Przebierańcy

Pomimo tej sytuacyjnej wstrzemięźliwości, przynajmniej część kolegów nastawionych „patriotycznie” i „maszerująco” pozwoliła sobie na garść westchnień na temat piękna i heroizmu styczniowej ruchawki. Owa sentymentalna uroda – to rzecz jasna efekt patrzenia na estetyczną formę powstania przez pryzmat grafik Grottgera, czy nigdy nie zrealizowane projekty mundurów pędzla Kossaka. Już choćby te podstawy rozczulania się nad „chłopcami bez broni” pokazują, że mówimy o zjawisku artystycznej, nie zaś politycznej natury. I na tym można by opis styczniowej polityki historycznej zakończyć, gdyby nie fakt, że jest ona tylko fragmentem większej całości, czyli rekonstrukcyjnego podejścia do polityki w ogóle, objawianego przez centro-prawicę, w tym Ruch Narodowy.

Kiedy przed dwoma laty pytałem liderów RN o ich stosunek do tradycji insurekcyjnej1, w sposób skrajny reprezentowanej właśnie przez powstanie styczniowe – odpowiedzią było milczenie. Wszak prawica maszerująca otwarta jest na wszelkie formy kojarzone z patriotyzmem – byle były hałaśliwe, kabotyńskie, deklaratywne i pozornie jednoznaczne. Nic, co zatrąca o głębszy sens, dbanie o rację stanu, grę polityczną i długofalowe strategie działania narodowego oczywiście w tym zestawie się nie mieści. I przeciwnie, wszystko, do czego można uszyć mundur, namalować flagę, a w dodatku rocznicowo pospacerować – jest godne chwały i upamiętnienia. Widać to na tych marszach i manifestacjach, w których przebierańcy – „partyzanci”, „ułani”, a nawet „husarze” występują osobiście. Oczywiście cepeliada ta nie ma nic wspólnego z prawdziwą rekonstrukcją, stanowiącą ciekawe hobby, w dodatku służące poszerzaniu wiedzy historycznej, jest zaś jedynie pseudohistoryczną protezą dla kultywowania dziejowej mitologii i jej pochodnej – fałszywej polityki.

Ci wszyscy „powstańcy warszawscy”, z których jeden nosi przeważnie na sobie więcej „broni”, niż w sierpniu 1944 r. przypadało na dwa oddziały… Ci „żołnierze walczący” wyróżniający się naszywkami, trupimi główkami, iluś tam rodzajami orzełków, a nawet… tatuaży… Wreszcie ci „żuawi śmierci”, którym nie chciało się nawet przeczytać w Wikipedii jak długo istniał ów oddziałek, jakie miał straty w pierwszym (a faktycznie niemal jedynym) starciu no i ile naprawdę uszyto tych ślicznych, cyrkowo wyglądających mundurków! Fikcja, fikcja, fikcja! To wszystko bajki, tak jak i cała legenda zdarzenia, nazywanego w ostatnich dniach „największym polskim powstaniem”.

Wiele więcej o tamtej ruchawce, wywołanej przez dzieci dla aplauzu kobiet za poduszczeniem zagranicy, a utrzymanej owczym pędem i mimikrą tzw. elit narodowych – mówić i pisać nie wolno, bo poruszani w swej dumie przebierańcy mają zawsze w zanadrzu dyżurny gryps gaszący: „ale to byli bohaterowie walczący o Polskę, wara od opisywania ich działań przy użyciu zdrowego rozsądku!”. No tak, to się o polskiej historii niemal w ogóle rozmawiać by nie dało, bo tu ciągle ktoś robił coś heroicznie głupiego, a tłumaczyć każde szkodnictwa miał i ma deklaratywny patriotyzm i dobre chęci. Otóż nie, nie wolno dać sobie zakneblować ust. Czy chodzi o udział w ruchu „Solidarności” (zwłaszcza w „konspirze”), powstanie warszawskie czy styczniowe, na pozornie retoryczne pytanie „czy uczestniczyli/uczestniczyliśmy w czymś wielkim, wspaniałym, szlachetnym i patriotycznym?” – odpowiedź brzmi: NIE, NIE i jeszcze raz NIE! Raczej w czymś fatalnym, szkodliwym, przynoszącym narodowi tylko nieszczęścia. I czyjś heroizm, dobre samopoczucie i samozadowolenie niczego w tym zakresie nie zmieniają i nie zmienią.

Czy jednak choć maluczkich nie należy wychowywać w takim zaciemnieniu, w obawie, że bez kultu cnót heroicznych utracą oni immanentne cechy polskiego patriotyzmu, a wraz z nimi i w ogóle odczucie narodowej tożsamości? Cóż, bez owych cech (sprowadzających się do sentymentalizmu, naiwności i skłonności do łatwych wzruszeń) polskość też jednak jakoś istniała, jak jej się to parę razy w przeszłości zdarzyło (m.in. właśnie po powstaniu styczniowym). Strata nie byłaby więc zbyt dotkliwa, a raczej wręcz pożądana. Stokroć rację miał bowiem Edmund Burke pisząc „System, który opiera się na cnotach heroicznych, nigdy dobrym być nie może” (i nie przypadkowo myśl tę dla swojej broszury2 wybrał Kazimierz Krzywicki, jeden z najwybitniejszych polityków polskich doby popowstaniowej). W rzeczywistości mamy zresztą do czynienia z sytuacją odwrotną. To zdecydowana większość społeczeństwa zachowuje w najlepszym razie obojętność, jeśli nie zniecierpliwienie rekonstrukcyjno-rocznicową formą patriotyzmu, podczas gdy emocjom, histeriom i miazmatom ulegają kandydaci na kierowników narodowej nawy. Przez samo odwołanie do tych pustych, anachronicznych form tracą oni jednocześnie szansę na dotarcie do owych obojętniejących kręgów narodu, a tym samym porzucają je na żer narodowego renegactwa, cwaniactwa i kosmopolityzmu, których nosiciele mówią językiem bardziej zrozumiałym dla odbiorcy mniej skłonnego do historycznych przebieranek.

Oczywiście jednak i na nie jest klient, chętny do wykorzystania czy do przy wyborach, czy w kryterium ulicznym. Dokąd jednak prowadzi bazowanie na instynktach tej grupy – pokazuje przykład ukraiński. Tam też chodzili przebierańcy, tylko w mundurach upowskich, czy w kozackich osełedcach. Tam też podsuwano młodzieży zgrabne slogany w rodzaju „zwyciężyć lub zginąć”, „wolność lub śmierć”, „nam ne podołaty!” itd. Co charakterystyczne – metody te i ich skutki spotykały się z dużym zrozumieniem części kolegów w Polsce, tak z kręgów PiS-owskich, jak i maszerujących, deklarujących, że przecież „szukanie tożsamości”, że „patriotyzm”, że „prawo do dumy narodowej”… Jak się zaś dziś okazuje – treści te podsuwano Ukraińcom tylko po to, żeby podjąć próbę wciągnięcia ich kraju w orbitę Brukseli (dla ekonomicznego wykorzystania) i Waszyngtonu (dla globalnej geopolitycznej rozrywki), a gdy się to nie udało – to dla zdestabilizowania i być może rozbicia państwa.

Zaprawdę, udający zrozumienie dla ciskających brukowcami na ul. Hruszewskiego – powinni zacząć naprawdę rozumieć co dzieje się w Kijowie. Na Ukrainie nie tylko powtarza się scenariusz „kolorowych” czy „kwiatowych rewolucji”. Jest także testowany zabieg wykorzystywania nacjonalistycznych, patriotycznych emocji i konsumpcyjnych w gruncie rzeczy aspiracji – do kreowania skrajnie antynarodowych celów politycznych. Najwyższa pora, by patrząc na Kijów nie snuć anachronicznych rozważań, czy zaraz Lwów nie przyłączy się do Polski – tylko wyciągnąć oczywisty wniosek, że bawienie się w „patriotycznych” przebierańców może skończyć się powtórką z Euromajdanu nad Wisłą, jeśli tylko Polacy faktycznie zaczną otrząsać się z demoliberalnej, europejskiej i atlantyckiej propagandy. Dlatego właśnie nie ma bawić się prochem i fałszywie kultywować fatalne rocznice. A jeśli symbolem polskiego patriotyzmu ma być kucie kos – to tylko tych żniwnych.

Konrad Rękas

1https://konserwatyzm.pl/artykul/7894/szykuja-powstanie

2„Nasza Polityka wobec Rosji jaka być powinna?”, Lipsk, 1865 r.

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *