Ania szukała łatwego zarobku. Droga była prosta: portale randkowe, sponsoring, perspektywa bycia „hostessą” w niemieckim klubie. Skończyło się na pracy w burdelu. Udało jej się opuścić dom publiczny, jednak „opiekunowie” o niej nie zapomnieli. Jest nękana przez gangstera, który trzyma ten „biznes” w kilku miastach. Na komendzie policji została odprawiona z kwitkiem z powodu „braku dowodów”. Postanowiliśmy wziąć sprawę w swoje ręce – pisze Aleksander Majewski.
Anna jest młodą dziewczyną, która nie sprawia wrażenia epatującej seksapilem seksbomby. Cicha, spokojna, sprawia wrażenie „dobrze ułożonej”. Postronne osoby nigdy nie pomyślałyby, jak dramatyczny scenariusz napisał jej los, któremu niestety pomogła. Czuła się samotna, chciała zasmakować „lepszego życia”, więc najprostszą drogą do nawiązania znajomości były portale randkowe. Wirtualne znajomości, wymiana fotek, pogaduchy na czacie. Tak poznała nieznajomego faceta, który zaproponował jej dobrze płatną pracę hostessy w niemieckiej dyskotece. 10 tys. zł. piechotą nie chodzi, więc Ania zdecydowała się przyjąć ofertę. Gdy zacząłem dociekać, czy nie wyczuwała żadnego zagrożenia, szczerze przyznaje, że liczyła się z ryzykiem. Nie sądziła jednak, że skończy jako zwykła prostytutka.
Burdel
Po wielu godzinach rozmów na czacie, postanowiła spotkać się z tajemniczym nieznajomym, który proponował jej atrakcyjną pracę. – Powiedział mi, że zabiera mnie do siebie do Poznania, bo jutro mam wylot do Frankfurtu. Tak to się potoczyło – wspomina Ania. Z Frankfurtu, „przedstawiciele klubu” zabrali ją do miejscowości pod niemiecko-francuską granicą. Nie pamięta jej nazwy, zapamiętała za to szyld domu publicznego w którym miała pracować. „Lokal” posiada nawet swoją stronę internetową.
Na miejscu pozbyła się złudzeń, co do swojej pracy. Opiekunowie nie stosowali jednak przemocy, a nawet wyznaczyli nowicjuszkom kobietę do pomocy, która miała ich wprowadzić w tajniki najstarszego zawodu świata. W klubie przebywało 10 kobiet. Oprócz Ani, jedna Rosjanka, dwie Francuzki i kilka Rumunek. – Niektóre z dziewczyn dzwoniły do swoich domów i zwyczajnie opowiadały, co u nich, ilu miały klientów, ile zarobiły – wspomina b. prostytutka. – Część z nich miała dzieci i traktowały to jako swój zawód. Np. Rosjanka mówiła mi, że ma dwóch synów, którzy doskonale wiedzą jak zarabia. Jedna z nich, mieszkała w Niemczech i przychodziła do klubu, jak do zwykłej pracy, nie nocowała z nami – tłumaczy dziewczyna. Ponadto, tylko dwie „stałe” prostytutki wychodziły do miasta, aby „zbierać zamówienia”. Anna pozostawała na miejscu.
Przez pierwsze dwa dni nie miała klientów. – Chociaż byłam zszokowana, że dyskoteka to pospolity burdel, nie myślałam o ucieczce, bo czułam, że nie jestem im do niczego potrzebna – wspomina dziewczyna.
W końcu nadeszła jej pora. W przeciwieństwie do pozostałych kobiet, miała stosunkowo niewielu klientów, ale to wystarczyło, aby poczuła obrzydzenie do samej siebie. – Nadal to odczuwam – przyznaje ze łzami w oczach Ania. Teraz szuka ucieczki w modlitwie, ale piętno pobytu w domu publicznym, nie pozwala jej na rozwój duchowości.
W ciągu swojego krótkiego pobytu w agencji towarzyskiej, miała około dziesięciu klientów. Wyczuwali, że jest „świeża” w interesie. Niektórzy rezygnowali ze stosunku. W efekcie nigdy nie zobaczyła obiecanych 10 tys. zł, mogła zapomnieć o byciu „hostessą” w ekskluzywnym klubie, zarobiła niewiele. Jeden z członków kierownictwa postanowił jej odpuścić. – Oddał mi dowód i pomógł kupić bilet, żebym spadała. Nawet trochę mi dołożył – wspomina dziewczyna. Drogą powrotną już znała, wróciła na same święta. Rodzina nie przeczuwała przez co przeszła Ania. – Nie dzwonię codziennie do domu, więc nietrudno było mi ukryć, co działo się przez ten tydzień. Powiedziałam, że rozładował mi się telefon i miałam masę zajęć w szkole – tłumaczy dziewczyna. Jednak niebezpieczeństwo nie ustało…
Szantaż
Niebawem otrzymała zaskakujący telefon od mężczyzny, który powiedział, że wie, gdzie pracowała. Okazało się, iż zrobił dziewczynie zdjęcia podczas wizyty klienta. – Zaczął mnie szantażować, że jeśli nie będę pracować dla niego „na trasie”, wyśle zdjęcia znajomym i rodzinie. Nie mogłam też zerwać z nim kontaktu, bo wiedziałam, że wtedy automatycznie wyśle fotki moim rodzicom – wyjaśnia Ania.
Marek H. (nazwisko do wiadomości autora – przyp. red.), bo tak zazwyczaj podpisywał się mężczyzna, zaczął wysyłać również wiadomości na skrzynce e-mail i Facebooku. Po ich lekturze, można odnieść wrażenie, że Ania starała się załagodzić sytuację, siląc się na uprzejmość wobec bandziora. Gdy zapytałem ją o to, odpowiedziała bez namysłu: „Po prostu boję się”. Dziewczyna cały czas ma stany lękowe, ciągle towarzyszy jej uczucie, że ktoś ją obserwuje, zwłaszcza, gdy wraca wieczorem do swojego mieszkania.
Nie skończyło się tylko na pogróżkach odnośnie fotografii. Bandzior zagroził, że mogą „zająć się” również jej 17-letnią siostrą. Gangster twierdził, iż już skontaktował się z dziewczyną. Siostra jednak niczego nie powiedziała Ani, która nadal boi się, że rodzina dowie się prawdy o ponurym epizodzie.
„Policjant mnie wyśmiał”
Tego było już za wiele. Postanowiła zgłosić sprawę na komendzie. – Policjant mnie wyśmiał i powiedział coś w stylu, że „nie będą pomagać byłym dziwkom” – mówi Anna. Funkcjonariusz, który miał akurat dyżur, stwierdził, że nie mają wystarczających dowodów, aby zająć się sprawą. Jedyne, na co się zdobył, to wyrażenie zdziwienia, że „taka młoda i już pracowała w agencji”.
Sprawę trzeba było wziąć w swoje ręce, tym bardziej, że bandzior wyznaczył dziewczynie termin na spełnienie jego żądań. Rozpoczął się nasz wyścig z czasem. Mój warunek był jeden: pełne zaufanie i szczerość ze strony Anny. Dziewczyna wzięła go sobie do serca. Niebawem dała mi hasła do swojej poczty i portalu społecznościowego, a także przekazała mi – na czas prowadzonego śledztwa dziennikarskiego – swój telefon.
Podstawą było znalezienie dowodu na przestępstwa, popełnione przez Marka H. Niestety dziewczyna nie nagrała pierwszych telefonicznych rozmów z gangsterem. Dysponowała jednak licznymi mailami i wiadomościami na FB od bandziora. Już na ich podstawie można było określić, czego żąda alfons. Ania zaczęła prosić Marka H., aby do niej zadzwonił. Gdy gangster to zrobił, dziewczyna nagrała rozmowę.
Mężczyzna, nie świadomy tego, że jego wypowiedzi są rejestrowane, znów groził dziewczynie. Zapowiedział, że jeżeli nie stawi się określonego dnia w wyznaczonym miejscu, roześle zdjęcia znajomym i „zwerbuje jako dziwkę” jej 17-letnią siostrę. Marek H., wyczuwając zdenerwowanie Ani, pozwalał sobie na więcej, aby zdominować ofiarę. Kazał jej wielokrotnie powtarzać poniżające słowa (m.in.: „Będziesz grzeczną suką? Powtórz, bo nie usłyszałem!”, itp.). Większość z nich nie nadaje się do publikacji. Bandzior groził jej również gwałtem, nie szczędząc odrażających szczegółów. Gangster wykazywał się dokładną wiedzą, co do miejsca pobytu dziewczyny. Ten sam wątek przewijał się również w e-mailach. W jednej z wiadomości oprawca groził również wysłaniem nagrań wideo na adres uczelni Ani.
Z tak pokaźnym materiałem dowodowym, zawierającym mnóstwo zabezpieczonych wiadomości na Facebooku i wirtualnej poczcie, a także ok. 10-minutową rozmowę telefoniczną (wraz z kopią), udaliśmy się na komendę. Funkcjonariusze nie mogli zlekceważyć niezbitych dowodów, tym bardziej, że zapowiedziałem nagłośnienie sprawy w mediach. Zgromadzony materiał dowodowy przejęła policja, a zarówno ja, jak i Ania zostaliśmy przesłuchani. Gliniarze, którzy pełnili akurat dyżur, wzięli sobie do serca charakter sprawy.
***
Należy postawić pytanie, dlaczego policjanci zajęli się sprawą, dopiero po interwencji reporterskiej? Czy zagrożenie, jakie czyhało na byłą prostytutkę i jej nieletnią siostrę było niewystarczającym powodem do podjęcia jakichkolwiek działań?
Źle się dzieje w kraju, w którym „psiarnię” wyręczają pismaki…
Aleksander Majewski
Pojawiające się w tekście imiona zostały zmienione
a.me.
Jak przychodzi do skazania za „antysemityzm”, to robią to bez zapoznania się z dowodami, a jak przyjdzie do łapania gangsterów, to „komara przecedzają”. Czy my nie możemy mieć normalnych służb?
@ Wojsław Zseszeli, w polskiej policji naprawdę pracują idioci. Niektórzy niczym nie różnią się od tych klubowych bramkarzy. Wielu z nich do banda ograniczonych na umyśle kretynów, która dowartościowuje się, upajając się faktem, iż mają oni władzę i przewagę, np. nad kierowcami samochodów. Znam przypadek faceta z Wielkopolski, którego zatrzymali w ramach drogowej kontroli, znaleźli u niego działkę marihuany, aresztowali i nie wiedzieli nawet, że aresztowanemu należy się jeden telefon, np. do rodziny, która szukała go przez kilkadziesiąt godzin. Wydawałoby się, że po obejrzeniu choćby jednego dowolnego odcinka serialu kryminalnego nawet dziecko wie, że aresztowany „ma prawo zachować milczenie”, ma prawo do adwokata” i „przysługuje mu jeden telefon”.
Rozczulające, tylko co to robi na tym portalu? Bo jakoś nie widzę związku między opowiadaniami kryminalnymi a konserwatyzmem.