Pop-Polacy, czyli o pożytkach z EURO

Po forach i facebookowych profilach sympatyków organizacji patriotycznych przepływa fala ekskluzywizmu. „Mam gdzieś niedzielnych kibiców!”, „Nie kibicuję TEJ reprezentacji”, „Precz z fałszywym patriotyzmem!” – głoszą wpisy. Zdjęcia i kolaże wyśmiewają nagły wysyp biało-czerwonych flag. Pojawiają się nawet „poważne” analizy (np. autorstwa Łukasza Warzechy) zestawiające względną bierność społeczeństwa podczas świąt narodowych – z obserwowaną właśnie hiperaktywnością wymalowanych, rozskandowanych watach.

Oczywiście, jest w tym trochę racji: patriotyzm, poczucie wspólnoty, duma narodowa objawiane podczas wielkich wydarzeń sportowych, są tyleż gorące, co płytkie. Spora część obecnych wybuchów entuzjazmu to wynik podświadomej presji zbiorowości, jakiegoś podskórnego przekonania, że po prostu powinno się je odczuwać i objawiać. W tym sensie mamy więc do czynienia z odwrotnością żałoby znanej choćby sprzed dwóch lat. Część – to reakcje szczerze i naturalnie osobiste, wyciągane gdzieś z głębi pamięci, albo nawet pamięci historycznej. Odczuwający je sami się niekiedy zaskakują. Czy jednak ktoś wrzeszczy w tłumie na stadionie, ściska się z obcym facetem w pubie czy trąbi przed własnym telewizorem – nie daje to prawa do odczuwania wyższości wobec niego przez uważających się za patriotów „poważniejszych”, pogłębionych i uświadomionych.

Mamy bowiem do czynienia po prostu z marudzeniem. Oto bowiem ktoś w deszczu, śniegu i znoju chodzi na manifestacje, czasem nawet coś czyta, stara się głosować mniej więcej z sensem, ale przynajmniej regularnie – a tu przychodzi taki pajac w czapce z rogami, wymalowany farbką kupioną w „Żabce” i też śmie mówić, że „normalnie tak kocham tę Polskę, że nie wiem!” A gdzie on był poprzednio i gdzie będzie za pół roku?! Otóż gdzie będzie i czy jeszcze kiedyś zastanowi się patrząc na biało-czerwoną flagę – zależy w pewnej mierze od tych, którzy się dziś obrażają i uciekają na szklaną górę patriotycznego ekskluzywizmu.

Sceptycyzm „codziennych patriotów” wobec EURO dawał się zauważyć od dłuższego czasu. Po pierwsze część obserwatorów ma złe przeczucia wobec PR-owskich planów rządu wobec Mistrzostw. Już teraz rozgrywki odwracają uwagę od jakichkolwiek innych zdarzeń publicznych. Ponadto dobra gra Polaków – zdaniem opozycji – może częścią splendoru obdarzyć władzę itd. Nie wszystkie z tych obaw wydają się uzasadnione – w końcu EURO się skończy, to przecież nie Tusk zdobywa gole, a problemy, z jakimi borykamy się każdego dnia – nie znikną. A ludziom w końcu należy się trochę rozrywek. Ciągłe umartwianie się nie ma większego sensu, bo wcale korzystnie nie wpływa ani na poczucie narodowej godności, ani na efektywność pracy poszczególnych obywateli. Tymczasem głosy na temat wyższości permanentnej żałoby i konieczności ciągłego utyskiwania na rząd wcale nie są rzadkie, by wspomnieć tylko niezawodną w takich przypadkach Ewę Stankiewicz, ale także wyjątkowo zasmucającego ostatnio satyryka, Marcina Wolskiego. Pierwsza nie umie się cieszyć wynikami Polaków po Smoleńsku, drugi ubolewa, że gra reprezentacji pomaga rządowi. I może to dobrze, że z łamów Niezależna.pl wieje ponuractwem i żałobą, bo to tylko potęguje alienację i uwypukla odlot tego środowiska. Tym bardziej więc nie należy brać z niego przykładu.

Na pikników zżymają się też kibice doświadczeni, pamiętający wyniki meczów z trzech dekad, dla których składy i taktyka poszczególnych zespołów nie mają tajemnic. Patrzą oni ze zrozumiałym poirytowaniem na klientów pytających „którzy to nasi” w 15 minucie meczu Andora – Wyspy Zielonego Przylądka. Niesłusznie jednak tego typu emocje przenoszone są na patriotyczny sztafaż tych rozgrywek. Entuzjastyczni amatorzy to przecież znakomity narybek i materiał – czy to na kibiców, czy na… prawdziwych patriotów.

Z problemem budzenia uczuć narodowych, a raczej ich codziennym brakiem – jest trochę tak, jak ze starym kawałem o wyprawie komiwojażerów obuwia do Afryki i słanych przez nich raportach. Jedni z faktu, że ciężko z Polaków wykrzesać coś więcej niż okazjonalne egzaltacje – wyciągają tylko najbardziej ponure wnioski. Inni jednak przeciwnie – w tej narodowej pustyni widzą szansę na wypełnienie jej treścią. – Przecież wszędzie wiszą narodowe flagi, czy nie jest to wyraźny sygnał, że partia narodowa ma swoją szansę? – przekonuje historyk i analityk ruchu narodowego prof. dr hab. Ewa Maj.

Co ciekawe, podobne zjawisko opisywał przed ćwierćwiekiem Aleksander Bocheński: „Drobny, ale pouczający dowód potęgi poczucia integracji i ambicji narodowej spotkałem w okresie, kiedy inteligencja polska zagrożona była nurtem zaprzeczenia, nawet ostrego, wszelkiego znaczenia patriotyzmu. Przemawiałem wówczas w Ojrzanowie na jakimś spotkaniu młodzieżowym i mimochodem poruszyłem temat przywiązania do swego narodu. W dyskusji zabrał głos pewien młody człowiek i wyraził w sposób nadzwyczaj jasny i logiczny, że patriotyzmu wspominać nie można, bo go po prostu nie ma. Był, ale wyszedł z mody i jest rzeczą śmieszną w ogóle tym pojęciem operować. Co mnie uderzyło, to nie teza młodego kolegi, ale niezwykły dla niego aplauz całej sali. Powiedział tylko parę zdań i dostał większe brawa od innych dyskutantów, już nie mówiąc o tych, które otrzymałem ja. Było to popołudniu, lista mówców była dość długa i dyskusja toczyła się wartko dalej. Słuchałem, co mówiono, notowałem ważniejsze wypowiedzi, kiedy zdałem sobie sprawę z tego, że w ciągu 5 minut połowa sali, potem trzy czwarte znikło. Zostałem z paru organizatorami i na zakończenie możliwie szybko podsumowałem nieobecnych oponentów i wyszedłem do holu, gdzie stał telewizor. Co się okazało? Tłum młodych widzów stał wpatrzony z zapartym tchem w ekran. To zbliżała się godzina 16 i na ekranie telewizyjnym Szurkowski dojeżdżał do mety, bijąc na głowę Niemców, Czechów i Belgów. I co sami chłopcy i dziewczęta, którzy przed chwilą tak jednomyślnie bili brawa koledzy zapewniającemu, że patriotyzm się przeżył, że śladu po nim nie ma, daliby się porąbać, byle tylko wygrał Polak, byle ambicja narodowa, bodaj w sporcie, była zadowolona. Dlaczego? Niech odpowiedzą ci, co negują istnienie wrodzonej potężnej skłonności do integracji we własną wspólnotę, do współzawodnictwa z innymi”.

Warto sięgnąć po analogię z pielgrzymkami bł. Jana Pawła II do ojczyzny. To prawda, że nauczanie papieża-Polaka nie należało do najgłębszych. To prawda, że msze przypominały koncerty gwiazd rocka (bo ważniejsze było co się samemu skanduje, niż co się słyszy). To prawda wreszcie, że niewiele głębi z nich zostało. Ale ten pop-katolicyzm z drugiej jednak strony był jak fornir na polskiej religijności, mając swój udział w chronieniu może nie jej wartości, ale na pewno względnej trwałości i powszechności. Podobnie rzecz się ma z wzruszeniami o charakterze sportowo-patriotycznym.

Tak zwani zwykli ludzie nie są od tego, żeby codziennie odczuwać wielkie, narodowe emocje. Przeciwnie, na co dzień mogą wręcz zaprzeczać ich sensowności i istnieniu. Podobnie też nie muszą znać się na piłce, kojarzyć składów drużyn, ani nawet pojmować co to jest spalony. Nie ma też większego sensu na siłę ich tego uczyć – ani w równie mentorskim stylu gasić i deprymować. Tylko dla chwilowego poczucia wyższości i własnej elitarności – zwyczajnie się to nie opłaca. Lepiej i naturalniej nie doszukiwać się we wszystkim prowokacji, tajnych planów ukrytych w planach, nie widzieć w Lewandowskim i Błaszczykowskim ukrytych propagandystów Tuska, ani przekonywać, że po Smoleńsku sukces sportowy nie jest już sukcesem. Do ludzi rozgrzanych emocjami i patriotycznymi instynktami trzeba wyjść, warto z nimi być – i samemu się cieszyć. To współodczuwanie być może uda się przekuć na dalszą troskę o wynik meczu, jaki rozgrywa cała Polska. Łatwiej też może będzie o biało-czerwone na 3 maja, czy 11 listopada – jeśli dziś „pozwolimy” się nimi nacieszyć nawet niedzielnym kibicom i takim patriotom. Dla krytyków to tylko pop-Polacy. Ale innych nie ma – i na dobrą sprawę nigdy nie było i nie będzie. Cieszmy się więc z tego co jest – a pytania o krótkotrwałą przejezdność autostrad, utrzymanie stadionów i bankrutowanie firm budowlanych – jeszcze zdążymy zadać.

Konrad Rękas

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *