Jest to fabularyzowany dokument opowiadający historię życia i śmierci „ochotnika do Auschwitz”, rotmistrza Witolda Pileckiego (1901-1948). Producentem filmu jest Stowarzyszenie Auschwitz Memento z Oświęcimia. Jego produkcji nie wspomogła żadna instytucja publiczna, w tym powołany do tego Polski Instytut Sztuki Filmowej. W promocję filmu „Pilecki” zaangażowały się jednak Instytut Pamięci Narodowej i Muzeum Powstania Warszawskiego.
Film ten w zasadzie mnie rozczarował. Wedle mojej oceny jest to obraz przeznaczony raczej dla młodzieży i do takiego poziomu został dostosowany. Postać głównego bohatera zasługiwałaby jednak na produkcję może nie w stylu hollywoodzkim, ale na poziomie znacznie wyższym.
Osią akcji filmu uczyniono powojenne aresztowanie, śledztwo i skazanie Pileckiego. Natomiast jego pobyt w KL Auschwitz, gdzie był inicjatorem i twórcą polskiej konspiracji wojskowej jest tylko tłem akcji, jednym z wątków życiorysu bohatera. Stanowi to zasadniczy mankament filmu. Odnoszę wrażenie, że gdyby Pilecki nie zginął po wojnie z rąk reżimu komunistycznego, to dla kreatorów polityki historycznej z IPN w ogóle nie byłby ani bohaterem, ani postacią godną uwagi. Nie są bowiem w dzisiejszej Polsce postaciami wynoszonymi na piedestał najbliżsi współpracownicy Pileckiego, z którymi tworzył on konspirację wojskową w KL Auschwitz. Dlaczego? Prawdopodobnie dlatego, że zginęli z rąk SS pod Ścianą Śmierci w KL Auschwitz, a nie z rąk UB w więzieniu mokotowskim.
Kto w dzisiejszej Polsce zna takie nazwiska jak Henryk Bartosiewicz, Zygmunt Bończa-Bohdanowski, Mieczysław Dobrzański, Teofil Dziama, Juliusz Gilewicz, Kazimierz Gilewicz, Kazimierz Heilman-Rawicz, Jan Karcz, Karol Kumuniecki, Tadeusz Paolone-Lisowski, Kazimierz Stamirowski, Aleksander Stawarz, Bernard Świerczyna – że wymienię tylko czołowych oficerów Związku Organizacji Wojskowej i ZWZ/AK w KL Auschwitz. Przypuszczam, że nie zna ich większość nauczycieli historii. Nie budzą też te postacie szczególnego zainteresowania aparatu IPN. Nie są przez to znane w świecie, a zwłaszcza tam, gdzie w ostatnim dziesięcioleciu pojawiło się kilkaset publikacji medialnych oraz wypowiedzi (w tym prezydenta USA) zawierających określenie „polskie obozy koncentracyjne”.
To przecież ci ludzie prowadzili walkę z Niemcami hitlerowskimi na najtrudniejszym froncie drugiej wojny światowej – froncie znajdującym się w największym niemieckim obozie koncentracyjnym. W miejscu, w którym zdawałoby się nikt rozsądny takiej walki by nie podjął. Oni podjęli. Od organizowania samopomocy więźniarskiej, poprzez walkę o obsadzanie funkcji obozowych więźniami politycznymi, nielegalne zdobywanie medykamentów i żywności, przekazywanie poza obóz informacji o zbrodniach SS, organizowanie ucieczek z obozu, współdziałanie z konspiracją przyobozową, aż po przygotowywanie powstania więźniów na wypadek likwidacji obozu. To dzięki nim rządy Wielkiej Brytanii i USA od początku wiedziały o zagładzie Żydów w KL Auschwitz. Znały najdrobniejsze szczegóły techniczne procesu tej zagłady i nic nie zrobiły (nie wnikam w to czy było to realne), by jej przeciwdziałać.
Film o Pileckim był świetną okazją do pokazania także tych postaci i ich heroicznej działalności. Zwłaszcza w sytuacji, gdy amerykański socjolog Jan Tomasz Gross rzuca w świat kłamliwą informację o wymordowaniu przez Polaków podczas drugiej wojny światowej od 120 do 200 tys. Żydów. Informację nie mającą jakiegokolwiek potwierdzenia w źródłach historycznych, ale wcześniej propagowaną przez obecne kierownictwo Żydowskiego Instytutu Historycznego w Warszawie oraz Centrum Badań nad Zagładą Żydów przy Instytucie Filozofii i Socjologii Polskiej Akademii Nauk. Niestety nazwiska współpracowników Pileckiego w filmie Krzyszkowskiego nie padają, a o samej działalności polskiej konspiracji wojskowej w KL Auschwitz widz dowiaduje się niewiele. To zaś – z całym szacunkiem dla powojennej działalności Pileckiego – powinna być główna oś tego filmu. Nie tylko ze względu na doniosłość działalności tej konspiracji, ale także dlatego, że właśnie ona – a nie powojenna działalność antykomunistyczna – była największym dziełem życia samego Pileckiego.
W ogóle polska konspiracja wojskowa w KL Auschwitz zasługuje na odrębny film, skierowany przede wszystkim do widza zagranicznego, który o tym wie mało albo nic. Tylko czy na taki film jest szansa przy obecnej polityce historycznej w Polsce, nastawionej głównie na demonizowanie PRL i szukanie zaczepek z Rosją.
W różnych publikacjach medialnych zaliczono Pileckiego hurtem do żołnierzy wyklętych. Tymczasem w filmie – co oceniam dodatnio – zostało jasno pokazane, że Pilecki żołnierzem wyklętym nie był. Kierowana przez niego w latach 1946-1947 nielegalna organizacja – nastawiona wyłącznie na zbieranie informacji o sytuacji politycznej w Polsce i przekazywanie ich na Zachód – nie tylko nie stosowała jakiejkolwiek przemocy, ale – zdaniem realizatorów filmu – miała nawet namawiać członków zbrojnego podziemia antykomunistycznego do zaprzestania beznadziejnej, przynoszącej niepotrzebne ofiary walki.
Kilka razy w filmie pokazywana jest scena torturowania Pileckiego przez funkcjonariuszy Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. Najprawdopodobniej scenę tę realizatorzy filmu wprowadzili dla osiągnięcia odpowiedniego efektu – pokazania zbrodniczości komunistycznego aparatu represji. Kwestia torturowania Pileckiego podczas śledztwa wydaje się jednak dyskusyjna. Nie ma źródeł w pełni potwierdzających torturowanie go w śledztwie. Nie ma też źródeł z całą pewnością temu zaprzeczających. Funkcjonariusze UB znali już wcześniej szczegóły związane z jego tajną organizacją i dlatego Pilecki na pierwszym przesłuchaniu dobrowolnie przyznał się do nielegalnej działalności i wziął całą winę na siebie, by chronić pozostałych członków organizacji. Z tego względu można przypuszczać, że funkcjonariusze MBP nie mieli powodu go torturować. Możliwe jednak, że chcieli mu wmusić przyznanie się do czynów, których nie popełnił.
Zupełnie zdumiewająca jest dla mnie podana w filmie informacja, oparta na relacji bratanka rotmistrza – Krzysztofa Pileckiego, że podczas rozprawy sądowej miał zostać odczytany list premiera Józefa Cyrankiewicza, w którym tenże miał napisać następujące słowa: „Gdyby oskarżony zechciał powoływać się na mnie, na moją znajomość z Oświęcimia, nie może to absolutnie w żadnym wypadku zmniejszyć jego winy i nie może spowodować złagodzenia wyroku. Oskarżony Witold Pilecki jest wrogiem Polski Ludowej, jest bardzo szkodliwą jednostką, dlatego powinien ponieść najwyższy wymiar kary”. Należy zaznaczyć, że poza Eleonorą Ostrowską – szwagierką Pileckiego – żadni inni świadkowie procesu organizacji Pileckiego, w tym obrońcy skazanych, nie potwierdzili faktu odczytania na rozprawie takiego listu. Jego istnienia nie potwierdza też jakakolwiek inna relacja, a w aktach sądowych nie ma śladu owego listu.
Jest wysoce wątpliwe, że Józef Cyrankiewicz mógł taki list napisać. Przede wszystkim Cyrankiewicz najprawdopodobniej nie wiedział, że oskarżony o działalność przeciwko Polsce Ludowej Witold Pilecki to znany mu z konspiracji więźniarskiej w KL Auschwitz Tomasz Serafiński (konspiracyjne nazwisko Pileckiego, pod którym został aresztowany przez Niemców). Z tego punktu widzenia zupełnie bezzasadne są pretensje, że Cyrankiewicz nie pomógł w ułaskawieniu Pileckiego lub sugestie, że celowo mu szkodził. Te pretensje i sugestie wysuwa od lat pod adresem Cyrankiewicza prof. Wiesław Jan Wysocki. Niestety jedynym źródłem, na którym prof. Wysocki opiera swoje twierdzenia jest wspomniany bratanek Pileckiego, który uważa, że Cyrankiewicz miał być konfidentem obozowego gestapo, Pilecki miał o tym fakcie wiedzieć i dlatego Cyrankiewicz po wojnie nalegał na sąd, by orzekł względem Pileckiego karę śmierci.
Trzeba z całą mocą podkreślić, że w świetle znanych źródeł – w tym relacji byłych więźniów i zachowanych materiałów konspiracji więźniarskiej w KL Auschwitz (por. Irena Paczyńska, „Grypsy z Konzentrationslager Auschwitz Józefa Cyrankiewicza i Stanisława Kłodzińskiego”, Kraków 2013; Adam Cyra, „Rotmistrz Pilecki. Ochotnik do Auschwitz”, Warszawa 2014) – nie ma jakichkolwiek podstaw do negatywnej oceny działalności Józefa Cyrankiewicza, zarówno w ZWZ (1939-1941), jak i w konspiracji więźniarskiej w KL Auschwitz i KL Mauthausen (1942-1945). Wręcz przeciwnie, ze źródeł tych wyłania się bardzo chwalebny obraz działalności Józefa Cyrankiewicza tak w ZWZ/AK przed aresztowaniem (m.in. zorganizowanie odbicia z rąk gestapo Jana Karskiego), jak i w konspiracji więźniarskiej (m.in. dążenie do zjednoczenia lewicowej Grupy Bojowej Oświęcim z więźniarską organizacją AK i utworzenie w połowie 1944 roku wspólnej Rady Wojskowej Oświęcim).
Gdyby Cyrankiewicz rzeczywiście był konfidentem obozowego gestapo, a Pilecki o tym wiedział, to niewątpliwie by o tym wspomniał w swoim słynnym „Raporcie Witolda”. Jednakże w żadnej z wersji tego raportu Pilecki nic negatywnego o Cyrankiewiczu nie napisał. Pełne zaufanie do Cyrankiewicza miał również komendant Okręgu Śląskiego AK, mjr dypl. Zygmunt Walter-Janke, powierzając mu w październiku 1944 roku dowództwo organizacji Armii Krajowej w obozie.
Wątpliwe jest także stawianie Cyrankiewiczowi zarzutów odnośnie tego, że nie doprowadził do ułaskawienia Pileckiego w 1948 roku. Nawet jeżeli wiedział on, że Pilecki jest znanym mu z obozu Serafińskim, to niewiele mógł w jego sprawie zrobić. Jako premier nie miał bowiem bezpośredniego wpływu na działalność aparatu represji, który po linii partyjnej podlegał nadzorowi Jakuba Bermana. Ponadto ułaskawienie Pileckiego leżało w gestii nie premiera, ale prezydenta, którym był Bolesław Bierut. Należy powątpiewać by Cyrankiewicz mógł skutecznie o takie ułaskawienie zabiegać zważywszy na to, że jego pozycja jako byłego działacza PPS nie była w rzeczywistej hierarchii powojennej władzy wysoka. Pisał o tym m.in. Stanisław Mikołajczyk w swojej książce „Polska zgwałcona”.
Wedle opinii Mikołajczyka – „Na czele tajnego rządu stoi w Polsce w 1948 roku człowiek, którego widziało niewielu Polaków – rosyjski generał Malinow. Nazwisko jego nie ukazało się nigdy w gazecie polskiej. Nie widziano go w Polsce nigdy publicznie. Władzą przewyższa wszystkich członków rządu – zarówno publicznych, jak i tajnych – włączając w to rosyjskiego ambasadora Lebiediewa i jego zwierzchnika w ambasadzie, członka NKWD Jakowlewa, który nosi tytuł pierwszego sekretarza. Obok Malinowa do tego rządu według rangi, w wymienionym porządku: Jakub Berman, Roman Zambrowski, Hilary Minc, Władysław Gomułka, Bolesław Bierut i Józef Cyrankiewicz. Oficjalne stanowisko Bermana to wiceminister w gabinecie premiera. Ma on jednak nadzór nad premierem Cyrankiewiczem, Ministrem Spraw Zagranicznych oraz nad wszystkimi partiami politycznymi” (Stanisław Mikołajczyk, „Polska zgwałcona”, Chicago 1981, s. 269).
Szkoda, że realizatorzy filmu ograniczyli się do stwierdzenia, że Pileckiego na karę śmierci skazali „bolszewicy”, nie podając bliższych informacji na ich temat. Tymi „bolszewikami” byli: prokurator, mjr Czesław Łapiński – podczas okupacji niemieckiej oficer AK; przewodniczący składu sędziowskiego, ppłk Jan Hryckowian – podczas okupacji niemieckiej również oficer AK; oraz sędzia, kpt Józef Badecki – były pracownik wymiaru sprawiedliwości II RP. Za jedynego autentycznego bolszewika w składzie orzekającym można ewentualnie uznać ławnika, kpt. Stefana Nowackiego (funkcjonariusza Informacji Wojskowej). Jednakże głównym sprawcą spowodowania wydania wyroku śmierci był dyrektor Departamentu Śledczego MBP, płk Józef Różański (Goldberg).
Mankamentem filmu są też rozbudowane wspomnienia Andrzeja Pileckiego – syna rotmistrza – dotyczące różnych wątków osobistych i rodzinnych, niejednokrotnie drugorzędnych szczegółów, które można było spokojnie pominąć na rzecz np. wyeksponowania działalności Pileckiego w konspiracji więźniarskiej w KL Auschwitz i samej konspiracji.
Ogólnie rzecz biorąc film Mirosława Krzyszkowskiego o Witoldzie Pileckim jest obrazem przeciętnym. Należy docenić sam fakt jego pojawienia się na tle takich filmów wypaczających najnowszą historię Polski jak „Pokłosie” czy „Ida”. Sam film Krzyszkowskiego od różnych mankamentów nie jest jednak wolny. Witold Pilecki zasługuje na coś bardziej rzetelnego i profesjonalnego.
Bohdan Piętka