Prymat bezpieczeństwa nad wolnością

Kontrowersyjne propozycje zmian w przepisach ruchu drogowego przedstawione w zeszłym tygodniu przez polityków PJN-u spotkały się z miażdżącą krytyką mediów i przedstawicieli niemalże wszystkich pozostałych formacji politycznych. Tymczasem powinny stać się raczej one przyczynkiem do głębszej refleksji na temat nad wyraz widocznego prymatu wartości bezpieczeństwa nad wolnością w polskim prawie, regulującym różne dziedziny życia.

Przepisy ruchu drogowego, nie tylko zresztą w Polsce, zmierzają do ograniczenia ilości wypadków do minimum. To dobrze, lecz odbywa się to kosztem coraz widocznej ingerencji w wolność wyboru kierowcy. Obowiązek zapinania pasów bezpieczeństwa ma na celu ochronić kierującego pojazdem bądź pasażera przed poważniejszymi skutkami wypadku. Każdy rozsądny człowiek wie, czym może skończyć się jazda bez zapiętych pasów, więc w ogóle nie bierze pod uwagę innej możliwości. Czy zadaniem Państwa jest jednak chronić nakazami i zakazami osoby mniej rozsądne przed nimi samymi? A co w takim razie z motocyklistami, nieprzypiętymi pasami, dla których wypadek przy dużej prędkości kończy się najczęściej tragicznie? Czy, aby te osoby należycie chronić, rządzący powinni zakazać jazdy jednośladami? Pytanie wydaje się absurdalne, ale jeżeli państwo rzeczywiście chciałoby być konsekwentne, taki zakaz należałoby wprowadzić natychmiast. Wszak nie bez kozery nazywa się użytkowników ścigaczów mianem dawców organów. Niektórzy będą skłonni nawet zgodzić się, że jeżeli ktoś jedzie sam i naraża jedynie swoje bezpieczeństwo, to być może zakaz zapinania pasów nie powinien obowiązywać. Jednak, gdy na przykład pasażer na tylnym siedzeniu, nie ma zapiętych pasów, stwarza on realne zagrożenie dla osoby siedzącej przed nią. Owszem, lecz ten, który siedzi przed pasażerem bez zapiętych pasów sam decyduje, czy ma zamiar podjąć ryzyko ewentualnego zmiażdżenia. Państwo jednak już z góry za niego zdecydowało, że żadnego ryzyka podejmować móc nie będzie.

Zakazy palenia papierów w samochodzie czy rozmawiania przez telefon komórkowy, trzymając go w ręku, są jeszcze bardziej kuriozalne. Jak argumentują zwolennicy owych regulacji, bezpieczna jazda wymaga, aby kierowca trzymał dwie ręce na kierownicy. Ja sam prowadzę samochód jedną ręką, używając drugiej jedynie do zmiany biegów, bo tak mi jest po prostu wygodniej i nie uważam, abym przez to stwarzał zagrożenie dla siebie i innych uczestników ruchu drogowego. Rozmowa przez telefon ponoć rozprasza uwagę kierowcy. Być może, choć to pewnie zależy od indywidualnych zdolności koncentracji i podzielności uwagi. Czy jednak używanie zestawu głośnomówiącego czy dialog prowadzony z pasażerami w równym stopniu nie przeszkadza prowadzącemu samochód? Widać zatem kolejną niekonsekwencję w przepisach.

Osobną kwestią stanowią ograniczenia prędkości, ustawione tak nisko, że wielu kierowców w ogóle nie myśli się do nich dostosowywać. Oczywiście, chodzi o to, żeby było jak najmniej wypadków śmiertelnych. Będąc konsekwentnym zatem państwo powinno ograniczyć maksymalną prędkość do 20 km/h. Wtedy tragedii na drodze nie byłoby praktycznie w ogóle, ba zniknęłyby korki na ulicach, bo ludzie szybciej byliby w stanie przemieścić się na rowerze. Już zupełnie absurdalne wydaje się ograniczenie prędkości na prostym odcinku szerokiej autostrady, gdzie wypadków śmiertelnych jest stosunkowo najmniej z uwagi na brak możliwości czołowego zderzenia, pieszych czy rowerzystów. Ilość wypadków na niemieckich autostradach, pomimo braku narzuconej maksymalnej prędkości, wcale nie jest większa niż na polskich drogach.

Zostawmy jednak sprawę swobodnego poruszania się samochodem na boku. Są bowiem dużo bardziej newralgiczne sfery, gdzie jak na dłoni widać prymat bezpieczeństwa nad wolnością, nie rzadko ze szkodą dla samego chronionego. Spójrzmy na polski system emerytalny.                                     

Tak skonstruowany odbiera człowiekowi prawo do decydowania o swojej przyszłości i zaoszczędzonych pieniądzach. Państwo stoi bowiem po raz kolejny na straży tych nierozważnych, którzy , będąc w tzw. wieku produkcyjnym, wszystkie środki rozpuścili na konsumpcję, a na starość stać ich jedynie na postawę roszczeniową. Oczywiście pewne formy zabezpieczenia tych nierozważnych, tym bardziej, że mogłaby to być stosunkowo duża grupa, wydają się nieuniknione. Rozsądnym rozwiązaniem wydaje się tutaj model kanadyjski, gdzie zagwarantowana jest pewna suma pieniędzy ustawiona na niezbyt wysokim poziomie, aby nie dać umrzeć z głodu owym nierozsądnym. Oprócz tego jednak króluje zasada: „jak sobie pościelisz, tak się wyśpisz”, dzięki czemu każdy może być kowalem swojej starości.

Jest jeszcze jednak taka sfera, w której państwo ogranicza wolność człowieka, nie zwiększając przy tym jednak jego bezpieczeństwa. Chodzi tutaj o zakaz posiadania broni palnej i ograniczenie prawa do obrony koniecznej. Kiedy nasz dom stanie się miejscem ataku bandytów, nie dość, że z miejsca jesteśmy na raczej straconej pozycji, z racji braku pistoletu, którego przecież zgodnie z prawem mieć nie możemy, to jeszcze musimy bardzo uważać, aby, gdy już jakimś cudem uda obezwładnić napastnika, nie stała się naszemu agresorowi krzywda, gdyż wtedy to my przez sąd możemy zostać potraktowani jak bandyci. Ktoś powie, że gdyby zliberalizować prawo do posiadania broni, ludzie strzelaliby do siebie na ulicy, a sąsiad atakowałby sąsiada, z którym toczy spór o miedzę? Pewnie, że takie sytuacje by się zdarzały. Tak, jak dzisiaj słyszy się, że ktoś kogoś potraktował nożem czy maczetą. Agresja i przemoc jest obecna w ludziach od zawsze, co przecież nie oznacza, że normalny, rozsądny człowiek po tym, jak kupiłby sobie pistolet czy strzelbę, z dnia na dzień stałby się niebezpiecznym psychopatą. Przeciwnicy prawa do posiadania broni mogą przywołać zamach dokonany przez Breivika, bo przecież w każdym kraju szaleńców nie brakuje. Ten akurat przykład da się doskonale obrócić, gdyż, gdyby choć jedna osoba na tej norweskiej wyspie mogła wziąć ze sobą broń, być może uratowałoby to życie kilkudziesięciu młodych ludzi.

Liberalizacja w kwestii posiadania broni niewiele pomoże bez zwiększenia prawo do obrony siebie i rodziny przed agresją, no być może zwiększy jedynie ilość skazanych, którzy ośmielili się przeciwstawić napastnikowi.  Zgodnie bowiem z polskim prawem zaatakowana, aby uniknąć późniejszych kłopotów, osoba musi zastanowić się w ułamku sekundy czy czasem środki przez nią zastosowane do obrony nie są aby nadmierne do odparcia ataku. Prawo w tym zakresie powinno opierać się zatem opierać na zasadzie „mój dom, moja twierdza” i stawać zdecydowania za tymi, którzy zostali zmuszeni do odparcia ataku intruza, a nie odwrotnie.

Marcin Rezik

a.me.

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

0 thoughts on “Prymat bezpieczeństwa nad wolnością”

  1. 1/ Co do broni palnej. Gdyby nieszczęsne ofiary Breivika były uzbrojone, prawdopodobnie poległoby mniej osób, a Breivik by nie przeżył. To samo dotyczy paru masakr w amerykańskich kampusach. 2/ Co do obrony własnej w Polsce. Sądy , a zwłaszcza panie Sędziny, nie lubią pewnych rodzajów „narzędzi” do obrony, bo xle im sie kojarzą. Np. złamanie szczęki pięścią jest ok, ale noga – nie OK. Nóz jest nie ok, ale siekiera (na terenie własnego podwórka) – OK. 3/ Sprawa podstawowa: jeśli uzywasz broni: ZABIJ, aby napastnik nie mógł zeznawać. Tego mnie uczono m.in. w wojsku, gdy w ramach słuzby garnizonowej jeździłem na patrole. W przypadku uzbrojonego dezertera: ZABIJ. Podobnie w wypadku obrony: ZABIJ gnoja.

  2. W końcu to Benjamin Franklin stwierdził, że „ludzie, którzy dla tymczasowego bezpieczeństwa rezygnują z podstawowej wolności, nie zasługują ani na bezpieczeństwo, ani na wolność.”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *