Lewicki: Techniczna usterka czy sygnalizacja strategiczna?

W Zamościu pod Bydgoszczą, na terenie niezabudowanym, spadła, w grudniu ubiegłego roku, rosyjska rakieta Kh-55, nie posiadająca głowicy bojowej. Teraz to już wiadomo i cała sprawa stała się przedmiotem sporej afery na styku wojska i władz cywilnych.
Nie chcę z całą pewnością wskazywać tego kto ma rację w tym sporze, ale wiele wskazuje na to, że jednak dowódca operacyjny nie zachował się w pełni przejrzyście i zgodnie z obowiązującymi  procedurami i regułami.

Niepokoi fakt, że także prezydent w pewien sposób jest włączony w całą sprawę. Wobec tych komplikacji najlepszym wyjściem byłoby jak najszybsze ucięcie sprawy i jeżeli okaże się, że tezy raportu sporządzonego przez ministra Błaszczaka, o tym, że dowódca operacyjny, generał Piotrowski, nie poinformował o locie rakiety w polskiej przestrzeni powietrznej, w dniu 16 grudnia, Rządowego Centrum Bezpieczeństwa, Dowództwa Generalnego Rodzajów Sił Zbrojnych, służb specjalnych, Żandarmerii Wojskowej i innych służb, to wówczas dalsze funkcjonowanie generała na tym stanowisku byłoby trudne z racji naruszenia zasad relacji z szefem MON.
Prezydent zdaje się jakoś wspierać generałów w tej sprawie, a przynajmniej taką wymowę może mieć fakt jego spotkania się z generałami: Piotrowskim i Andrzejczakiem, w Ustce.
Lekko zapachniało tzw. „obiadem drawskim” z roku 1994, kiedy to generałowie wystąpili przeciwko szefowi MON i uzyskali wsparcie ówczesnego prezydenta Wałęsy. Wtedy rząd, decyzją premiera Pawlaka, ustąpił i odwołał ministra, ale cała ta sprawa okazała się pyrrusowym zwycięstwem, gdyż w następnym roku Wałęsa przegrał wybory i nie było już pola do realizowania politycznych ambicji generałów.

Teraz, jak uważam, do takiej rozgrywki raczej nie dojdzie i prezydentowi zależeć może tylko na odsunięciu momentu możliwych zmian w kierownictwie armii, tak aby nie dokonały się one podczas trwania ćwiczeń Anakonda 2023, gdzie generał Piotrowski pełni ważną rolę.
Nie to jednak wydaje się  najistotniejsze w całej sprawie, a raczej to, jaka była istota całego zdarzenia. Pojawia się wiele pytań, które wymagają odpowiedzi.
Po pierwsze, dlaczego ta rakieta nie została zestrzelona zaraz po przekroczeniu polskiej granicy. By na to odpowiedzieć, trzeba wiedzieć co nieco o stanie obrony powietrznej polskich sił zbrojnych.
Okazuje się, że jeśli chodzi o rakiety średniego i dużego zasięgu, to jej możliwości są bardziej niż skromne. Opierają się one obecnie na sześciu mocno wysłużonych wyrzutniach rakiet S-200 Wega, mających zasięg do 240 km, ale ze względu na stacjonowanie w Mrzeżynie, położonym w województwie zachodniopomorskim, ich, nawet potencjalne, wykorzystanie dla zestrzelenia rakiety Kh-55 nie wchodziło w grę.
Ponadto taka rakieta jest przeznaczona to porażania dużych celów powietrznych, a nie stosunkowo małych rakiet manewrujących. W grę wchodzić mogła jeszcze obawa co do jej zachowania w przypadku działań w przestrzeni, gdzie znajdować się mogą liczne cywilne samoloty. Miał miejsce przypadek, że tego rodzaju rakieta, wystrzelona w 2001 roku na ćwiczeniach na Ukrainie, zmieniła tor i zestrzeliła duży samolot pasażerski Tu-154.

Oprócz tych mocno starych i niepewnych rakiet S-200 siły powietrzne dysponują jeszcze zestawami rakiet S-125 Newa-S.C. Ma ich być łącznie 17 zestawów, w każdym po trzy wyrzutnie. Problem w tym, że mają one niewielki zasięg, około 22 km, i przez to mogą zapewnić tylko obronę punktową, czyli wokół punktów gdzie są stacjonowane.

Jeśli zaś chodzi o nowo zakupiony system Patriot to jego integracja z polską obroną przeciwlotniczą nie jest jeszcze zakończona, a i liczba zakupionych wyrzutni nie wydaje się przesadnie duża jak na potrzeby kraju o takiej wielkości jak Polska.
Są także środki przeciwlotnicze wojsk lądowych, ale te mają jeszcze mniejszy zasięg i są, z definicji, przeznaczone do ochraniania miejsc dyslokacji wojsk lądowych.
Okazuje się zatem, że obecny stan polskiej obrony przeciwlotniczej, ani jej ilość, ani charakterystyki, nie zapewnia zwalczania takich rakiet, jak wspomniana.
Zostaje jeszcze lotnictwo myśliwskie i wielozadaniowe, które teoretycznie mogłoby też zwalczać rakiety manewrujące, ale w zaistniałym przypadku, pomimo że, jak się dowiadujemy poniewczasie, samoloty zostały wówczas poderwane w powietrze, to jednak do próby zestrzelenia miało nie dojść. Być może obawiano się, że fragmenty rakiety mogą spaść na tereny zamieszkałe i przyczynić dodatkowych strat.

Dla wielu, w kontekście ostatnich licznych zapewnień o sile polskich sił zbrojnych, przypadek z rosyjską rakietą budzić musi zdziwienie. Szczególnie te skromne obecnie możliwości naszej obrony przeciwlotniczej.
Jeśli się nie mylę, jeden z popularnych i raczej znających się na rzeczy youtuberów militarnych, Jarosław Wolski, ocenił możliwości polskiej obrony przeciwlotniczej na około 10 proc. ukraińskiej.
To u wielu, przekonanych o naszej przewadze względem możliwości ukraińskich, musi wywołać szok. Tymczasem, już wstępna ocena, wskazuje, że pan Wolski, przedstawił raczej optymistyczną ocenę, gdyż faktycznie, szczególnie jeśli chodzi o systemy średniego zasięgu,  może być jeszcze gorzej.  Według powszechnie dostępnych danych (Military Balance 2023), Ukraina posiada ponad 300 wyrzutni rakiet średniego i dalekiego zasięgu (S-300 i 9K37 Buk) i tym samym dysponuje najsilniejszą, nie licząc Rosji,  obroną przeciwlotniczą w Europie.
Wystarczy wskazać, że Niemcy mają obecnie tylko 30 wyrzutni rakiet Patriot, co właśnie odpowiada, mniej więcej, owym 10 procentom potencjału Ukrainy. Niewiele większe zasoby ma Grecja (36 wyrzutni Patriot i 12 S-300), oraz Francja – 30 SAMP/T, jak też Turcja – 32 S-400.
Bez popełnienia większego błędu można stwierdzić, że obecnie Ukraina ma więcej środków obrony przeciwlotniczej średniego i dalekiego zasięgu niż wszystkie pozostałe europejskie kraje NATO razem wzięte.

Wielu uważa, że twarda obrona Ukrainy przeciwko atakom rosyjskich rakiet świadczy o słabości tychże, tymczasem jest to raczej skutkiem wyjątkowo silnej ukraińskiej obrony powietrznej.
Przypadek rakiety Kh-55, która spadała za Bydgoszczą powinien zaś nas skłonić do refleksji. Niektóre oceny wskazują, że była to rakieta, która uległa awarii i jej lot nad Polską, był już niekontrolowany.
Jest to możliwe, aczkolwiek fakt, że zakończyła ona lot bezpośrednio po tym jak przeleciała w pobliżu zakładów lotniczych WZL-2 w Bydgoszczy, które, o czym mówił wspomniany wcześniej Jarosław Wolski, miały uczestniczyć w integrowaniu ukraińskich samolotów z natowskim uzbrojeniem, mógłby wskazywać, że lot tej rakiet był ze strony Rosji tzw. „sygnalizacją strategiczną”, czyli przedstawieniem własnych możliwości względem uderzenia w obiekty o ważnym znaczeniu militarnym.
Taki wniosek może wzmacniać także to, że niedaleko od wymienionych zakładów lotniczych, znajdują się też  zakłady „Nitro-Chem” w Bydgoszczy, o których portal TVN-24 pisze, że „jest dziś w krajach atlantyckiej koalicji największym producentem TNT”. TNT, zwany trotylem, jest podstawowym materiałem wybuchowym o zastosowaniu militarnym.
Jest naprawdę mało prawdopodobne, żeby rakieta, która byłaby niesterowalna i kontynuowała lot po przypadkowej trajektorii, tak sama z siebie, po przebyciu może nawet i tysiąca kilometrów, przyleciała akurat w pobliże dwóch bardzo ważnych, zarówno dla Polski jak i całego NATO, obiektów przemysłu obronnego i tam uderzyła z ziemię.

Pojawiają się w Polsce głosy, pochodzące miedzy innymi ze środowiska  zespołu Strategy & Future Jacka Bartosiaka, wskazujące, że Polska powinna być jednym z państw udzielających Ukrainie gwarancji bezpieczeństwa po zakończeniu działań militarnych w obecnej wojnie z Rosją. W kontekście naszych obecnych zdolności militarnych, które, w bardziej realnym świetle, pokazuje incydent z rakietą Kh-55, można mieć wątpliwości czy Polska powinna się porywać na udzielanie gwarancji Ukrainie, co może przecież wciągnąć nas w konflikt zbrojny z Rosją, państwem atomowym.
Takich gwarancji, tym razem na poważnie, powinny udzielić państwa, które podpisały w 1994 roku memorandum budapeszteńskie, które miało zapewnić Ukrainie integralność terytorialną w zamian za oddanie Rosji broni jądrowej. Były to wszystko mocarstwa jądrowe, i Polska, nie posiadająca broni jądrowej, nie powinna, moim zdaniem, takich traktatowych zobowiązań podejmować.
W 1939 roku, minister Beck, w odpowiedzi na gwarancje brytyjskie dla Polski, także udzielił Wielkiej Brytanii gwarancji polskich. I to nie był chyba dobry pomysł.

Stanisław Lewicki

Click to rate this post!
[Total: 23 Average: 4.2]
Facebook

2 thoughts on “Lewicki: Techniczna usterka czy sygnalizacja strategiczna?”

  1. no panie autorze>w śmieszności-groteskowości 'wadze’ ukropolin pod naczelnym przywództwie – wg pan pisania- CH…J wie – dorównały zarówno pańskiej narracji i Bartosiaka brednie – z podpuchy niejaki Georga Friedmana (statfor) – obecny w Ukroplin.
    Ale muszę pana ubogacić: w śmieszności-groteskowości dorównał niejaki Rau-na stanowisku Ministra SZ: powiedział na ostatnim parteitagu piździelców, że jesteśmy – w opinii naszego wielkiego brata -FILAREM wolnego świata (razem z Litwą, Łotwą, Estonią) w walce z autorytarnym reżymem w Rosji
    bo nie wiem czy pan autor jest świadomy: my tzn US-NATO-EU a biorąc pod uwagę etniczny charakter tych bytów to mamy jesteśmy świadkami wojny żydów z Putinem (i oczywiście CHRL)-tak przynajmniej opisują sprawę konserwatywne amerykańskie persony.

  2. Z tą rakietą pod Bydgoszczą uważam, że to ściema, ustawka. Dziwne i jak to jest możliwe, że przeleciała przez pół Polski i nikt niczego nie zauważył, tylko dopiero po pół roku rozkręcili aferę. To się stało miesiąc po Przewodowie (który szybko wyciszyli), a wówczas kiedy niby miała spaść ta rosyjska rakieta , głośno było o wybuchu na komendzie

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *