O polskim i niemieckim nacjonalizmie: część druga

Od kilkudziesięciu lat polska narodowo-katolicka tradycja jest w sposób planowy niszczona, od dwudziestu lat m.in. pod płaszczykiem polsko-niemieckiego pojednania. W imię budowania zjednoczonej Europy, Polacy poddawani są procesowi reedukacji, który polega na publicznym dezawuowaniu wszystkiego, co związane z polskością. Efekt jest taki, że dla większości z Polaków liczy się tylko dobrobyt. Wielu Polaków wstydzi się własnej polskości, bo kraj kojarzy im się tylko z zacofaniem i biedą. I wreszcie wielu Polakom jest wszystko jedno, czy rządzi nimi Warszawa, Berlin, czy Bruksela. Ważne jest to, żeby była kasa na postawienie domu, wyposażenie go zgodnie z najnowszymi standardami, na urlop, na konsumpcję. W celu odpowiedniej reedukacji buduje się dla Polaków centra handlowe i galerie, które kształtują ich preferencje i cele życiowe. Polacy chcą, by stać ich było na zakupy w luksusowych sklepach, na chodzenie do restauracji i generalnie na rozrywkę w świątyniach konsumpcji. To jest ich świat, to ich kręci, i na to chcą mieć kasę. W 2008 r. Niemiecki Instytut ds. Polski w Darmstadt (Deutsches Polen-Institut Darmstadt) opublikował sprawozdanie na temat polskiej młodzieży (Jahrbuch Polen 2008 Jugend, http://www.deutsches-polen-institut.de/Publikationen/Jahrbuch-Ansichten/Jahrbuch19_2008.php).

Obraz wyłaniający się z tej pozycji jest dość przygnębiający. Polska młodzież to w dużej mierze konsumenci. To dzieci rodziców, których po zakończeniu okresu komuny opanował szał dorabiania. Dorabiania po to, żeby nadrobić stracony czas: stracone możliwości konsumpcji w dzieciństwie i całym dorosłym życiu. Polak przez dziesięciolecia patrzył z zazdrością na bogatych Niemców i chciał żyć tak samo. I jak w końcu mógł się zacząć dorabiać, całe swoje życie podporządkował właśnie temu dorabianiu się. Polska młodzież to dzieci pokolenia dorobkiewiczów, dla których rodzice często nie mieli czasu, bo właśnie się dorabiali. Ba, nierzadko w ogóle nie było ich w domu, bo przebywali za granicą, a dzieci tymczasem były podrzucane dziadkom. Dorabianie się i konsumpcja – tak wygląda świat przeciętnego Polaka.

Wartości narodowe? One są mu głęboko obce. Polska tradycja narodowo-katolicka była i jest w sposób celowy i planowy ośmieszana. M.in. poprzez ciągłe prowokowanie coraz bardziej irracjonalnych postaw tzw. polskiej prawicy. Czy np. polski MSZ rzeczywiście zawinił w sprawie tablicy smoleńskiej? A może właśnie o to chodziło, żeby swoją bezczynnością, która musiała doprowadzić do całkiem racjonalnej reakcji Rosjan, właśnie sprowokować taką sytuację i podgrzać atmosferę? A polską prawicę podgrzać trudno nie jest. I tak się ją podgrzewa, i podgrzewa, że popada w coraz większy irracjonalizm. I tak na końcu polska prawica sama rzuci się do „ostatniego boju”, w którym w bohaterskim czynie da się po prostu wyrżnąć. Nie rozumiejąc przy tym, że tak naprawdę tylko reaguje na bodźce wysyłane przez tych, którzy wiedzą, jak się steruje masami. A „moderniści” ze stoickim spokojem skwitują to stwierdzeniem: no cóż, mieliśmy rację, polski konserwatyzm i nacjonalizm to baaardzo niebezpieczna sprawa. I „cywilizowany świat” odetchnie z ulgą. Moim zdaniem, gdyby rzeczywiście katastrofa smoleńska nie okazała się zwykłym wypadkiem, to nie dlatego, że ludzie, którzy siedzieli w tym samolocie byli tak bardzo niebezpieczni, tylko dlatego, że byłby to najlepszy sposób na „zagotowanie” polskiej prawicy. A jeśli był to tylko wypadek,  z tego samego powodu był on bardzo na rękę „modernistom”.

Polski nacjonalizm znajduje się w stadium konwulsji śmiertelnych. Polska stała się krajem zamieszkiwanym przez wynarodowionych, kosmopolitycznych dorobkiewiczów i konsumentów. I europatriotów.

Inaczej ma się sprawa z Niemcami.

Jeszcze kilka lat temu w Niemczech panowała swoista moda na antyniemieckość. Było to pokłosie lewicowej rewolucji z 1968 roku. Dla przeciętnego Niemca posiadanie w domu niemieckiej flagi było sprawą zupełnie nie do pomyślenia. Podobnie ze śpiewaniem hymnu narodowego podczas oficjalnych uroczystości. W Niemczech panowało multikulti, konserwatywna koncepcja „kultury przewodniej” (Leitkultur) była ostro zwalczana.

Od kilku lat można obserwować powolną zmianę mentalności Niemców.

Jednym z przełomowych punktów były odbywające się w Niemczech w 2006 roku Mistrzostwa Świata w Piłce Nożnej. Przez bodajże trzy tygodnie panowała piękna pogoda, miliony Niemców (oraz przybyłych turystów) wyległy na ulice, by wspólnie oglądać rozgrywki piłkarskie, pokazywane na specjalnie przygotowanych do tego celu ekranach. Tzw. public viewing przyciągało tłumy. Niemiecka drużyna prowadzona przez Jürgena Klinsmanna odnosiła sukces po sukcesie. Na początku niemieckie flagi pokazywały się raczej sporadycznie. Z każdym kolejnym meczem było ich coraz więcej, i więcej. Miałam wrażenie, że Niemcy patrząc na to, jak inne narodowości paradują w całym kraju ze swoimi flagami narodowymi, powoli przełamują swoje własne bariery psychiczne. Pod koniec sporo Niemców biegało jak Indianie, wymalowani w swoje narodowe barwy. Drużyna Klinsmanna urosła do rangi bohaterów narodowych. O jej zmaganiach podczas MŚ został nawet nakręcony film pt. „Letnia bajka” („Sommermärchen”). Podczas ostatnich MŚ, odbywających się w Afryce Południowej, tradycja public viewing została podtrzymana. A niemieckie flagi zawisły wszędzie: na balkonach, samochodach, jak również na samych Niemcach. Dla oznaczenia tego zjawiska wynaleziono już nawet specjalne określenie, które trudno przetłumaczyć na język polski. Dosłowne tłumaczenie, jako patriotyzm piłkarski (Fußballpatriotismus), nie do końca oddaje treść tego terminu. W ostatnim roku „patriotyzm piłkarski” został wzbogacony o kolejne wydarzenie. Chodzi o zwycięstwo Leny w konkursie Eurowizji. Także Lena stała się narodowym bohaterem, i w tym roku również stanie do konkursu.

Kolejną kwestią, na którą chciałabym zwrócić uwagę, to sprawa Roku Hermanna (Hermannsjahr; oficjalna strona internetowa dostępna także w języku angielskim: http://www.hermann2009.de/ ). Rok Hermanna został poświęcony obchodom dwutysięcznej rocznicy pokonania Rzymian przez Germanów w lesie Teutoburskim w 9 r. n.e. Oto krótka notatka z Wikipedii na temat samej bitwy: „Bitwa w lesie Teutoburskim (niem. Schlacht im Teutoburger Wald lub Varusschlacht, również Hermannsschlacht) – bitwa stoczona jesienią 9 roku n.e. między plemionami germańskimi pod wodzą Arminiusza, wodza ze szczepu Cherusków, a wciągniętymi w zasadzkę trzema legionami rzymskimi (XVII, XVIII, XIX), dowodzonymi przez Publiusza Kwinktyliusza Warusa. Bitwa ta zapoczątkowała siedmioletnią wojnę, która ostatecznie ustanowiła granicę na Renie, jako granicę Cesarstwa Rzymskiego na okres czterech stuleci, aż do upadku Cesarstwa. Bitwa ta miała duży wpływ na kształtowanie się XIX-wiecznego nacjonalizmu niemieckiego”.

Obchody rocznicy tej bitwy trwały przez kilka miesięcy i zostały przygotowane z wielką pompą: budżet wszystkich oficjalnych imprez to 13 milionów euro, czyli spora sumka. Na potrzeby tych obchodów odgrzebano stary mit, który odgrywał ważną rolę w procesie jednoczenia Niemiec w XIX w. Chodzi o mit „godziny narodzin narodu niemieckiego” (Geburtsstunde der deutschen Nation). Jak wynika z oficjalnej strony Roku Hermanna, Niemcy oczywiście odżegnują się od wszelkich form nacjonalizmu. Obchody bitwy mają nieść przesłanie pokoju i podkreślać idee europejskie. Muszę przyznać, że nie bardzo zrozumiałam powiązanie między tą bitwą i tymże współczesnym przesłaniem obchodów bitwy; tekst umieszczony na stronie internetowej, moim zdaniem, nosi znamiona bełkotu. W każdym bądź razie, Angela Merkel otwierając obchody bitwy, odwoływała się właśnie do tegoż narodowego mitu. Nie trudno zauważyć, że mamy tu do czynienia z czystym mitem. I tak, np. prof. Rainer Wiegels podkreśla, że po pierwsze, Niemcy to nie to samo co Germanowie. Po drugie, nie można mówić o żadnej narodowej jedności i świadomości Germanów w tamtym czasie. Po trzecie, historyczne znaczenie bitwy jest znacznie przeceniane [http://www.16vor.de/index.php/2009/06/28/historiker-kratzt-am-urmythos-der-deutschen/]. Dr Bayer-Niemeier wskazuje natomiast na to, że niektóre plemiona Germanów żyły w obrębie Imperium Rzymskiego i pełnymi garściami korzystały z jego dobrobytu. Plemiona, które w wyniku przegranej Rzymian znalazły się poza Imperium, tak naprawdę  straciły możliwość asymilacji z cywilizowanym światem [Cyt za: http://www.juanita.de/pdf/pnp/varus.pdf?39c386676b987443bedcb5ea9d64b678=76d388776e14967c76eecad66b928519]. Do czego więc Niemcy potrzebują  tego mitu? Na to pytanie tutaj nie odpowiem, ale warto wiedzieć, że nastąpiło jego wskrzeszenie. Ze swojej strony pozwolę sobie tylko na pewną złośliwość. Może przyjdzie czas, że niemiecka lewica uzna, iż liczenie lat od narodzenia Chrystusa narusza ich uczucia antyreligijne, i zaproponuje, żeby za początek nowej ery przyjąć początek końca Imperium Rzymskiego (taka interpretacja tej bitwy też krąży po Niemczech). Ale to tylko moja złośliwa uwaga.

Kolejną sprawą jest oczywiście kwestia „wypędzeń”. Na początku chcę stwierdzić, że stanowczo nie zgadzam się z opinią, iż jest to temat sztucznie rozdmuchiwany przez polską prasę. Polska prasa często zbyt histerycznie reaguje na tę sprawę, to fakt. Ale twierdzenie, że cała sprawa jest tylko przejawem polskiej histerii, to nieporozumienie.

Oficjalnym uzasadnieniem stworzenia „Centrum Przeciwko Wypędzeniom” jest walka przeciwko „wypędzeniom” jako takim. Niemieccy „wypędzeni” postrzegają siebie jako przedstawicieli „wypędzonych” na całym świecie. Na czym polega więc problem? Problem leży w definicji tego, czym w ogóle są „wypędzenia”. Otóż ogólnie przyjęta definicja tego pojęcia nie istnieje. Studiując różne wypowiedzi pochodzące z kręgów niemieckich „wypędzonych”, nietrudno nie zauważyć, że do jednego worka wrzucane są wydarzenia, które pod wieloma względami zasadniczo się różnią. I tak, na stronie Centrum czytamy o  uciekinierach, „wypędzonych”, przymusowych przesiedleńcach i deportowanych, którym poświęcone jest Centrum. Wszystkie kategorie podpadają więc pod ogólniejszą kategorię „wypędzonych”. Ludzi tych łączy jedno: utrata ojczyzny, jak również całego dobytku, oraz związany z tym przymus budowania egzystencji na nowo, w obcym – a nawet bardzo obcym – otoczeniu. Łączą ich także takie konsekwencje „wypędzeń”, jak rozerwane rodziny, oraz fizyczne i psychiczne szkody, których skutki ofiary muszą często dźwigać przez całe życie (http://www.z-g-v.de/aktuelles/?id=58). Co cała sprawa ma wspólnego z niemieckim nacjonalizmem? Otóż, moim zdaniem, jesteśmy świadkami budowania nowego mitu niemieckiego, który ma nacjonalistyczny charakter. Żeby udowodnić to twierdzenie, wystarczy zwykły kalkulator. Otóż na stronie Centrum została umieszczona tabela, która przedstawia kronikę „wypędzeń” dokonanych w Europie w XX wieku. Tabela podaje liczby ofiar poszczególnych „wypędzeń”. I tak, zgodnie z nią, w latach 1933-41 zostało „wypędzonych” 350 tys., a w latach 1939-45 6 milionów Żydów. Ofiary obozów koncentracyjnych są więc także „wypędzonymi”. Ale nie zawsze. Otóż, jeśli chodzi o Polaków „wypędzonych” przez Niemców w czasie II Wojny Światowej, to tabela podaje tylko liczbę ofiar „wypędzeń” dokonanych od października 1939 do marca 1941. Liczba ta szacowana jest na 460 tys. I to wszystko. Polskie ofiary obozów koncentracyjnych prawdopodobnie nie są więc „wypędzonymi”, podobnie jak polscy robotnicy przymusowi. Ich liczba przekracza 460 tys. Wypędzonymi nie są mieszkańcy Warszawy, którzy po powstaniu musieli opuścić miasto (zgodnie z tabelą niemieckie wypędzenie zakończyły się w 1941 r.) Jeśli chodzi o Polaków „wypędzonych” przez Związek Radziecki, to tabela podaje następujące informacje. Od lutego 1940 do czerwca 1941 zostało „wypędzonych” 800- 900 tys. Polaków, Ukraińców i Żydów, a następnie od jesieni 1944 do wiosny 1949 już samych Polaków 1.530.000. Jak wygląda natomiast sprawa niemieckich „wypędzonych”?  Zgodnie z tabelą, w XX wieku zostało „wypędzonych” 14.607.000 Niemców. Wynika z tego, że  największą ofiarą XX wieku są Niemcy. I dlatego też, to właśnie Niemcy przypisują sobie „moralne prawo” do tego, by mówić w imieniu wszystkich ofiar „wypędzeń”.

Jeśli więc bezkrytycznie przyjmiemy niemiecki sposób rozumienia pojęcia „wypędzeń”, musimy liczyć się z tym, że znajdziemy się w gronie największych oprawców XX wieku. Zgodnie z tabelą, na sumieniu mamy „wypędzenie” 700 tys. Niemców w latach 1919-26 oraz 7.044.000 w latach 1944-48. W latach 1944/45 „wypędziliśmy” 530 tys. Ukraińców i Białorusinów oraz na przełomie lipca i sierpnia 1947 – 160 tys. Ukraińców. W przeciągu XX wieku „wypędziliśmy” więc 8.430.000 osób. Niemcy w tym samym czasie „wypędziły” 6.970.000 osób, a Związek Radziecki/Rosja – 9.720.000. Aktualnie na szczycie tabeli znajduje się więc Związek Radziecki/Rosja, my jesteśmy tuż za nim. Trochę mnie niepokoi nieobecność w tabeli Żydów „wypędzonych” z Polski w 1968 r. Obawiam się, że któregoś dnia pojawi się tam taka liczba ofiar, która nas wywinduje na pierwsze miejsce. A może znajdą się jeszcze inne ofiary polskich „wypędzeń”?  Tak, więc, drodzy Rodacy, niemieccy „wypędzeni” z matematyczną precyzją wykazali światu, kto należy do jednych z największych oprawców XX wieku.

Moim zdaniem, mamy do czynienia z budowaniem nowego mitu, który w poważnym stopniu ignoruje fakty historyczne. Zacznijmy od samej przewodniczącej Fundacji Centrum, czyli pani Eriki Steinbach. Jak powszechnie wiadomo, pani Steinbach, jako córka niemieckiego oficera, urodziła się na terenie okupowanej przez Niemców Rumi. Pani Steinbach urodziła się w domu, z którego najpierw zostali „wypędzeni” Polacy. Ojciec pani Steinbach należał więc do sprawców „wypędzeń”, a sama pani Steinbach w swoim wczesnym dzieciństwie była tego beneficjentką. Fakt ten niemieckim orędownikom „świata bez wypędzeń” jakoś nie przeszkadza. Na ten temat krótki cytat: „Thomas Urban z satysfakcją napisał, że w Niemczech mało kogo interesuje argument, iż pani Steinbach jest – jak to określił – córką niemieckiego oficera, okupanta z Rumi koło Gdyni. Dlaczego to mało interesujący argument? Bo, jak nam spokojnie wyjaśnia Urban, Niemcy uważają, że Rumia i przed drugą wojną światową powinna być w granicach ich kraju, bo "należała do korytarza, który w roku 1920 musiał zostać bez plebiscytu odstąpiony przez Rzeszę Niemiecką"” (http://www.rzeczpospolita.pl/dodatki/plus_minus_031122/plus_minus_a_5.html).

Przyjmowany przez Centrum zakres pojęcia „wypędzonych” zaciera także różnicę między uciekinierami i przesiedleńcami. Otóż w tabeli nie pojawia się osobna kategoria niemieckich „wypędzonych”, którzy uciekali przed nadciągającą Armią Czerwoną. A sprawą, która jest kompletnie przemilczana, to kwestia „wypędzeń” dokonanych przez samych Niemców na Niemcach, a zrealizowanych w związku z działaniami wojennymi. Najbardziej tragicznym przykładem jest tu sprawa obrony Wrocławia przed Armią Czerwoną („Festung Breslau”). W wyniku przymusowej ewakuacji ludności cywilnej, zarządzonej przez gauleitera Karla Hanke, miasto w krótkim czasie opuściło około 700 tys. ludzi. Krótka notka na ten temat: „Większość uciekała pieszo, w panice, w warunkach niezwykle srogiej zimy, która wówczas panowała – temperatura dochodziła w tych dniach do minus 30 stopni Celsjusza. Pobocza dróg wylotowych z miasta szybko zaścieliły się zwłokami dzieci, niemowląt, kobiet i starszych osób, dla których trud ucieczki był zbyt wielki. (…) Pochody śmierci trwały kilka tygodni. Ocenia się, że zginęło w nich około 100 tys. osób. Większość uciekinierów z Festung Breslau dotarła do Drezna i tam zginęła podczas silnych alianckich nalotów dywanowych, między 13 a 14 lutego 1945 r. Szacuje się, że z 700 tys. ludności cywilnej, która opuściła Wrocław w styczniu 1945 r., przeżyło ledwie 30 proc.”  (http://wroclawzwyboru.blox.pl/2007/01/Wielka-ucieczka-z-Festung-Breslau.html). W tabeli pojawia się liczba 2.209.000 Niemców, którzy na przełomie lat 1944 – 1948 zostali „wypędzeni” przez Polaków i Związek Radziecki. Wynikałoby z tego, że zarówno uciekinierzy, jak również ofiary przymusowych ewakuacji także zostały przypisane Polakom. Bo jak inaczej wytłumaczyć przyjęcie 1944 r. za datę początkową polskich „wypędzeń”? Sprawa powinna zostać dokładnie zbadana. Na zakończenie chciałabym jeszcze poruszyć jedną kwestię. Tabela podaje liczbę 1.580.000 Niemców jako ofiar śmiertelnych „wypędzeń” przypisywanych Polakom. Liczba ta wynika z tego, że tabela nie przyjmuje rozróżnienia na ofiary ucieczek, przymusowych ewakuacji oraz ofiary przymusowych deportacji. Również ta sprawa powinna być dokładnie wyjaśniona.

cdn.

Magdalena Ziętek
[aw]

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

23 thoughts on “O polskim i niemieckim nacjonalizmie: część druga”

  1. Ten artykuł ukazuje prawdę o poglądach ogromnej większości Niemców,pomimo dzielących ich różnic światopoglądowych nadal mażą oni czy raczej tęsknią za wielkim Reichem o jakimś tam nieważne czy skrajnie prawicowym, skrajnie lewicowym,faszyzującym, autorytarnym konserwatywnym, świeckim, marksistowskim, kajzerowskim czy jakimś tam innym zabarwieniu.Poglądom Niemców towarzyszy ich amnezja na zbrodnie wobec kilku milionów Polaków bądź w najlepszym wypadku ich relatywizowanie.Tacy już Niemcy chyba niestety są, trzeba mieć tego świadomość i nie pozwolić Niemcom napuszczać się na Rosję, którą z kolei oni i czasem inni np.lewicowcy francuscy napuszczają na Polskę, a potem biorą stronę Rosji, albo Związku Radzieckiego, którego już nie ma lub jego (czyli ZSRR) dawnej przywódczyni Rosji Radzieckiej i rozpaczają slusznie lub niesłusznie (szczególnie podle w tym względzie wyglądają Niemcy, którzy zamordowali 6- 7 milionów cywilów Żydów, Cyganów, Rosjan Gruzinów itd- obywateli radzieckich cywilów i 3 miliony jeńców wojennych z ZSRR)nad polską,,odwieczną rusofobią”, ,,sowietofobią”, cierpiętnictwem itp.Przy okazji Niemcy dogadują się z Federacją Rosyjską za naszymi plecami lub zrzucają swoje zbrodnie na Polakach na ZSRR przykrywając je gułagiem albo zbrodnią katyńską, a zapominają o jeszcze większych swoich przestępstwach na narodzie polskim.Należy im się po prostu nie dać ogłupić ani podpuścić do skrajnie antyrosyjskiej albo skrajnie, co już nieco mądrzejsze, antykomunistycznej hecy i tyle.

  2. Jednak walcząc z nacjonalistycznymi poglądami w Niemczech (BdV, rożne Treuheity i ich młodzieżówki oraz neofaszyści- DVU, NPD, Die Republikaner itd.) lepiej nie zniżać ani nie zbliżać się do ich poziomów i nie przeciwstawiać im polskiego ruchu narodowego o zabarwieniu endeckim czy oenerowskim, zamiast tego lepiej powoływać się na różne patriotyczne nurty PSL-u, chadecji np Stronnictwo Pracy (ale nie ugrupowania neosanacjyjne- KPN, RKN, Liga Republikańska czy Prawica RP) czy nawet niepodległościowców centrowo -lewicowych z pod znaku prawicy i centrum PPS, może Solidarność (poza lewicującą neopiłsudczyzną- Partia Bezrobotnych, PJN)i pozytywizmu (może po części prawica PO).Lepiej nie dawać opinii międzynarodowej tez do bagatelizowania i relatywizowania rachunku krzywd obu narodów wypadającego zdecydowanie na niekorzyść Niemiec.Pozdrawiam.

  3. Szanowna Pani! Z dużym zainteresowaniem czytam Pani teksty. Jest chyba Pani jedyną osobą, która porusza ten bardzo ważny temat. Pragnę dodać b. ważną sprawę. Jeszcze przed zjednoczeniem Niemiec kanclerz Kohl nie uznawał granicy na Odrze i Nysie. Kiedy Margaret Thatcher, premier Wielkiej Brytanii, wyrażała wielokrotnie obawy o przyszłość Europy w przypadku zjednoczenia państw niemieckich, kanclerz Kohl podjął decyzję o zmianie dotychczasowego stanowiska swojej partii. Natychmiast zaakceptował on granicę na Odrze i Nysie, była to bowiem cena zjednoczenia. Została zwołana specjalna konferencja z udziałem dwóch państw niemieckich i czterech mocarstw. Kanclerz Kohl nie chciał się zgodzić, aby Polska wzięła udział w tej konferencji. Jednakże dzięki zabiegom polskiej dyplomacji Polska została dopuszczona do udziału w Konferencji w tych tematach, które ją dotyczyły. Sprawy granic omawiano na konferencji w Paryżu 17 lipca 1990 roku. Uczestniczył w nich ówczesny minister spraw zagranicznych RP, Krzysztof Skubiszewski. 12 września 1990 roku podpisano „Układ o ostatecznym uregulowaniu sprawy Niemiec”. Układ ten określił zasady jednoczenia Niemiec. W art.1 określono terytorium zjednoczonych Niemiec. Stwierdzono, że „Zjednoczone Niemcy i Rzeczpospolita Polska potwierdzą istniejącą miedzy nimi granicę w układzie wiążącym z punktu widzenia prawa międzynarodowego”. „Zjednoczone Niemcy nie mają żadnych roszczeń terytorialnych przeciwko innym państwom i nie będą ich również wysuwać w przyszłości. Układ ten potwierdzał nie tylko granice Polski na Odrze i Nysie, ale również postanowienia o delimitacji i demarkacji umowy pomiędzy PRL a NRD z maja 1989 roku. Zgodnie z zapowiedzią zawartą w art. 1 tego Układu Polska i Niemcy podpisały w dniu 14 listopada 1990 roku traktat o potwierdzeniu istniejącej pomiędzy nimi granicy. Niemcy się zjednoczyły, lecz nie wywiązały się z podpisanego w Paryżu 12 września 1990 roku Układu. W paragrafie 4 art. 1 tego Układu, RFN zobowiązała się, że Konstytucja Zjednoczonych Niemiec nie będzie zawierała postanowień sprzecznych z powziętymi zasadami. Wbrew postanowieniom tego układu, do dnia dzisiejszego w konstytucji Niemiec obowiązuje zapis o granicach z 1937 roku. Czy można więc ufać niemieckiej polityce? Niemiecka polityka jest bezwzględna. Jej cele są wytyczone na kilkadziesiąt lat do przodu. Natomiast Polska nie ma żadnej polityki zewnętrznej. Żyjemy z dnia na dzień. Jesteśmy uśpieni. Pozdrawiam b. serdecznie.

  4. Szanowna Pani! Trzeba jeszcze zwrócić uwagę na fakt, że w Polsce mamy ulokowanych kilkanaście fundacji niemieckich, które już niektórzy publicyści nazywają „koniem trojańskim”. Zostały one założone w ramach pojednania i pomagania młodej polskiej demokracji po 1989 r. Najważniejsze z nich to: Fundacja Pojednanie z siedzibą w Krzyżowej, Fundacja Współpracy Polsko-Niemieckiej, Fundacja Konrada Adenauera, Fundacja Friedricha Eberta, Fundacja Friedricha Neumanna. 28 lutego 2000 r. Roland Freudenstein, prezes Fundacji Adenauera, w wywiadzie dla „Głosu Wielkopolskiego”, powiedział co rzeczywiście robi w Polsce kierowana przez niego Fundacja Adenauera. Stabilizuje demokrację, szkoli asystentów polskich polityków, również z Kancelarii Premiera, współpracuje głównie z UW i AWS, inspiruje działania na rzecz wstąpienia Polski do UE, by przekonać do Polaków do niej itd. Wówczas fundacja współpracowała z UW i AWS, a dziś z jaką partią współpracuje? Wówczas Niemcy szkolili asystentów posłów, a kogo dziś szkolą? Instytut Studiów Strategicznych, który został założony w 1993 roku w Krakowie, jest sponsorowany przede wszystkim przez założoną przez George’a Sorosa Fundację im. Stefana Batorego, amerykańską fundację German Marshall Fund of the United States, oraz trzy fundacje niemieckie: Fundację im. F. Naumanna, Fundację Konrada Adenauera oraz Fundację im. F. Eberta. W Radzie Honorowej Instytutu zasiadają m.in. Andrzej Olechowski, Zbigniew Brzeziński i Valery Giscard d’Estaing. W Polsce działa również skrajnie lewicowa Fundacja Edukacji Europejskiej im. Stefana Okrzei (członek ekstremistycznego skrzydła PPS), która ma swoją siedzibę w Poznaniu. Ta kierowana przez lewicową ekstremę instytucja (zarząd i radę fundacji, z nielicznymi wyjątkami, stanowią aktywiści Federacji Młodych Unii Pracy) realizuje w Europie Środkowo-Wschodniej interesy ponadnarodowej nowej lewicy. Wśród „partnerów” poznańskiej fundacji są między innymi francuska fundacja im. Jeana Jauresa (francuskiego komunisty), holenderska fundacja im. A. Mozera czy niemiecka fundacja im. Róży Luksemburg (niemiecko-żydowska komunistka, która wraz z F. Dzierżyńskim i J. Marchlewskim założyła skrajnie lewicową partię Socjaldemokracja Królestwa Polskiego i Litwy, zwalczającą ideę niepodległej Polski). Komunistyczni patroni tych fundacji dobitnie pokazują, jaką orientację polityczną reprezentują te gremia i w czyim interesie są podejmowane finansowania przez nich inicjatyw. Głównym źródłem finansowania ich działalności są dotacje unijne oraz poszczególnych rządów, jak np. Fundacja Róży Luksemburg jest hojnie sponsorowana przez niemiecki budżet federalny. Wszystkie informacje o niemieckich fundacjach są w Internecie, z tym jednak zastrzeżeniem, że informacje tam zmieszczone pochodzą od członków danej fundacji, i nie mogą być one obiektywne. W poprzednim komentarzu się nie podpisałem. Czynię to w tym. Stanisław Bulza.

  5. Szanowna Pan! Jest jeszcze jeden wątek stosunków polsko-niemieckich. W Polsce po 1989 roku podjęto akcję, której celem jest zaniżanie liczby ofiar niemieckich zbrodni w czasie drugiej wojny światowej, a w konsekwencji oczyszczenie Niemców ze zbrodni popełnionych na Narodzie Polskim. Dotyczy to KL Auschwitz-Birkenau, Gross-Rosen i innych obozów. Pomija się milczeniem zamordowanie ponad 200 tys. Polaków w KL Warschau. Zmniejszono obszar i okres działania tego obozu, wypaczając jego wielkość. Uczynił to dr Bogusław Kopka w książce pt. „Konzentrationslager Warschau, historia i następstwa”. Dr inż. Stefan Pągowski z Fundacji im. Konstantego Piekarskiego w Calgary, w „Uwagach do Sprawozdania Biura Odszkodowań Wojennych. Straty wojenne Polski w latach 1939-1945”, do dr Piotra Setkiewicza, Kierownika Archiwum Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau, pisał: „W 1994 roku na Pomniku Narodowym w Birkenau, który został odsłonięty w 1967 roku, zmieniono różnojęzyczne inskrypcje mimo licznych protestów. Uzasadnienie zmiany zawiera publikacja Muzeum Oświęcimskiego z 1992 roku pt. „Ilu ludzi zginęło w KL Auschwitz”. Autorem tego opracowania był kierownik Działu Historycznego Muzeum dr Franciszek Piper, który wkroczył bezceremonialnie w kompetencje IPN. Orzekł on bowiem o niezbędności skorygowania ustaleń Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce, a także sentencji wyroku Trybunału Norymberskiego. Liczbę ofiar tego obozu zredukował dr Piper z co najmniej 3 do 4 milionów do najwyżej 1,5 miliona, przy czym liczbę zgładzonych tam Żydów zmniejszył o półtora miliona a Polaków o ponad milion (do 75 tysięcy osób). Ponoć nastąpiło to w oparciu o wyniki badań historyków zachodnich, chociaż autor owej redukcji przywołał oświadczenie Międzynarodowej Rady przy Muzeum, „uzasadniającej usunięcie tablic z pomnika sprostowaniem błędnych informacji, dających okazję do wybielania hitlerowskich morderców”. Rada pominęła protest Towarzystwa Opieki nad Oświęcimiem, natomiast uznała, że “główną podstawą zmiany są dane historyków żydowskich, przy czym zmniejszenie ilości ofiar nie powoduje istotnego zredukowania ogólnej ilości ofiar zagłady”. Trudno doszukać się w tym logiki, ale Pomnik Narodowy zmieniono, a IPN nie zajął w tej sprawie stanowiska. Protesty w tej sprawie, np. Towarzystwa Opieki nad Oświęcimiem (1994r) czy Związku byłych Więźniów z Chicago (2002), są ignorowane albo odrzucane. Departament Dziedzictwa Narodowego Ministerstwa Kultury potwierdził prawidłowość ustaleń PMAB w oparciu o opinie wyselekcjonowanych „wybitnych polskich uczonych: prof. Bartoszewskiego i dr Biernackiego”; trudno zresztą oczekiwać od nich innego zdania – profesor(?) jako Minister Spraw Zagranicznych potwierdził przed Bundestagiem w dniu 28 IV 1995 roku opinię PAN o przytoczonej ogólnej liczbie zabitych 2 mln Polaków przez Rosjan i Niemców, zaś dr Biernacki uczestniczył w bezpowrotnym przekazaniu Niemcom oryginałów dokumentów zbrodni niemieckich w Polsce”. Tylko Fundacja im. Konstantego Piekarskiego w Calgary w Kanadzie walczy z zaniżaniem ofiar polskich w II wojnie światowej. O czym to świadczy? Świadczy to o naszej bierności, która jest wynikiem naszej naiwności. W polityce nie ma „zmiłuj się”. Niemiecką polityką rządzą żelazne zasady, które wytyczył im Bismarck.

  6. Pan Stanisław Bulza z Kanady ma absolutną racje należy wreszcie podliczyć zbrodnie niemieckie na polskich cywilach w tym na dzieciach i odliczyć poległych na frontach wojennych i ofiary działań wojennych z 1939.W tym celu należy zebrać świadectwa prześladowanych i zamordowanych przez Niemcy Hitlera(jest już inicjatywa straty pl) i sklasyfikować wszystkie miejsca kaźni, obozy i więzienia (co już ponoć zrobiono nie wiem w jaki sposób) z liczbą zamordowanych powyżej 100 osób, jeśli wśród ofiar danego miejsca kaźni przynajmniej 5% zamordowanych to Polacy nieżydowscy i niecygańscy.Wtedy łatwiej będzie zliczyć zamordowanych pozostawiając do dodania liczby z miejsc kaźni zawierające liczbę Polaków poniżej przedziału 100% -5% czyli np 3% 1% 4% itd. i doliczyć cywilów i wojskowych, którzy zginęli w wyniku walk.Mnie osobiście również niepokoi zmniejszanie liczb zamordowanych i zmarłych Polaków.Pozdrawiam

  7. Szanowny Panie! Muszę sprostować. Nie mieszkam w Kanadzie, ale kilka lat temu współpracowałem z Panem dr inż. Stefanem Pągowskim z Fundacji im. Konstantego Piekarskiego w Calgary. Publikowałem jego artykuły. Posiadam wszystkie jego materiały, jeżeli ktoś chciałby się z nimi zapoznać, to chętnie służę. Serdeczności. Stanisław Bulza.

  8. O naszej naiwności. W 1990 r. kolega namówił mnie, abym poszedł z nim na spotkanie z posłanką Barbarą Labudą. Jej spotkanie miało być z mieszkańcami Wałbrzycha w wałbrzyskim magistracie. Na miejscu okazało się jednak, że było to spotkanie B. Labudy z członkami UW z ówczesnego województwa wałbrzyskiego. Ogłoszono, że spotkanie będzie z mieszkańcami Wałbrzycha, więc B. Labuda nie płaciła za wykorzystanie sali. Oczywiście, wiedzieliśmy kim jest B. Labuda, i usiedliśmy nie razem, lecz w różnych miejscach. Na wstępie B. Labuda powiedziała: „Z Polakami możemy wszystko zrobić, bo oni są strasznie naiwni. Możemy im wszystko wmówić”. Kiedy skończyła swą przemowę, pytanie zadał jej kolega. Natychmiast został zaatakowany przez całą salę. Ja wstałem i prosiłem o ciszę, a kiedy dalej wrzało, prawie krzycząc powiedziałem, że tu, w tej sali mówi się o demokracji i wolności, proszę więc dać skończyć myśl mówcy. W sali zrobił się jeszcze większy szum, a było ponad 100 osób. Domyślili się, ze nie jesteśmy z UW. Jakiś facet wyleciał na korytarz. Po chwili wrócił z gaśnicą w rękach, wszedł na stół, i chciał mi dać gaśnicą po oczach, ale się opanował. Zebranie zostało zakończone. Na spotkaniu byli obecni dziennikarze ze „Słowa Polskiego. Gdyby nie dziennikarze, to ci ludzie rozerwali by nas na strzępy. Taka była w nich nienawiść. Zebranie zakończyło się po kilku minutach. Następnego dnia ukazał się w Słowie Polskim” artykuł pod tytułem: „W Wałbrzychu na spotkaniu z posłanką B. Labudą, dwóch chadeków podgrzało tak atmosferę, że musiano zakończyć je gaśnicą”. B. Labuda później pracowała w kancelarii prezydenta A. Kwaśniewskiego. Później z kolegą byliśmy uczestnikami innej kabały, ale to już wątek na inny temat, choć bardzo interesujący.

  9. @abcd: „Jednak walcząc z nacjonalistycznymi poglądami w Niemczech (…) lepiej nie zniżać ani nie zbliżać się do ich poziomów”. Dokladnie o to chodzi. Szczegolnie, jesli ktos twierdzi, ze jest katolikiem. Nie tedy droga. Trzeba dzialac z klasa, tego bym sobie zyczyla. Tym bardziej, ze Polacy wielokrotnie pokazywali, ze sa dobrymi strategami wojennymi. Moze warto, zeby polscy mezczyzni na nowo zaczeli studiowac sztuke wojenna. Kiedys w koncu to nalezalo do kanonu meskiej eduakcji. Sztuka wojenna uczy myslenia strategicznego, realistycznego oceniania rzeczywistosci, itp.

  10. @Stanislaw B.: Naiwnosc jest na pewno powaznym problemem. Ale czy Polakow uczy sie myslenia? Polski model katolicyzmu jest taki, ze jak ksiadz cos powie na ambonie, to tlum ma slepo sluchac. Tak nas tego uczono. I taki jest efekt. Tyle, ze ksiezy teraz zastapili politycy. Posluszenstwo w kwestiach wiary- tak. Ale jesli chodzi o zycie swieckie, to juz niekoniecznie…Mysle, ze Polsce potrzeba nowego etosu obywatelskiego. W koncu jest sporo do zrobienia.

  11. To ciągłe licytowanie się, kto jest „sprawiedliwszy”, bo ma w historii większą liczbę niewinnych trupów jest naprawdę irytujące. Siły narodu nie buduje się taką metodą, lepiej zakasać rękawy i brać się do pozytywnej pracy, bo to właśnie takim, a nie innym sposobem, Niemcy doszli kolejny raz do swej potęgi. Wszytko inne to tylko drobiazgi. A tu jest jedno z najlepszych podsumowań, z jakim zdarzyło mi się dotąd spotkać, w kwestii pewnej „przypadłości” wielu naszych rodaków, którzy mają się za wielkich patriotów, a czasem nawet „narodowców” – autor nazywa ich „post-endekami”. Uważam, że ten krótki tekst należy rozpowszechniać, gdzie tylko się da. dziennik.twardoch.pl/2007/05/21/endecy-post-endecy-judeo-endecy-i-judeo-post-endecy/

  12. Szanowna Pani. Zgadzam się z Panią i podam przykład: wśród słuchaczy Radia Maryja i TV Trwam mam kilku znajomych. Oni święcie wierzą w to, co mówi o. Dyrektor. Nie widzą niemieckiego zagrożenia, a tylko rosyjskie. W żaden sposób nie mogę z nimi dyskutować na argumenty. Niebawem wyruszą zapewne na wojnę z Rosją, ale kto ich uzbroi? Jeszcze o trudnych stosunkach polsko-niemieckich. Niemcy mają zorganizowane doskonale życie polityczne. Wspomniany Stefan Pągowski w jednym ze swoich artykułów pisał: „Przykłady dobrze ukazują naszą indolencję wobec skuteczności polityki Niemców, ale i rolę „liberalnych” polskich historyków, minimalizujących zakres polskich strat wojennych i roszczeń odszkodowawczych. A dodać należy, że już w 1954r. na niemieckich uniwersytetach 76. pracowników naukowych zajmowało się rewizjonizmem; w Monachium działa od 1951 r. Osteuropa Institut (fundacja kontrolowana przez Ministerstwo Oświaty), tamże w r. 1952 r. powstał Istitut für Südosteuropa; od 1949 r. w Stuttgardzie działa Deutsche Gessellschaft für Osteuropakunde; w Getyndze Arbeitsgemeinschaft für Osteuropaforchung; w Luneburgu od 1946 r. zagadnieniami granicy na Odrze i Nysie zajmują się Nordostdeutsche Akademie i Gőttinger-Arbeitskreis, w Marburgu Johan Gottfried Herder Institut od 1950 r. wyłonił Komisję d/s Pomorza, Bałtów, Wartheland[!!] i Śląska; w 1951 r. w Berlinie założono Osteuropa Institut (patrz: „Myśląc o Polsce”, red. Stanisław Kozanecki i Tadeusz Borowicz, wyd. w Brukseli w 2006 r., stron 250- strony 152 do 155). Niemieccy naukowcy nie próżnują, a zapewne wymienione instytucje zostały zintegrowane albo pomnożone w ostatnim cwierćwieczu, wspomagając Związek Wypędzonych – a w Polsce można obawiać się o dalekosiężne cele, opartej na „prawdzie” polityki pastwa niemieckiego, wyznaczającego w art. 116 swojej Konstytucji granice na terytorium Polski”.

  13. @Mariusz Szymanski: Tu nie chodzi o licytowanie sie itp. Zgodnie z cytowanym przez Pana tekstem „Endecy, z właściwą im pozytywistyczną energią planowali polską przyszłość, sens upatrywali w celowym i skutecznym działaniu”. Mi wlasnie chodzi o realizm i skutecznosc. Chodzi o to zeby wiedziec, jaka strategie dzialania przyjal „konkurent” zeby nie uzywac slowa nieprzyjaciel. A moich zdaniem, Polacy sa w sposob profesjonalny wodzeni za nos. W tym takze te srodowiska, ktore twierdza, ze stoja na gruncie realizmu.

  14. @Mariusz Szymanski: ” (…) brać się do pozytywnej pracy, bo to właśnie takim, a nie innym sposobem, Niemcy doszli kolejny raz do swej potęgi.” Nie do konca. 1. Niemiecki przemysl dorobil sie na wojnie. 2. Niemcy po wojnie dostali olbrzymi zastrzyk finansowy ze strony Ameryki. 3. Wybuch Zimnej Wojny i Zelazna Kurtyna byly sprzyjajaca sytuacja geopolityczna dla niemieckiej gospodarki. Co chce powiedziec: sama pracowitosc to za malo, zeby stac sie potega. „Pracowici Niemcy” to takze jeden z mitow, ktorymi chetnie karmi sie polska opinie publiczna.

  15. gdyby NSDAP i III Rzesza nigdy nie istniały, nie byłoby sprawy, a tak pani Ziętek może wylewać wiadra wody i atramentu. Dajcie tym Niemcom mieć własny nacjonalizm, skoro tak bardzo chcą.

  16. @P. Napierala: Przez to cale studiowanie oswiecenia, zostal Pan chyba pozbawiony instynktu samozachowawczego. Wyraznie napisalam, ze nie mam problemu z niemieckiem nacjonalizmem. Ale kazda osoba dzialajaca zgodnie z instynktem samozachowawczym, dokladnie obserwuje dzialania innych, zeby wiedziec, co to DLA NIEGO oznacza. Zeby moc w pore zareagowac. Kontrolowac mozna tylko to, co sie widzi. A my nie kontolujemy nic, bo nic nie widzimy.

  17. @Magdalena Zietek -> moja wypowiedź nie dotyczyła Pani artykułów, ale niektórych komentarzy, jakie zaczęły się tu pojawiać. Oprócz „sekty smoleńsko-katyńskiej” od dawna istnieje także „sekta oświęcimska”, która jest równie groźna i równie destrukcyjna. Jedyna różnica między nimi polega na zainteresowaniu innymi ofiarami. Są ludzie, którzy próbują tak nam wmówić, albo którym się tak naiwnie wydaje, że skuteczną ochroną przed niezwykle skutecznym niemieckim ekspansjonizmem politycznym i gospodarczym (zresztą godnym pozazdroszczenia) jest dokładne przeliczenie ilości „niewinnych trupów” oraz wszystkich zniszczeń, dokonanych w Polsce przez Niemcy podczas ostatniej wojny, później odpowiednia „wycena”, wystawienie im „rachunku”, a następnie zażądanie wypłaty odszkodowań i ogłoszenie tego światu (coś to dziwnie przypomina, nieprawdaż?). A Niemcy i cały świat strasznie się wtedy wzruszą i staniemy się mocarstwem dzięki temu, że wykażemy swoje (rzekomo) największe na świecie cierpienie, a zarazem „moralną wyższość”. Przy czym cel uświęca środki, dlatego nie ma znaczenia np. ile naprawdę było ofiar takiego KL Auschwitz, chodzi tylko o to, aby ta liczba była jak najwyższa. Ja uważam, że oni nie powinni poprzestawać na ostatniej wojnie, niech jeszcze doliczą „odszkodowania” za I wojnę światową, za zabory, za Bitwę pod Grunwaldem oraz wszelkie inne możliwe „nieszczęścia”. Wtedy ostateczny rachunek będzie jeszcze wyższy, a nasze rzekome (moralne) zwycięstwo jeszcze większe. Mnie bycie „wieczną ofiarą” nie odpowiada, tym bardziej, że słowo to ma pejoratywne zabarwienie, zbliżone do „oferma”. Pani słowa są rozsądne, trzeba uważnie obserwować strategię działania „konkurencji” i wykonywać (racjonalne) kontr-posunięcia, niezależnie od tego, czy dotyczą zagrożeń z Zachodu, ze Wschodu, zza oceanu, czy z Bliskiego Wschodu, a także zawierać racjonalne sojusze.

  18. Panie Szymański Niemcy wspierali w 96 albo97% ( i to razem z Austriakami) swego ludobójczego herszta Hitlera do samego końca . Niemcy stracili owszem kilka milionow ludzi , ale w gigantycznej większości(okolo90%) z nich to żolnierze na frontach wojny reszta to cywile polegli podczas nalotów i walk, a czasami tylko w wyniku zbrodni podczas przesiedleń(albo 9i podczas ucieczki), zresztą są to ludzie w gigantycznej większości popierający swego fuhrera, więc cóż to za ,,ofiary”?Poza tym nawet proporcjie Polskich strat w większości zresztą zamordowanych(różnych ludowców, chadekow, prawicowych oraz centrowych pepeesiaków, prawicowych sympatyków Stronnictwa Demokratycznego, czasem endeków i niekiedy różnych piłsudczyków i innych) mężczyn, kobiet, a niekiedy i dzieci przewyższają w proporcjach ,,straty” niemieckie, a tym bardziej ,,straty” niemieckich cywilów, poległych głównie w wyniku działań wojennych.

  19. Panie Szymański nie chodzi o to, aby być rzekomo największą ofiarą świata(Są nimi ofiary Hitlera Żydzi oraz Cyganie, a obok nich Armeńczycy prześladowani i mordowani przez władze młodotureckie w I wojnie światowej).Są narody, które cierpiały bardziej niż Polacy(chrześcijanie Asyryjscy oraz Chaldejscy w Imperium Osmańskim razem z Ormianami,Kambodżańczycy, mieszkańcy Ruandy- Tutsi albo tak samo, a może i nieco gorzej Tybetańczycy, Chińczycy w Nankinie i Szanghaju, Serbowie w faszyzującym państwie chorwackim).To prawda, ale nie jest tak, iż Polacy są najgorszym narodem na świecie jak uważała do nie dawna Gazeta Wyborcza czy Trybuna albo jak twierdzą przemądrzali redaktorzy Nigdy więcej i jakoby albo mamy wszystkich za wszystko przepraszać, albo najwyżej zrównać się z Niemcami we wszystkim.Tu nie chodzi o odszkodowania od Niemiec, które już dostaliśmy, ale o przygotowanie, kontrodpowiedzi na pretensje niemieckich oszołomów, szowinistów i ultranacjonalistów (ci ostatni czyli neofaszyści to zupełne barachło).Jeżeli zaś Pan Szymański chołubi wszystko co niemieckie to niech zmieni sobie obywatelstwo, a może ma w rodzinie Niemców, a może Polaków o niemieckim rodowodzie, albo wszystkich na raz. to niech wyekspediuje się do Niemiec PS Panie Szymański zbrodni Niemiec nazistowskich na Polakach było więcej aniżeli zbrodni radzieckich i razem z ukraińskimi masakrami na Wołyniu i w Małopolsce wschodniej, kresowej było zbrodni faszyzmu również w proporcjach przynajmniej kilkakrotnie , a może i dziesięciokrotnie więcej.Pozdrawiam!

  20. Przebaczajmy i prośmy o przebaczenie ale NIE ZAPOMINAJMY! Nie wolno nam zapominać o ofiarach poniesionych przez Polskę w wyniku zbrodniczej działalności hitlerowskich Niemiec, a także na wszystkich frontach IIWŚ. I to nie dlatego, aby z nas, Polaków, czynić największą „wieczną ofiarę”, ale dlatego, aby dać świadectwo prawdzie. Bo tylko na prawdzie można budować wzajemne pojednanie, a nie na bazie kłamstw i pomniejszania zbrodni. To samo zresztą odnosi się do pojednania z Rosją, Ukrainą itd. Nie mogę się zgodzić z wieloma tezami Pana Szymańskiego, ale temu już odpór dała Pani Magdalena, którą w całej rozciągłości popieram. Dużym uzupełnieniem słusznych, moim skromnym zdaniem, argumentów Pani Magdaleny Ziętek są komentarze Panów(?) abcd i Stanisława Bulzy. Dobrze też, że Pan Szymański pełniąc tu rolę „adwokata diabła” wylewa na głowy wiadro zimnej wody. Radosnego Alleluja i wesołego, mokrego śmigusa!

  21. Tak jestem mężczyzną.Pozdrawiam i życzę wesołego Alleluja!Chrystus zmartwychwstał, prawdziwe zmartwychwstał!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *