Rękas: G…o prawdy

Błędy i kłamstwa rządu nakładają się na bodaj czy nie większe nawet błędy w percepcji potencjalnych odbiorców pomysłów ekonomicznych władzy. Determinujące polskie myślenie o gospodarce g…o prawdy rządzą więc nami i od góry, i od dołu, nieodmiennie prowadząc do tej samej od lat konkluzji wszelkich dyskusji o kolejnych reformach w Polsce – że wszystko to jest bardzo dobrze. A najlepiej jest wyjechać…

G… PRAWDA NR 1: zgubne skutki płacy minimalnej

Zaprawdę, kiedy JKM śni o XIX-wiecznym kapitalizmie, to przynajmniej jest szczery. Tymczasem kiedy standardowy polski neo-liberalny ćwierćinteligent z namaszczeniem rzuca mięsne kawałki, niczym reymontowscy Bucholz i Szaja – to się jednak trochę wstydzi i zasłania troską o słabo zarabiających, biednych itp. „Po podpisaniu przez Prezydenta RP Andrzeja Dudę ustawy o podwyżce pracy minimalnej tysiące słabo zarabiających Polaków straci pracę i pójdzie na zasiłek lub wyjedzie za granicę” – rozpaczają neo-liberałowie. No tak, ale przecież… jeśli nawet wyjadą – to przecież w ten sposób dowiodą tylko elastyczności rynku pracy, czyli dogmatu neo-liberalizmu, więc o co płacz? I żeby było zabawnie, zajdzie przy tym zapewne jeden z wielu niewyjaśnionych cudów ekonomicznych. Ci wywalani wstrętnym socjalizmem z rynku polskiego pracownicy – wyemigrują tam, gdzie ta ohydna płaca minimalna w najlepsze występuje, sprawdza się, nie zagraża ani polityce maksymalnego zatrudnienia, ani standardom życia, ani akceptowalnym kosztom prowadzenia działalności gospodarczej.

W Polsce mamy bowiem do czynienia ze zbudowaną na tej dużej g…o prawdzie (o zgubnych skutkach płacy minimalnej) – niemal równie powszechną g..o prawdą środowiskową. Oto „najbardziej prześladowania mniejszość w Polsce, czyli przedsiębiorcy” (jak to kiedyś powszechnie niezrozumianym żartem opowiedziano w „Pieniądze to nie wszystko” Machulskiego) będą musieli zamykać swoje firmy. No zamkną. I co? To przecież naturalne i zdrowe w kapitalizmie, uschnięte gałęzie odpadają itd. To oczyszcza miejsce dla nowych, cykl się powtarza, a w długofalowej perspektywie… Przecież jakoś tak to idzie w tych neo-liberalnych bibliach, więc znowu – o co chodzi?

Zlitujcie się, czemu w tym – ewolucjonistycznym podobno – świecie, to akurat nad „nieszczęsnym losem pracodawców” mamy się roztkliwiać (bo do tego to się wszystko sprowadza, bez pieprzenia o najniżej zarabiających, którzy stracą pracę). Czy te wszystkie miltono-hayeko-missesy na pewno twierdziły, że jest jakiś obowiązek prowadzenia działalności gospodarczej? Skoro nie osiągasz dochodów pozwalających ci na utrzymanie zatrudnienia albo nie widzisz szansy ograniczenia własnego zysku – to może nie powinieneś prowadzić działalności i sam lepiej jedź na zmywak, albo zapisz się do PiS czy PSL i zostań urzędnikiem? A ponadto – przecież mamy globalny wolny rynek! Jak się coś komuś nie podoba, to w poszukiwaniu tańszej siły roboczej i niższych kosztów pracy może przenieść działalność do Kambodży. Skoro pracownik może się wg tej samej teorii teleportować w dowolne miejsce świata, to przecież pracodawca tak samo, a nawet bardziej? Zwłaszcza, że wg tych samych teorii nie ma czegoś takiego jak „narodowa gospodarka”, tylko indywidualne potrzeby poszczególnych konsumentów. Więc mogą być zaspokajane z Kambodży i przestać mi tu biadolić!

Oczywiście, podniesie się krzyk, że „no, ale jak to, to się nie liczy, to politycy się wtrącili!”. Tyle tylko, że dopóki nie nastąpi anarcho-libertariańskie Zbawienie Wszechwieczne – regulacje takie jak ta stanowią element rynku takim, jakim on jest. Więc zgodnie z tym, co piszą wszyscy liberalni prorocy – dostosuj się lub giń! W końcu nawet przywoływana niemal w każdym projekcie neo-liberalnym jako idealny punkt odniesienia „konkurencja doskonała” wyklucza zarówno przewagę tak pracodawców, jak i pracobiorców. Niestety, w świecie g…o prawd nie może przebić się prawda bezprzymiotnikowa – że idealny wolny rynek nie istnieje. Można się oczywiście zajmować jego wymyślaniem, ale dyskusje tego typu chociaż u podstaw zdają się wychodzić z sytuacji ekonomicznej Polski AD 2016, chociaż nieodmiennie kończą się na teoriach, doktrynach i fantasmagoriach…

G…O PRAWDA NR 2: kosmiczność długu publicznego

A’propos teorii – równie bezmyślnie powtarzaną oczywistością (z gatunku tych powtarzanych przy grillu obok „ten Putin to jednak jest…!” czy „podatki są w Polsce takie wysokie!”) jest g…o prawda o długu publicznym. Faktycznie, problemem może on być i przeważnie bywa w samorządach, które nie generują autentycznie własnych dochodów (bo nazywany tak udział w podatkach – to przecież księgowość, a nie dochodowość, a na prawdziwą działalność dochodową nie pozwalała dotąd teoria jw. – aż do teraz, bo nagle okazało się, że wprawdzie np. nie można konsumować ogromnej nadwyżki generowanej przez takie WORD-y, przez co jest ona idiotycznie przejadana, ale już nie ma przeszkód, by zwinąć dla powiatu dywidendę z przekształconego w spółkę szpitala – sic!). Faktycznie, samorządy uzależnione od podatkowego widzimisię państwa (i przeważnie wyjątkowo źle, kosztochłonnie zarządzane) zdychają pod ciężarem obsługi długów, w dodatku często wyjątkowo nieperspektywicznie wydając posiadane i pozyskiwane środki. Fala nazywana u nas bezmyślnie „środkami unijnymi” zaowocowała przede wszystkim absurdalnym zawyżeniem wartości realizowanych inwestycji, jałową redystrybucją pieniędzy z „miękkich funduszy” i dalszym, niemożliwym na dłuższą metę rozrostem biurokracji. Przede wszystkim jednak zwolniła samo państwo od myślenia w kategorii programów naprawdę służących rozwojowi (a nie tylko „rozwojowych” w unijnej nowomowie) np. infrastruktury czy budownictwa mieszkaniowego, czyli mechanizmów znanych i z powodzeniem wdrażanych od Szkocji po Białoruś.

I nie widać większych nadziei, żeby po ustaniu trującej brukselskiej kroplówki coś miało się w tym zakresie zmienić, choć przecież obecna ekipa „narodowe programy” mieli, odmienia i zapowiada niemal w każdym wystąpieniu. Bo przecież rządzi g… prawda, że samym złem i istotą złą jest osławiony Dług Publiczny, więc alternatywa sprowadza się więc do tego czy kontynuować obecne marnotrawstwo – czy tracić siły na sztuczne równoważenie wszystkich publicznych budżetów… nie bardzo w sumie wiadomo po co? A przecież w praktyce zdrowemu państwu wystarczyłoby na początek odzyskać i zachować wyłączność i suwerenność emisyjną, a uzyskałoby przynajmniej możliwość efektywnego zarządzania swoim zadłużeniem…

G…O PRAWDA NR 3: tylko ślimaki muszą mieć domy

Po co? No właśnie choćby po to, żeby budować mieszkania… Niestety, przez 27 lat postulat, by to państwo (czy samorząd) budowało domy – z miejsca był traktowany jako niewyobrażalny absurd. W efekcie postępuje tylko dekapitalizacja starej substancji, a nowa powstaje za wolno, za drogo i w za małej ilości. Mówiąc brutalnie – w tym tempie i w ten sposób nie zaspokoimy istniejącego głodu mieszkań i okazuje się, że kolejny rząd nie ma pomysłu co zrobić, by nie rósł on w przyszłości. No jak to, zawołają oburzeni fani tego gabinetu, a „Mieszkanie+”?!. Odpowiedź brzmi – to, niestety, kolejna g…o prawda. Hasło, które wciąż jeszcze niewiele znaczy – ale już wiadomo, że raczej kłamliwie odwołuje się do popularności i powodzenia programu 500+. W przeciwieństwie do socjalnego wsparcia rodzin wielodzietnych, które jednak polega przecież na tym, żeby coś komuś dać – M+ ma nas przyzwyczaić, że czegoś – a konkretnie mieszkania – na własność mamy nie mieć. I to ponoć ma być ten ogromny PLUS tego przedsięwzięcia. A przecież – powtórzmy – w III RP Polacy zdążyli się już na pewno przyzwyczaić: że głód mieszkań jest obecnie większy, niż w PRL, że buduje się ich o połowę mniej, niż w uznawanych za okres zapaści w budownictwie latach 80-tych, że wreszcie ci szczęśliwcy, którzy jednak własne (?) M kupują – będą je spłacać dłużej, niż za strasznej komuny czekała się na ograniczone, ale jednak spółdzielcze PRAWO WŁASNOŚCI. Co gorsza, M+ obciążone jest bardzo istotnym błędem w założeniu – że beneficjentom programu z czasem tak się poprawi, że będą mogli zwalniać mieszkania i zwracać je do puli – lub, jak to zgrabnie ujęto – korzystać z opcji „dojścia do własności”, co jednak też byłoby powiązane z poprawą statusu materialnego. Tyle tylko, że poza tymi dwoma wymęczonymi programami socjalnymi i raczej bezmyślnie zrealizowaną podwyżki płacy minimalnej – ten rząd nie ma pomysłu niby jak ogółowi Polaków miałoby się poprawić. Mieszkanie nie jest więc wciąż i nie będzie chwilowym narzędziem pozwalającym na elastyczne dostosowanie się do rynku pracy (oczywiście przed wyjazdem do Kambodży…), jak nam to zachwalają nagle nawróceni na pseudo-liberalizm PR-owcy rządu – ale lokatą i jednym z niewielu konkretów, na które pracuje się choćby żeby zostawić dzieciom. To nie jest książka, którą bez żalu zwracamy do biblioteki po próbnej lekturze mającej zadecydować czy kupić taką na własność! Nieprzypadkowo to ta odmieniana przez wszystkie przypadki także przy okazji M+ „klasa średnia” Polaków w swoim czasie rzuciła się nawet na kulawą „własność” TBS-ów! To przecież ta sama middle class, która zakupy robi w „Biedronce” – żadnym tam „sklepie dla biedoty”, tylko dobrym wyborze za rozsądną cenę…

I tak wracamy do punktu wyjścia. Jedna g…o prawda prędzej Polaków utopi w szambie, niż pozwoli im zarobić. Druga nie da dostrzec prawdziwych źródeł – i objawów – problemów ekonomicznych Polski. I wreszcie trzecia zaproponuje fałszywe rozwiązanie jednego z nich. I dlatego między innymi wciąż tak wielu z naszych rodaków dochodzi do wniosku – że najlepiej jest wyjechać. Jak najdalej od tego g…a, którym nas zalewają. I będzie tak trwało nadal, no chyba, że na tym całym nawozie w końcu zakiełkuje choć trochę zdrowego rozsądku…

Konrad Rękas

 

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *