Od lat staram się aby z tej okazji, czyli Narodowego Dnia Pamięci Ofiar Ludobójstwa dokonanego przez ukraińskich nacjonalistów na obywatelach II Rzeczypospolitej Polskiej, odnieść się do bieżącego stanu i perspektyw relacji polsko-ukraińskich.
Od dawna też już nie używam na określenie pożądanego stanu tych relacji słowa „pojednanie”, gdyż obserwując kicz dotychczas aranżowanych przedstawień, mających to rzekomo przybliżyć, jak ubiegłoroczna religijna impreza w Łucku z udziałem prezydenta Dudy, można mieć już tylko jedno pragnienie – żeby więcej takich imprez nie oglądać.
Nie widzę sensu by znowu wysłuchiwać okolicznościowych, zakłamanych deklaracji polityków i działaczy, którzy nie mają intencji cokolwiek zrobić. Przecież to widać, że normalna praktyka władz ukraińskich polega na, celowym chyba, upokarzaniu strony polskiej, gdyż tak należy odczytywać fakt, że nadal nie udzielają one zgody na ekshumacje i ponowny pochówek polskich ofiar ludobójstwa dokonanego przez OUN/UPA, a ostatnio zaś okazało się, że nawet w jednej miejscowości o nazwie Puźniki, gdzie jakoby zgoda została wydana, także ekshumacje ruszyć nie mogą.
Ale za to Niemcy mogą bez przeszkód przeprowadzać ekshumacje członków swoich oddziałów, czyli Wehrmachtu i SS. Odpowiedź na pytanie, dlaczego władze ukraińskie tak nas traktują, jest prosta – bo tak mogą, bo jako przyzwalającą na takie traktowanie oceniają postawę polskich władz, które od dziesięcioleci były obezwładnione mitem i mirażem Międzymorza/ULB, za którym goniono nie zwracając zupełnie uwagi nie tylko na podstawowe interesy naszego państwa, ale nawet ignorowano zadbanie o wypełnienie elementarnego, wśród cywilizowanych narodów, wymogu pochówku własnych ofiar. Bo przez długi czas trwały w pokornej postawie „sług narodu ukraińskiego”.
Dziś, na szczęście, postrzeganie relacji z Ukrainą na tyle się urealniło, że o żadnym Międzymorzu nikt już chyba na poważnie nie mówi, a dla większości jest oczywistym, że ewentualne członkostwo Ukrainy w UE przyniesie nam straty gospodarcze, przed którymi należy się zabezpieczyć.
Co zaś do zgody ukraińskiej na ekshumacje, to moje prywatne przeświadczenie jest takie, że prędzej na Ukrainie wybudują mauzoleum dla Bandery i sprowadzą jego prochy z Monachium, niż zgodzą na ekshumacje ofiar stworzonej przez niego organizacji i ideologii.
Co nam, jako narodowej wspólnocie, w takiej sytuacji pozostało? Po raz kolejny oddać hołd pomordowanym na Wołyniu Polakom, wziąć udział w organizowanych uroczystościach i zadbać o trwanie tych wydarzeń w zbiorowej pamięci. Gdyby Ukraina zachowała się w tej sprawie na sposób cywilizowany i przyznała winę OUN/UPA, to wówczas pamięć o tych zdarzeniach przestałaby tak mocno mobilizować, ale z racji tego, że na Ukrainie usiłuje się sprawców ludobójstwa przedstawiać jako bohaterów, obchody Narodowego Dnia Pamięci będą u nas odbywać się i w setną rocznicę i później. Niech czciciele Bandery i Szuchewycza nie mają złudzeń, że będzie inaczej.
Stanisław Lewicki
No proszę, pisowcy się w banderowcach odkochują. Urocze. To już „nasze relacje” nie są „trudne”? nie wymagają „dialogu” i „wzajemnego zrozumienia”? Gdy pisowcy są u władzy, to „czas jest nieodpowiedni”, gdy odbierają słuszną karę za lata niewolenia, zamykania, skazywania Polaków na śmierć w izolacji, wreszcie za odbieranie im owoców ich pracy w imię „pomocy bratniemu narodowi”, to nagle rzeczywistość odziera ich ze złudzeń. Mdli mnie.
Ditto.
Jest jasne że w Kijowie siedzą dokładnie tacy sami bandyci jak na Kremlu. Problemem jest ślepota większości Polaków. Denazyfikacja Ukrainy to konieczność.
Byłbym ostrożny z pisaniem o konieczności „denazyfikacji” Ukraińców, bo dzisiaj dla lewicy każdy kto nie popiera ich chorych poglądów (i każdy prawicowiec) jest „nazistą”. Dzisiaj piszesz o „denazyfikacji” Ukraińców, jutro progresywiści powiedzą, że ciebie trzeba „zdenazyfikować”.
Nie można samemu się kneblować ot, w obawie „co jutro powiedzą progresywiści”.
Ukrainą rządzą naziści — to jest prawda — zaś ukraińska wersja nazizmu, czyli banderyzm, jest państwową ideologią Ukrainy, nauczaną w szkołach i obecną w ich przestrzeni publicznej.
Potrzebna jest nie żadna „denazyfikacja”, tylko zniesienie gumowych paragrafów art. 256 KK.
Zawsze będzie tak że ktoś kogoś będzie „denazyfikował”, chodzi o to żeby przejmować, kontrolować narracje, być w ofensywie a nie w koło się bronić.
„chodzi o to żeby przejmować, kontrolować narracje, być w ofensywie a nie w koło się bronić.”
To ja mam pomysł, jak kontrolować sytuację. Zastąpić słowo „denazyfikacja” deantyfaszyzacją, względnie deantifikacją lub deliberalizacją. Dużo ładniej brzmi.
Może i siedzą, ale atomówek i kindziałów nie mają.
Mimo wszystko: więksi bandyci (czego nie widzimy, bo mają mniejsze możliwości uprawiania swej bandyterki) — a poza tym bardziej prymitywni. Raczej „bandziory” niż bandyci.