Nikt nie jest wyemancypowany od „ducha czasów”, w których żyje. Zeitgeist, określający intelektualny i kulturalny klimat epoki rzeźbi na każdym żyjącym swój specyficzny kod i trudno od jego piętna uciec. Nawet osoby zawodowo zajmujące się filozofią i traktujące analizę myśli, jako chleb powszedni ulegają rozpowszechnionym w ich środowisku wzorcom postępowania i podświadomie przyjmują pewne kody intelektualne wytworzone i narzucone z góry. Rezygnacja z nich jest niemożliwa, gdyż automatyczne alienuje osobę autora w swoim środowisku i powoduje, że jego język staje się niezrozumiały, albo uważany jest przez współczesnych za anachroniczny. Śmieszności autorzy boją się najbardziej, dlatego – chcąc, nie chcąc – podążają za modą. Nawet antysystemowi autorzy głoszący poszukiwanie tzw. „prawdy” uprawiają bezwiednie postmodernistyczny nihilizm.
Zamiarem autora nie jest omawianie zagadnień ideowych, metodologicznych, czy tez językowych związanych z kształtowaniem się odmiennego podejścia do sposobu badań historycznych, ale ukazanie pewnych przykładów pokazujących faktycznie realizowanie się ponowoczesnych narracji w sposobie uprawiania historii.
Postmodernizm z założenia poddający krytyce ustalone przez wcześniejsze pokolenia narracje historyczne i oceny wielką falą wdarł się w polską popularną historiografię. Ale to taki polski bieda- postmodernizm. Modne staje się – nie badanie nowych dokumentów mogących wpłynąć na faktografię( ustalenie prawdy) -ale wyłącznie zanegowanie wcześniejszych ustaleń dla samego ich zanegowania. Ważne jest na przykład, aby zakwestionować pewne popularne treści, sławne postaci odrzeć z czci, honoru, człowieczeństwa. Najlepiej i najmodniej, aby z narodowego bohatera zrobić wyzutego z uczuć potworka. Im bardziej szkaradnie i brzydko opiszę się herosa i strąci go z piedestału, tym większy jest poklask antysystemowej gawiedzi, i tym bardziej „nowoczesna” jest metodologia jego pracy. Zgodnie z logiką ponowoczesną każdy ma prawo do swojej interpretacji i poglądu na rzeczywistość historyczną, a ocena profesora i laika jest tak samo uprawniona. Nie można, bowiem nikomu narzucać swojego światopoglądu. Wszystko jest dozwolone. I najwznioślejsza sztuka i najgorszy kicz. Istotne tak naprawdę jest tylko, czy ten, czy inny pogląd stanie się popularny. Dlatego wydaje się, że bardziej od samej treści ważniejsza jest obecnie reklama, okładka. Za atrakcyjnym lub szokującym opakowaniem idzie dopiero „powodzenie” zawartości merytorycznej. Coraz częściej jesteśmy świadkami zatrzymywania się autorów na samej okładce i materiale ikonograficznym bez właściwej treści sensu stricte. Po co bowiem pisać jakieś nowe rzeczy skoro wszystko zostało już napisane. Wystarczy tylko sporządzić odpowiednio spreparowany kolaż zdjęć, dokumentów, ekscerptów, rysunków, map –przystępny komiks. Takich publikacji jest coraz więcej. Obserwujemy też rosnącą popularność przekazu wideo wulgaryzowanego w sieciach społecznościowych. Nie jest w nich istotna do końca przekazywana treść, ale popularność, zasięg odziaływania i polubienia. W nowych mediach, w bitwie na podniesione łapki nawet najbardziej prymitywny patostreamer z łatwością „zdeklasuje” kompetentnego wykładowcę akademickiego.
Studium przypadku: Dekonstrukcja dla dekonstrukcji czy dla pieniędzy?
Duch nowych czasów spowodował, że za dekompozycję najważniejszych polskich narracji historycznych zabrali się domorośli historycy i łowcy tanich sensacji. Dla nieznanych nikomu parahistoryków możliwość bezkarnego naplucia na kogoś ważnego staje się przepustką do kariery medialnej w niszowych mediach. Taki los spotkał między innymi postać Pierwszego Marszałka Polski Józefa Piłsudskiego. Postać kontrowersyjną, ale nie bez zasług , co każdy trzeźwy Polak przyzna. Zajadłość ponowoczesnych autorów antysystemowych w dekonstrukcji mitu otaczającego jego osobę każe nam zastanowić się nad fenomenem tego zjawiska.
Autor wyłowił garść najgorliwszych dekonstuktorów tej akurat postaci. Mamy tutaj takie osoby, jak Rafał Ziemkiewicz, Tomasz Gryguć, Gabriel Maciejewski, Tomasz Ciołkowski, Radosław Patlewicz i niejaki Brunon Różycki. Dziwnym trafem sposób uprawiania historii przez tych autorów legendujących się na wiernych synów ojczyzny a nawet nowoczesnych endeków doskonale wpisuje się w naturę tego, co możemy nazwać ukąszeniem ponowoczesnym, będącym tak naprawdę postmodernistycznym nihilizmem.
Możemy w ich dekonstrukcjach wyróżnić motywy charakterystyczne dla postmodernistycznego stylu.
A. Prawda nie istnieje, Każdy ma swoją prawdę i swoją narrację, celem krytyki jest obalenie „mitu”, który może być groźny. Nastała epoka własnych „małych narracji”.
Wszyscy wymienieni przeze mnie „narratorzy” odrzucają prawie wszystko, co już napisano ( w znaczeniu pozytywnym) o Józefie Piłsudskim. Dlaczego? Bowiem zostało to zmanipulowane przez propagandę, która podmieniała każdy zapis o Marszałku, tak, aby wybielić jego postać. Odrzucamy, zatem wszystko, co nam nie pasuje( dokumenty, monografie, pamiętniki), bo kłóci się z założoną tezą. Odrzucamy pisma Piłsudskiego, bo na pewno są fałszywe, pamiętniki najbliższych, bo kłamali, wybitne monografie pisane przez profesorów – akademików – Garlicki i Suleja, bo za mocno naukowe, realistyczne. Wybieramy tylko to, co może pogrążyć oskarżanego. Czyli dokumenty dowodzące, że był zdrajcą, ateuszem, rozpustnikiem. Na pewno nie był wodzem polskiego wojska i Naczelnikiem Państwa, nie był przywódcą PPS, nie rozbrajał niemieckich żołnierzy w 1918; ale był agentem wszystkich wywiadów, a jeżeli nawet był na jakiś stanowiskach państwowych to popełniono na pewno jakiś spisek. Wiedza tajemna o tym jest znana tylko nam. My to odkryliśmy, nasza narracja nie jest wcale gorsza, pomimo, że nie mamy być może odpowiednich kompetencji. Ba! Nawet jesteśmy prawdziwsi! To elita intelektualna narzuciła kiedyś te fałszywe narracje, nakazując ludziom wierzyć bezmyślnie w kult pogromcy bolszewików nad Niemnem. Piłsudski jest na pewno zdrajcą, bo brał pieniądze od Austriaków i zdradzał cara rosyjskiego. A nawet odważył się uciec jemu z petersburskiego szpitala Mikołaja Cudotwórcy, gdzie czekał na proces. Współpracował z wywiadem HK Stelle i brał brudne korony austriackie. Nasi bohaterowie Zagórski i Rozwadowski, którzy też służyli w wywiadzie austriackim – robili to z porywów patriotycznych i miłości do Najjaśniejszego Pana. Ten Dyzma nie miał żadnego planu gospodarczego ani politycznego. Reformy walutowe , które gwarantowały wymienialność złotego na złoto i dzięki utrzymaniu tego do 1939 złoty był jedną z niewielu walut wymienialnych w Europie- były rzeczą bez znaczenia. Budowa Gdyni i magistrali kolejowej, COP to nie jego zasługa; a Konstytucja 1935 roku nie była żadnym poważnym planem politycznym.
Zresztą kult Marszałka jest przesadzony, groźny, nam trzeba kogoś mniej eksponowanego, aby nie przytłaczał, po co Piłsudski, może Witos albo Korfanty?
Jak widzimy w patohistorii nie są ważne jakieś fakty i ustalenia, dobieramy je sobie dowolnie według uznania, tak, aby podważyć i obalić dominująca narrację. Nawet ewidentne kłamstwa są użyteczne i pożądane. Nie ma tutaj nawet żadnej logicznej konsekwencji. Bo celem tak naprawdę nie jest weryfikacja zastanej wiedzy ani nawet jak się wydaje samo „obalanie” chwalebnej narracji.
B. Nie zależy nikomu na prawdzie, ale tak naprawdę na sprzedaży i reklamie, „łapkach do góry”. Cel aktywności parahistoryków jest ewidentnie komercyjny.
Cały żmudny proces obalania i nicowania czyjeś legendy służy tak naprawdę wytworzeniu produktu, który zmaterializowany w książce, czy też filmie będzie mógł zostać sprzedany określonej grupie odbiorców. Co trzeba zrobić, aby umieścić swoją (złą) wersję w supermarkecie różnych narracji? Przecież mamy kryzys wszystkiego: autora, widza, sztuki, formy, instytucji. Kryzys staje się naszą codziennością. Najczęściej nawet najbardziej kompetentny naukowiec nie potrafi na wolnym, liberalnym rynku treści niczego sensownego zdziałać, a nawet, kiedy zdoła żmudnym wysiłkiem coś stworzyć, nikt tego nie chce wysłuchać, ani za to zapłacić. Więc jaki jest sens tworzenie nowych treści, kiedy i tak nikt nimi się nie zainteresuje? To może odwrotnie? Przykuć uwagę treściami, które już istnieją. Wyłowić te, które wzbudzają największe emocje wśród potencjalnej klienteli i tam poszukać sławy i pieniędzy? A co mają powiedzieć ambitne jednostki, którym zawistny los nie dał ani dobrego wykształcenia, ani zdolności literackich? A najbardziej poszukiwani „nowi, atrakcyjni bohaterowie” narracji: bezdomni, niepełnosprawni, przedstawiciele mniejszości seksualnych, etnicznych czy religijnych zostali już dawno zagospodarowani przez konkurencyjne lub wrogie media. Przecież pluralizm kulturowy zakłada, aby także i ich treści powinni być traktowane na równi z innymi .
Aby znaleźć swoją półkę w markecie z narracjami historycznymi trzeba śmiało szokować sensacją, kryminałem, seksem, zbrodnią. I może zrobić to praktycznie każdy.
Zakres tematyczny parahistorii w Polsce nie jest wcale jakiś specjalnie szeroki. Obejmuje postacie: Stalina, Hitlera, Piłsudskiego, oraz wszelkiej maści wątki związane z tzw. „zagrożeniem żydowskim”, Jedwabnem i obalaniem sanacji. Z nowszych wątków mamy na tapecie żołnierzy wyklętych, tzw. komunę, WSI, spisek smoleński, fałszywą pandemię. Pan Patlewicz razem z panem Żebrowskim ostatnio nawet zbierają pieniądze na treści dotyczące tzw. „mordów rytualnych Żydów na Polakach” w Rzeszowie. Ten sensacyjny i emocjonalny watek na pewno dobrze się sprzeda.
Czasami jesteśmy świadkami morderczej walki „na noże” wśród parahistoryków o pewną silnie emocjonalnie niszę tematyczną. Na przykład zbrodnia niemiecka w Jedwabnem wyzwoliła ostatnio tyle różnych treści medialnych pośród autorów antysystemowych i nachalnych wezwań do zbiórek pieniężnych na „dzieła” patriotyzmu, że stało się to nawet niesmaczne.
C. Technika produkcji nowych treści. Eklektyzm, kolaż, przypadkowość.
Twórca postmodernistyczny jest w ciągłym kryzysie, bo przecież wszystko już napisano. Więc pozostaje jedynie cytować, przekształcać, montować, niszczyć. Nie inaczej jest także z naszymi parahistorykami. Nie posiadając znajomości metodyki badań historycznych skupiają się z reguły na wcześniej opracowanych rzeczach przez innych historiografów. Po co badać źródła? To zbędny wysiłek. Przecież wszystko zostało zbadane. Wystarczy zrobić tylko dobry remake sensacyjnego opracowania, czy też monografii. Wybrać to, co pasuje, podkolorować jakąś sensacyjną treścią, szokującym materiałem ikonograficznym i komiks gotowy. Przecież profesorowie nie będą tego czytać. To taki anty harlequin dla pospólstwa, wyłącznie dla pobudzenia emocji.
Dekonstrukcja postaci Marszałka przez przytoczone wcześniej grono autorów doskonale ukazuje charakter ponowoczesnej twórczości. Nikt źródeł nie bada, ale przytacza gotowe już kalki pojęciowe naszkicowane w różnych opracowaniach na przykład : „ Lodowa ściana” prof. Świętka, Dobór treści przez „obalaczy mitu” jest zupełnie przypadkowy. Ważne, aby negatywny kolaż pasował do przyjętego wcześniej destrukcyjnego założenia.
Sięganie do paru opracowań to i tak jest pewien wysiłek intelektualny. Są „mistrzowie” patohistorii. Taki na przykład Wojciech Sumliński w książce Niebezpieczne związki Bronisława Komorowskiego ( narracja WSI) dokonuje plagiatu/kolażu w stopniu nieprawdopodobnym, jeśli idzie o rozległość i repertuar kradzieży. Jak pisze krytyk jego książki (cytuję):” Komorowski mówi tam zdaniami z powieści MacLeana, intymne wyznania Sumlińskiego okazują się przepisane ze Steinbecka, nadkomisarze udzielają fachowych informacji wziętych z powieści Paulo Coelho etc., etc., etc. W dodatku Sumliński kradł nie tylko całe akapity, czasem trochę je retuszując, ale łakomił się nawet na pojedyncze zdania czy zwroty.”[i]
Sumliński w kolejnych pracach poszedł na całość kopiując jedne swoje publikacje od wcześniejszych splagiatowanych. Powstawała swoista papka przygotowywana do druku wyłącznie pod kątem handlowym. Ale przecież wszystko już napisano. Po co się męczyć? Kolejny kolaż zawsze będzie trochę inny.
D. Nadrealizm, komiksowa demoniczność.
Obalani bohaterowie oficjalnych narracji zazwyczaj posiadają negatywne, nadrealistyczne mocno przerysowywane cechy, tak, jak w fantastycznych komiksach. Doprawia się im rogi, odczłowiecza, formuje z ich wizerunku mroczne demony, które terroryzują Bogu winnych ludzi. Taki na przykład Rafał Ziemkiewicz w publikacji „Złowrogi Cień Marszałka” krztusi się wprost od plucia na Józefa Piłsudskiego, który jest warchołem, mordercą, megalomanem, egocentrykiem, gburem, „człowiekiem demolką”, „człowiekiem, który zniszczył polskość”. Tomasz Ciołkowski autor „Sfałszowanej biografii Józefa Piłsudskiego” rozwija wątki masońskie. Nakreśla obraz groźnego okultysty, który uczestniczy w czarnych mszach, a w Belwederze tworzy okultystyczną świątynię. Piłsudski według autora to zdeklarowany wróg Kościoła Katolickiego, który nawet wydawał zalecenia, aby Wileńszczyznę zamienić w żydowski okręg autonomiczny. Marszałek to notoryczny zdrajca, który za złoto angielskie dokonuje krwawego zamachu, oraz okrada obywateli stosując dumping cenowy na cukier. A cukier- krzepi. Tajemnicą poliszynela miało być według autora, że Naczelnik Państwa był po prostu wariatem, którego „nie ruszano”.
Czarna, przerysowana konfabulacja ma być krzykiem kontestacji autorów wobec legendy Marszałka. Użyte środki artystyczne mają za zadanie pozbawić go człowieczeństwa, ulepić figurkę nienawistnego potworka a w konsekwencji zniszczyć ten groźny mit w świadomości społecznej.
Podsumowanie
Jak widzimy autorzy ponowocześni nie bardzo mogą specjalnie uwolnić się od specyfiki czasów, w których przyszło im żyć. Muszą dostosować się warunków narzucanych przez społeczeństwo i cywilizację. Rewolucja informatyczna powoduje, że w przestrzeni pojawiają się codziennie tysiące narracji, które aby dotrzeć do określonej grupy i zostać ”sprzedane” muszą dopasować się do percepcji odbiorcy. Nie chce on wykładu akademickiego, ale coraz częściej poszukuje krótkiego, sensacyjnego newsa. Poza tym autorzy nie mają czasu i pieniędzy na żmudną twórczą pracę i skazani są z reguły na obrabianie wypracowanych już narracji. Mogą je afirmować lub kontestować na swój sposób. Wiadomo także, że większą uwagę wzbudzają narracje o konotacji negatywnej – wypadki, pożary, klęski, zbrodnie. Dlatego też twórcy, w tym też twórcy parahistorii, aby przetrwać w swojej antysystemowej niszy rynkowej skazani są na postmodernistyczny nihilizm. Jedni dekonstuktorzy niszczą mit Piłsudskiego , inni – z drugiej strony barykady ideologicznej obalają legendę papieża Jana Pawła II w spektaklu „Klątwa”. Bo takie jest po prostu zapotrzebowanie odbiorców. Takie są reguły rynku. Taki jest duch czasów.
Piotr Panasiuk
[i] http://kompromitacje.blogspot.com/2016/01/sumlinski-plagiator-patologiczny.html
(…)Zakres tematyczny parahistorii w Polsce nie jest wcale jakiś specjalnie szeroki. Obejmuje postacie: Stalina, Hitlera, Piłsudskiego, oraz wszelkiej maści wątki związane z tzw. „zagrożeniem żydowskim”, Jedwabnem i obalaniem sanacji.(…)
Widzę, że autor zajmuje się tylko amatorami… jakby skierował na Gabriela Maciejewskiego vel Coryllus to znalazłby opsu magna pt. (…)Baśń jak niedźwiedź(…). Ten zawodnik wziął się za przepisywanie całej historii, nie jednej postaci tylko całej Europy.
Autor jest niewątpliwie fanem Marszałka i swoim tekstem chciałby ostatecznie rozprawić się z dzisiejszymi krytykami Piłsudskiego. Prawie całkowicie mu się to udało. Dlatego „prawie”, że musi zmierzyć się z poważniejszymi zarzutami, niż te przedstawione w tekście przez p. Panasiuka, które chciałbym wymienić :
1. W liście z 2 września 1915 r. do prezesa Naczelnego Komitetu Narodowego (złożonego z konserwatystów galicyjskich i piłsudczykowskich socjalistów) Władysława Leopolda Jaworskiego (konserwatysty), Piłsudski pisał: „Politycznym celem wojny, który sobie od początku stawiałem, było i jest dotąd zlanie się Galicji i Królestwa w składzie monarchii austro-węgierskiej. Nie sądziłem i nie sądzę, że można było w tej wojnie uzyskać lepsze warunki życia dla Polski”. To oświadczenie Piłsudskiego, zadeklarowanego przedstawiciela nurtu niepodległościowego, było niewątpliwie deklaracją lojalności na rzecz współpracy socjalistów z konserwatystami galicyjskimi. Z drugiej strony, był Piłsudski konsekwentnym reprezentantem opcji austro-polskiej, w ówczesnych warunkach geopolitycznych wykluczającej skuteczną rewindykację ziem zaboru pruskiego. To nastawienie Piłsudskiego do ziem zachodnich znajdzie swój wyraz w niejednej decyzji przyszłego Naczelnika Państwa. O czym ten list świadczy, Szanowny Panie Panasiuk ?
2. Przed uwolnieniem z Magdeburga, przedstawiciel Cesarskich Niemiec i późniejszy pierwszy ambasador w Polsce, hr. Harry Kessler, próbował wymusić na Piłsudskim w Berlinie podpisanie zobowiązania, że ten nie będzie działał na szkodę Niemiec (m.in. nie upomni się o ziemie zaboru pruskiego). Piłsudski odmówił, co nie zmienia faktu, że władzę w Polsce po Radzie Regencyjnej otrzymał Piłsudski od Niemiec (przepraszam wszystkich, w tym Pana Pansiuka, uważających inaczej, mianowicie, że sprawił to geniusz polityczny Marszałka).
3. Piłsudski jako Naczelnik Państwa odmówił Poznaniakom wysłania wojska do powstańczej Wielkopolski przeciwko Niemcom (1919 r.). Ograniczył się Piłsudski do wysłania do Poznania, na żądanie poznańskiej Naczelnej Rady Ludowej, gen. Dowbor-Muśnickiego, który odegrał wielką rolę w organizowaniu polskich oddziałów przyczyniając się do zwycięstwa powstania wielkopolskiego. Kiedyś zdumionemu Stefanowi Żeromskiemu, autorowi „Wiatru od morza”, gdy wielki pisarz przedstawiał Naczelnikowi Państwa rezultaty swojej pracy jako obserwatora przegranego plebiscytu na Mazurach, Piłsudski odpowiedział: „To wasze morze, to właściwie sadzawka”. Otoż Piłsudski do wszystkich ziem zaboru pruskiego miał stosunek, delikatnie mówiąc, ambiwalentny.
4. Padające z kręgów endeckich po drugiej wojnie światowej (J.Giertych) podejrzenia o inspirację Niewiadomskiego przez oficerów „dwójki” o zabójstwo prezydenta Narutowicza jest niewątpliwie hipotezą otwartą i trudną do zweryfikowania. Jest natomiast faktem, że Piłsudski miał swojego kandydata, Stanisława Wojciechowskiego, wybranego prezydentem RP po śmierci Narutowicza… Udokumentowane są przez historyków plany akcji odwetowych socjalistów, w tym plany zabójstw polityków i dziennikarzy prawicowych w związku z zamordowaniem prezydenta RP. Działania te zostały powstrzymane przez socjalistycznych przywódców, Ignacego Daszyńskiego i Adama Pragiera, którzy dowiedzieli się o nich od niedoszłych wykonawców, członków własnej organizacji, zabiegających o akceptację szefów partii na tę „akcję bojową”. Piłsudski, według tych opinii, miał powrócić do dyktatorskiej władzy już w 1922 r. jako pacyfikator międzypartyjnej wojny domowej wywołanej śmiercią prezydenta Rzeczypospolitej.
5. Kajetan Dzierżykraj-Morawski, dyplomata i wiceszef MSZ w obalonym przez przewrót majowy ostatnim rządzie Witosa, dowiedział się z poufnego okólnika dla dyplomatów brytyjskich (informację przekazano mu z Bliskiego Wschodu), że dojdzie w Polsce do przewrotu państwowego i władzę obejmie Piłsudski oraz że „taki obrót spraw odpowiada interesom brytyjskim” Jędrzej Giertych twierdził, że do banku Rafała Szereszowskiego, senatora z listy Bloku Mniejszości Narodowych i właściciela Domu Bankowego DM Szereszowski pozostającego poza bezpośrednią kontrolą władz, wpłynęła ze źródeł brytyjskich dla zamachowców „duża subwencja pieniężna”.
Może z tymi sprawami zmierzy się p. Panasiuk, bo z cytowanymi w artykule krytykami Marszałka poradził sobie znakomicie. Jednak pytanie zasadnicze brzmi: dlaczego granice II RP bardziej odpowiadały inkorporacyjnej koncepcji Dmowskiego niż przegranej federacyjnej Piłsudskiego ?
(…)Jest natomiast faktem, że Piłsudski miał swojego kandydata, Stanisława Wojciechowskiego, wybranego prezydentem RP po śmierci Narutowicza…(…)
A ja 10/04 byłem na WSKSiM i już wtedy słyszałem propozycję, aby wysunąć do wyborów Józefa Szaniawskiego… aż się prosi o podsumowanie w stylu: Przypadek? Nie sądzę.
Granice II RP bardziej odpowiadały koncepcjom Dmowskiego niż Piłsudskiego, ponieważ koncepcje Dmowskiego w tym konkretnym zakresie były bardziej realistyczne i bardziej odpowiadały ówczesnej sytuacji ekonomicznej, politycznej i społecznej, niż koncepcje Piłsudskiego, co Piłsudski w końcu zrozumiał i swoje plany do tej rzeczywistości dostosował.
Na początku XX wieku, w epoce rozszalałych nacjonalizmów, odtwarzanie państwa federacyjnego, wielonarodowego I RP nie miały szans powodzenia. Dopiero co w naszej części Europy rozpadło się takie właśnie państwo – Austro-Węgry. Na ich gruzach powstały dwa inne – Czechosłowacja i Jugosławia, ale okazały się niestabilne i efemeryczne i ju dawno ich nie ma.
Gdyby nawet jakimś cudem udało się odtworzyć I RP w granicach przedrozbiorowych, to taki twór byłby skrajnie niestabilny, rozdzierany konfliktami etnicznymi, podobny do Jugosławii i skończyłby tak samo, tylko szybciej, bo Jugosławia nie miała tak potężnych wrogów zainteresowanych jej zniszczeniem jak Polska.
Szanse na stabilne istnienie miało w tamtych okolicznościach tylko państwo z wyraźną większością polskojęzyczną. Takie jak II RP.
Dziękuję za komentarz. II RP była wielonarodowa, więc koncepcja jej budowania nie mogła być z natury rzeczy nachalnie nacjonalistyczna. Inaczej groziło to ogólną ruchawką. Marszałek starał się tworzyć nić kompromisu wokół idei państwowotórczej, kultury , cywilizacji. Tolerancja była koniecznoscia. Dopóki żył to sie to udawało.
II RP nie była tak „wielonarodowa” jak dawne Austro-Węgry, Czechosłowacja, czy Jugosławia. Było 2/3 obywateli polskojęzycznych i liczne „mniejszości”, ale jednak mniejszości. W dodatku oficjalna polityka państwowa traktowała wszystkich obywateli, bez różnicy wyznania, języka i pochodzenia etnicznego jako „Polaków”. W praktyce oczywiście różnie to bywało i II RP tez borykała się z odśrodkowymi tendencjami nacjonalistycznymi (głównie niemieckimi, ukraińskimi i …polskimi), ale zachowała stabilność i jedność, nawet w wojnie 1939 roku. Sytuacji takiej jak w Jugosławii w 1941, gdzie całe dywizje, korpusy i armie rozpływały się bez śladu bez nawiązania jakiegokolwiek kontaktu bojowego z siłami osi, w Polsce nie było. „Mniejszości” (poza niemiecką) generalnie zachowały się w większości lojalnie. Zatem może ta polityka narodowościowa II RP wcale nie była taka beznadziejna, choć oczywiście wiele można jej zarzucić. Gdyby nie II wojna św, to II RP w ówczesnym kształcie narodowościowym i terytorialnym zdołalaby przetrwać do dzisiaj. A Jugosławia i Czechosłowacja nie.
W koncepcji inkorporacyjnej bynajmniej nie chodzi o nacjonalizm, jak wydawało się ówczesnym i wydaje się współczesnym piłsudczykom. Idzie, Sz. Panie Panasiuk, o fundamenty, mianowicie o geopolitykę i bezpieczeństwo państwa polskiego. Niemcy pod koniec pierwszej wojny niemalże utworzyły Mitteleuropę: Królestwo 5 listopada, Królestwo Litwy i państwo ukraińskie, które zawarło z Niemcami pokój brzeski w lutym 1918 r. Państwo ukraińskie, o którym marzył Piłsudski w konfederacji z Polską (miało być odrębnym państwem w odróżnieniu od Litwy, która miała być w federacji z Polską) trwale ciążyłoby ku Niemcom, a pamiętajmy, że aspiracje terytorialne Ukraińców sięgały po San i Chełmszczyznę. Doprawdy Pan wierzysz, że federacja, nawet, gdyby powstała, byłaby trwała ? Czy Ukraińcy i Litwini nie szukaliby wsparcia w Berlinie przeciwko Polakom ? A Rosja naprawdę zostawiłaby Ukrainę w spokoju ? Jak wyglądałyby granice tej „federacyjnej” Polski po nieuchronnym rozbiciu tejże federacji ? Granica zachodnia na Warcie, a wschodnia na Bugu ? Czyli Królestwo Polskie bez dostepu do morza ? Dmowski idąc z Rosją w czasie I wojny światowej widział w niej późnijeszego gwaranta ziem zaboru pruskiego i Śląska odebranych Niemcom. Piłsudski idąc na Kijów de facto wypowiedział Rosji wojnę, zakończoną paktem Ribbenntrop-Mołotow. Litwa była nacjonalistyczna i antypolska, tak samo Ukraina, podobnie Rosja i Niemcy, a Pan twierdzi, że „tolerancja była koniecznością”, a „Marszałek starał się tworzyć nić kompromisu wokół idei państwowotórczej, kultury , cywilizacji”. Doprawdy ciekawe określenie sanacyjnej piłsudczykowskiej dyktatury.
(…)Czyli Królestwo Polskie bez dostepu do morza ?(…)
Lepiej go nie mieć niż mieć kocioł.
Dziękuję za komentarz, Z tzw. spiskiem angielskim juz dawno rozprawił sie Leon Grosfeld. na podstawie dokumentów dyplomatycznych niemieckich udowadnia, że Anglicy byli całkowicie zaskoczeni zamachem, a w Waszyngtonie spotkał się z dezaprobatą. http://rcin.org.pl/Content/21803/WA303_33066_A52-KH-R-76-3_Grosfeld.pdf Zachęcam do przeczytania.
Piłsudski nie mógł wysłać wojska do Wielkopolski, gdyż to samo zrobiliby Niemcy niwecząc powstanie, a tak nikt nie mógł powiedzieć że to Polska inspirowała powstanie. A Niemcy w parę tygodni uporaliby sie z polskimi siłami. To musiał niezależny „głos” Wielkopolan. Ententa to kupiła. Marszałek miał niezwykłe wyczucie nastrojów i doskonały wywiad. Był redaktorem prawie 20 lat.
W warunkach państwa wielonarodowego , gdzie 35% stanowiły obce nacje nie można było zbudować trwałej struktury lansując polski nacjonalizm, gryż oznaczałoby to wojnę wszystkich przeciwko wszytskim. Marszałek doskonale to rozumiał, dlatego nie kładł nacisku na nacjonalizm, ale na idee państwowotówrcze, kulturalne, cywilizacyjne. Tutaj właśnie tkwiła jego mądrość. Niestety, jego następcy nie zrozumieli intencji.
Bereza nazwana obozem koncentracyjnym. Proszę mi powiedzieć ile osób zmarło w tym strasznym obozie – 4 osoby. Dziękuję.
I ci niezależni Wielkopolanie wzięli Poznańczyka ze sklepu z Pociągami Pancernymi…
Pan Grosfeld bynajmniej nie rozprawił się z tym tematem i archiwa brytyjskie kiedyś to potwierdzą. Brytyjczycy, w 1926 r. po Traktacie Wersalskim, byli antyfrancuscy, antysowieccy i proniemieccy, a Polska orbitowała wtedy w polityce francuskiej. Nikt bardziej jak Brytyjczycy nie potrzebowali Polski do balansowania swych napiętych stosunków z tymi mocarstwami. Piłsudski nie lubił Francji i miał tradycje współpracy z Niemcami w czasie I wojny. Przebierając nogami po władzę był Brytyjczykom potrzebny… Niby po co, na kilka tygodni przed zamachem, odwiedził go brytyjski ambasador Max Muller ? Żeby go namawiać na pozostanie Polski w orbicie polityki francuskiej ? Piłsudski i Beck odwrócili z czasem wektor polskiej polityki zagranicznej, z Paryża na Londyn. Skutek był taki, Polska, dystansując się od sojuszu z Francją, którego kluczowym elementem był niedoszły z powodu Warszawy „pakt wschodni” z ZSRR, de facto zniszczyła, ta pomajowa Polska (także jako wróg Czechosłowacji), system sojuszy francuskich w Europie Środkowej i od tego czasu Francja stała się w istocie satelitą Londynu. I to Londyn miał decydujący głos w sprawie nie otwierania frontu zachodniego we wrześniu 1939 r. Takie były skutki odwiedzin Piłsudskiego przez brytyjskiego ambasadora Max Millera przed przewrotem majowym..
Co do 4 ofiar śmiertelnych Berezy Kartuskiej, otóż bito tak, żeby nie było widać.. A któż niby zniszczył zdrowie Rozwadowskiego, Korfantego, Rossmana i wielu, wielu innych. Doprawdy nie wypada używać takiego argumentu, Sz. Panie Panasiuk.
Doprawdy, nie spodziewał się pilaster na tych łamach, przeczytać cokolwiek pozytywnego o Piłsudskim, tym większe jest miłe rozczarowanie…
Warto zauważyć, że krytycy Piłsudskiego najczęściej wcale się nie odnoszą do realnych skutków prowadzonej przez niego polityki i podejmowanych decyzji, a opierają się jedynie na tym co ktoś, kiedyś na temat Piłsudskiego powiedział, czy napisał.
X w swoich pamiętnikach wspomina, że Piłsudskiemu capiło z gęby i wychodziły kalesony spod spodni.
A Y nazwał go szkodnikiem, agentem i zdrajcą…
Tak to mniej więcej krytyka Piłsudskiego wygląda… 🙁
Reformy walutowej nie przeprowadził Piłsudski, tylko Władysław Grabski. Polityka gospodarcza sanacji autoryzowana przez Marszałka odznaczała się etatyzmem, stąd takie inwestycje jak COP. Sfinansowanie tego przedsięwzięcia było jednak bardzo kosztowne. Podatki w Polsce należały w związku z tym do najwyższych w Europie. Za to elity sanacyjne na czele z prezydentem i niekompetentną generalicją powołaną przez Piłsudskiego żyły sobie na wysokiej stopie. Nie było w Polsce dróg, ale właściwie w jakim celu miałyby być budowane. Przecież nie miał kto po nich jeździć. Pod względem liczby samochodów na osobę wyprzedzała nas taka potęga europejska jak Rumunia. Miłośników Piłsudskiego i sanacji chcących dowiedzieć się więcej o ,, sukcesach” gospodarczych jego ekipy odsyłam do książki Sławomira Suchodolskiego pt.,,Jak sanacja budowała socjalizm” .
PPP, czyli patologiczny publicysta Panasiuk, kreujący się na nową gwiazdę portalu Konserwatyzm.pl, znowu wystrzelił swoim talentem i wali na odlew.
„Taki los spotkał między innymi postać Pierwszego Marszałka Polski Józefa Piłsudskiego. Postać kontrowersyjną, ale nie bez zasług , co każdy trzeźwy Polak przyzna. Zajadłość ponowoczesnych autorów antysystemowych w dekonstrukcji mitu otaczającego jego osobę każe nam zastanowić się nad fenomenem tego zjawiska.” Pragnę zauważyć, że ta kontrowersyjna postać czczona jest w Polsce jako bohater pierwszorzędny, tylko na podstawie mitu właśnie wielkim arteriom i placom nadawane jest imię samomianowanego „Pierwszego Marszałka Polski”. Przeto każdy trzeźwy Polak powinien zastanowić się nad fenomenem tego zjawiska i starać się na miarę swoich możliwości odbrązowić Czerwonego Bandytę spod Bezdan.
Wszystkich „najgorliwszych dekonstuktorów tej akurat postaci” nie znam, ale „niejaki Brunon Różycki”, owszem – nie kryjący niechęci do Komedianta Ziuka, nie stosuje się do pseudoargumentu naszego patologicznego publicysty, piszącego tak oto: „Wszyscy wymienieni przeze mnie „narratorzy” odrzucają prawie wszystko, co już napisano (…) Odrzucamy, zatem wszystko, co nam nie pasuje( dokumenty, monografie, pamiętniki), bo kłóci się z założoną tezą. Odrzucamy pisma Piłsudskiego, bo na pewno są fałszywe, pamiętniki najbliższych, bo kłamali, wybitne monografie pisane przez profesorów – akademików – Garlicki i Suleja, bo za mocno naukowe, realistyczne.” Oglądałem parę jego audycji o Piłsudskim na jego kanale „Historia bez mitów” i cytuje on obficie „pisma Piłsudskiego”, „pamiętniki najbliższych”, by udowodnić miałkość monografii „profesorów – akademików”, które odbiegają od treści zawartych w tychże pismach i pamiętnikach…
Natomiast sam Panasiuk daje pokaz swojej (nie)wiedzy, kiedy w swoim mniemaniu z przekąsem obsmarowuje „dekonstruktorów” w ten oto sposób: „Ten Dyzma nie miał żadnego planu gospodarczego ani politycznego. Reformy walutowe , które gwarantowały wymienialność złotego na złoto i dzięki utrzymaniu tego do 1939 złoty był jedną z niewielu walut wymienialnych w Europie- były rzeczą bez znaczenia. Budowa Gdyni i magistrali kolejowej, COP to nie jego zasługa; a Konstytucja 1935 roku nie była żadnym poważnym planem politycznym.” Proponuję PPP zajrzenie do książek (profesorów – akademików ma się rozumieć…) powinien tam dowiedzieć się, ile tych wymienionych zasług ma mało, albo nic zgoła wspólnego z paniczem z Zułowa; o tym, że konstytucja (jakakolwiek) planem politycznym (a co dopiero „poważnym”) nie jest piszący o polityce delikwent powinien wiedzieć, zanim cokolwiek nabazgrze…
Parafrazując autora: „Jak widzimy w patopublicystyce Panasiuka nie są ważne jakieś fakty i ustalenia, dobieramy je sobie dowolnie według uznania, tak, aby podważyć i obalić niepasującą mu narrację”. Bo przecież w kolejnym jego paszkwilu nie mamy żadnych konkretnych cytatów rzekomych parahistoryków wraz z przytoczonymi sprostowaniami na bazie „metodyki badań historycznych”. Nie, po raz kolejny serwuje nam on emocjonalną papkę nafaszerowaną przeinaczeniami, kłamstwami przetykanymi kalumniami wobec inkryminowanych postaci, za to opakowaną w barwny korowód chwytliwych formułek. Co sam wyśmienicie wyjaśnia w swoim podsumowaniu: „Jak widzimy autorzy ponowocześni nie bardzo mogą specjalnie uwolnić się od specyfiki czasów, w których przyszło im żyć. Muszą dostosować się warunków narzucanych przez społeczeństwo i cywilizację. Rewolucja informatyczna powoduje, że w przestrzeni pojawiają się codziennie tysiące narracji, które aby dotrzeć do określonej grupy i zostać ”sprzedane” muszą dopasować się do percepcji odbiorcy. Nie chce on wykładu akademickiego, ale coraz częściej poszukuje krótkiego, sensacyjnego newsa. Poza tym autorzy nie mają czasu i pieniędzy na żmudną twórczą pracę i skazani są z reguły na obrabianie wypracowanych już narracji. Mogą je afirmować lub kontestować na swój sposób.” Tak, to co napisano powyżej idealnie pasuje do patopublicystyki zaserwowanej nam w tym artykule…
„Przeto każdy trzeźwy Polak powinien zastanowić się nad fenomenem tego zjawiska i starać się na miarę swoich możliwości odbrązowić Czerwonego Bandytę spod Bezdan.”
Nazwanie Piłsuskiego „Czerwonym Bandytą spod Bezdan” byłoby uznane w 1908 r. za zbyt drobnomieszczańskie przez swoją niewątpliwą afektywność.
Lepiej do Pisudskiego pasuje słowo terrorysta.
Pan Panasiuk mógły odegrać wielką rolę dziejową, gdyby spróbował wyjaśnić na podstawie dostępnych materiałów źródłowych udział Pisudskiego i jego ludzi w inspiracji zabójstwia prezydenta Narutowicza. Mianowicie, co kierowało najbliższym współpracownikiem Piłsudskiego (n.b. towarzyszem z Magdeburga) gen. Sosnkowskim, który – tego niezrównoważonego emocjonanie artystę malarza, wyrzuconego w 1905 r. z Ligii Narodowej za skrajność poglądów – osobiście polecił (!) zatrudnić jako pracownika cywilnego w „dwócje”, czyli Oddziale II (wywiad i kontrwywiad) Sztabu Generalnego Wojska Polskiego. Podejrzenie o inspirację Niewiadomskiego przez oficerów „dwójki” wysunął po wojnie Jędrzej Giertych, który podaje jeszcze wiele innych szczegółów na ten temat. Bylibyśmy wdzięczni, gdyby pan Panasiuk podjął próbę wyświetlenia tej sprawy w ramach słusznej krytyki postmodernistycznego nihilizmu.
„Nazwanie Piłsuskiego „Czerwonym Bandytą spod Bezdan” byłoby uznane w 1908 r. za zbyt drobnomieszczańskie przez swoją niewątpliwą afektywność.” Być może tak by było, wypowiedziane zostało jednak nieco później, po śmierci Piłsudskiego, przez Adam Stefana kardynała Sapiehę, który całą pewnością drobnomieszczaninem nie był…
Co do niżej wyrażonych oczekiwań. To ja już bardziej wymagałbym wyjaśnienia tej kwestii od zachwalanych przez PPP „profesorów-akademików”…
Dziekuje komentujacym za wyjasnienie tego pseudonaukowego wylewu trollingu silacego sie na esej/artykul/expose…
Jakosc wywodów wskazuje ze autor na oczy mojej książki nie widział co dowodzi godnego podziwu braku wstydu jesli sie chce pisać publiczne recenzje czyjejś pracy. Ja nigdy bym sie nie odwazyl.
Podziw budzą jednak chwyty erystyczne i manipulacje np poprzez zmiane kwantyfikatora (zarzut ze Pilsudski donosil wszystkim nigdzie nie pada, to pana wymysł by zrelatywizowac fakt ze donosil panstwom centralnym i Japonii), poza tym, szantaze emocjonalne i takie tam…nie bede uczyl wroga bo i po co.
Kompromitują autora np.brednie o Garlickim, ktory ma byc dobry. PP nawet nie widzial ze w pracy wielokrotnie go chwale, a jego prace polecam wsrod 30 prac w aneksie z literaturą???Malo tego…Garlicki podkreslal destrukcyjnosc Pilsudskiego(!) Zwlaszcza bezprofeamowosc Pilsudskiego. Jest wiec jeszcze gorzej…autor nawet Garlickiego pracy na ozy nie widzial, ktorym sie zaslania i mi mylnie wytyka. Nie ma tez zresztą pojecia o agenturze Pilsudskiego, o HK Stelle dowiedzial sie dzieki mnie bo mi nie dowierzał to mu napisalem troche detali ?Chetnie przesle screeny z rozmowy z nim na grupie fb dla niedowiarków. Boki wiec zrywac…Taki oto „poziom” upewnia mnie ze mit padnie bo jest wynikiem nieuctwa albo chciwosci oszustów, ktorzy vronia mitu dla kaski. No wiec? W ktorej gdupie jest nasz autor odpowiedz zostawiam Panstwu.
Generalnie ilosc bzdur w tym pseudonaukowym expose przekracza ilosc czasu jaką moge poswiecic na odpowiedź ale niemal w kazdym zdaniu brednie,pomowienia lub klamstwa.
Zatem…robmy swoje, niech gadają „byle nazwisko chodziło” jak mawiał Lech Boleslawowicz Wałęsa, ktorego PP bronił swego czasu. Jest przynajmniej konsekwentny tzn broni bohaterów z syndromem bolka.
Kurtyna