Z kolei red. Tomasz Sakiewicz, wyjaśniając powody zerwania współpracy „Gazety Polskiej” z księdzem Tadeuszem Isakowiczem-Zaleskim (na zdjęciu) zasugerował, że ksiądz szerzy putinowską propagandę i w związku z tym ma nawet krew na rękach (niezależna.pl, 8.03.2014).
W redakcji „Gazety Polskiej” i niezależnej.pl powstała „czarna lista” publicystów, którzy „powielają rosyjską wersję wydarzeń na Ukrainie”. W jakim celu ją stworzono? Czy tylko, żeby obrzucać „prorosyjskich” publicystów błotem, czy także po to, by ich represjonować po przejęciu władzy przez PiS?
Za tropienie ruskich agentów wzięła się również „Gazeta Wyborcza”, gdzie redaktorzy Sebastian Kucharski i Michał Wilgocki ujawnili, że krytycy USA, NATO, UE i polskiego rządu „rozwijają skrzydła dzięki kremlowskiej fundacji” (wyborcza.pl, 9.03.2014). Nazywa się owa fundacja Russkij Mir i nie dość, że finansuje kremlowską agenturę w postaci pisma „Obserwator Polityczny”, to jeszcze – o zgrozo – wyremontowała i umeblowała Centrum Kultury i Języka Rosyjskiego na Uniwersytecie Pedagogicznym w Krakowie. Sprawa jednak nie jest taka prosta jak to się prof. Zybertowiczowi i wspomnianym redaktorom wydaje. Do grona rosyjskiej agentury wpływu lub użytecznych idiotów dołączyli bowiem m.in. Henry Kissinger i Vaclav Klaus. Warto zwrócić uwagę na ich opinie. Są one bowiem ważnym głosem rozsądku w morzu politycznej hipokryzji serwowanej nam od Waszyngtonu po Warszawę.
„Rosyjscy agenci wpływu”
Były prezydent Czech zauważył m.in., że „dopuszczenie do starcia o orientację Ukrainy i prowadzenie boju o jej kierunek wschodni bądź zachodni, ignoruje rzeczywistość. Doprowadzi to kraj do nierozwiązywalnego konfliktu, który może zakończyć się tragicznie… Postawić Ukrainę przed wyborem – Wschód albo Zachód, to znaczy ją rozbić (…). Brutalna polityczna destabilizacja Ukrainy, którą mogliśmy obserwować przez ostatnie miesiące, i której kulminacją był przewrót polityczny, spowodowała – jak podejrzewaliśmy – jej terytorialną dezintegrację. Związek przyczynowo-skutkowy jest ewidentny – od wydarzeń na kijowskim Majdanie po wojska rosyjskie na Krymie”.
Z kolei Henry Kissinger – sekretarz stanu USA w latach 1973-1977 – w artykule na łamach „Washington Post” stwierdził, że „zbyt często sprawa Ukrainy jest postawiona na ostrzu noża: albo przystąpi ona do Wschodu, albo do Zachodu. Ale jeśli Ukraina naprawdę chce przetrwać i się rozwijać, nie może opowiedzieć się po jednej ze stron. Powinna funkcjonować jako most między nimi. (…) Zachód musi zrozumieć, że dla Rosji Ukraina nigdy nie będzie obcym krajem. Historia Federacji Rosyjskiej rozpoczęła się właśnie tam, na Rusi Kijowskiej.”
Do grona rosyjskiej agentury wpływu i użytecznych idiotów należy dodać dotychczasowego ulubieńca PiS, premiera Węgier Viktora Orbána, który zamiast wspierać czerwono-czarną rewolucję w Kijowie oświadczył, że „Węgry nie są stroną tego konfliktu”, wezwał Unię Europejską do „pragmatycznego” ułożenia relacji z Rosją i wziął z Moskwy dużą pożyczkę na budowę dwóch nowych bloków energetycznych w węgierskiej elektrowni atomowej w Paks. Wzbudził tym spory zawód w kierownictwie PiS, gdzie żółć wylał przewodniczący Komitetu Wykonawczego Joachim Brudziński („Gest Orbána łamie solidarność Unii Europejskiej”, „Nadużyciem jest twierdzenie, że PiS wzoruje się na Orbánie”). Przypomnę tylko, że po wyborach w 2011 roku Jarosław Kaczyński oświadczył, iż „przyjdzie taki dzień, kiedy nam się uda, że będziemy mieli w Warszawie Budapeszt”. Teraz prezes nie chce już Budapesztu w Warszawie, a tegoroczny „Wielki Wyjazd na Węgry” klubów „Gazety Polskiej” był o wiele skromniejszy niż w latach poprzednich.
Czyżby do rosyjskiej agentury dołączył ponadto prezydent Rumunii Traian Basescu? W oficjalnym oświadczeniu przypomniał on Kijowowi, że na Ukrainie żyje 400 tys. Rumunów, których prawa należy szanować i w związku z tym Rumunia domaga się przywrócenia im możliwości posługiwania się językiem ojczystym. Niewątpliwie jako rosyjski agent ujawnił się nagle Günther Verheugen – były komisarz UE ds. rozszerzenia – który 19 marca w niemieckim radiu WDR 5 zauważył, że „na Ukrainie funkcjonuje pierwszy w XXI wieku rząd, w którym zasiadają faszyści”.
Rosyjska agentura zagnieździła się też w „Los Angeles Times”. W komentarzu opublikowanym na łamach tej gazety już po referendum na Krymie dr Robert D. English z University of Southern California School of International Relations uznał, że obawy Władimira Putina o los etnicznych Rosjan na Ukrainie są uzasadnione. „Zagrożenie tkwi wewnątrz samej Ukrainy” – stawia tezę R. English i konkluduje, że „legitymizacja skrajnych nacjonalistów ukraińskich jest większym zagrożeniem dla tego kraju niż manewry Putina. To ohydni ludzie, wyznający odrażającą ideologię”. Zwrócił również uwagę na to, że partia Swoboda objęła pięć kluczowych resortów, w tym wicepremiera, ministra obrony i prokuratora generalnego. „Działania tego ugrupowania – pisze amerykański naukowiec – wymierzone przeciwko mniejszości rosyjskiej (jak te, dążące do obniżenia statusu języka rosyjskiego) są jawną prowokacją przeciwko Rosjanom. A przy tym – niewiarygodnie głupim krokiem, dzielącym społeczeństwo”.
Zdaniem R. Englisha Swoboda i Prawy Sektor są groźniejsze niż przedstawia to rosyjska propaganda. „Czy politycy, chcący ograniczyć prawa mniejszości rosyjskiej, zdają sobie sprawę z tego, że w ramach Unii Europejskiej musieliby dążyć do rozszerzenia, a nie ograniczenia tych praw” – pyta R. English i przypomina, że Swoboda oraz Prawy Sektor są gloryfikatorami Stepana Bandery, którego organizacja współpracowała z Hitlerem i dokonała masakry na Polakach i Żydach. „Ale od tego, co działo się dawniej – dowodzi – bardziej przerażające są ich plany na przyszłość. Neofaszyści otwarcie przyznają, że z ukraińskich szkół zostaną wycofane lekcje języka rosyjskiego, obywatelstwo dostaną tylko ci, którzy zdadzą specjalne egzaminy, tylko Ukraińcy będą mogli adoptować sieroty, nowe paszporty będą zawierać informacje o rasie ich posiadaczy. Dowiemy się więc, czy dana osoba jest etnicznie Polakiem, Rosjaninem, Żydem czy kimś innym. (…) Jak to możliwe, że ekstremiści zajęli kluczowe stanowiska w rządzie Ukrainy? Skoro Swoboda była jedynie małą frakcją w parlamencie, a Prawy Sektor to jedynie skrajna paramilitarna grupa – a ideologii tych środowisk nie podziela większość Ukraińców – to czy przypadkiem Putin nie ma racji? Czy nowy rząd jest wobec tego niereprezentatywny?” – pyta R. English.
Trzeba także wspomnieć o dr. Jerzym Kozakiewiczu – pierwszym ambasadorze Polski na Ukrainie (1991-1996), obecnie wykładowcy w Studium Europy Wschodniej Uniwersytetu Warszawskiego. Jego wypowiedź pod względem dojrzałości i realizmu stanowi w Polsce wyjątek. W wywiadzie dla portalu Kresy.pl (8.03.2014) J. Kozakiewicz powiedział m.in.: „zwróćmy uwagę, że przewrót polityczny na Ukrainie, to 31. przewrót polityczny w ostatniej dekadzie orkiestrowany przez USA, że to nie Rosja była realizatorem 14 „kolorowych, bezkrwawych rewolucji” oraz cyklu krwawych przewrotów, nazywanych „wiosną arabską”. Tak czy inaczej, należy wiedzieć, że w obecnym kryzysie ukraińskim nie ma żadnych interesów ukraińskich – ani państwowych, ani narodowych. Stawką tej geopolitycznej gry nie była i nie jest Ukraina. Stawką jest – oczywiście – Rosja. Ukraina jest w tej grze jedynie terytorium walki gigantów, na którym używane są instrumenty ukraińskie oraz ideologie niby-ukraińskie. (…) gra geopolityczna nie jest jeszcze zakończona. Można jednak powiedzieć z całą pewnością, że przegrała – i to z kretesem – Polska. Proszę zważyć, że – niezależnie od „sojuszniczego przymusu” (nazwijmy tak elegancko presję, której polskie elity władzy muszą się podporządkować bezwarunkowo) – wsparcie, jakie polskie władze udzielają dla przewrotu politycznego w Kijowie, ideologizowane jest głównie polską rusofobią. W tym dosyć tradycyjnym nurcie polskiej polityki wschodniej musimy wspierać Ukrainę, ponieważ jest to (albo może być) nasz naturalny sojusznik przeciw Rosji.
Niestety, jest to koncepcja politycznych idiotów i takie też skutki zazwyczaj przynosi. Bo, po pierwsze – nie ma żadnych ani historycznych, ani politycznych, ani mentalnych przesłanek, aby Ukraina takim sojusznikiem – zwłaszcza Polski!! – się stała; zaś po drugie polska polityka wschodnia oparta na fundamencie rusofobii to polityka samobójcza w każdym wymiarze. Czyżby jej entuzjaści naprawdę uwierzyli, że za trzy miesiące Rosji już nie będzie? Że już nie trzeba będzie z nią procedować? A jeśli jednak Rosja będzie, to jakich narzędzi politycznych użyje Polska w sferze dwustronnych relacji polsko-rosyjskich wówczas? Kiedy dla Polski wszystkie drzwi będą na głucho i na długo zamknięte? Polskie elity obrażą się wtedy na Rosję i zwrócą się o polityczne i ekonomiczne rekompensaty do unijnych i amerykańskich protektorów? A oni nam pomogą? Wolne żarty, pozostaniemy w tym miejscu Europy i nikogo na Zachodzie nie będą interesowały nasze sprawy z Rosją”.
Należy się zgodzić z dr. Kozakiewiczem, że polska polityka oparta na fundamencie rusofobii jest samobójcza w każdym wymiarze, przede wszystkim w wymiarze ignorowania rzeczywistości i cynicznego nieliczenia się z opinią publiczną, czego przykłady podaję poniżej.
Snajper strzelał w plecy
Anita Czerwińska – szefowa warszawskiego klubu „Gazety Polskiej” – na „miesięcznicy smoleńskiej” 10 marca powiedziała, że „Putinowska Rosja jest zdolna do najgorszych zbrodni. To jej najemnicy brali udział w mordowaniu Ukraińców na Majdanie”. Informacja o rosyjskich snajperach na Majdanie była wielokrotnie powtarzana przez „Gazetę Polską” i niezależną.pl podczas krwawych zamieszek w Kijowie w styczniu i lutym. Niestety, ale fakty są inne. To najprawdopodobniej nie byli rosyjscy snajperzy. 26 lutego minister spraw zagranicznych Estonii Urmas Paet przekazał w rozmowie telefonicznej z wysoką przedstawicielką UE ds. zagranicznych Catherine Ashton informację, że „za snajperami nie stał Janukowycz, ale był to ktoś z nowej koalicji”. Paet powołał się na swoją rozmowę z prof. Olhą Bohomołeć – głównym lekarzem w szpitalu polowym Majdanu – która powiedziała mu, że „według zebranych dowodów, zabici na Majdanie z obu stron, zarówno milicjanci jak i ludzie z ulicy, zostali zastrzeleni przez tych samych snajperów. To byli jedni i ci sami snajperzy strzelający w jednych i drugich”. Ostrzał prowadzono z hotelu „Ukraina”, opanowanego przez „samoobronę” Majdanu. Warto dodać, że Bohomołeć nie przyjęła stanowiska wicepremiera ds. pomocy humanitarnej w rządzie Jaceniuka. Wygląda zatem na to, że przywódcy czerwono-czarnej rewolucji nawiązali do banderowskiej tradycji zdrady i zbrodni.
W polskich mediach głównego nurtu sprawa ta została przedstawiona jako „manipulacja mediów rosyjskich”, chociaż MSZ Estonii potwierdziło autentyczność zamieszczonej w Internecie rozmowy Paeta z Ashton. Czy od polskiego mainstreamu medialno-politycznego można jednak oczekiwać czegoś innego? Z polskich mediów i od polskich polityków dowiadujemy się tylko o „agresji” Rosji na Krymie oraz o zagrożeniu ze strony Rosji dla Ukrainy i Polski. Jedność moralno-polityczna i świadoma dyscyplina jak za Edwarda Gierka. Miarą kompromitacji i upadku polskiego dziennikarstwa jest wywiad przeprowadzony 7 marca w „Rzeczpospolitej” przez red. Bogusława Chrabotę z Ołehem Tiahnybokiem, w którym przedstawiono lidera Swobody jako europejskiego polityka, a nacjonalizm ukraiński jako miłość do ziemi i współplemieńców.
Podbijanie bębenka antyrosyjskiej histerii nie przynosi jednak oczekiwanych rezultatów. Polskie społeczeństwo się na to nie nabiera. Manifestacje pod placówkami dyplomatycznymi Rosji w Warszawie, Gdańsku i Krakowie wypadły bardzo skromnie i oprócz aktywistów klubów „Gazety Polskiej”, PiS i NSZZ „Solidarność” zgromadziły przede wszystkim pro-banderowsko nastawionych członków mniejszości ukraińskiej w Polsce oraz gości z Ukrainy. Pod ambasadą Rosji w Warszawie demonstrowało podobno ok. 2000 osób z Piotrem Dudą, Tomaszem Sakiewiczem, Andriejem Garbowem (jednym z dowódców „samoobrony” Majdanu) oraz szefem Czarnej Sotni Ołeksandrem Tretiakowem na czele. Należy dodać, że goście z Ukrainy prezentowali się na tym wiecu owinięci we flagi z banderowską symboliką. Pod konsulatem w Gdańsku demonstrowało aż 50 osób z Henryką Krzywonos na czele, natomiast pod konsulatem w Krakowie aż 250 osób. Oprócz haseł „Kijów-Warszawa – wspólna sprawa”, „Krym to Ukraina”, „Ukraina bez Putina” (a może powinno być „Ukraina bez banderowców”?) i „Raz sierpem, raz młotem czerwoną hołotę” był też okrzyk „Chwała Ukrainie! Herojam chwała!”. To banderowskie pozdrowienie, wzorowane na hitlerowskim „Heil Hitler! Sieg heil!”, wyraża całą głęboką myśl polityczną polskich „środowisk patriotycznych”, o której wspomina cytowany dr Kozakiewicz.
Pod skrzydłami F-16
Tomasz Sakiewicz 8 marca pouczył księdza Isakowicza, że „lepiej trudną prawdę wyjaśniać z ludźmi wolnymi niż z niewolnikami”. Jak będzie wyjaśniał „trudną prawdę” (ludobójstwo banderowskie na Polakach) z „ludźmi wolnymi” (neobanderowcami) pokazał niemal natychmiast. Portal niezależna.pl opublikował bowiem tego samego dnia wywiad ze wspomnianymi gośćmi z Ukrainy. Redakcja nie wyjaśniła co to takiego ta Czarna Sotnia, ale nietrudno się domyśleć, że Garbow i Tretiakow są aktywistami Prawego Sektora – najbardziej skrajnej, szowinistycznej siły politycznej na Ukrainie. O „trudnej prawdzie” w wywiadzie nie ma ani słowa.
Ta prawda red. Sakiewicza ani przeprowadzającej wywiad red. Katarzyny Pawlak najwyraźniej nie interesuje i nigdy nie interesowała. Z wywiadu pod wymownym tytułem „Nie chcemy na Ukrainie drugiej Magdalenki”, oprócz potoku frazesów, dowiedzieliśmy się jednak jak budowana jest nowa ukraińska demokracja. Mianowicie „samoobrona Majdanu zadecydowała, że już teraz w każdym komisariacie będą nasi ludzie. Stworzymy policję nadzorczą. Policjant będzie odpowiedzialny zarówno przed komendantem, jak i przed przedstawicielem samoobrony. (…) już teraz w zasadzie żaden funkcjonariusz nie wychodzi na patrol po mieście bez przedstawicieli samoobrony”. Od razu nasuwa się pytanie czy ta „policja nadzorcza” to takie ukraińskie Geheime Staatspolizei, w skrócie Gestapo?
Ludziom, którzy w Polsce uważają się za elitę i którzy swoje działania w polityce wschodniej opierają wyłącznie na rusofobii, nie przeszkadza zbrodnicza i faszystowska tradycja nacjonalizmu ukraińskiego. Afirmacja banderowskiej Ukrainy w imię odwiecznej polskiej walki z Rosją zjednoczyła wiodące polskie siły polityczne. Przemysław Żurawski vel Grajewski otwarcie wzywa do wojny z Rosją, ale nie mniej bojowy stał się minister Radosław Sikorski, domagając się na forum UE ostrych sankcji dla Kremla. Jarosławem Kaczyńskim mówią dzisiaj Adam Michnik, Donald Tusk, Włodzimierz Cimoszewicz i Aleksander Kwaśniewski.
Wszystkie polskie główne media ogarnął zachwyt w związku z przylotem do Polski 12 amerykańskich myśliwców F-16, które mają bronić naszej demokracji przed Rosją. Ale chyba na razie nie będą bronić, bo po trzech dniach odleciały. Przy okazji wyszło na jaw, że leczenie rannych bojówkarzy Prawego Sektora w polskich szpitalach sfinansowały MSW i urzędy marszałkowskie. Czy MSW sfinansowało także szkolenie bojówkarzy Prawego Sektora? Władimir Putin stwierdził bowiem, że byli szkoleni w Polsce, a rosyjskie media podały, że nad Wisłą szkoleni są także rosyjscy ochotnicy na bojowników o „demokrację”. Oczywiście polskie władze temu zaprzeczyły, tak jak wcześniej przez wiele lat zaprzeczały istnieniu w Polsce więzień CIA. Wygląda na to, że w strategii waszyngtońsko-brukselskiej Polska otrzymała rolę kapiszona odpalanego wedle uznania pod rosyjskim tyłkiem bez troski o dalszy los tegoż kapiszona.
Chocholi taniec polskiego mainstreamu polityczno-medialnego trwa w najlepsze. Na Ukrainie natomiast trwa tragedia i tragedia ta wcale nie polega tylko na tym, że Rosja odrywa Krym. Wyobrażenie o tej tragedii daje krótka informacja, jaka przebiła się na portalu Onet wśród ciągłego jazgotu o agresywnych działaniach Rosji. Warto zacytować tę informację: „Bieda i narastający chaos sprawiają, że z kraju wyjeżdża coraz więcej Ukraińców. Kierują się do najbliższych sąsiadów. Służba migracyjna w Moskwie podaje, że w ostatnich paru tygodniach o azyl w Rosji poprosiło prawie 150 tys. obywateli Ukrainy” (onet.pl, 8.03.2014).
Coś tu się nie zgadza, bo jeżeli Rosja dokonała agresji na Ukrainę – jak ciągle podają polskie media – to dlaczego Ukraińcy proszą o azyl właśnie w Rosji? Może tym agresorem jest jednak ktoś inny? Ktoś kto jest odpowiedzialny za „narastający chaos”? Czy przypadkiem nie są to ludzie pokroju panów Dmytro Jarosza i Ołeksandra Muzyczki? Dmytro Jarosz – przywódca Prawego Sektora – w rozmowie odbytej 25 lutego z Ołehem Tiahnybokiem miał powiedzieć, że nie rozwiąże swoich bojówek oraz, że jak Polacy „będą podnosić głowę, my im zrobimy drugi Katyń”. Zachwycone banderowcami polskie media skomentowały informację o tej rozmowie oczywiście jako rosyjską propagandę.
Kołomojski et consortes
Może zatem przyczyną „narastającego chaosu” na Ukrainie są nie tyle działania Rosji, co zagrożenie banderowskim terrorem oraz przejęcie władzy przez elementy ekstremistyczne i wręcz kryminalne. Do tych ostatnich zaliczyłbym także oligarchów. Rewolucja ukraińska nie byłaby możliwa bez sojuszu banderowców z oligarchami. Do sponsorów rewolucji na Majdanie należeli m.in. tacy oligarchowie jak Dmytro Firtasz (zatrzymany niedawno w Austrii na wniosek FBI), Wiktor Pińczuk (wspólnik biznesowo-polityczny Aleksandra Kwaśniewskiego) i potężny magnat medialny Ihor Kołomojski – obywatel Ukrainy i Izraela, na stałe mieszkający w Szwajcarii. Kołomojski jest prezesem Zjednoczonej Wspólnoty Żydowskiej na Ukrainie, a 2 marca został mianowany przez p.o. prezydenta Ołeksandra Turczynowa gubernatorem obwodu dniepropietrowskiego. Rosyjskie media właśnie jego wymieniają jako głównego sponsora Swobody i Prawego Sektora. Chyba nie jest też przypadkiem, że 9 marca na Majdanie pojawił się były rosyjski oligarcha Michaił Chodorkowski, ułaskawiony niedawno przez Putina po wielu latach odsiadki w kolonii karnej, obecnie emigrant. W swoim wystąpieniu powiedział, że „rosyjska propaganda kłamie. Na Majdanie nie ma ani faszystów, ani nazistów”. Niestety są i to nie tylko na Majdanie, ale w rządzie Arsenija Jaceniuka. Trzeba dodać, że tego dnia na kijowskim Majdanie ambasadorowie państw UE, w tym ambasador Polski Henryk Litwin, czytali wiersze Tarasa Szewczenki.
Mimo że Ukraina nie spełnia nawet 10 proc. wymogów stowarzyszenia z UE, Bruksela zamierza podpisać z rządem Jaceniuka „polityczną część” umowy stowarzyszeniowej. UE zawiera pakt polityczny z władzami, które w świetle prawa konstytucyjnego muszą zostać uznane za nielegalne. USA i UE legitymizują rewolucję i niekonstytucyjną władzę na Ukrainie, ale równocześnie odmawiają uznania referendum na Krymie w sprawie przyłączenia półwyspu do Rosji. Dlaczego działania Rosji na Krymie są bezprawne, a oderwanie Kosowa od Serbii (uznane m.in. przez Polskę) nie było bezprawne? Dlaczego nie były bezprawne, poparte także przez Polskę, trwające 78 dni ataki lotnicze NATO na Jugosławię w 1999 roku, których celem było zmuszenie Belgradu do kapitulacji w sprawie Kosowa?
Nie ulega wątpliwości, że Ukrainę w rezultacie stowarzyszenia z UE i negocjacji z Międzynarodowym Funduszem Walutowym czeka tzw. terapia szokowa i to o wiele ostrzejsza niż ta, jaką zaaplikowano po 1989 roku Polsce. Wicepremier rządu Krymu Olga Kowitidi nazwała rabunkowymi warunki, na których Kijów jest gotów podpisać porozumienie z MFW. Przewidują one m.in. przekazanie całego krajowego systemu transportu gazu w ręce amerykańskiej firmy Chevron oraz częściowe przekazanie przemysłu metalurgicznego i węglowego firmom niemieckim. Ta rabunkowa perspektywa ekonomiczna dla Ukrainy była jedną z głównych przyczyn secesji Krymu, kto wie czy nie ważniejszą niż kwestia dyskryminacji językowej.
Rząd Jaceniuka zapowiada też rozbudowę armii oraz starania o pozyskanie broni jądrowej (sic!). 6 marca Jaceniuk zdymisjonował trzech zastępców ministra obrony, przeciwnych nadaniu bojówkom Prawego Sektora statusu formalnych oddziałów zbrojnych. A zatem stojąca na skraju bankructwa Ukraina gotuje się do wojny? Wszystko to coś mi to przypomina. Deklarację tzw. rządu Jarosława Stećki z 30 czerwca 1941 roku, w której oferował on III Rzeszy bogactwa naturalne Ukrainy oraz proklamował ścisły sojusz wojskowy banderowców z Niemcami przeciw ZSRR. Istotnie, ma rację dr. Kozakiewicz – celem tej całej gry prowadzonej przez USA i UE nie jest Ukraina, jest nim Rosja.
Bez względu na to jak rozwinie się sytuacja na Ukrainie – czy dojdzie do oderwania Krymu i wschodnich obwodów przez Rosję, do upadku obecnych władz i zainstalowania jawnie prorosyjskiego rządu, czy do utrzymania władzy przez opcję banderowsko-oligarchiczną z poparciem USA i UE – ten kraj jest przegrany. Nigdy nie powróci on już do stanu poprzedniego – wydaje się najlepszego – stabilnego bufora pomiędzy Zachodem i Rosją. W imię realizacji imperialnych celów USA i UE został skazany na głęboki kryzys, chaos i dezintegrację.
Bohdan Piętka
Myśl Polska, nr 13-14 (30.03.-6.04.2014)
Istnieje coś takiego jak „hasbara” – pro-izraelska agentura, oficjalnie funkcjonująca m .in. w Polsce, oficjalnie prowadząca m. in. rekrutacje i szkolenia internetowych trolli. Trolle owi są oficjalnie opłacani. Rozumiem, że „prorosyjska agentura” działa w Polsce równie oficjalnie?
A teraz ad meritum: Bardzo dobrze, że coraz więcej ludzi nie nabiera się na antyrosyjska histerią żydo-pedało-masońskiej po-okrągłostołowej bandy. Pewnie niedługo dowiemy się, że Putin osobiście zestrzelił Tu-154 pod Smoleńskiem, i osobiście strzelił (oczywiście w potylicę, co pewnie potwierdzą wybitni niezależni patomorfologowie, na zlecenie tzw. niezależnych sądów oraz tzw. wybitni specjaliści z IPN) wszystkim ocalałym z katastrofy („proste”, jak mawia pewien Pan: byli ocaleni, ale ich „zdradzono o świcie” i zabito „KGB-owskim strzałem w potylicę”).