Kilkanaście tygodni temu w mass mediach ukazała się informacja, że grupa niemieckich neonazistów zamordowała obywateli pochodzących z Turcji i jednego Greka będących na terenie Niemiec. Jednakże najciekawsza w tej sprawie jest kwestia wiedzy jaką zdaniem mediów posiadał na temat działalności morderców Bundesamt fur Verfassungsschutz (BfV) – Urząd Ochrony Konstytucji, czyli niemiecki kontrwywiad. Nad niemieckimi służbami specjalnymi znowu pojawiły się demony przeszłości, bowiem nie jest tajemnicą, że po II wojnie światowej do tych służb przyjmowano ludzi zaangażowanych w hitleryzm.
BfV jest niemiecką służbą kontrwywiadowczą wzorowaną na brytyjskiej Security Service (MI 5). Utworzono ją na mocy ustawy z dnia 27 września 1950 roku o „współpracy federacji i krajów w sprawach ochrony konstytucji” i rozporządzeniu rządu Niemiec Zachodnich z 7 listopada 1950 r. o powołaniu BfV. Zadaniem BfV jest zbieranie i analiza wszelkich informacji oraz danych wskazujących na zamiary likwidacji, zmiany lub szkodzenie konstytucyjnemu porządkowi w Niemczech, czyli ochrona ustroju państwa, jego struktur i organów. BfV zwalcza obce siatki wywiadowcze i szkodliwe wpływy polityczne.
W sprawie morderstw na obywatelach pochodzących z Turcji wiele pytań wciąż pozostaje otwartych i wymaga odpowiedzi, jednakże na podstawie dostępnych informacji można pokrótce odtworzyć działalność grupy neonazistów i dwuznaczną rolę niemieckiego kontrwywiadu w tej sprawie.
Neonaziści – pomiędzy policyjnym śledztwem a niemieckim kontrwywiadem
Serię okrutnych zbrodni popełnili pochodzący z Turyngii Uwe Böhnhardt i Uwe Mundlos, których wspólniczką była Beate Zschäpe. Początkowo mieli związki z organizacją o nazwie „Thüringer Heimatschutz” (Turyngeńska Ochrona Ojczyzny), należeli też do brunatnej „Wspólnoty Towarzyszy Jena” (Kameradschaft Jena). Gromadzili materiały wybuchowe. W 1998 r. policja zamierzała ich aresztować, jednak wszyscy zniknęli bez śladu. Nie można wykluczyć, że zostali ostrzeżeni, bowiem wiadomo, że stojący na czele Thüringer Heimatschutz Tino Brandt był agentem Urzędu Ochrony Konstytucji – niemieckiego kontrwywiadu. Urząd Ochrony Konstytucji tropi terrorystów i wrogów demokratycznego porządku prawnego. Ma rozbudowaną strukturę – 16 urzędów w poszczególnych landach oraz instytucję federalną w Karlsruhe. O wynikach dochodzeń może informować policję, ale nie ma takiego obowiązku.
W latach 1994-2000 prezydentem turyngeńskiego Urzędu Ochrony Konstytucji był Helmut Roewer, o którym mówiono, że osobiście prowadził V-manów. W końcu został formalnie oskarżony o różne machinacje finansowe i pozbawiony stanowiska. Czy Roewer i jego ówcześni współpracownicy dysponują informacjami na temat ucieczki trójki terrorystów? Zdaniem ekspertów, neonaziści w Jenie mają dobre kontakty ze służbami specjalnymi. We wrześniu 2010 r. policja dostała informację, że w tzw. brunatnym domu w Jenie, w którym spotykają się aktywiści NPD, przechowywane są materiały wybuchowe, ale podczas rewizji niczego nie znaleziono. Czy Urząd Ochrony Konstytucji ostrzegł swoich V-manów?
Trojga zbiegłych neonazistów nie udało się wytropić. Policja doszła do wniosku, że uciekli za granicę, okazało się jednak, że zostali w kraju. Utworzyli terrorystyczne ugrupowanie „Narodowosocjalistyczne Podziemie” (Nationalsozialistischer Untergrund). Pieniądze na działalność zdobywali, napadając na banki. Władze uważają, że do listopada 2011 r. obrabowali 14 banków, zagarniając 70 tys. euro. Dokonali serii zamachów bombowych, nie wiadomo dokładnie ilu. Z pewnością zdetonowali bombę w Kolonii w 2004 r. Zostały wtedy ranne 22 osoby, przeważnie tureckiego pochodzenia. Terroryści bezlitośnie mordowali imigrantów. Strzelali im w głowę z pistoletu z tłumikiem typu Ceska 83. Czeski producent sprzedał (w Szwajcarii) tylko 24 sztuki tej broni. Nie wiadomo, w jaki sposób sprawcy zdobyli pistolet. Pierwszą ofiarą był 38-letni Enver S., sprzedający kwiaty z samochodu przy drodze w Norymberdze-Langwasser, zabity 9 września 2000 r. 13 czerwca 2001 r. zbrodniarze zastrzelili w Norymberdze-Steinbühl 49-letniego krawca Abdurrahima Ö. 25 lutego 2004 r. 25-letni Yunus T. został zamordowany przy budce z kebabem w Rostocku. Neonaziści urządzili prawdziwe polowanie na ludzi. Ogółem zamordowali ośmiu mężczyzn pochodzenia tureckiego oraz Greka. Jako ostatni śmierć poniósł 21-letni Halit Y., zastrzelony w kwietniu 2006 r. w kawiarni internetowej w Kassel.
Jedną z najbardziej zastanawiających kwestii jest fakt, że policja nie dostrzegła politycznych motywów tych zabójstw. Sprawców szukano w otoczeniu ofiar czy wśród tureckiej mafii, mówiono ogólnie o „kebabowych morderstwach”. 25 kwietnia 2007 r. w Heilbronnie neonaziści zastrzelili siedzącą w samochodzie młodą policjantkę Michèle Kiesewetter. Inny policjant został ciężko ranny w głowę i cudem przeżył. Sprawcy zabrali funkcjonariuszom pistolety Heckler & Koch P 200, kajdanki i pojemnik z gazem pieprzowym jako trofea.
Policja dowiedziała się o istnieniu „Narodowosocjalistycznego Podziemia” dopiero 4 listopada 2004 r. Wtedy Uwe Böhnhardt i Uwe Mundlos, otoczeni przez policję po napadzie na bank w Eisenach, popełnili samobójstwo w samochodzie kempingowym, który przedtem podpalili. Beate Zschäpe podpaliła i wysadziła w powietrze swoje mieszkanie w Zwickau, cztery dni później oddała się w ręce policji. W zgliszczach w Zwickau znaleziono narzędzie zbrodni – pistolet Ceska, a we wraku samochodu w Eisenach broń odebraną policjantom w Heilbronnie. Terroryści zostawili też nagrany film na DVD, w którym chełpili się zbrodniami, posługując się postacią Różowej Pantery z filmów rysunkowych; wyszydzali też bezradną policję i ofiary. Policjanci znaleźli listę instytucji i osób, które zapewne miały zostać zaatakowane. Nie można wykluczyć, że trójka neonazistów to tylko wierzchołek góry lodowej i byli wspomagani przez jakąś silniejszą i lepiej zorganizowaną organizację. Wiadomo, iż mordercy mieli wspólników w kręgach neonazistów, którzy zaopatrywali ich w pieniądze i fałszywe dokumenty oraz udostępniali mieszkania. Jeden z podejrzanych, pochodzący z Dolnej Saksonii, został aresztowany.
Dlatego musi zastanawiać, że neonaziści mogli uprawiać swój proceder aż tak długo, i to w Niemczech, których sprawna policja szczyci się tym, że wyjaśnia ponad 97 proc. wszystkich morderstw. Przewodniczący Związku Niemieckich Urzędników Kryminalistyki André Schulz twierdzi: „Jako kryminolog nie mogę uwierzyć, że ci ludzie działali przez 13 lat i nikt tego nie zauważył. Tak nieudolnie nie można przecież prowadzić dochodzenia”. W Niemczech istnieją różne służby i organy śledcze, policyjne, wywiadowcze na szczeblu federalnym i w krajach związkowych. Do tej pory panowała opinia, że jeśli zawiedzie jedna instytucja, jej błąd naprawi druga. W przypadku morderców z Turyngii tak się nie stało.
Siłą rzeczy pojawiły się podejrzenia, że być może niemieckie służby specjalne miały jakieś układy z neonazistami. Według relacji prasowych, w kawiarni internetowej w Kassel, w której umierał trafiony kulami w głowę Halit Y., obecny był funkcjonariusz heskiego Urzędu Ochrony Konstytucji (nie V-man, lecz pełnoprawny urzędnik państwowy). Część prasy w Niemczech spekuluje, że ten człowiek ma neonazistowskie sympatie. Mimo wezwań policji funkcjonariusz ten nie zgłosił się jako świadek i został wytropiony dopiero dzięki analizie DNA, które zostawił na klawiaturze komputerowej.
Sierotki po Hitlerze pod amerykańskim parasolem ochronnym
W kontekście niejasnej roli niemieckiego kontrwywiadu w sprawie zabójstw na obywatelach pochodzących z Turcji warto przypomnieć, że od pewnego czasu przez europejską prasę przetacza się fala artykułów przypominających o tym, iż po II wojnie światowej podwaliny pod niemieckie służby specjalne kładli tacy ludzie jak generał Reinhard Gehlen czy Alfred Benzinger – były sierżant nazistowskiej policji.
Po upadku Hitlera zawiadujący wraz z pozostałymi Aliantami pokonanymi Niemcami Waszyngton powierzył stworzenie nowego niemieckiego wywiadu Reinhardowi Gehlenowi, generałowi Wehrmachtu, który w czasie wojny kierował wywiadem wojskowym na Wschodzie. USA uznały, że doświadczony w rozgrywkach z ZSRR generał może się przydać. W ramach Organizacji Gehlena (Gehlen Organisation) jak nazywano poprzedniczkę BND (Bundesnachrichtendienst – Federalnej Służby Wywiadowczej) powstała też tzw. Agencja 114 – powołana do rozpracowywania radzieckich agentów na niemieckim terytorium. – To właśnie ta komórka stała się furtką do służby w wywiadzie dla byłych nazistów – powiedział „Spieglowi” były pracownik BND, Hans-Henning Crome, który na zlecenie Gehlena prowadził wewnętrzne śledztwo dotyczące nazistów w szeregach wywiadu.
Kiedy w 1945 roku Reinhard Gehlen przekazał USA mikrofilmy z tajnymi danymi z archiwów radzieckich, otrzymał od amerykańskich władz okupacyjnych zadanie utworzenia wywiadu niemieckiego. Wraz z zaufaną grupą oficerów Gehlen organizował tak zwane „szczurze linie” – trasy, którymi przerzucano do Ameryki Południowej i Środkowej zaopatrzonych w fałszywe dokumenty zbrodniarzy III Rzeszy. Ponad pięć tysięcy nazistów opuściło w ten sposób Europę i uniknęło procesów sądowych. Z pomocą CIA Gehlen zbudował organizację, którą w 1956 roku przejęła Niemiecka Republika Federalna jako Federalną Służbę Wywiadowczą (BND). Nic więc dziwnego, że wśród jej członków było wielu byłych oficerów SS i członków NSDAP, którzy brali udział w zbrodniach wojennych.
„Alianci przeszmuglowali przez granice pewną liczbę zbrodniarzy wojennych, między innymi oficerów SS, których werbowano później do działań wywiadowczych wymierzonych w Związek Sowiecki i jego satelitów” – pisze Neal Bascomb w książce „Wytropić Eichmanna”. Dodaje, że obie organizacje – CIA i BND – rekrutowały byłych agentów SS, Gestapo i Abwehry, choć oficjalnie temu zaprzeczały. Ich szefowie, Reinhard Gehlen i jego amerykański dobroczyńca Allen Dulles, koncentrowali swoje wysiłki na walce z ZSRR.
Szefem Agencji 114 był Alfred Benzinger, znany jako „Grubas”. To właśnie Benzinger zatrudniał byłych członków Gestapo, SS i SD, jak Konrad Fiebig, oskarżony o mord 11 tys. białoruskich Żydów, czy Walter Kurreck ze szwadronu śmierci SS Einsatzgruppe D, odpowiedzialnego za dziesiątki tysięcy mordów. Według dokumentów CIA Gehlen uznawał zatrudnianie byłych nazistów za „akceptowalne polityczne ryzyko”. Adenauera najwyraźniej bać się nie musiał – według materiałów CIA w 1956 roku niemiecki rząd już nie przejmował się „byłymi nazistami i esesmanami”, a Gehlena łączyły ponadto dobre relacje z szefem sztabu Adenauera, Hansem Globke. – Jeśli niemiecki rząd wykazywał ignorancję, to dlatego, że nikt nie chciał wiedzieć – pisał w ubiegłym roku „Spiegel”. I przypomniał, że szef wywiadu powiedział niegdyś CIA, że jego agencja zatrudniała procentowo mniej byłych członków SS i SD, niż większość ministerstw. Chodziło mu – podkreśla „Spiegel” – o ministerstwa zachodnioniemieckiego rządu w Bonn.
Gdy zimna wojna podzieliła świat na dwa wrogie bloki, Niemcy Zachodnie stały się sojusznikiem Zachodu. Trzeba było „zrehabilitować” także niemiecką armię. Norbert Frei w książce „Polityka wobec przeszłości. Początki Republiki Federalnej i przeszłość nazistowska” przypomina głosy w obronie niemieckich wojskowych. Gdy w 1949 roku w Hamburgu przed Trybunałem Wojskowym rozpoczął się proces feldmarszałka Ericha von Mansteina, Winston Churchill demonstracyjnie ofiarował 25 funtów na jego obronę. Liczni oficerowie Wehrmachtu zajmowali wysokie stanowiska nie tylko w odradzającej się Bundeswehrze, ale także w Narodowej Armii Ludowej NRD (niemal co drugi oficer wojskowego wywiadu był wyszkolony przez Abwehrę).
Funkcjonariuszem NSDAP był co trzeci członek gabinetu kanclerza Konrada Adenauera, co czwarty poseł w Bundestagu oraz wielu pracowników służby cywilnej i sądownictwa. Dyrektorem kancelarii kanclerza Niemiec został zbrodniarz wojenny Hans Globke, współautor komentarza do ustaw norymberskich. W roku 1951 niemieckie ministerstwo spraw zagranicznych zatrudniało 59 urzędników państwowych, z czego aż 43 należało w przeszłości do NSDAP, a ośmiu byłych nazistów zostało ambasadorami. Norbert Frei opisuje skandal, jaki wybuchł w 1950 roku. Poseł do Bundestagu Wolfgang Hedler, były członek NSDAP, wygłosił przemówienie, w którym stwierdził, że Niemcy ponoszą najmniejszą winę za wybuch wojny, bojownicy ruchu oporu to zdrajcy ojczyzny, Niemcom zaś wcale nie działoby się lepiej, gdyby mogły dziś korzystać z siły żydowskiego ducha i żydowskiego potencjału gospodarczego. Hedler stanął przed sądem, oskarżony o znieważenie pamięci ruchu oporu i obrazę Żydów niemieckich. Spośród trzech sędziów dwóch należało do NSDAP, Hedler został więc uniewinniony, a przed gmachem sądu witały go wiwatujące tłumy. – Pora przestać węszyć za nazistami – powiedział w 1951 roku Konrad Adenauer.
Niemiecki wywiad nie tylko krył dawnych funkcjonariuszy III Rzeszy przed wymiarem sprawiedliwości, lecz także współpracował ze zbrodniarzami. Pod opiekuńcze skrzydła BND trafił Adolf Eichmann, który po wojnie uciekł do Argentyny. Kolejnym odkryciem historyków był Klaus Barbie, esesman zwany „rzeźnikiem Lyonu”. Po wojnie stał się ważnym agentem w kontrwywiadzie amerykańskich wojskowych służb informacyjnych i pomagał tropić komunistów w okupowanych Niemczech. W 1951 roku dzięki funduszom z USA wyjechał do Boliwii. Według „Spiegla”, w 1966 roku BND zarejestrowało go jako agenta 43118, nadając mu kryptonim „Orzeł”. Przez wiele lat Barbie pod nazwiskiem Klaus Altmann żył spokojnie w Boliwii, pisząc raporty dla BND. Przez rok dostawał nawet za to pieniądze. Przed sąd trafił dopiero w 1984 roku, gdy nowe władze Boliwii przekazały go Francji. Skazany na dożywotne więzienie, zmarł po czterech latach.
Amerykanie dopiero pod koniec lat siedemdziesiątych zaczęli sprawdzać, kogo wpuścili do kraju. Obliczono, że około 10 tysięcy nazistów trafiło do USA, często za wiedzą władz. Niemiecki wywiad BND otworzył natomiast archiwa dotyczące agentów, którzy wcześniej pracowali dla reżimu Hitlera, dopiero w 2010 roku. Ujawnione dokumenty dotyczyły wewnętrznego dochodzenia, które w latach 60. przeprowadził specjalny wydział wywiadu RFN, nazwany Organisationseinheit 85. Opracowany wówczas raport zawierał zarzut, że przez lata BND patrzyła przez palce na zbrodniczą działalność wielu funkcjonariuszy. Przez 45 lat dokument leżał zamknięty w szafie pancernej, zanim na ich odtajnienie zdecydował się szef wywiadu Ernst Uhrlau.
„Późniejsi pracownicy BND, którzy w latach 1933–1945 pełnili rozmaite funkcje – od zwykłego sekretarza policji w gestapo po Oberführera SS – brali udział w zamordowaniu milionów europejskich Żydów, masowych egzekucjach oraz prześladowaniach przeciwników Hitlera. Po powierzchownej denazyfikacji oraz upiększeniu życiorysów zostali oni ponownie wykorzystani w szpiegowskiej wojnie przeciw Związkowi Sowieckiemu. Do ich zatrudnienia dochodziło przeważnie za zgodą bądź milczącym przyzwoleniem amerykańskich tajnych służb” – pisał dziennik „Frankfurter Allgemeine Zeitung”. Znaleźli się wśród nich byli funkcjonariusze Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy, Gestapo, Służby Bezpieczeństwa i Tajnej Żandarmerii Polowej.
Agencja 114 i operacja psychologiczna „polskie obozy koncentracyjne”
Przemilczaną kwestią i praktycznie nieznaną nie tylko w Polsce, ale i na całym świecie jest fakt, że to właśnie w Agencji 114 ukuto termin „polskie obozy koncentracyjne” i to ta instytucja rozpoczęła operację psychologiczną, w której ten termin powtarzano niczym mantrę. „Odrobina fałszu w historii, po latach może łatwo przyczynić się do wybielenia historycznej odpowiedzialności Niemiec za Zagładę” – przekonywał Alfred „Grubas” Benzinger. Koncepcja Agencji 114 uzyskała akceptację szefa Gehlen Organisation, bowiem w latach 50. Niemcy, które chciały odbudować swoją pozycję w Europie musiały postawić na gospodarkę i to potęga gospodarcza była dalekosiężnym celem rządzących Niemcami. To właśnie budowie silnej gospodarki podporządkowano wszystkie priorytety państwa i jego instytucji, w tym służb specjalnych.
Pod koniec lat 50. Niemcy stanęły przed bardzo trudnym zadaniem poprawy wizerunku na arenie międzynarodowej. Stawką było nie tylko dobre imię nowego państwa, ale przede wszystkim rozwój gospodarczy, bo przez pewien czas po zakończeniu II wojny światowej w krajach dotkniętych wojną nikt nie chciał kupować niemieckich towarów.
W łonie zachodnioniemieckich specsłużb powstała koncepcja szeregu działań propagandowych, aby temu zaradzić. Jednym z nich była próba zrzucenia chociaż części odpowiedzialności niemieckiej za ludobójstwo. Opracowanie planu i strategii działania (dziś użylibyśmy określenia: kampanii reklamowej – PR – owej) Gehlen polecił swoim najbardziej zaufanym ludziom, pracownikom Agencji 114. To oni pod kierownictwem Benzingera opracowali koncepcję, aby posłużyć się semantyczną manipulacją i wprowadzić do obiegu medialnego termin „polskie obozy zagłady”. Zarzuty o manipulację odpierano tłumaczeniem, że taki właśnie termin jest skrótem odnoszącym się do hitlerowskich obozów zagłady w Polsce. W rzeczywistości jednak termin „polski obóz koncentracyjny” w świadomości odbiorców mediów masowych subtelnie, wręcz w niedostrzegalny sposób zmieniał ofiary – w tym wypadku Polaków – w sprawców.
Terminem „polskie obozy koncentracyjne” zaczęły posługiwać się opiniotwórcze zachodnioniemieckie media: głównie gazety i stacje telewizyjne. W bardzo sprawny sposób ten termin został przeniesiony do przestrzeni informacyjnej w USA i Europie Zachodniej. Ówczesne władze Polski Ludowej zbagatelizowały sprawę i nie przywiązywały do tych działań w przestrzeni informacyjnej żadnej wagi tak jakby służby przeznaczone do walki informacyjnej w PRL w ogóle nie dostrzegały tej operacji psychologicznej ze strony zachodnioniemieckich specsłużb. Uznały, że jest to jedynie przejaw „imperialistycznej propagandy”. Jak się okazało po 1989 r. działania niemieckich specsłużb rozpoczęte jeszcze w latach 50. ubiegłego wieku odniosły sukces i są ponadczasowe, bowiem kłamstwo rzucone przez byłych esesmanów święci dziś triumfy na łamach wielu gazet zarówno w USA, jak i w Europie Zachodniej. Wszak co jakiś czas dowiadujemy się z zagranicznych mediów „rewelacji” o „polskich obozach koncentracyjnych”.
Czy obecnie za tymi „rewelacjami” stoją niemieckie specsłużby i to one je inspirują? Trudno o jednoznaczną ocenę. Po prostu w latach 50. ludzie Benzingera z Agencji 114 perfekcyjnie przeprowadzili operację propagandową opartą na częstotliwości przekazu określonego hasła – sloganu (w tym przypadku „polskich obozów koncentracyjnych”) bazującego na zasadzie „kropla drąży skałę nie siłą opadania, ale częstotliwości” i to hasło zapisało się w świadomości części ludzi mediów, publicystów i komentatorów na całym świecie, którzy – używając nomenklatury psychocybernetycznej – zostali zaprogramowani przez skuteczną socjotechnikę propagandy niemieckich specsłużb. Teraz działają na zasadzie „pudła rezonansowego” i jest to swoisty medialny „samograj”, który już przez nikogo nie musi być napędzany.
Kwestią na osobną analizę jest jak powinno się zachowywać wobec tego zjawiska i jak reagować na nie w przestrzeni informacyjnej państwo polskie, w tym instytucje odpowiadające za realizację polityki historycznej, MSZ oraz służby przeznaczone do walki informacyjnej.
Widmo „Gestapo Boys” nad Niemcami
Sprawa brutalnych morderstw na obywatelach pochodzących z Turcji oraz dwuznaczna rola niemieckiego kontrwywiadu przywołała stare demony specsłużb zza Odry. Biorąc pod uwagę fakt, że niemiecki wywiad, kontrwywiad oraz policja po II wojnie światowej w dużej części były budowane na ludziach z aparatu hitlerowskiego i programowane przez nich siłą rzeczy muszą pojawić się budzące niepokój pytania nie tylko o przeszłość, ale też o teraźniejszość i przyszłość. Wszak jeśli obecne niemieckie służby specjalne były – używając określeń zaczerpniętych z cybernetyki społecznej – programowane przez takich ludzi jak Gehlen czy Benzinger, to zasadne wydaje się być pytanie o kierunki i cele działalności tychże służb. Nie tylko w wymiarze ideologicznym, ale przede wszystkim geopolitycznym i geoekonomicznym. Jednakże jest to kwestia na zupełnie inną analizę.
Tomasz Formicki
Autor jest doradcą i analitykiem w Międzynarodowym Centrum Szkolenia Służb Mundurowych i Cywilnych GRYF
http://diarium.pl/2012/01/nazistowskie-demony-nad-niemieckimi-sluzbami-specjalnymi/
a.me.
Realpolitik w praktyce.
Dziękuję za bardzo ciekawy artykuł. Nie wiedziałam, że to Niemcy wymyślili określenie „polskie obozy koncentracyjne”. Rozesłałam link do artykułu do znajomych wśród których też są nauczyciele. Warto żeby na lekcjach historii dzieci i młodzież dowiedziały się kto stoi za tą wyjątkowo perfidną antypolską propagandą.
Co z widmem NKWD Boys nad nami? To temat dla redaktora Engelgarda , jak znalazł.
Ktoś na tym forum pisał kiedyś o powszechnej rzekomo zniewieściałości Niemców i potencjalnej bezradnosci wobec ewentualnych prób stworzenia „Kalifatu Berlińskiego”, ja natomiast pozwoliłem sobie napisać o ichnich na pałę strzyżonych kibicach, śpiewających w pociągu regionalnym „Gruen ist unser Fallschirm”, a nawet „Horst-Wessel-Lied”, :-).
Amerykanie bardzo dobrze wiedzieli, że przyjmowali nazistów, gdyż sami przed wojną finansowo zbudowali potęgę III Rzeszy. Z tego co dziś wiadomo większość przywódców III Rzeszy miała żydowskie pochodzenie, a niektórzy jak Eichmann byli 100% Żydami. Amerykańska finansjera przekazała na dozbrojenie III Rzeszy ok. 4mld$, a wielkie koncerny sponsorowały budowy obozów koncentracyjnych i cyklon-B. Także te wszystkie wywiady po II WŚ były dobrze zachodowi znane i prześwietlone, dzisiaj kandydat do policji jest szczegółowo sprawdzany, jak tylko głupi albo naiwny myśli że nie wiadomo kto wstępował do wywiadu. Proste, skoro stacjonowały tam siły okupacyjne, to bez zgody ich władz nie przyjęliby do wywiadu nikogo, a władze wiedziały kto był w NSDAP a kto nie. Także za ten cały „holokaust” i obozy koncentracyjne współodpowiedzialne jest USA i żydowska finansjera z tego państwa, a że wali się im grunt pod nogami to teraz wyciągają te „historie” jakby wcześniej nikt nie mógł.