Jako że ze zdumieniem dostrzegam próby (niepozbawione literackiego wdzięku) heroizacji i uwznioślenia postaci urodzonego dokładnie 195 lat temu Mordechaja (od chrztu luterańskiego: Karla Heinricha) Marxa, czuję się zobowiązany powiedzieć kogo jak w nim widzę:
Otóż – małego burżuja, który aby dać upust podwójnemu, dławiącemu go resentymentowi: nienawiści do chrześcijańskiego Boga (którą tak plastycznie wyraził zwłaszcza w młodzieńczych, satanistycznych wierszach) oraz żydowskiej samonienawiści, wymyślił diabelskie perpetuum mobile do zniszczenia świata, który go tak w dwójnasób „alienował”, używając jako mięsa armatniego proletariuszy, których los w rzeczywistości nic go nie obchodził. Wymarzyć sobie świat, w którym przez morze krwi zniesieniu ulegnie wszelkie zróżnicowanie tylko po to, aby on, Marx, nie musiał odczuwać dyskomfortu z powodu możliwości bycia nazwanym Żydem – Bogobójcą albo Żydem – lichwiarzem, to mieszczański egocentryzm tak monstrualny, że „Jedyny i dla Jedynego” Stirnera zdaje się dyszkantem grzecznego gimnazjalisty.
Nie będę już znęcał się nad tym kim był w życiu rodzinnym i w stosunkach (głównie jednostronnie finansowych) z innymi ludźmi, ani nad licznymi plagiatami (które zacierał wymyślając tym, z których przepisywał), ani nad dyletanctwem jego pseudoteorii ekonomicznej, bo tę zmiażdżył dawno Böhm-Bawerk (któremu jestem niezmiernie wdzięczny także dlatego, że próbowałem chyba trzy razy przeczytać „Kapitał”, ale za każdym razem musiałem skapitulować po kilkunastu stronach, a „żeby samemu ocenić książkę – jak mówi de Maistre – trzeba ją przeczytać, a przez sen dokonać tego niepodobna”). Wspaniałomyślnie przyznam natomiast, że chwilami niezły był z niego socjolog polityki, jak choćby w „18 brumaire’a Ludwika Napoleona”.
Jeśli ktoś uważa, że nie dość skutecznie dobiłem upiora osinowym kołkiem, to proszę mnie poprawić.
Jacek Bartyzel
aw
@Autor: Jeśli Marks był takim ” cieniasem”, to dlaczego jego propozycja jest ciągle żywa, a w wersji „marksizmu kulturowego” praktykowana w całym „cywilizowanym” świecie i przedstawiana nieomal jako bezalternatywna? Może jednak „cos w tym jest”, co powoduje taka trwałość i powszechność? Uważam, że analiza w kierunku „co takiego i DLA KOGO jest u Marksa” byłaby o wiele ciekawsza niż rzekome „dobicie kołkiem”? Bez urazy, ale popularność marksizmu przewyższa ciągle jeszcze popularność „bartyzelizmu”… Właśnie: DLACZEGO? Skoro PT Autor propaguja Prawdę/Tradycję/Samo-Dobro etc. etc. – to skąd tak niski oddźwięk? A skąd fenomen popularności marksizmu?
Faktycznie. To jest ciekawa kwestia. Jak się ma ta rzekoma świętość, doskonałość, oczywistość tradycyjnego katolicyzmu/konserwatyzmu do faktu, że w skali świata ilość osób podążających tą drogą jest znikoma i stale malejąca. Autorzy, w stylu Bartyzela, są bardzo dobrzy w pouczaniu innych i zachwalaniu swojego światopoglądu. Natomiast z problemem jego znikomego rozpowszechnienia nie radzą sobie zupełnie. Coś jest nie tak!
@Piotr.Kozaczewski może dlatego, że wszelakie formy marskizmu potrafią uprościć i spłaszczyć świat do takiego wymiaru w którym każdy idiota jest w stanie go pojąć. A że po drodze gubi się sens i istotę rzeczy to już nikogo nie interesuje. Wystarczy porównać teorie ekonomiczne Marksa z teoriami Hayeka z jednej strony bądź Keynesa z drugiej i zadać sobie pytanie, które z nich oferują tłumaczenie mechanizmów ekonomicznych zrozumiałe dla większej ilości osób. Zagadka popularności marskizmu rozwiązana bez potrzeby debaty akademickiej.
@OZS: Nic nie jest rozwiązane. Znajomy profesor matematyki, członek rzeczywisty PANu, twierdzi, że jest w stanie wytłumaczyć większość pojęć ze swojej działki (teoria miary i całki, rachunek prwadopodobieństwa, procesy syochastyczne – ogólnie b. ostre rzeczy) praktycznie każdemu 6-7 latkowi: testował na swoich wnuczętach i ich kolegach. Więc nie w tym rzecz. Wydaje mi się, co słusznie zauważono pod koniec XIX wieku, mniej więcej w czasach papieża Leona XIII, żeMarks znakomicie opisał skurwysyństwo i bezczelność XIX-wiecznego kapitalizmu, oraz jego antyludzkie, krwiożercze oblicze. Że Marks zaproponował dla wielu nieakceptowalna terapię, inną niż ta katolicka z encykliki „Rerum novarum” – to inna kwestia. Jeszcze inną kwestią jest, wbrew zachodniej liberalnej propagandzie, ogromne, spontaniczne poparcie dla rewolucji październikowej wśród najszerszych mas rosyjskiego społeczństwa. Tego nie da się wytłumaczyć Feliksem Edmundowiczem i jego terrorem, bo CzeKa nie powstała zaraz po wystrzale z Aurory. Nie da sie tego wytłumaczyć możliwością „grabienia zagrabionego”. Dość dobrze opisuje o Ossendowski w swojej biografii Lenina: poczucie krzywdy, niesprawiedliwości, bezsilności i „obojetności Niebios” było wsród rosyjskiego społeczeństwa potworne. M ożna powiedzieć tak: sterty dynamitu były, Lenin odważył sie je podpalić. Pozdrawiam.
@Piotr.Kozaczewski co do przytoczonego przykładu to wierze Panu na słowo lecz czym innym jest tłumaczenie małej grupce skomplikowanych nawet zagadnień naukowych a czym innym jest przekonywanie mas do konkretnych wizji politycznych. Bardzo ważnym jest, że gdy idzie o tłumaczenie ludziom wszelakich niesprawiedliwości tego świata mających związek z sytuacją społeczną w grę zawsze wchodzą emocje. Jedną z ważniejszych cech marksizmu jest to, że odwołuje się do grup uważających się (słusznie bądź nie) za uciśnione, poddając całkowitej krytyce świat zastany, a jednocześnie podaje prostą receptę. A to wszystko bez zmuszania do jakiejkolwiek bolesnej, głębszej refleksji, tak naprawdę chodzi o odwołanie się do poczucia krzywdy, proces myślowy sprowadzony jest do minimum (oczywiście, są i tacy którzy używając pojęć ekonomicznych uzasadniają jego tezy, ale są postacie czwartoligowe jeśli idzie o znaczenie dla całego ruchu). Jeśli chodzi o zdobywanie popularności wśród mas jest to bardzo istotny atut. Pozdrawiam
@OSZ: Czym innym jest obecna „dyskryminacja krzykliwych mniejszości”, a czym innym XIX-wieczny ucisk. Trzeba ten tzw. „wolny rynek” nazwać uciskiem, bo w czasach tzw. „rewolucji przemysłowej” zmuszono ogromne masy biednych dzierżawców do udziału w tymże „wolnym rynku”, nie dając żadnej alternatywy. Polegało to na wymuszeniu zmiany biednych wiejskich dzierżawców w jeszcze biedniejszy miejski proletariat. Nie chodzi to u poziom wyzysku, bo obecnie jest dużo wyższy. Problem polega na tym, że ówcześnie, po „zawłaszczeniu wartości dodanej”, ludziom na prawdę niewiele zostawało. Obecnie, ze wzgledu na ogromny rozwój techniki i doswiadczenia marksistowskich rewolucji, to co zostaje pracownikom jest znacznie powyżej minimum GODZIWEJ egzystencji, a w XIX wieku oscylowało wokół minimum egzystencji biologicznej. Dlatego poczucie krzywdy ogromnych mas w XIX wieku było po prostu uzasadnione, no, może poza Prusami, gdzie Bismarck w porę sie zreflektował po Wiosnie Ludów.Pozdrawiam.
takim widzeniem Marksa i marksizmu autor chce szkodzić Marksowi ale chyba jedynie w mniemaniu werbalistycznych konserwatystów gdyż raczej blokuje świadomość istoty marksizmu i jego wpływu nie tylko na świadomych ale i nieświadomych często werbalnie „konserwatywnych” wyznawcow kultu priorytetowości pasozytniczej motywacji. Tacy są także nie tylko miedzy pobermanowskimi arcybiskupami z selekcji i kreacji PRLowskiego Urzedu ds Wyznań Luny Brystyngier, Konkola, Mazura i nie tylko między slupami Palikota.
Teksty p. Bartyzela są od jakiegoś czasu monotonnie złośliwe i aroganckie. Czyżby prywatne refleksje z facebook’a ujawniały konserwatywną prawdę osoby (np. konieczność odreagowania toksycznych doktryn)? Nie warto tego komentować. Odniosę się tylko do dyskusji pod tekstem. Otóż I.M.Bocheński OP w wielu publikacjach (m.in. w popularnych rozmowach „Między logika a wiarą”, ale także na łamach „Studia Sovietica”) wskazywał na „formalne podobieństwo” marksizmu i katolicyzmu (nad podobieństwem tomizmu z marksizmem ironizował sobie guru wielu konserwatystów Gomez Davila). Polski dominikanin twierdził, że z powodu tego podobieństwa katolicy są szczególnie predystynowani do uprawiania marksologii tj. do analizy marksizmu-leninizmu. Wynikałoby z tego, że „zadziwiająca” społeczna przyswajalność ideologii lewicowej, wcale nie jest tak zadziwiająca. Przykład: jeśli „jedną z ważniejszych cech marksizmu jest to, że odwołuje się do grup uważających się (słusznie bądź nie) za uciśnione, poddając całkowitej krytyce świat zastany, a jednocześnie podaje prostą receptę”, to podobnie jedną z ważniejszych cech katolicyzmu jest odwołanie się do poczucia winy, niedoli, bólu i uciśnienia w świecie (krótko: grzechu) a następnie podanie prostej recepty zbawienia (łaska udzielana w Kościele). Struktura formalna tu i tam jest podobna. Osobiście nie potrafię powiedzieć, czy katolicyzm jest bardziej podobny do marksizmu, czy do liberalnego konserwatyzmu, wyrażanego choćby przez wspomnianego tu Hayeka? Moim zdaniem liberalizacja katolickiego nauczania społecznego nie powiodła się. Encyklika „Centesimus annus”, tak samo zresztą jak „Rerum novarum”, do której się tytułem i treścią odwołuje (łac. Setna rocznica), pozostały martwe. Wzbudzają co najwyżej teoretyczne zainteresowania w Instytucie Lorda Actona czy Instytucie Misesa, jako ideowe podpórki. Obydwie odwołują się do kategorii personalizmu, co okazało się być nieskuteczne. Dziś wiedza zgromadzona przez nauki ewolucyjne i kognitywne każe przemyśleć na nowo nauczanie społeczne. Po raz pierwszy w historii dysponujemy wiedzą na temat biologicznych podstaw moralności (dziwnie dobrze korelującą z etyką św. Tomasza z Akwinu) – tym samym etyka przestaje być wyłączną domeną filozoficznej spekulacji a z za horyzontu wyłania się powoli teoria umysłu, tworzona przez nauki kognitywne. Jest to istotnie nowa jakość, gdyż do dziś ontologie podmiotu były bez wyjątku wytworami metafizycznych spekulacji, najczęściej bełkotliwych. Dziś paradygmat kartezjański jest martwy. A wraz z nim martwe są jego płody: marksizm i liberalizm. Jak mówi Bocheński OP: „podstawowe pojęcia religii nie mogą zostać takie, jakimi były przez ostatnie kilkaset lat” (w” Sens życia i inne eseje”, czy „Polski testament”). Polski logik słusznie zwraca uwagę, że większość współczesnych dyskusji toczy się między zwolennikami średniowiecza a oświecenia (co widać i tutaj). Obydwa światopoglądy są martwe i dlatego dyskusje pomiędzy nimi są anachronizmami. „Zostawcie umarłym grzebanie ich umarłych” – chciałoby się powiedzieć za Jezusem Chrystusem.
@Włodzimierz Kowalik: podobieństwo strukturalne katolicyzmu i marksizmu jest oczywiste, ale to raczej niczego nie tłumaczy. W szczególności, nie tłumaczy, dlaczego katolicyzm jest w odwrocie a marksizm ( w sensie „marksizmu kulturowego”) ma się zadziwiająco dobrze. Co do tzw. katolickiej nauki społecznej to powiem tak: była ona wtórna wzgledem marksistowskiej i pojawiła się dopiero po doswiadczeniach Wiosny ludów, powstaniu komunistycznej I Miedzynarodówki i powstaniu realnej możliwości miedzynarodowej rewolucji komunistycznej, w poczuciu przerażenia, że pokornie dotychczas cierpiącym owieczkom ząbki wyrosły i zamiast błagać o suchą kromkę – wywalczą sobie kromkę, kiełbase, i jeszcze flaszkę, żartobliwie to ujmując.
@Piotr Kozaczewski. Niewątpliwie bezradność człowieka wobec cierpienia, stanowiła jeden z filarów doktryny katolickiej (zdaje się dopiero Pius XII czy Paweł VI opowiedzieli się za moralną godziwością zmniejszenia bólów rodzącej), tak jak manipulowanie uczuciem lęku było głównym narzędziem katolickiej inżynierii społecznej. Tym niemniej nie uważam, aby katolicka nauka społeczna była tylko (wtórnym) produktem reakcji na nową sytuację, skoro myśli inspirujące etykę lewicową bez trudu znajdziemy w Ewangelii. Zauważmy: inspiracja nie jest jeszcze uzasadnieniem. Zbijam tylko pogląd o „wtórności” katolickiej nauki społecznej. Wynika bowiem z niego, że człowiek wybiera wiarę katolicką tylko wtedy, gdy nie ma nic innego do wyboru (jeśli mogę „wybrać” tylko nędzę, cierpienie i śmierć, nadzieja na życie wieczne nic mnie nie kosztuje). Na pytanie dlaczego katolicyzm jest w odwrocie a marksizm nie, przychodzi do głowy kilka możliwych odpowiedzi np. 1/ marksizm jest prawdziwy a katolicyzm nie; 2/ katolicyzm zna prawdy o zaświatach, nie ma natomiast nic do powiedzenia o świecie, w konsekwencji rozmija się z rzeczywistością świata; 3/ zmiany społeczne dały masom wybór, którego nie miały wcześniej, tym samym wszystko zależy od osobistego wyboru świata lub zaświatów przez samego zainteresowanego a nie od zewnętrznej wobec niego władzy; 4/jest to wtórna reakcja na psychiczną opresywność tradycyjnej doktryny katolickiej (wszystko jest lepsze niż lęk); 5/ katolicy nie potrafią w zrozumiały i atrakcyjny sposób świadczyć o wierze, wypaczając tym samym życie nią w świecie; 5/ ludzie są podli, źli i zwykle wybierają fałsz i łatwiznę, gdy mają ku temu okazję, od czego można ich uratować jedynie pozbawiając ich tej wolności; 6/ Diabeł rządzi światem. Nie wiem która odpowiedź jest prawdziwa. Może żadna.
@Włodzimierz Kowalik: Pisząc o „wtórności” katolickiej nauki społecznej, miałem na myśli „Rerum-Novarum-i-okolice”, nic ponadto. Mówiąc nieco brutalnie, ziemski los upodlonych mas niespecjalnie chyba Kosciól interesował, do czasu, aż wydarzyły się dwie rzeczy: 1/ rotacyjna maszyna drukarska okazała się bardziej wydajna od ambony i „mozni tego świata” na niej zaczęli opierać swoją propagandę 2/ masy, zamiast spiewać Suplikacje zaczęły śpiewać Międzynarodówke, bo ktos im pokazał że tylko jak pokażą pazury, to „miłosierni”, w trosce o własna d*, przypomną sobie co nieco o miłosierdziu.
@Włodzimierz Kowalik: Z Pańskiej wyliczanki najbardziej przekonuje mnie „…3/ zmiany społeczne dały masom wybór, którego nie miały wcześniej, tym samym wszystko zależy od osobistego wyboru świata lub zaświatów przez samego zainteresowanego a nie od zewnętrznej wobec niego władzy; …”, trochę nawiązujący do mojej wzmianki o rotacyjnej maszynie drukarskiej, de facto o rozsypaniu się sojuszu tronu i ołtarza. Natomiast co mnie tu intryguje, to wsparcie udzielane „kulturowemu marksizmowi” przez niedawny jego cel, tzw. „burżujów”: wielkie banki, koncerny medialne, korporacje produkcyjne co rusz to sponsorują/propagują jakies lewackie pomysły. I ten moment, przy całym strukturalnym podobieństwie marksizmu do katolicyzmu, zastanawia mnie mocno. To tak, jakby, no nie wiem, wolnomularze albo sam Lucyfer zaczęli propagować Ewangelię albo FSSPX, :-). Co tu jest grane?
@Piotr.Kozaczewski, Włodzimierz Kowalik Panowie, a może po prostu tak: sprawa zaczęła się wcześniej, na początku epoki Oświecenia. Odkrycia naukowe spowodowały, że ludzie de facto przestali wierzyć w Boga, zamiast tego zaczął się kult rozumu i dziwacznych filozofii (jest to zresztą zupełnie naturalne, skoro „naukowy” sposób widzenia świata się sprawdza, to przeciętny Kowalski zaczyna traktować poważnie każdego idiotę-filozof zdolnego do napisania jakiejkolwiek grubaśnej książki o czymkolwiek, bo dla Kowalskiego mętne traktaty filozoficzne są nieodróżnialne od rzetelnej pracy naukowej, wszystko to są po prostu „uczone księgi” i tyle). XIX-wieczny kapitalizm wprowadzono więc świecie bez Boga, więc musiał upaść, bo sprawadzenie wszystkiego do zarobku/zysku to za duże uproszczenie, żeby społeczeństwo kapitalistyczne dobrze funkcjonowało potrzeba, aby były wyznawane wartości takie jak szacunek dla pracy, dla ludzkiego talentu, zgoda na wyrzeczenia, miłosierdzie, dostrzeganie, że pewne wartości nie przynoszą pieniędzy itp. Tego świadomości było i jest w (post)oświeceniowym świecie za mało, więc on (po początkowych sukcesach) zaczyna się walić. I żyjemy właśnie w czasach, gdy nowożytny model zaczyna wchodzić w fazę schyłkową. Obecnie widać to najlepiej w ekonomii, socjalistyczne/keynesowskie podejście się nie sprawdza, mamy zadłużone, bankrutujące państwa, bismarckowski system emerytalny trzeba będzie w ciągu najbliższych kilkudziesięciu lat zdemontować. Potem pewnie okaże się, że demokracja się nie sprawdza i ludzie zaczną się z niej wycofywać. W jakiejś formie trzeba będzie się cofnąć i przywrócić pewne wybrane elementy modelu przedoświeceniowego (średniowiecznego). Inaczej Europa upadnie, zachodnią część opanują muzułmanie, wschodnią Azjaci i tzw. kaplica.
@Piotr Kozaczewski: Sugeruje Pan, że między Lucyferem a Ewangelią jest podobieństwo formalne? Akurat FSSPX odwołuje się niemal wyłącznie do owej „wtórnej nauki katolickiej”, która ziemskim losem upodlonych mas niespecjalnie się interesowała – jak Pan, być może, słusznie zauważył – zrównując ją z depozytem wiary katolickiej. Wydaje mi się, że problem „kulturowy marksizm” a „burżuje” jest sztuczny. Uważano i uważa się nadal, że jest tylko dwa typy przedsiębiorstw i stąd dwa typy ustrojów gospodarczych: kapitalizm i komunizm. Bocheński wykazał, że jest 16 prostych typów przedsiębiorstw, co pociąga za sobą co najmniej tyle samo typów ustrojów gospodarczych. To samo jest z typami społeczeństw, klasyfikowanymi ze względu na wolność. Między anarchią (każdy jest wolny w każdej dziedzinie) a totalitaryzmem (nikt nie jest wolny w żadnej dziedzinie) jest 10 typów pośrednich a nie jedna, mityczna „trzecia droga”. Teolodzy od nauki społecznej powinni w pocie czoła analizować te 10 typów pośrednich, żeby nauka społeczna Kościoła miała naukowy sens. No ale oni tego robić nie chcą. Nie chcą uprawiać nauki, sądząc, że wystarczy samo duszpasterstwo. Tym samym sami oddają pole i następuje to, co zauważył Pan Dariusz Pilarczyk: rozejście się nauki i wiary. Tutaj II SW był niszczycielski, podobnie jak wcześniej renesans. Renesansowi „gadacze” zniszczyli scholastykę, przez co w epoce wojen religijnych wyrzynano się o sprawy , które w XIII wieku były zwykłym przedmiotem uniwersyteckich dysput. @Dariusz Pilarczyk: Poniekąd się z Panem zgadzam. Kowalski potrzebuje autorytetów, które mu uzgodnią wiarę z nauką, ze współczesnym obrazem świata itd. Po są duszpasterze, biskupi, zakony, teolodzy. „Contemplata aliis tradere”. Pod tym względem upadek jest straszny. Poprzedni papież miał do powiedzenia relacji o wiary i nauki tyle, że ma się jak Don Kichot do Sanczo Pansy. Zapytajmy, co to jest wiara? Wg św. Tomasza z Akwinu wiara jest aktem rozumu dokonanym pod naciskiem woli, poruszonych łaską, przy czym łaska nie jest rzeczywistością fenomenalną. Ten nacisk woli jest możliwy, gdyż w akcie wiary Bóg jest przyjmowany, jako własne szczęście a człowiek poznaje (wie), że pragnie szczęścia, nie wie natomiast, czym to szczęście jest. Wszelkie inne akty wiary nie są aktami wiary religijnej wg św. Tomasza. Z tego wynika, że wiara nie może być ani zestawem sprzeczności (bo odrzuci ją rozum) ani zestawem obowiązków czy wymagań (bo odrzuci ją wola): wola afirmuje to, czego wiara naucza, ponieważ rozpoznajemy, że to czego wiara naucza jest przedmiotem którego szukamy po omacku dążąc do szczęścia. Tym samym wiara to nie tradycja i nie moje widzi mi się.
@Dariusz.Pilarczyk: Moim zdaniem, pooświeceniowy system ma się znakomicie, jedyni obnaża swoje prawdziwe oblicze. Wystarczy uznać, że jego prawdziwym celem jet nieomal nieograniczona władza ponadnarodowych elit biznesowych. System emerytalny się sypie? Nie ma problemu, od czegóż eutanazja? Europę najeżdżają muziłmanie? Nie ma problemu, bedą na chłopaków z Wall Street/CityOfLondon/Frankfurtu z*dalać muzułmanie! etc., etc.
@Włodzimierz.Kowalik: „…Sugeruje Pan, że między Lucyferem a Ewangelią jest podobieństwo formalne?…” – alez nic podobnego. Sugeruję jedynie, że w XIX wieku „burżuj” był dla marksistów uosobieniem zła nieomal takim, jak Diabeł w Ewangelii. I oto na przełomie wieków XX/XXI coś się radykalnie zmieniło: obecni „burżuje” zaczynają promować „kulturowy marksizm”. Stąd analogia do promowania Ewangelii przez Lucyfera – byłoby to równie dziwaczne, nieprawdaż?
@Włodzimierz.Kowalik: „… Renesansowi „gadacze” zniszczyli scholastykę, przez co w epoce wojen religijnych wyrzynano się o sprawy , które w XIII wieku były zwykłym przedmiotem uniwersyteckich dysput. …” – może i tak, ale te średniowieczne dysputy mogły się skończyć tak, jak dla prof. Jana Husa, :-). Co do SW2, to moim zdaniem był on właśnie próbą zblizenia nauki Koscioła do marksizmu, tak jakby KRK zaczął na dobre zazdrościc marksistom doczesnej skutecznosci. Co Pan o tym sądzi?
@Piotr Kozaczewski: 1/ Panta rei. Cóż bardziej banalnego niż zmiana ideologii czy wręcz propagandy? Burżuje z „Kapitału” odrobili lekcje, podobnie jak społeczna nauka Kościoła. Z tą tylko różnicą, że burżuje odrabiając odrzucili „nadbudowę” zachowując „bazę” a Kościół jakby odwrotnie. Nie widzę tu analogii do Ewangelii i Diabła. Za takie analogie odpowiada pewnie jakiś fundacjonizm metafizyczny, mocno zakorzeniony przez różne filozoficzne pomyślunki. 2/ W czym miałaby się wyrażać ta doczesna skuteczność marksizmu? W marksizm nawet najtwardszy beton w PZPR nie wierzył. Czy Chiny są marksistowskie? Gdzie podziała się napędzająca historię „dialektyczna sprzeczność” między klasami społecznymi? Lewacy muszą dziś posuwać się do twierdzeń, że „sprzeczność klasowa” jest między kobietą a mężczyzną, co przecież śmieszne jest. 3/ JPII w „Centesimus annus” pytał dlaczego robotnicy nie mogą organizować się w związki skoro czynią to pracodawcy? Czy to jest socjalizm? Moim zdaniem tu chodzi o problem psychologiczny. Russell twierdził, że religia zasadza się na lęku, Freud, że jest nerwicą natręctw, a Marks, że „opium dla ludu” i ludzie to kupili. Widocznie te właśnie tłumaczenia korespondowały z tym, co przeżywali, jako religię. Ludzie w swej masie nie są filozoficznie lotni. Kierują się przeżyciami. Widocznie religia kojarzy się ludziom z lękiem, zmusza ich regularnie do czynności, których nie rozumieją, każe się poświęcać wabiąc obietnicami. Psycholodzy religii stale pokazują, że obrazy Boga w ludzkiej świadomości są dosyć pokraczne i sprzeczne z ludzkim pragnieniem, które religia ma przecież zaspakajać. Nie dziwi, że ludzie odrzucają religię, skoro tylko maja taką MOŻLIWOŚĆ (WYBÓR). Mam wrażenie, że Kościół po SWII podjął próbę zdyskontowania tego powszechnego poczucia, czemu próbują przeciwdziałać konserwatyści, pokazując, że wyboru nie ma, czyli negując tzw. prawo do błędu.
@Włodzimierz.Kowalik: „…Gdzie podziała się napędzająca historię „dialektyczna sprzeczność” między klasami społecznymi? …” – napedza ona historie, tyle że prezentowane są coraz to nowe „proletariaty zastępcze”: feministki, pederaści, zwierzątka, rózne „dyskryminowane mniejszości” etc. etc. Przecież spora część prawodawstwa, krajowego i miedzynarodowego, służy „ochronie” kolejnych „proletariuszy zastępczych”. Podob nie rzecz sie ma z globalnym ociepleniem, ptasimi/świńskimi/koźlimi-grypami. To wszystko w jakiejś formie jest marksistowsie, bo jakies takie emancypacyjno-bezpiecznosciowe, nieprawdaż? A zaangażowani są w te działania „mozni tego swiata. I stąd moja teza o „sukcesie marksizmu w doczesności”.
@Piotr Kozaczewski Nawet jeśli wszyscy Europejczycy dadzą się potulnie eutanazować (w co wątpię), to zrobią tylko więcej miejsca dla muzułmanów, którzy do eutanazji skorzy nie będą (za to ew. mogą być zainteresowani urządzeniem „przyspieszonej eutanazji” dla „oświeconych” włodarzy Unii Europejskiej). Ciężko pracować dla Wall Street też nie będą chcieli, co najwyżej wyślą więcej uprowadzonych samolotów na Manhattan. Widać, że ta pooświeceniowa formuła powoli się wyczerpuje i nadchodzi czas na zmiany.
Myśl o władzy opiekuńczej znajdujemy w Dziejach Apostolskich: każdemu należy się to, co mu do życia potrzebne. U św. Tomasza nazywa się to sprawiedliwością rozdzielczą. Jest to cnota sprawujących władzę. Jak jej nie mają to są tyranami. Władza ma się tak urządzić, aby każdemu oddać, co mu się należy. Tego Marks nie wymyślił. Jeśli interesuje Pana moje zdanie, to wcale mi się to nie podoba, ale taka jest tradycja chrześcijańska, czy mi się to podoba, czy nie.
@Włodzimierz Kowalik: Nie twierdzę bynajmniej ze Marks wymyślił tę tzw. „sprawiedliwość rozdzielczą”. Twierdzę, że o jej istnieniu i potrzebie w sposób dość brutalny przypomniał. I jeszcze jeden aspekt. Moim zdaniem, działalność charytatywna Kościoła zawsze był zorientowana na „skrzywdzona jednostkę” bez próby zmian systemowych, mogących mieć wpływ na tzw. „masy”, no, może z wyjątkiem walki z niewolnictwem. I tutaj Marks był twórczy, wskazując na strukturalne, systemowa źródła problemów, jednocześnie proponując strukturalne, systemowe remedia. Różne rozwiązania w stylu „Rerum Novarum” to wszak próby systemowego podejścia do problemu nędzy i wyzysku, i w tym sensie są „wtórne” wobec Marksa, bo podejscie systemowe w XIX wieku wszyscy inni mieli „gdzieś” – wystarczyło im, gdy mieli po temu nastrój, „charytatywne pochylenie nad konkretą cierpiącą jednostka”, często w celu poprawienia sobie nastroju lub wypełnienia zadanej pokuty.
Tekst prof. J. Bartyzela też mnie zaszokował. To poniżej Jego poziomu wyzywanie od małych burżujów czy żydowskich frustratów. Za to dyskusja pod tekstem jak dla mnie rewelacyjna. Za nią dziękuję.
@Piotr Kozaczewski: 1/ Jeśli sprawiedliwość rozdzielcza jest tradycją KK to trudno mówić o wtórności np. wobec marksizmu jego nauki społecznej. 2/Działalność zorientowaną na jednostkę mocno wypromował (jako podstawę) IISW, co mu przecież nie bez pewnej racji wyrzucają FSSPX. Wpływ na władzę polityczną to jest działalność systemowa, mająca wpływ na masy. 3/ Twórczość Marksa w zakresie strukturalnych i systemowych źródeł problemów społecznych, była fałszywa. To nie jest nauka tylko ideologia. Marks zakłada np. że to robotnik produkuje i to jemu jest zabierana tzw. wartość dodana. To jest fałsz, bo produkuje przedsiębiorstwo jako całość a nie sam robotnik. Wg Marksa celem fabryki jest szczęście robotników, gdy tymczasem celem fabryki butów jest produkcja butów itd. Rozwiązania systemowe w oparciu o takie nonsensy to ideologia.
@Włodzimierz Kowalik: 1/ Wtórna w tym sensie, że to Marks to podejście w XIX wieku ożywił. I jeszcze w tym sensie, że „Rerum Novarum” była reakcją na sukcesy socjalistów. Śmiem twierdzić, że bez tych sukcesów błogostan w Kościele trwałby nadal. 2/ Działalność i MYŚL Kościoła, w zakresie walki z nędzą, przez całe stulecia nie miała charakteru promowania zmian systemowych (czyli walki z przyczynami), lecz tylko objawowe leczenie, w postaci pomocy konkretnym potrzebującym. Co zrobił SW2 – nie ma dla tego aspektu najmniejszego znaczenia. 3/ Funkcjonowanie przedsiębiorstwa polega na generowaniu wartości dodanej, i istotnym jest udział poszczególnych kategorii zatrudnionych osób w podziale zysku wynikającego ze sprzedaży tej wartości dodanej na rynku. Dla XIX-wiecznych robotników udział ten był szczególnie niekorzystny. N.b. również rozwój nauki polega na generowaniu wartości dodanej (do osiągnięć poprzedników, było takie powiedzonko o „karle, stojacym na ramionach olbrzymów”). Uważam, że podniesienie kwestii „wartości dodanej” przez Marksa warto docenić, podobnie, jak jego „teorię alienacji”.
@Włodzimierz Kowalik: „…Wg Marksa celem fabryki jest szczęście robotników, gdy tymczasem celem fabryki butów jest produkcja butów itd. Rozwiązania systemowe w oparciu o takie nonsensy to ideologia. …” – to jest akurat zsekularyzowana wersja chrześcijańskiej narracji o celu ludzkiego życia: po co robimy cokolwiek? Aby Boga chwalic i osiągnąć zbawienie. U Marksa: po co pracujemy? Aby być szczęśliwymi tu i teraz. W glębszej warstwie wygląda to tak: po co podejmujemy jakiekolwiek działania? Ano po to, by zaspokoić najróżniejsze potrzeby. Po co produkujemy buty? Kapitalista powie: żeby je sprzedać! Ktoś inny powie: żeby ludzie mieli w czym chodzić! Jeszcze ktoś inny: Żeby mieć pracę przy wyrobie butów! Proszę zwrócic uwagę, że wybór „narracji” powoduje produkcję różnego rodzaju obuwia, np. atrakcyjne ale w miarę szybko psujące się lub wychodzące z mody, albo: może niezbyt piekne, ale nie do zepsucia, a do tego wygodne, albo: o jakiejkolwiek jakości, ale pracochłonne.
@Piotr Kozaczewski: 1/ Trydencko-barokowy błogostan Kościoła, który całkowicie przestał się interesować „stanem trzecim”, przerwała rewolucja francuska (Bocheński OP). Trydent był jednak reakcją reformację, przerywającą błogostan przedtrydencki, który był z kolei reakcją na błogostan itd. itd. Z czego wynika, że żadnego błogostanu nigdy Kościół nie doświadczył od początku swego istnienia. Zgadzam się natomiast, że KK nigdy nie proponował „rozwiązań systemowych” i bardzo dobrze, gdyż takowe nie istnieją (dla katolika wynika z dogmatu Trójcy). „System” jest wynikiem zachowań poszczególnych jednostek. 2/ „to jest akurat zsekularyzowana wersja chrześcijańskiej narracji o celu ludzkiego życia: po co robimy cokolwiek? Aby Boga chwalić i osiągnąć zbawienie. U Marksa: po co pracujemy? Aby być szczęśliwymi tu i teraz”. Życie ludzkie ma sens jeśli człowiek używa chwili lub do czegoś dąży, jak to perfekcyjnie zanalizował był Bocheński (vide: „Sens życia”). I traci ten sens jeżeli wyrzuci się spójnik „lub” (np. zamieniając go na „albo” czy „i”). Życie nie ma sensu jeśli jest wyłącznym ciągiem dążeń do jednego, ostatecznego celu (wtedy sens pojawi się dopiero z chwilą osiągnięcia tego celu tj. w momencie śmierci, zatem śmierć=sens życia) i nie ma sensu jeżeli jest wyłącznie używaniem chwili, bez żadnych dążeń (jak używać chwili, nie dążąc do tego?).