Pius XII: Orędzie do świata we Wigilię Bożego Narodzenia 1946 r. do kierowników państw i do narodów świata

GŁOS SUMIENIA

Czy było kiedyś w historii rodzaju ludzkiego, w historii Kościoła, Boże Narodzenie i zakończenie roku, w którymby silniej niż obecnie płonęło w sercach i objawiało się pragnienie, aby zobaczyć jak zanika sprzeczność pomiędzy betlejemskim orędziem pokoju a wewnętrznymi i zewnętrznymi wstrząsami w świecie, tak często oddalającym się od prostej ścieżki prawdy i sprawiedliwości?

Ludzkość, dopiero co wyszedłszy z okropności tej okrutnej wojny, której skutki dotychczas jeszcze napełniają ją przerażeniem, z osłupieniem wpatruje się w przepaść, otwartą między wczorajszą nadzieją a jej dzisiejszym urzeczywistnieniem: przepaść, którą nawet najzawziętsze wysiłki z trudnością mogą przebyć, ponieważ człowiek, zdolny do zniweczenia dzieła Bożego, nie zawsze sam z siebie zdolny jest do jego odbudowania.

Mijają już niemal dwa lata, odkąd zamilkł huk dział. Wydarzenia wojenne na polach walki doprowadziły do niezaprzeczonego zwycięstwa jednej ze stron wojujących, a drugą stronę do klęski, jakiej historia nie zna w przeszłości.

Rzadko kiedy w dziejach świata miecz przeprowadził tak wyraźną linię podziału pomiędzy zwycięzcami a zwyciężonymi.

Radosne i nadmierne upojenie zwycięstwem minęło. Nieuniknione trudności ujawniły się w całej swej jaskrawości.

Bo jakżeż inaczej? – Wszak ponad wszystkie zamiary i urządzenia ludzkie trwa słowo Zbawiciela: „Z owoców ich poznacie je” (Mat. 7,20). Jedno przecież nie ulega żadnej wątpliwości: owoce zwycięstwa i jego oddźwięki były dotychczas nie tylko niewymownie gorzkie dla zwyciężonych, ale dały się odczuć jako źródło wszelkiego rodzaju obaw i niebezpiecznych rozterek także pomiędzy samymi zwycięzcami.

Odbłyski tych rozdwojeń doszły w przeszłości, powoli wzrastając, do tego stopnia, że żaden prawdziwy miłośnik ludzkości – a tym mniej Kościół Chrystusowy, zawsze dbały, aby odpowiedzieć swojemu posłannictwu – nie mógł zamknąć oczu na to widowisko.

Kościół, który przez Boskiego Zbawiciela został posłany do wszystkich narodów, aby je doprowadzić do wiecznego zbawienia, nie ma zamiaru mieszać się do sporów o rzeczy czysto ziemskie i stawać w nich po tej czy po tamtej stronie.

On jest matką. Nie żądajcie od matki, aby popierała albo zwalczała stronę tego lub owego ze swoich dzieci. Wszystkie one powinny w równej mierze znajdować i czuć w nim tę opatrzną i szlachetną miłość, tę głęboką i niezmienną czułość, która dodaje wiernym jego synom siły do postępowania pewniejszym krokiem po królewskiej drodze prawdy i światłości, tym zaś, co zeszli na manowce, i zbłąkanym, wlewa chęć powrotu pod jego macierzyńskie kierownictwo.

Nigdy może Kościół Chrystusowy, nigdy jego słudzy i jego wierni, z jakiejkolwiek byliby grupy i na jakimkolwiek szczeblu społecznym postawieni, nie mieli tak wielkiej potrzeby owej miłości oświeconej, gotowej do ofiar, nie znającej żadnej ziemskiej granicy a wolnej od wszelkiego uprzedzenia, ile w uciskach chwili obecnej, wobec których błędną przejścia bolesnej przeszłości.

A zatem tylko duch miłości, poczucie Naszego świętego, apostolskiego obowiązku, każą Nam dzisiaj, w tę wigilię Bożego Narodzenia, otworzyć usta; one jedynie skłaniają Nas do tego, aby się zwrócić do całego świata i powierzyć falom eteru wyraz Naszych trosk i Naszych obaw, Nasze modły i najgorętsze Nasze nadzieje, aby je niosły aż do krańców ziemi – w przekonaniu, że wiele szlachetnych i szerokich serc, także spoza społeczności katolickiej, odpowie echem na Nasze wołanie i użyczy Nam swojej skutecznej współpracy.

Nie mamy zamiaru ganić, ale zachęcić. Nie chcemy obwiniać, lecz spieszyć z pomocą. „Zamiary pokoju a nie utrapienia” (Jer. 29,11) poruszają Nasze serce, i chcielibyśmy je obudzić w głębi duszy tych, co Nas słuchają. Wiemy dobrze, że Nasze słowa i Nasze zamiary mogą być fałszywie wytłumaczone albo i przekręcone dla celów propagandy politycznej.

Atoli możliwość takich błędnych czy złośliwych tłumaczeń nie może zamknąć Nam ust. Uważalibyśmy się za niegodnych Naszego urzędu i tego Krzyża, który Pan włożył na Nasze słabe barki, i wydawałoby Nam się, że zdradzamy dusze, które oczekują od Nas światła prawdy i bezpiecznego kierownictwa, gdybyśmy, dla uniknięcia opacznych tłumaczeń, wahali się w tak krytycznej chwili czynić wszystko, co tylko leży w Naszej mocy, aby obudzić uśpione sumienia i przypomnieć im obowiązki świętej żołnierki Chrystusowej.

Żadne prawo veta, z którejbykolwiek ono pochodziło strony, nie może mieć znaczenia, kiedy chodzi o nakaz Chrystusa „Idźcie i nauczajcie”. Z nieznużonym posłuszeństwem dla Boskiego Założyciela Kościoła zabiegamy i nadal zabiegać będziemy aż do ostatnich granic Naszych sił, aby wypełnić Nasze posłannictwo obrońcy prawdy, opiekuna prawa, bojownika o wieczne zasady ludzkości i miłości. W wykonywaniu tego Naszego obowiązku natrafimy może na sprzeciwy i brak zrozumienia. Dodaje Nam jednak otuchy myśl o losie, jaki spotkał samego Zbawiciela i tych, co poszli w jego ślady; i przychodzą Nam na pamięć pokorne ale pełne otuchy słowa Pawła Apostoła: „Ale dla mnie najmniejsza to rzecz, żebym był sądzony przez … ludzi; … który mię sądzi, Pan jest” (1 Kor. 4,3. 4).

I. DŁUGA I ŻMUDNA DROGA

W tym stanie zniszczenia i zamieszania, w jakim to potworne starcie wojenne zostawiło świat, słusznie można się było obawiać, że droga od zakończenia wojny do zawarcia pokoju będzie długa i mozolna. Lecz przedłużanie się tego, na co obecnie patrzymy, nie mogąc nawet, mimo pewnych znacznych już osiągniętych postępów, przewidzieć kiedy i jak ono dobiegnie końca, owo przeciąganie się w nieskończoność anormalnego położenia niestałości i niepewności, jest jasnym przejawem choroby, stanowiącej smutną charakterystykę naszej epoki.

Ludzkość, która była świadkiem przedziwnej ruchliwości na wszystkich polach potęgi wojennej, straszliwej w swej dokładności jak w rozmiarach przygotowań i organizacji, o błyskawicznej szybkości w improwizowaniu i ciągłym dostosowywaniu się do okoliczności i do potrzeb chwili, widzi teraz z jak wielką powolnością postępuje wypracowywanie i tworzenie pokoju, wśród nieusuniętych dotąd sprzeczności w określaniu celów i metod. Kiedy po raz pierwszy ogłoszono Kartę Atlantycką, wszystkie narody nadsłuchiwały; wreszcie można było odetchnąć.

I cóż teraz pozostało z owego orędzia i jego postanowień?

Nawet w niektórych z tych państw, które – czy to z własnego wyboru, czy pod przewodnictwem innych większych mocarstw – lubią występować wobec dzisiejszej ludzkości jako przodownicy nowego i prawdziwego postępu, owe „cztery wolności”, przedtem przez wielu witane z zachwytem, nie wydają się prawie niczym więcej, jak cieniem lub jakąś namiastką tego, czym były w myśli i zamiarach najuczciwszych spośród swoich autorów.

Z milą chęcią uznajemy nieustanne wysiłki znakomitych mężów stanu, którzy mniej więcej od roku, w nieprzerwanym nieomal szeregu mozolnych konferencji dokładali starań, aby osiągnąć to, czego uczciwi ludzie na całym świecie pragnęli i za czym gorąco wzdychali.

Niestety, różnica zdań, nieufność i wzajemna podejrzliwość, wątpliwa wartość faktyczna i prawna licznych postanowień już powziętych albo które dopiero mają zapaść, sprawiły, że trwałość i żywotność układów i postanowień, opartych li tylko na sile albo na uroku potęgi politycznej, są niepewne i kruche, i że pozostawiają one na dnie wielu serc zawód i niezadowolenie.

Zamiast wejść na drogę rzeczywistego uspokojenia, narody na olbrzymich obszarach kuli ziemskiej, na rozległych polach przede wszystkim Europy, są w stanie ustawicznego wrzenia, z którego w mniej lub więcej bliskim czasie mogą wybuchnąć płomienie nowych starć.

II. POTRÓJNE WEZWANIE DO RZĄDCÓW LUDÓW

Każdy kto na to wszystko patrzy i nad tym się zastanawia, odczuwa do głębi powagę chwili obecnej i czuje potrzebę zaproszenia rządców narodów, w których rękach leżą losy świata, i od których postanowień zależy wynik i rozwój albo też utrata pokoju, do rozważenia trzech rzeczy a mianowicie:

1) Pierwszym warunkiem, aby odpowiedzieć oczekiwaniu narodów, umniejszyć i stopniowo rozproszyć niepokoje, których one doznają wewnątrz, oraz usunąć niebezpieczne napięcia międzynarodowe, jest, aby wszystkie wasze energie i wszystkie wasze dobre chęci zmierzały do położenia kresu temu obecnemu nieznośnemu stanowi niepewności i do przyspieszenia jak tylko możliwe – wbrew trudnościom, z którymi każdy umysł jasny liczyć się musi – nadejścia ostatecznego pokoju pomiędzy wszystkimi państwami.

Natura ludzka, wystawiona w czasie długich lat wojny i po wojnie na niezliczone i niewypowiedziane cierpienia, dała dowody niesłychanej odporności. Ale odporność ta jest ograniczona; u milionów istot ludzkich doszła już ona do ostatecznych granic; sprężyna jest już zanadto naciągnięta; byle co wystarczy, aby ją złamać, a pęknięcie jej może mieć następstwa, którym niepodobna zaradzić.

Ludzkość pragnie na nowo odzyskać nadzieję.

W szybkim i całkowitym zawarciu pokoju są rzeczywiście i żywo zainteresowani ci wszyscy, którzy wiedzą, że tylko rychły powrót do normalnych stosunków gospodarczych, prawnych i duchowych pomiędzy narodami może zachować świat od nieobliczalnych wstrząsów i nieporządków, jakie mogłyby wyjść na korzyść jedynie ciemnym siłom zła.

Dlatego sprawcie, aby rok obecny, dobiegający właśnie końca, był ostatnim rokiem próżnego i daremnego oczekiwania; sprawcie, aby nowy rok oglądał osiągnięcie pokoju.

2) Rok osiągnięcia pokoju! Ta myśl prowadzi do drugiego wezwania, jakie każda prawa dusza kieruje do rządców narodów:

Wy słusznie pragniecie – jakżeż zresztą mogłoby być inaczej – widzieć wasze imiona zapisane przez historię złotymi głoskami w dyptykach dobroczyńców ludzkości; wzdrygacie się na samą myśl, że pewnego dnia, nawet bez dobrowolnej winy z waszej strony, mogłyby one być postawione pod pręgierzem razem ze sprawcami jej nieszczęścia.

Wytężcież więc wszystkie siły swej woli i swej mocy, aby na waszym dziele pokoju wycisnąć pieczęć prawdziwej sprawiedliwości, dalekowzrocznej mądrości, szczerej chęci służenia wspólnym interesom całej ludzkiej rodziny.

Głębokie poniżenie, w jakie ta straszliwa wojna wtrąciła ludzkość, gwałtownie dopomina się podźwignięcia jej i wyleczenia przez pokój moralnie wysoki i bezsporny, który by mógł nauczyć przyszłe pokolenia jak usunąć wszelkiego ducha brutalnej przemocy i jak przywrócić pojęciu prawa pierwszeństwo, które mu niegodziwie odebrano.

My sprawiedliwie oceniamy trudną, lecz szlachetną pracę owych mężów stanu, co nie dając do siebie dostępu zdradliwym głosom zemsty i nienawiści, dołożyli i jeszcze bez wytchnienia dokładają starań, celem osiągnięcia tego wysokiego ideału. Atoli, mimo ich szlachetnych wysiłków, któż może twierdzić, że z tegorocznych rozpraw i rokowań wyłonił się jakiś jasny, logiczny w swoich wielkich zarysach uporządkowany plan, zdolny wszystkie narody utwierdzić w ufności w spokojną i sprawiedliwą przyszłość?

Nie ulega wątpliwości, że taka nieszczęsna wojna, rozpętana przez niesprawiedliwą napaść, i przedłużana poza dozwolone granice, kiedy mianowicie było już widać, że jest bezpowrotnie przegrana, nie może zakończyć się po prostu jakimś pokojem, pozbawionym gwarancji, które by zapobiegały powtórzeniu się podobnych gwałtów.

Atoli wszystkie zarządzenia odwetowe i zapobiegawcze muszą zachować właściwy sobie charakter środków, i być podporządkowane ostatecznemu celowi, jakim jest prawdziwy pokój, polegający na stopniowym zespoleniu, z zachowaniem wszystkich gwarancji, zwyciężonych i zwycięzców w dziele odbudowy, na pożytek całej rodziny narodów nie mniej jak i każdego z jej członków.

Każdy bezstronny świadek chętnie przyzna, że te nie podlegające dyskusji zasady poczyniły w roku ubiegłym rzeczywiste postępy we wielu umysłach, także na skutek przykrych następstw dla żywotnych interesów samych że państw zwycięskich.

Można też być zadowolonym, kiedy się zauważa, jak poważne i kompetentne głosy co raz częściej podnoszą się przeciw nieograniczonemu wyzyskiwaniu obecnego stanu ze strony któregoś ze zwycięskich państw i przeciw zbytniemu obniżeniu stopy życiowej i hamowaniu odbudowy gospodarczej u zwyciężonych.

Bezpośrednia styczność z tą niewymowną nędzą powojenną w niektórych stronach, wznieciła w wielu sercach świadomość wspólnej odpowiedzialności za skuteczne złagodzenie i ostateczne usunięcie tak wielkiego zła; uczucie to jest nie mniej zaszczytne dla jednych, jak zachęcające dla drugich.

W ostatnich czasach pojawił się nowy czynnik, pobudzający do pragnienia pokoju i do chęci skuteczniejszego popierania go. Siła niszczycielska nowych narzędzi wojennych, którą nowożytna technika wzmocniła i jeszcze co raz bardziej wzmacnia tak, że stają one przed oczyma przerażonej ludzkości jakby jakieś widma piekielne, postawiła zagadnienia rozbrojenia w samym środki międzynarodowych dyskusji, i to pod całkiem nowym punktem widzenia i z nieznaną nigdy przedtem usilnością, ożywiając w ten sposób nadzieję, że nareszcie będzie mogło być wprowadzone w życie to, czego czasy minione daremnie wyglądały.

Mimo tych całkowicie uzasadnionych powodów do nadziei, z których nikt bardziej od Kościoła cieszyć się nie może, trzeba, zdaje się, przy dzisiejszym stanie rzeczy z wielkim prawdopodobieństwem przewidywać, że przyszłe traktaty pokojowe będą tylko jakimś opus imperfectum, dziełem niewykończonym, który niejeden z samych jego sprawców uzna raczej za wypadkowe ustępstw pomiędzy dążeniami czy roszczeniami przeróżnych sił politycznych, aniżeli za wyraz swoich osobistych przekonań, opartych na prawdziwych i słusznych pojęciach prawa i sprawiedliwości, ludzkości i mądrości.

3) To rozważanie prowadzi z natury rzeczy do trzeciej prośby, skierowanej do rządców narodów:

Jeżeli dziełu nowego porządku i zabezpieczenia pokoju, nad którym pracujecie, chcecie nadać wewnętrzną stałość i trwałość, jeżeli chcecie przeszkodzić, by on prędzej czy później nie załamał się z powodu twardych warunków, z powodu praktycznych trudności wprowadzenia go w życie, z powodu wrodzonych mu błędów i braków, z powodu jego, dziś może nieuniknionych opuszczeń i niedociągnięć, z powodu jego dalszych następstw rzeczowych czy psychologicznych, które w chwili obecnej nie dadzą się przewidzieć, starajcie się nie przesądzać możliwości wprowadzenia doń poprawek, według jasno określonej procedury, skoro tylko większość narodów, głos rozumu i poczucie słuszności wykażą, że te zmiany są odpowiednie i pożądane, a może nawet konieczne.

Maszyna, gdy chodzi o jej ściśle matematyczną dokładność, może wydawać się w planie doskonałą i bez zarzutu, lecz później przy jej pierwszym próbowaniu może się okazać bardzo wadliwą, kiedy mianowicie wystawiona będzie na szereg przypadków, technicznie nieprzewidzianych. O ileż bardziej w porządku moralnym, społecznym, politycznym, jakiś projekt, owoc pracowitych rozpraw, może się na papierze wydawać znakomitym, później jednak nie wytrzyma próby czasu i doświadczenia tam, gdzie czynniki psychologiczne wysuwają się na pierwszy plan. Oczywiście wszystkiego przewidzieć nie można.

Rozumną jednak jest rzeczą zostawić drzwi otwarte dla przyszłych poprawek i ewentualnych przystosowań.

Tak postępując okażecie, że jesteście wierni słowom wypowiedzianym w pamiętnych okolicznościach przez upoważnione czynniki opinii publicznej; będziecie pewni, że nie przyniesiecie uszczerbku swojemu własnemu, dobrze zrozumianemu, interesowi, a dacie całej rodzinie ludzkiej świetlany przykład, wykazując iż niema innej, bezpiecznej, drogi do upragnionego pokoju poza tą, która wywodzi się od wychowania ludzkości w duchu braterskiej wspólnoty.

III. ŚWIATŁO BETLEJEMSKIE

Nawet kiedy się wie że się idzie drogą pewną, jest przecież rzeczą tak piękną kroczyć w świetle! Światło! Patrzcie na nie wy wszyscy, których jednoczy ta sama wiara w Zbawcę świata! Aby ukazać nam ścieżkę, zstępuje ono z gwiazdy, która błyszczy nad Betlejem.

Jeśli się chce powrócić do wzniosłych zasad sprawiedliwości, które prowadzą do pokoju, trzeba przejść przez Betlejem, trzeba odwołać się do przykładu i do nauki Tego, który od kolebki do Krzyża nie znał wyższego posłannictwa, jak to, by wypełnić wolę Ojca niebieskiego, wydobyć Świat z nocy błędu i z błota przewiny, w której podówczas leżał nędzny, obudzić w nim poczucie poddaństwa majestatowi prawa Bożego, jako normie prawej myśli, jako bodźcowi dla silnej woli, jako prawidłu zdrowego i sumiennego działania.

„Wielkiego powrotu” do zasad orędzia betlejemskiego nigdy światu nie było bardziej potrzeba niż dzisiaj.

A jednak rzadko kiedy tak boleśnie wśród ludzi występowało przeciwieństwo pomiędzy przykazaniami owego boskiego orędzia, a rzeczywistością, jaką widzimy.

Umiłowani synowie i córki! przerażeni tym przeciwieństwem, jesteście może bliscy utraty odwagi? Czy chcielibyście powiększyć szeregi tych, co stropieni niepewnością czasów, sami się chwieją i w ten sposób, mniej lub więcej świadomie, pracują na rzecz przeciwników Chrystusa? Chcielibyście dać dowód małoduszności wobec wzbierającego przypływu pychy i gwałtu, wymierzonego przeciw chrześcijaństwu?

Żaden chrześcijanin nie ma prawa okazywać zmęczenia w walce przeciwko fali wrogiej religii w dobie obecnej. Mniejsza o to, jakie by nie były formy, metody, broń, słowa słodkie, czy pogróżki, przebranie, jakim się okrywa nieprzyjaciel! Nikt nie może się usprawiedliwić, jeżeli stoi wobec niego z założonymi rękoma, z pochylonym czołem, drżącymi kolanami.

Jest to zawsze ta sama taktyka wobec Kościoła: „Uderz pasterza, a rozprószą się owce” (Zach. 13,7). Zawsze ta sama taktyka, nie zdolna ulec odmianie, zawsze nie mniej próżna, jak niechwalebna; powtarza się ona w bardzo różnych miejscach, i próbuje dosięgać nawet stóp Stolicy Piotra. Kościół nie lęka się, choć jego serce krwawi, nie z powodu siebie (bo posiada on obietnice Boże), ale z powodu zatraty tylu dusz; jego historia przypomina mu, ile to razy najgwałtowniejsze napaści załamały się, spienione, o tę skałę silną i spokojną, na której on spoczywa, pewien nieśmiertelności. Dziś jak wczoraj, jutro jak dzisiaj, wszelkie wysiłki, by go zwyciężyć i rozłożyć, muszą załamać się i rozbić wobec tej siły żywotnej, tego vinculum caritatis, związku miłości, który jednoczy pasterza i trzodę.

Jeśli w ciężkim, lecz nieustępliwym wypełnianiu Naszego obowiązku jest coś, co Nas rozwesela i dodaje Nam otuchy, to, po Naszej ufności położonej w Tym, który wybiera słabych, aby zawstydzić zuchwałość mocnych, jest mocno uzasadnione przeświadczenie, że możemy liczyć na modlitwę, na wierność, na czujność tej „acies ordinata” (Cant. 6,3), szyku bojowego, którego gotowość i doświadczenie wychodziło zwycięsko z najcięższych prób.

Świeżo mieliśmy szczęście wynieść do czci na ołtarzach bohaterską grupę męczenników, którzy, pieczętując krwią wyznanie swej wiary, rozjaśnili zaranie naszego wieku.

Odtąd, dalsze szeregi kapłanów i wiernych, żołnierzy Chrystusa dotychczas jeszcze nieznanych, oddawały Mu i wciąż oddają to samo świadectwo. Nadejdzie dzień, w co nie wątpimy, który pozwoli wyjść im z cienia i wstąpić do chwały, kiedy historia naszych czasów zobaczy wreszcie, jak spadnie ciężka zasłona, która tę chwałę zakrywa i zaciemnia.

Niech przykład ich męstwa i ich wierności, gardzącej śmiercią, zapali serca Naszych umiłowanych synów i córek, i wleje w nie te same uczucia odwagi i ufności, które zapewnią sztandarowi Chrystusa pokojowe zwycięstwo dla większego dobra całej ludzkości!

IV. KLĘSKA GŁODU

Nie możemy zakończyć tego Naszego Orędzia Wigilijnego bez wzmianki o bólach i potrzebach, wypływających z ciężkich warunków żywnościowych i zdrowotnych narodów, doświadczonych wojną.

Już dnia 5 marca bieżącego roku podnieśliśmy krzyk wezwania do rządzących i do ludów tych Krajów, które swoimi zapasami mogły pospieszyć z pomocą narodom wygłodzonym. I naprawdę wiele uczyniono. Wobec tragicznych nieszczęść, które ugodziły przede wszystkim w słabych, starców i dzieci, świat cywilizowany nie pozostał nieczuły ani gnuśny, i pochwała należy się zmysłowi ludzkiemu i chrześcijańskiemu tych ludzi i tych narodów, które postarały się o stworzenie różnorodnych dzieł pomocy. Wstępując z powrotem na szlaki zroszone krwią armii, udzielili oni wszelkiego rodzaju wsparcia ofiarom wojny; ocalili honor ludzkości, tak ohydnie zdeptany przez gwałt i nienawiść.

Dałby Bóg, żeby te skarby energii i środków, z taką miłością wydane na pomoc i wydobycie tych najbiedniejszych z ostatniej ruiny, wystarczyły dla zaspokojenia potrzeb! Niestety, tak nie jest; dlatego czujemy się zmuszeni do ponowienia wezwania z ubiegłej wiosny. Nad rozległymi obszarami Europy i Dalekiego Wschodu ciążą widma przerażającej drożyzny i ponurego głodu. Chleba – w dosłownym tego słowa znaczeniu – nie mają całe narody, które wskutek tego nieszczęśliwie omdlewając, wyczerpane i osłabione, stają się pastwą chorób i nędzy, wystawione na niebezpieczne, głuche podszepty żalów zawiedzionych i głębokich przewrotów społecznych.

Takie jest to straszliwe niebezpieczeństwo, które przesłania brzask Nowego Roku, niebezpieczeństwo tym groźniejsze, że z niektórych objawów, które wskazują na niepewność i zmęczenie, możnaby wnioskować, iż ów wspaniałomyślny wysiłek solidarności ludzkiej już zdaje się słabnąć, pierwej jeszcze nim się zapobiegło złu, któremu on miał zaradzić.

Ludzką istotnie jest cechą, iż ci, którzy się mają dobrze, skłonni są do usuwania się na bok, niepomni na nieszczęście drugich. Zamknąwszy oczy i serce na niepowodzenie nieznanego sobie i dalekiego bliźniego, uważają, że mogą usprawiedliwić wobec własnego sumienia odosobnienie się i obojętność wobec niedostatku innych; osobiste potrzeby pochłaniają dochody, które przemyślne miłosierdzie zaoszczędziło; i środkom zapomogi odbiera się to działanie pokrzepienia, które było celem braterskiego współczucia.

Dlatego powtarzamy raz jeszcze wszystkim, którzy mogą podać pomocną dłoń: Niechaj nie stygnie wasza gorliwość; wasza pomoc niech będzie zawsze jeszcze bardziej gotowa i szlachetna! Niechaj zamilknie wszelkie wstrętne samolubstwo, wszelkie nikczemne wahanie, wszelkie zgorzknienie, wszelka obojętność, wszelka zawziętość. Niech oko wasze patrzy tylko na nędzę, a przede wszystkim na smutek milionów dzieci i młodzieży, wśród których głód czyni spustoszenie! W ten sposób dacie i równocześnie otrzymacie niewymowny dar Bożego Narodzenia: Pokój na ziemi ludziom dobrej woli!

Bo rzeczywiście niema nic odpowiedniejszego, by stworzyć nieodzowne przesłanki duchowe pokoju, jak pomoc hojnie udzielona, przez jedno państwo drugiemu państwu, przez jedne ludy drugim, ponad wszelkie granice narodowości; tak żeby, po uspokojeniu się wszędzie uczuć współzawodnictwa i odwetu, po poskromieniu żądzy panowania, po oddaleniu myśli o uprzywilejowanym odosabnianiu się, ludy nauczyły się ze swych własnych nieszczęść poznawać się, znosić, dopomagać sobie, i żeby na gruzach cywilizacji, która zapomniała o przykazaniach ewangelicznych, odbudowano miasto chrześcijańskie, gdzie najwyższym prawem jest miłość.

W tej myśli życzymy wszystkim, którzy Nas słuchają, w tę Wigilię Bożego Narodzenia, „pokoju Boga, który przewyższa wszelkie rozumienie” (Filip. 4, 7), i równocześnie udzielamy z głębi serca wszystkim Naszym umiłowanym synom i córkom, na całym świecie, jako zadatku szczególnie wybranych łask Słowa Boga Wcielonego, Naszego ojcowskiego Błogosławieństwa Apostolskiego.

Źródło: PIUS XII, Orędzie Radiowe do kierowników państw i do narodów świata, wyd. F. Mildner and sons (Publishers), Londyn 1947.

za: https://opoka.org.pl

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *