W Europie Zachodniej wybuchła kolejna antypolska histeria. „Nacjonalistyczny polski rząd odmawia przyjęcia muzułmańskich uchodźców, argumentując, że nie pasują oni do w większości katolickiej społeczności” – ogłoszono na antenie BBC przy okazji relacji o domniemanych przykrościach, jakie miały spotkać muzułmańską wycieczkę w Polsce. Informacje na ten temat BBC podała za mediami niemieckimi, które przez kilka dni nagłaśniały sprawę domniemanej agresji wobec wycieczki muzułmańskiej młodzieży z Niemiec do Polski. Rasizm, szowinizm, nienawiść do cudzoziemców, ksenofobiczna katolicka Polska – taki obraz przedstawiły swoim odbiorcom. Z kolei niemiecka prokuratura wszczęła śledztwo w sprawie dyskryminacji na tle narodowościowym i religijnym w Polsce uczestników wspomnianej wycieczki.
Lubelska policja, po przeanalizowaniu nagrań z monitoringu miejskiego, nie potwierdziła, że jedna z uczestniczek tej wycieczki miała zostać opluta i zwyzywana na ulicy. Wycieczka muzułmańskiej młodzieży miała też paść ofiarą dyskryminacji ze strony polskich Żydów, którzy nie wpuścili jej do synagogi. Oświadczenie w tej sprawie wydała warszawska Gmina Żydowska. Czytamy w nim, że „synagoga Jeszywas Chachmej Lublin, do której nie mogła wejść wycieczka z Niemiec, znajduje się w hotelu Ilan, który tego dnia był w całości zarezerwowany przez narodową reprezentację piłki nożnej jednego z europejskich państw i oddany do ich wyłącznej dyspozycji”[1]. Nie miało to jednak żadnego znaczenia dla niemieckich mediów, które rozpętały nieprawdopodobną histerię. Ich postawa zadziwia, jeśli przypomnieć, że po atakach muzułmanów na niemieckie kobiety w Kolonii i Hamburgu w noc sylwestrową 2015/2016 roku tamtejsze media głucho milczały przez wiele dni.
Należy z tego wyciągnąć wniosek, że kampania przeciw Polsce w związku z odmową przyjęcia „uchodźców” wchodzi w kolejną fazę. Z jednej strony stosuje się w niej taktykę publicznego piętnowania i upokarzania Polski na arenie międzynarodowej, czego przejawem jest akcja niemieckich mediów w związku z domniemaną dyskryminacją wycieczki muzułmanów. Z drugiej strony natomiast używa się opozycji liberalnej, która ostentacyjnie kontestuje stanowisko rządu, związanych z tą opozycją prezydentów 12 największych miast, którzy wydali deklarację w sprawie przyjmowania „uchodźców”, oraz kardynała Nycza, który zadeklarował ich przyjęcie w parafiach diecezji warszawskiej. Jeśli te dwa kierunki ataku nie złamią rządu, jeśli nie złamią go też zapowiadane sankcje ekonomiczne, UE niewątpliwie sięgnie po ostrzejsze środki nacisku. Jakie, jeszcze nie wiemy.
Jedyna nadzieja w tym, że Polska, Węgry, Czechy i Słowacja nie będą jedynymi krajami UE, które opierają się migracji muzułmańskiej. Promyk nadziei pojawił się, gdy nagle przeciwko przyjmowaniu „uchodźców” nieoczekiwanie zbuntowały się Włochy. Stało się to po tym, jak w ciągu tygodnia do włoskich portów dotarło ponad 12 tys. „uchodźców”. Tylko między 24 a 27 czerwca przybyły do Włoch 8863 osoby z Afryki Północnej, z czego 5 tys. 25 czerwca. W maju ta liczba wyniosła 22993 osoby. Włoski rząd zaczął rozważać zamknięcie portów przed imigrantami. Został jednak przywołany do porządku przez Komisję Europejską, która zarzuciła mu, że „działa w panice”. Promyk nadziei na stawienie przez rząd włoski oporu polityce migracyjnej UE zgasł tak szybko jak się pojawił. Premier Paolo Gentiloni znalazł bowiem winnego zgodnie z obowiązującą w Brukseli narracją. „Czas, żeby niektóre kraje europejskie przestały odwracać głowę. Tego już nie można tolerować” – oświadczył, wskazując na cztery niepokorne państwa Europy Środkowej. Jednocześnie rządząca Partia Demokratyczna (wywodząca się z ugrupowań powstałych z politycznego przekształcenia Włoskiej Partii Komunistycznej i chadecji) forsuje projekt nadania obywatelstwa urodzonym we Włoszech dzieciom imigrantów. Gdyby wszedł w życie, mogłoby z niego skorzystać 800 tys. wychowanych we Włoszech potomków imigrantów, których mieszka tam już 5 mln[2].
Przy okazji nie sposób nie odnieść się do rzetelności dziennikarstwa „Gazety Wyborczej”. W tekście informującym o buncie Włoch przeciw przyjmowaniu imigrantów internetowy portal „Gazety Wyborczej” podał na początku, że przez Morze Śródziemne przeprawiają się „ludzie uciekający przed wojną w Syrii”. Natomiast na końcu tego tekstu mamy następującą informację: „Wśród przybyłych, najwięcej jest Nigeryjczyków (15 proc.), następnie mieszkańców Bangladeszu (12 proc.), Co piąty z przybyłych to Gwinejczyk lub mieszkaniec Wybrzeża Kości Słoniowej”[3].
To ilu jest wśród nich Syryjczyków? Jeśli w 2015 roku stanowili oni blisko połowę imigrantów przedzierających się przez Bałkany i Może Śródziemne do Europy (21 proc. z nich stanowili wówczas Afgańczycy, a 8 proc. Irakijczycy), to obecnie są w wyraźniej mniejszości[4]. Teraz dominują wśród imigrantów muzułmanie z Czarnej Afryki, Bangladeszu i Pakistanu oraz Kurdowie. W ich masie są też zapewne członkowie Boko Haram (nigeryjski odłam Al-Kaidy) i MUJAO (Ruch na rzecz Jedności i Dżihadu w Afryce Zachodniej – afrykańska siatka Al-Kaidy). Tego nikt nie sprawdzi, tak jak nikt nie jest w stanie sprawdzić prawdziwej tożsamości i narodowości przybyszów, bo „uchodźcy” przeważnie nie mają paszportów. Po prostu je zgubili, chociaż jakoś dziwnie nie zgubili telefonów komórkowych. A jeśli nawet mają paszporty to niejednokrotnie fałszywe.
Media zachodnie i powiązane z nimi media polskie nie informują swoich odbiorców o kilku istotnych faktach. Po pierwsze, że fala imigracji muzułmańskiej zalewająca Europę Zachodnią od 2015 roku jest rezultatem politycznego zdemolowania przez Stany Zjednoczone całego regionu Afryki Północnej (tzw. „arabska wiosna” z 2011 roku), Syrii, Iraku, Jemenu i Afganistanu. Do 2011 roku zaporą dla imigracji z Afryki była Libia Muammara Kadafiego, który został obalony w wyniku brutalnego przewrotu wspieranego militarnie przez USA, Kanadę, Wielką Brytanię, Francję, Niemcy, Włochy, Hiszpanię, Holandię, Belgię, Norwegię i Danię. Po drugie, radykalizacja polityczna świata islamu, przejawiająca się w religijnym ekstremizmie i terroryzmie, stanowi rezultat nie tylko „kolorowych rewolucji” i amerykańskich „wojen o demokrację”, ale wyniszczenia gospodarczego – szczególnie krajów afrykańskich – przez importowany z Zachodu neoliberalizm. Po trzecie, kryzys migracyjny powinien rozwiązać ten kto go spowodował. Dlatego imigranci powinni być kierowani do placówek dyplomatycznych USA. Tak się jednak nie stanie z dwóch przyczyn. Dlatego, że USA odmówiły przyjmowania imigrantów z Azji i Afryki, a kosmopolityczne elity UE dostrzegły w islamskiej imigracji szansę na realizację planu likwidacji państw narodowych. O przyspieszeniu realizacji tego planu zadecydowała kanclerz Merkel – którą za względu na jej fascynację postacią Katarzyny II pozwoliłem sobie nazwać „carycą Europy” – kiedy stało się oczywiste wyjście Wielkiej Brytanii z UE.
To była z jej oraz biurokracji UE strony klasyczna „ucieczka do przodu”. Zdecydowano, że nie ma co czekać na wyjście kolejnych państw z UE lub upadek euro, tylko poprzez kryzys migracyjny przyspieszyć bieg historii.
Imigracja muzułmańska jest więc sterowaną inwazją i o tym nie są informowani odbiorcy mediów zachodnich i większości polskich mediów prywatnych. Ośrodków sterujących jest wiele i mają one różne interesy w kierowaniu milionowych mas ludzkich z Azji i Afryki do Europy. Inne interesy mają USA, biurokracja UE, sunnickie monarchie znad Zatoki Perskiej z Arabią Saudyjską na czele, a jeszcze inne globaliści pokroju George’a Sorosa. Owi „uchodźcy”, zanim dotrą do libijskich portów nad Morzem Śródziemnym – muszą pokonać steki lub tysiące kilometrów, m.in. przez Saharę. Jest raczej wątpliwe, że czynią to pieszo. Ktoś ich musi przewozić i brać za to pieniądze. Następnie „uchodźcy” muszą zapłacić organizatorom ich przerzutu do Europy po 11 tys. dolarów od głowy za przewiezienie ich łodziami przez Morze Śródziemne. Ktoś musi to zatem finansować, bo jest wątpliwe, że finansują to sami „uchodźcy” – przedstawiani w mediach jako ofiary wojny i biedy. Ktoś to finansuje i ktoś dobrze na tym zarabia.
Przepłynięcie łodzią lub pontonem z Libii do Włoch jest poważnym wyzwaniem (z Trypolisu do Lampedusy jest 297 km, do Syrakuz na Sycylii 504 km, a do Reggio di Calabria 623 km). Szalupy z imigrantami przeważnie jednak nie docierają do włoskich brzegów. Jeśli przepłyną kilkadziesiąt kilometrów od wybrzeża Libii i znajdą się na wodach międzynarodowych – „uchodźców” przejmują okręty Frontexu lub włoskiej straży przybrzeżnej w ramach „misji ratunkowej”[5]. Frontex, czyli Europejska Agencja Straży Granicznej i Przybrzeżnej, to instytucja UE mająca chronić zewnętrzne granice Unii (notabene jej siedziba mieści się w Warszawie przy placu Europejskim 6). W początkowej fazie kryzysu migracyjnego Frontex próbował powstrzymywać nielegalną imigrację, zwłaszcza na tzw. szlaku bałkańskim, ale spotkał się wówczas z ostrą krytyką ze strony Parlamentu Europejskiego i Human Right Watch. Przecież nikt nie domaga się strzelania do imigrantów. Wystarczyłoby jednak, gdyby okręty Frontexu i włoskiej straży przybrzeżnej zamiast do włoskich portów odwoziły ich z powrotem do Libii. To by w znaczący sposób powstrzymało nielegalną imigrację do Europy. Skoro dzieje się inaczej, to jest to decyzja polityczna, za którą kryje się określony cel polityczny.
Kluczową rolę w transferze imigrantów z Libii do Włoch odgrywają statki różnych „organizacji humanitarnych” i „prywatnych organizacji charytatywnych”. Nazwy tych organizacji wymienia raport holenderskiej fundacji „Gefira”, która zajmuje się analizami politycznymi. Są to m.in. francuska organizacja „Lekarze bez Granic”, niemieckie „Lifeboat”, „Jugend Rettet”, „Sea-Watch” i „Sea-Eye-eV”, holenderskie „Boot Refugee Foundtation” i „Save the Children”, hiszpańska „Proactiva Open Arms” oraz najpoważniejsza z nich – mająca siedzibę na Malcie – MOAS (Migrant Offshore Aid Station – Stacja Przybrzeżnej Pomocy Migrantom). Ciekawe jest kto stoi za tymi organizacjami. Nie zdziwiłbym się, gdyby byli to ci sami „dobroczyńcy”, którzy organizują cały łańcuch przerzutu imigrantów, poczynając od ich miejsca zamieszkania.
W grudniu 2016 roku fundacja Gefira ujawniła, że na libijskich wodach terytorialnych stale operuje „11 statków należących do licznych pozarządowych organizacji, a oczekujących w odległości 8-12 mil morskich od libijskiego wybrzeża (…). Migranci są zabierani na pokład jeszcze na libijskich wodach terytorialnych (tj. 12 mil morskich od brzegu) i zamiast trafiać do Zarzis w Tunezji, do portu, który znajduje się w odległości 60 mil, przewozi się ich całe 275 mil aż do Włoch (…). To właśnie organizacje pozarządowe organizują zasadniczą część podróży do Europy, bez nich cały proceder przerzucania ludzi przez Morze Śródziemne byłby niemożliwy (…). Bez tych organizacji zjawisko przemycania ludzi po prostu nie zaistniałoby (…)”. Następnie – jak czytamy w raporcie fundacji Gefira – „pozarządowe organizacje (…) porzucają tych ludzi na włoskim wybrzeżu mając przy tym „czyste sumienie”, że dokonały czegoś dobrego”[6]. Przybysze z Afryki są pozostawiani sami sobie i – o ile nie dostaną pomocy od włoskiego państwa – trafiają na ulice Rzymu, Paryża i do obozów pod Calais. Włoska prokuratura podejrzewa, że owe „organizacje pozarządowe” ściśle współpracują z przemytnikami imigrantów[7].
Tak wygląda techniczna strona „napływu uchodźców” do Europy. Mamy do czynienia z operacją sterowaną, której kolejnym elementem jest sterowana nieudolność i bezradność rządów, administracji, wymiaru sprawiedliwości, policji i służb specjalnych państw Europy Zachodniej wobec organizatorów przemytu ludzi, a także przestępstw kryminalnych oraz aktów przemocy i terroru popełnianych przez imigrantów.
O tym w zachodnich mediach się nie dyskutuje. W reakcji na kryzys migracyjny szuka się tam natomiast rasizmu i szowinizmu w Polsce. Za winnych pożaru roznieconego przez Angelę Merkel uznano cztery państwa Europy Środkowej, które przed tym pożarem mają odwagę się bronić. W świadomości przeciętnego rdzennego mieszkańca Europy Zachodniej tworzony jest obraz, z którego wynika, że za zalew jego kraju przez imigrantów, związane z tym akty przemocy i terroru, ponoszą winę kraje „nowej Unii”, a przede wszystkim Polska, jej „nacjonalistyczny” rząd i „rasistowskie” społeczeństwo. Bynajmniej nie Angela Merkel, która wedle sondaży odniesie przytłaczające zwycięstwo we wrześniowych wyborach i zostanie po raz czwarty kanclerzem Niemiec. No właśnie, pytanie czy Niemiec, czy już niemieckiego kalifatu?
Bohdan Piętka
[1] „Muzułmanka została opluta? Do akcji wkracza niemiecka prokuratura. Sprawa nabiera rozgłosu międzynarodowego”, www.niezlomni.com, 30.06.2017.
[2] „12 tysięcy uchodźców u brzegu Włoch. Premier: Dlaczego niektóre kraje UE odwracają głowę od tego dramatu”, www.wyborcza.pl, 28.06.2017.
[3] Zdesperowane Włochy szantażują UE: zamkniemy porty przed migrantami. „To działanie w panice”, www.wiadomosci.gazeta.pl, 29.06.2017.
[4] „Obecny kryzys migracyjny”, www.uchodzcy.info, dostęp 1.07.2017; K. Zuchowicz, „Ilu Syryjczyków jest wśród Syryjczyków? Inne narody podszywają się, bo też chcą lepiej żyć. Europejczyk nie rozróżni”, www.natemat.pl, dostęp 1.07.2017.
[5] „Frontex: przemytnicy wykorzystują misje ratunkowe na Morzu Śródziemnym, aby szmuglować imigrantów do Włoch”, www.wpolityce.pl, 15.02.2017.
[6] „Flota pozarządowych organizacji krąży przy libijskim wybrzeżu”, www.gefira.org, dostęp 1.07.2017.
[7] K. Wójcik, „Uchodźcy: organizacje pozarządowe podejrzane o przemyt”, www.rp.pl, 26.03.2017; „Włochy: uchodźcy przypływają na Sycylię jachtami”, www.bankier.pl, 2.05.2017.