Polak czy Łotysz. I tu się pojawia problem, gdyż w naszym języku również nie mamy innej nazwy niż Rosjanin na okreslenie „russkich”.

          A przecież można być „rossijaninem”, ale nie być „russkim”, jak Czeczeni. Można być „russkim”, ale nie być „rossijaninem”, jak wielu obywateli Łotwy, Estonii czy Kazachstanu. Można ostatecznie być rosyjskojęzycznym Białorusinem czy Ukraińcem, tak samo jak niemieckojęzycznym Szwajcarem lub anglojęzycznym Irlandczykiem. Z poczuciem dumy ze swojej niepodległości i podejrzliwie patrzącym na polityczne zakusy dawnych imperiów.

          1. Skrypt na serwerze wyciął cytat <>

            … Piszę Pan, że: ’ Dla Rosjan „ruskij’ znaczy tylko i wyłącznie „rosyjski” '…

          2. „I tu się pojawia problem, gdyż w naszym języku również nie mamy innej nazwy niż Rosjanin na okreslenie „russkich”.”

            Nie bardzo, gdyż Polacy te pojęcia od dawna rozróżniają. Następcy na urzędzie Augusta Czartoryskiego raczej nie trzeba przypominać, że przymiotnik „ruski” kiedyś oznaczał „rusiński” (dzisiejszy ukraiński), gdyż pochodził od Rusi Kijowskiej. W odróżnieniu od Rusinów (obecnych Ukraińców), mieszkańców Wlk. Księstwa Moskiewskiego nazywaliśmy Rosjanami, a oni siebie Wielkorusami (z tradycji greckiej jak słusznie Pan zauważył). Nie musimy też mieć innej nazwy niż Rosjanin na „russkich”, gdyż poza Rosjanami wyróżniamy inne narodowości i grupy etniczne Czeczenów, Czukczów, Tatarów czy Buriatów.

            „Można być „russkim”, ale nie „rossijaninem” , jak wielu obywateli Łotwy, Estonii czy Kazachstanu.”

            Oczywiście, ale dlatego, że słowo „rossijanin” Moskwa rezerwuje wyłącznie dla mieszkańców Federacji Rosyjskiej.

            Reasumując moją wypowiedź: Rosjanie w Federacji Rosyjskiej, na pojęciu „rossijanin” (zapożyczonym z języka polskiego) powielają naszą dawną tradycję Reczypospolitej Obojga Narodów, w której „Polak” oznaczał członka narodu politycznego (państwowego) i mógł nim być także Litwin, Rusin czy Niemiec jak ujął to obrazowo w XVI w. Stanisław Orzechowski „gente Ruthenus, natione Polonus”.

            1. @Jarek.
              Po Pańskich doprecyzowaniach myślę, że mamy podobne spojrzenie. Ziemie ruskie w naszej świadomości historycznej to właśnie ziemie zamieszkane przez „naszych” Rusinów.

              Nie będę się spierał czy naszych wschodnich sąsiadów nazywaliśmy Rosjanami czy częściej Moskalami vel Moskowitami. Warto by sprawdzić jak to się zmieniało na przestrzeni lat. Mogę się mylić, ale skłaniałbym się do tezy, że „Rosjanin” to dość późne zjawisko filologiczne w polskim języku (raczej schyłkowa faza I RP oraz czasy porozbiorowe).

          3. Naukowe czy rządowe klasyfikacje przynależności do narodów są skażone ideologią i polityką. To sama ludność decyduje kim jest i czy chce przynależeć do narodu czy państwa. Gdyby w Ługańsku i na Krymie mieszkali Ukraińcy to rosyjska akcja nie miałaby tam sensu. (Oczywiście nie bierzemy pod uwagę stalinowskich metod przesiedlania milionów lub wyniszczania ich). Zajęcie około połowy Ukrainy przez Putina naraża go na wieczną wojnę partyzancką i straty, ponieważ ostatecznie to ludność decyduje długookresowo o przynależności terytorium. Dlatego celem Putina jest obalenie obecnych władz poprzez destabilizację Ukrainy a nie jej zajęcie.

            1. (…)Dlatego celem Putina jest obalenie obecnych władz poprzez destabilizację Ukrainy a nie jej zajęcie.(…)
              Ciekawe, że twierdzenie nie działa w Ameryce… w stosunku do prawdziwych Amerykanów.

  3. „Ile warta jest Ukraina?”

    Wbrew pozorom oraz argumentom Pana Autora, Ukraina dla Polski jest warta tyle samo, co warta była Czechosłowacja w 1939 r. dla Drugiej RP.

    Ta Czechosłowacja, rozebrana przez Becka w 1938 r. do spółki z Hitlerem w Monachium, zapewniła Fuhrerowi trzeci, południowy kierunek ataku na Polskę (o udziale Słowaków w ataku na Polskę spuśćmy zasłonę milczenia i wstydu – takie oto było niesławnej pamięci dzieło płk. Becka).

    1. (…)o udziale Słowaków w ataku na Polskę spuśćmy zasłonę milczenia i wstydu(…)
      Bez przesady… na Międzymorzu z Hitlerem byli prawie wszyscy, nawet Węgrzy, którym trzeba dziękować tylko za jedną rzecz… za brak uczestnictwa w tłumieniu Powstania Warszawskiego.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *