Gdzie ta jedność?
Oczywiście, można by prosto zakwestionować samą wątpliwość zawartą w pytaniu, wskazując, że w istocie w ostatnim 25-leciu trudno byłoby wskazać jakąś w pełni homogeniczną formację (wbrew temu, co się wydawało i wydaje zwolennikom tego czy tamtego lidera). Ba, w ogóle w niezbyt długich i głębokich dziejach polskiej praktyki politycznej miewaliśmy konserwatystów i w PZPR, i w BBWR, narodowców w stronnictwach ludowych, socjalistów zasiadających obok liderów „Lewiatana”. Mocno zróżnicowane wewnętrznie było największe przed wojną Stronnictwo Narodowe. Słowem nie nadmierna heterogeniczność stanowi problem, bo też i nader chaotyczne jest podejście Polaków tak do polityki, jak i historii (a poniekąd nawet gospodarki). Dobrzy są więc i Piłsudski, i Gierek, i Papież, i niskie podatki, i wysokie świadczenia społeczna, i jak nie ma wojen, i jak się do nich heroicznie pierwsi rzucamy. Nie – chodzi o to, czy stawiając sobie ambicje oddziaływania na sprawy publiczne jesteśmy zdolni postawić właściwe pytania o najważniejsze sprawy dla Polski i czy choć zbliżymy się do znalezienia na nie właściwych odpowiedzi.
Istniejące partie nie mają na to czasu – już to będąc grupami interesów, tak plemiennych, lokalnych, już transmisją określonych kręgów wyższego poziomu zarządzania krajami takimi jak Polska. Ich liderzy nie mają wszak głów do żadnych refleksji (przydatnych w perspektywie powiedzmy 25-50-letniej), bo wymyślają 5-sekundowe bon moty do rzucenia w codzienny magiel całodobowych telewizji informacyjnych, nadających ton politycznej (?) paplaninie w Polsce. Zamiast się więc ścigać na dowcipasy o niczym – trzeba na drodze tego pędu politykiersko-prezenterskiego postawić słupy, na których wrotki ich elokwencji się po prostu rozp…ą.
Geopolityka i własność
Jaki czynnik określa teraźniejszą pozycję, a także determinuje przyszłość i wyjaśnia historię Polski? Tylko i wyłącznie geopolityka. To jej pochodną były i są kwestie bezpieczeństwa, ustroju, granice (a więc i zasoby), potencjał demograficzny, a co za tym idzie – także zarządzanie tymi wszystkimi czynnikami.
Co jest największym problemem współczesnym, powodującym postępujący kolaps państwa i unicestwianie narodu, jednocześnie starzejącego i się emigrującego? Gospodarka, a konkretnie kumulacja błędów transformacji społeczno-ekonomicznej ostatniego ćwierćwiecza, na czele z pozbawieniem Polaków własności, a równocześnie zarobków pozwalających utrzymywać się na odpowiednim poziomie, stopniowo bogacić się i w efekcie napędzać całą ekonomię.
Geopolityka i własność – to są te dwa słupy, do których polska polityka musi zakotwiczyć przed ostatecznym spadnięciem w wodospad wojny, światowego krachu finansowego i zaniku polskości. Wszystko inne – to albo komentarze, albo detale, albo zmyłki dla nieuważnych żeglarzy.
Reszta jest prostsza
Zaraz, zaraz! – zawoła ktoś: a służba zdrowia, a rolnictwo, a edukacja, a umowy śmieciowe?! Czy one nie są ważne?! Przeciwnie, są bardzo ważne, wręcz najważniejsze – tak dalece, że problemy tych branż i sektorów są w oczywisty sposób łatwe do rozwiązania, przy czym warunkiem trwałości zastosowanych recept – będzie znowuż załatwienie kwestii geopolitycznych i własnościowych na poziomie państwa.
Dla przykładu – opłacalność rolnictwa, a ściślej jej brak, to w dużej mierze skutek skrępowania Wspólną Polityką Rolną, mającą na celu stopniowe ograniczenie produkcji żywności w UE i całkowite przejście Wspólnot do statusu importera. Dla Polski to rozwiązanie równie niekorzystne, jak i unijny program dekarbonizacji – więc po prostu nie opłaca się nam w takiej polityce partycypować (podobnie jak i prowadzić wojen handlowych z Rosją, czy ignorować rynków Eurazjatyckiej Unii Gospodarczej). Wniosek – rozwiązaniem jest geopolityczne pozbycie się balastu znanego jako Unia Europejska.
Transport – tak jak w zdrowiu, utrzymywano kontrolowany chaos w oczekiwaniu na wejście podmiotów zachodnich, przez co cierpiała infrastruktura kolejowa, a polskie podmioty znalazły się w klinczu. Z jednej strony te publiczne były tępione przez własnych swoich właścicieli, a prywatne – poddano uniemożliwiającemu akumulację kapitału systemowi koncesyjnemu. Podobnie zresztą postąpiono w handlu – choć na Zachodzie to przynajmniej początkowo rodzimy drobny i średni kapitał, łączący się w spółki czy kooperatywy wzmacniał podstawy części klasy średniej, w Polsce z powodów tyleż międzynarodowych, co ideologicznych taki sam proces skutecznie uniemożliwiono.
Służba zdrowia? Ale przecież chaos i marnotrawstwo w opiece medycznej wynika z typowego odbijania się polityki III RP od ścian: najpierw stworzono zalążki systemu ubezpieczeniowego, by weszły tu podmioty zachodnie, zainteresowane dywersyfikacją oferty, prywatyzacją szpitali itp. – a następnie od tej drogi odstąpiono, nie wracając jednak (co wydawałoby się przynajmniej tańsze) do budżetowania, tylko tworząc ekonomiczno-organizacyjną hybrydę, która trwa do dziś. Tymczasem na coś się trzeba zdecydować – albo państwowa (czy samorządowa), zasilana z budżetu służba zdrowia na konstytucyjnie gwarantowanym poziomie – a poza tym rynek i hulaj dusza, albo dokończenie reformy z 1997 r. i uspołecznienie systemu, przez powrót do kas chorych, ale mających wreszcie autentycznie samorządowy, spółdzielczy, a także prywatny charakter. Potrzebna jest bowiem nie „kolejna reforma służby zdrowia”, tylko reforma systemu ubezpieczeń zdrowotnych, a inaczej mówiąc finansowania.
Kiedy zaś mówimy o finansach – wracają kwestie zasadnicze: gdzie jest polska własność pozwalająca zagwarantować tak wydolność państwu, jak i dochody obywatelom? Podstawowy problemem polskiej gospodarki od lat 90-tych pozostaje bowiem to, że Polacy zarabiają za mało, nie są więc w stanie ani się utrzymać, ani podtrzymywać rozwoju gospodarczego. W jego przypadku coraz pilniejsze stają się odpowiedzi na pytania: jak zapewnić kapitał na finansowanie niezbędnych przedsięwzięć infrastrukturalnych, zwłaszcza po 2020 roku? Jak efektywnie wykorzystać rezerwy z trudem, ale jednak generowane przez polską przedsiębiorczość, w sytuacji, gdy nie opłacając się jako rynek zbytu i niepotrzebni jako rezerwuar siły roboczej na miejscu – nie jesteśmy do niczego pprzydatni gospodarczemu organizmowi Zachodu? I znowu, odpowiedzią jest geopolityka, tzn. szybkie zainteresowanie się kooperacją z rynkami wschodzącymi BRICS i Next-11, co przy odpowiednio szybkich reformach wewnętrznych pozwoli po prostu przetrwać.
No tak, ale całą banalność problemów Polacy muszą najpierw dostrzec – a skutecznie im w tym przeszkadza system edukacji, który pod pretekstem „walki z przeładowaniem programowym”, „uczenia umiejętności i pracy zespołowej”, „dopasowywania do korporacyjnych wyzwań Zachodu”, a także wielkiego szwindla, znanego jako system boloński – przetrącił kręgosłup i wyjałowił mózg polskiej oświaty, kształcącej w specjalności murarz-tynkarz-akrobata, ale oduczającej rozumienia świata wokół nas. Odrzucenie parodiowanego z Zachodu systemu edukacji (tam zresztą zarezerwowanego dla Proli) znowu będzie wyborem cywilizacyjno-geopolitycznym, tyleż szybkim, co koniecznym, a przy okazji odpowiednio symbolicznym…
Pstryczek w umysłach
Jasne też, że nie ma uniwersalnego przełącznika: w Polsce nie poprawi się ani od natychmiastowego zniesienia podatku dochodowego, ani od wprowadzenia jednomandatowych okręgów wyborczych, ani nawet od intronizacji Chrystusa Króla. Chociaż więc pojawia się sezonowe zapotrzebowanie na „partię jednej odpowiedzi”, to z perspektywy racji stanu i narodu nie ma ona większego sensu.
Czy bowiem Polsce potrzebna jest np. partia marksistowska? Nie i nawet nie dlatego, że odwołujący się do myśli Marksa praktycy popełnili zbyt wiele błędów, dyskwalifikujących ich w ramach wyznawanego przez nich samych determinizmu dziejowego. Niezależnie bowiem od wielu ciekawych obserwacji socjologicznych brodacza z Trewiru – współczesność zakwestionowała podstawowe dla marksizmu założenie, a więc pojawianie się samouświadomienia, a następnie organizowania się w oparciu o stosunek do środków produkcji. Ani w Polsce, ani niemal nigdzie na świecie taki punkt odniesienia nie jest już ważny. Liczy się poziom konsumpcji, a nie sposób jego osiągnięcia. Recepty marksistowskie, nawet „reformowane”, jako nie odpowiadające na pytanie „jak używać”, a tylko „jak dzielić” – straciły więc dziś swoją przydatność, przynajmniej w oczach potencjalnie zainteresowanych. I żadne tłumaczenie teoretyków, że problem jest postawiony na głowie, że konsumpcja jest wtórna wobec pracy – niczego w tym zakresie nie zmienią, zwłaszcza w Polsce, w której od co najmniej 200 lat, a od 45 w szczególności chcemy drogi na skróty, od razu do poziomu życia rozwiniętych społeczeństw Zachodu, tylko nie rozumiemy ani nierealności takiego scenariusza, ani ceny za wszystkie „cudowne przyspieszenia”.
Może więc Polsce i Polakom potrzebna jest partia liberalna? Ostatnie tendencje elektoratu wydają się na to wskazywać, a w efekcie coraz więcej amorficznych liderów pseudo-alternatywnych odwołuje się do znanych haseł absolutyzujących „wolny rynek”, czy „własność” – choć tę ostatnią dopiero od momentu, kiedy znalazła się w wybranych i nielicznych rękach. Neoliberalizm to bowiem nie tyle ideologia, co propaganda dla nędzarzy, którzy chcą nadal pozostać biedni słuchając tylko, że są na najlepszej drodze do bogactwa. To prawda, że jest to „program” dla ludzi z wyobraźnią. Dokładniej zaś dla takich, którym wyobraźnia zastępuje życie i wystarcza zamiast rzeczywistości. Wyborca liberalny odda życie, a przynajmniej kieszonkowe w obronie cudzych praw i cudzej własności, których sam został pozbawiony jeszcze w wieku embrionalnym. Wierząc, że „przypływ podnosi wszystkie łodzie” stawia się więc z góry na pozycjach Renfielda, który zjadając muchy sądzi, że stanie się potężny jak Dracula wysysający krew ludziom.
A może jest potrzeba formacji czysto historycznej, zajmującej się jakimś marginalnym epizodem historii Polski? Takiej, która zbiera wszystkie problemy, jakie faktycznie dotykają Polaków, a w odpowiedzi ma tylko hasło „maszerować!”? Odpowiedź jest chyba oczywista.
Wspólnie do celu
Tak „marksiści”, szukający mitycznej klasy robotniczej, jak i „liberałowie” wolący umrzeć z głodu, niż zjeść darmowy lunch mają tyle racji, co „narodowcy” widzący tylko jedną mackę geopolitycznego potwora w postaci Unii Europejskiej, ale nie dostrzegający jego mózgów, czyli Wall Street i jego podstawowego narzędzia, czyli hegemonii amerykańskiej uosabianej w naszej części świata przez NATO. Dla spokoju sumień można by zresztą dodać, że wizje te są do pogodzenia: wszak ani międzynarodowy kapitał nie otrzyma zasadniczego ciosu, ani korporacje nie przestaną tłamsić prawdziwie wolnego rynku, ani Bruksela nie będzie znów zwykłym miastem na uboczu świata, a nie Babilonem – dopóki nie osłabnie światowa władza Waszyngtonu. Aby zaś to osiągnąć konieczne jest dokładnie nawet małych cegiełek w każdym zakątku świata, takich jak opuszczenie struktur atlantyckich, zbliżenie do BRICS, wspieranie idei i praktyki multipolarności. Aby zaś w takim nowym świecie się odnaleźć (a przed starym się obronić) – konieczne jest odzyskanie własności, która nie może być święta dopiero od momentu ukradzenia. Stąd postulat nacjonalizacji, obecny w programach partii narodowych w Polsce już przed 20 lat, a więc kiedy proces grabieży prywatyzacyjnej trwał jeszcze w najlepsze. Co dalej uczynić z odzyskanym majątkiem – poza realizacją szybkich zmian w opisanych wyżej kwestiach szczegółowych, to już temat na szerszą debatę. Z pewnością jednak lepiej się takie prowadzi bez groźby wojny za drzwiami i z pełną skrzynią w domu. No i przy wyłączonym telewizorze, bez paplaniny przekaziorów.
Dlatego właśnie pozorna heterogeniczność nie jest problem, wszystkie bowiem różnice sprowadzają się do tych podstawowych spraw: jak zapewnić Polsce rozwój i bezpieczeństwo? Wyjść z NATO, współpracować z BRICS, szukać sojuszy, a nie hegemonów. Jak zapewnić Polakom godne warunki życia? Odebrać własność złodziejom i dać ludziom zarobić. Reszta – to komentarze.
Konrad Rękas
„…konieczne jest odzyskanie własności, która nie może być święta dopiero od momentu ukradzenia. … Odebrać własność złodziejom i dać ludziom zarobić. …” – tylko tyle albo aż tyle. Aby to w ogóle mogło być mozliwe, potrzebne jest: 1/ przezwycięzenie powszechnej w Polsce mentalnosci niewolnika / zastrachnego chłopa pańszczyźnianego 2/ „przebudzenie narodowe” – tzn. postrzeganie obecnych struktur władzy, biznesu i kultury jako, de facto, okupanta 3/ niechec do „umierania za okupanta” 4/ uodpornienie na wojtyliański szantaż moralny, miłosmierdzie, nadstaw d* do wydymania, starci bracia etc. etc. 5/ gotowość do eksterminwania okupanta, o ile powinie mu sie noga 6/ mord założycielski wolnej Polski, jakaś „powtórka Katynia i holocaust Chazarstwa”
„a równocześnie zarobków pozwalających utrzymywać się na odpowiednim poziomie, stopniowo bogacić się i w efekcie napędzać całą ekonomię.” To się nazywa płaca minimalna i generalnie jest szkodliwe dla gospodarki. „I znowu, odpowiedzią jest geopolityka, tzn. szybkie zainteresowanie się kooperacją z rynkami wschodzącymi BRICS i Next-11, co przy odpowiednio szybkich reformach wewnętrznych pozwoli po prostu przetrwać.” To akurat dobry pomysł. „jak zapewnić Polsce rozwój i bezpieczeństwo? Wyjść z NATO, współpracować z BRICS” Bzdura, obecność w NATO zapewnia nam bezpieczeństwo i nie oznacza to, że musimy współpracować tylko z zachodem.