Przystanek Bengazi

Opinia publiczna w Stanach Zjednoczonych, jak bodaj żadna inna na świecie – wykazuje ogromną predylekcję to jednoczesnego odczuwania szowinistycznej dumy z bycia elementem największej światowej potęgi – przy jednoczesnym łzawo-heroicznym przeżywaniu wszystkich przeciwności z tym związanych. W tym kontekście śmierć Stevensa stanowi przedłużenie przygasłej nieco żałoby 11.09. Zgodnie negatywne opinie głównych publikatorów na próbę zdyskontowania zamachu w Bengazi w kampanii prezydenckiej Mitta Romneya pokazują, że w USA nieodmiennie panuje consensus PR-owsko-polityczny wokół obu kwestii: tzw. „wojny z terroryzmem” oraz tzw. „demokratyzacji” krajów arabskich basenu Morza Śródziemnego. Wypowiedź Romneya, wskazująca na oczywistą słabość tej polityki polegającą na wzmocnieniu w regionie sił islamskich, antyamerykańskich i antyizraelskich – została zgodnie uznana za błąd i wyłamanie się z obowiązującej linii narracji tak przez demokratów, jak i przez republikańskie jastrzębie. Dowodzi to raczej niuansowych różnic w podejściu do polityce zagranicznej obu głównych obozów, pozostających w głównych założeniach doktrynom neokonskim.

Kto nie z nami ten jest przeciw nam!

Podstawa tej narracji w wymiarze wewnątrzamerykańskim, ale i międzynarodowym – jest banalnie prosta. Opiera się bowiem na założeniu, że tzw. opinia publiczna i tak nie jest w stanie rozróżnić tych wszystkich grup, nazw, środowisk, a nawet nacji – zwłaszcza jeśli odziane są w turbany pod wymyślnymi flagami, a ich przedstawiciele mówią niezrozumiałym językiem. Na potrzeby PR tych samych przedstawicieli można wszak odziać w garnitury i kazać mówić w językach cywilizowanych, co od razu w oczach społeczeństw Zachodu czyni z nich szczerych demokratów. Oczywistym więc jest, że zawsze strzelają ci pierwsi! Zwalnia to Waszyngton od jakiejkolwiek odpowiedzialności za działania niedawnych sojuszników niezależnie od tego czy oni sami zwracają się z czasem przeciw Ameryce, czy też są wskazywani bez swej winy jako kolejny wróg (jedna z tych opcji przydarzyła się np. Osamie bin-Ladenowi).

Stąd też na przykładzie Bengazi widać, że po pierwszych nerwowych próbach przerzucenia odpowiedzialności za zamach na zwolenników płk. Kaddafiego – amerykańska propaganda ustabilizowała się na obciążaniu ogólnie wskazanych, obrażonych filmem wyśmiewającym Mahometa „fundamentalistów islamskich”. I rozwiązuje to w zasadzie problem, bowiem wg obowiązującej w USA definicji – kto jest fundamentalistą islamskim nie może być sojusznikiem Amerykanów, a kto jest sojusznikiem Amerykanów – nie jest fundamentalistą islamskim. W ten sposób dyskusja o wpływie działań amerykańskich na sytuację w Libii, której elementem jest wszak zamach w Bengazi – zostaje ucięta w zarodku. Z punktu widzenia podsuniętego „przeciętnemu Amerykaninowi” – i tak każdy islamista jest członkiem al-Kaidy. Skoro zaś takie spostrzeżenie jest dobre dla Johna Doe – to staje się też obowiązujące dla amerykańskich kolonii na świecie i ich „dyplomacji”.

Al-Kaida czyli Czarny Lud

Nie trzeba było zresztą długo czekać, by teza o winie mitycznej al-Kaidy została wyrażona wprost. Podniosła ją niezawodna w takich kwestiach grupa FoxNews. Za pośrednictwem tej tuby neokonów przewodniczący Stałej Komisji Wywiadu Izby Reprezentantów, republikański kongresmen Mike Rogers już nazwał atak na Bengazi „dobrze zaplanowaną i zorganizowaną akcją wojskową”. Jeszcze dalej posunął się były przewodniczący Komisji, Pete Hoekstra jednoznacznie określając zamach jako element kampanii prowadzonej w związku z rocznicą 11.09 przez al-Kaidę. Zamach już więc służy podtrzymywaniu anty-terrorystycznej histerii i kontynuowaniu amerykańskiej wojny ze światem (tzn. tą „złą” jego częścią…).

Amerykańska dyplomacja kanonierek potrzebuje stałego paliwa propagandowego. Zdaniem jednych – dla podtrzymania społecznego poparcia umiejętnie wykorzystuje nawet wydarzenia na pierwszy rzut oka zaprzeczające słuszności czy skuteczności polityki Waszyngtonu. Zdaniem drugich – wręcz je kreuje. Wydaje się więc, że jest tylko kwestią czasu pojawienie się teorii spiskowych obciążających „kompleks wojenno-przemysłowy” USA odpowiedzialnością za „prowokację w Bengazi” mającą podtrzymać zaangażowanie Amerykanów w basenie Morza Śródziemnego, a także być może wpłynąć na wynik wyborów prezydenckich.

Tak czy siak ambasador Stevens – podobnie jak jego serialowy imiennik – przeszedł już do sfery mitów i fikcji, a jak wiadomo jest to obszar, na którym amerykańska propaganda czuje się wyjątkowo mocna. Nic bowiem nie służy jej tak dobrze, jak martwi Amerykanie.

Konrad Rękas

Artykuł ukazał się też na portalu Geopolityka.org

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

0 thoughts on “Przystanek Bengazi”

  1. Mozna by zacytowac z „Chlopaki nie placza” ’— czy ty byles w Ameryce?” _–…. bo ja mam kolege, ktory ma kolege, ktorego kolega byl, i on powiedzial….” Prosze nie wierzyc w zaden spontan czy to w USA, Libii, czy Polsce— nic sie „samo ” nie organizuje. Zawsze ktos musi podrzucic pomysl, zorganizowac bojowki, „mochery”, czy tez co tak komu wpada zadra w oko. Dzieki za niesmiertelne „Fox News” neokonskie— akurat cala akcja zostala zapoczatkowana przez Associated Press informacja o filmiku i zamieszkach. Pan Stevens zas, niezamezny i bezdzietny byl pewno czyms wiecej niz tylko „ambasadorem”, co w polaczeniu z informacjami, ze akurat tamtejsza placowka „potracila” selektywnie dokumentacje i instrumenty, oraz ze najprawdopodobniej pan ambasador zostal wyluskany z tzw. safe house, wskazuje na „spontan” najwyzszego lotu. Taki jaki sie tylko zdarza w hollywodzkich filmikach dla amerykanskiej „gawiedzi” zainteresowanej BigMc’iem, amerykomania, etc, itp. Stereotypowe podejscie do…. wyswiechtanych stereotypow— zabraklo jedynie bicia murzynow i zrzutow sonki ziemniaczanej.

  2. To ze pan operuje stereotypami miedzynarodowki lewackiej idacej na sznureczku Moskwy. Tam zawsze sa „kapitalisci” gnebia,cy zacofany lud amerykanski zyjacy w swojej amerykanskiej megalomanii, Zapewne bral pan swoje informacje z jakiegos molocha medialnego… stojacego w biznesowej przeciwnosci do Fox’a ( pan Murdoch zas w 2008 roku popieral Hilarie Clinton) i przylepiajacego tej mialkiej badz co badz stacji latke „Neoconnizmu”. Nie potrafil pan zas wysnuc wniosku, ze skoro w USA „foxiarze” urabiaja publike, to byc moze w Libii czy innych krajach arabskich ktos te publike tez urabia… odgornie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *