Zanim się fejsbuk rozemocjonuje na dobre (?) – przypomnę: to nie Turcy idą na Kamieniec. To Azerbejdżan, który stopniowo, ale konsekwentnie wychodzi z amerykańskiej strefy wpływów – po raz kolejny ściera się z Armenią, która przed dwoma laty w tejże strefie się znalazła, a w każdym razie mocno się do niej przysunęła. Naprawdę, skłania to do wstrzemięźliwości w geopolitycznych ocenach sytuacji na Zakaukaziu. Najważniejszy teraz jest pokój, a nie dziecinne zabawy kogo bardziej wolisz. To nie przedszkole.
Akcja przeciw Turcji i Rosji
Co warto przypomnieć – już dwa miesiące temu Amerykanie kazali posłusznemu sobie rządowi w Erewaniu zaatakować Azerów, chcąc skłócić Rosję i Turcję, umiędzynarodowić konflikt, a być może także doprowadzić do utraty twarzy przez Moskwę jako formalnie nadal sojusznika Armenii. Wówczas ani Moskwa, ani Ankara, ani Baku nie dały się wrobić w tak prymitywną zagrywkę, należy jednak brać pod uwagę, że nadrzędnym celem USA wydaje się doprowadzenie do ostrego zwarcia rosyjsko-tureckiego. W tym kierunku próbowano i Moskwę, i Ankarę podsterować w Syrii, podobnie chciano rozdmuchać różnice interesów obu mocarstw w Libii. Interes amerykański wydaje się zresztą oczywisty – zajęcie Turków i Rosjan sprowokowanym między nimi konfliktem zostawiłoby Amerykanom wolną rękę na wszystkich frontach, na których ostatnio muszą ustępować dynamice rywali. Dodatkowo zaś – siły rosyjskie uległyby dalszemu rozproszeniu, zaś Turcja chcąc nie chcąc musiałaby zwrócić się na powrót do swych zobowiązań NATO-owskich, z których jak dotąd stopniowo się przecież wyzwala. Wydaje się więc nie być przypadkiem, że głównym beneficjentem gorącego konfliktu w Karabachu – pozostaje Waszyngton, wciąż zachowujący część wpływów w Azerbejdżanie i dysponujący nowymi powiązaniami w Armenii, a zatem zdolny bez większego wysiłku rozpalić pełnowymiarową wojnę, z nadzieję rozszerzenia ją poza sporny między dwoma krajami region.
Najważniejsze dla Polski – osłabić NATO
By zbyt łatwo nie rozdzielać sympatii w tym konflikcie, należy też pamiętać, że skuteczny lobbing ormiański na Zachodzie – to transmisja obustronna. Ormianie zawsze byli dumni ze efektywności swoich ośrodków wpływu we Francji, ostatnio także w USA – ale zadziało się tak, że są one teraz także ośrodkami wpływów amerykańskich na Zakaukaziu. Odrębna kwestia to tradycyjnie bliski związki ormiańsko-francuskie. Jasne, Ormianie uważają się za i są grupą wywierającą wpływ na politykę francuską – ale też Francja uznaje Armenię jeśli nie wprost za część swojej strefy interesów, to na pewno za cenny instrument oddziaływania w regionie. Oddziaływania przede wszystkim na Turcję – z którą Republika Macrona jest w intensywnym sporze geopolitycznym niegdyś w Syrii, a dziś zwłaszcza w Libii, za pośrednictwem Grecji na Morzu Egejskim i przede wszystkim na forum NATO. I znowu – to Turcja w ramach Paktu jest siłą odśrodkową i dezintegracyjną i samo to jest przecież także w interesie Polski, dla której osłabienie więzi atlantyckich jest racją narodowego bytu. Jakiekolwiek zaś orientowanie się na Francję – w historii naszego narodu kończyło się wyłącznie źle.
Sojusze i sympatie są zmienne
Właśnie polska racja stanu nakazuje wyjście wreszcie z freblówki i spojrzenie na sytuację międzynarodową całkowicie na zimno. Oto był czas, że rozsądek geopolityczny kazał patrzeć z sympatią np. na aspiracje Kurdów, których główna aktywność wymierzona była przeciw Turcji, w latach 80-tych zaangażowanej po stronie NATO-wskich jastrzębi. Ale sytuacja światowa jest w ciągłym ruchu. Dzisiejsza Turcja stanowi ośrodek emancypacyjny i ważny element kształtującej się wielobiegunowości, zaś Kurdowie zdecydowali się być jednocześnie narzędziem imperializmu-syjonizmu, jak i współczesną maskotką liberallewicy, udając reinkarnację Republiki Hiszpańskiej. Zdaje się, że coś podobnego zachodzi i w przypadku Armenii. Nieprzypadkowo nagle miłością zapałały do niej te same kręgi, które jeszcze do niedawna świata nie widziały spoza Rożawy (także w Polsce). I analogicznie – kiedy Azerbejdżan był amerykańską stopą postawioną na Zakaukaziu – należało ją kłuć. Dziś, gdy İlham Əliyev powoli próbuje wybić się na pozycję samodzielnego regionalnego gracza – nie ma sensu mu w tym przeszkadzać. A nawet wprost przeciwnie. Nie mawiam bynajmniej do obalania chaczkarów, ale zalecam chwilę zastanowienia co taki zmieniony rozkład sympatii i sojuszy może dziś oznaczać.
Czy Rosja uratuje pokój?
I wreszcie pozycja Rosji w całej tej historii, bez wątpienia kluczowa – bo (niczym w I wojnie światowej), to właśnie to państwo wraz z Turcją pozostaje głównym celem geopolitycznych zachodnich macherów. Wbrew jak zwykle sprymitywizowanym, a dodatkowo zdezaktualizowanym cieniom poglądów dominujących w Polsce – Federacja Rosyjska nie jest zobowiązana do udzielania Armenii jakiegokolwiek wsparcia w konflikcie ograniczonym do Górskiego Karabachu, regionu, który jak cały świat – Moskwa uważa formalnie za część Azerbejdżanu (nawiasem mówiąc również Polska nie uznaje podmiotowości prawnej Arcach, jak i stoi na gruncie rezolucji Zgromadzenia ONZ 62/243 „O sytuacji na okupowanych terytoriach Azerbejdżanu”, wzywającej obie strony do pokojowego rozstrzygnięcia konfliktu). Armenia jest wprawdzie stroną Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym – jednak nie może się on odnosić do kwestii karabachskiej, nadto zaś od dwóch lat, od kolorowej rewolucji 2018 r. – Erewań praktycznie rozluźnił swoje związki z postsowieckimi partnerami, coraz częściej zerkając między innymi w stronę animowanego przez amerykańskie jastrzębie Partnerstwa Wschodniego, od którego z kolei coraz silniej dystansuje się Baku. Moskwa więc żadną miarą nie ma w tym konflikcie związanych rąk, a przeciwnie – doskonale rozumiejąc prawdziwe tło i cele ostatnich wydarzeń może zupełnie szczerze apelować o natychmiastową pacyfikację. I w tym zakresie polityka Władymira Putina również jest zupełnie zgodna z interesami Polski.
Biało-czerwona w ciekawych czasach
Walki w Górskim Karabachu wybuchają z pewną regularnością, przynosząc przeważnie dziesiątki, czasem setki trupów i kilkusetmetrowe przesunięcia linii demarkacyjnej (przede wszystkim w opanowanej przez siły ormiańskie strefie buforowej wokół Arcach). Takie wojny zastępcze są już zresztą znakiem rozpoznawczym okresu geopolitycznej przemiany, w którym się obecnie znajdujemy, potęgując tylko wrażenie niedookreśloności nowego ładu światowego, do którego chwiejnie i zakosami, ale jednak wszyscy zmierzamy. Czujemy jego bliskość, wciąż jednak nie umiemy odgadnąć jaki będzie, w dodatku zaś rozumiejąc, że w każdej chwili każda kolejna lokalna strzelanina może nabrać charakteru regionalnego, subregionalnego, a nawet globalnego. Żyjemy w czasach wymagających wyjątkowo zimnego spojrzenia i racjonalnych decyzji, dlatego wszystkim zbyt szybkim w wywieszaniu awatarów cudzych flag warto przypomnieć – że nasza jest tylko i wyłącznie biało-czerwona i tylko ona powinna mieć dla nas znaczenie.
Konrad Rękas
Niestety, z kłamstwa wychodzą błędne wnioski. A prawda jest taka, że Azerbejdżan, otrzymawszy wsparcie tureckie w sprzęcie i w specjalistach, zaczął się przygotowywać do siłowego odbicia Karabachu. Nie ma z tym nic wspólnego Paszynian i jego kumple z Ameryki, to Azerbejdżan podjął niesprowokowaną agresję. Dwa miesiące temu to też Azerowie zaczęli, tylko dostali mocne baty na samym początku i Erdogan musiał im posłać drony i doradców. Jeśli ktoś się łudzi, że Turcja działa tu przeciwko USA, jest w błędzie: otóż Amerykanów boli rosyjska armia w Armenii, a najlepszym sposobem żeby Ormianie sami ją wyrzucili jest zadanie Armenii klęski rękami Azerów, przy rosyjskiej bezczynności. A Rosjanie nic nie zrobią, bo kleptokraci otaczający Putina mają zbyt duże zyski z geszeftów z Alijewem, tylko dla tego. Zresztą, jest w Rosji taki dowcip, jak to wybucha III Wojna Światowa i rosyjski rząd radzi, jakie by tu miasto na zachodzie w odwecie zbombardować. Nowy Jork? Nie nada, jeden bonzo ma tam córkę. Londyn? Inny ma tam kamienice. Paryż? Żona trzeciego lata tam na zakupy. Ostatecznie, doszli zgodnie do wniosku żeby zbombardować Wołgograd, bo tam nic nie ma…
No tak – pozwólmy na kolejną rzeź chrześcijan w imię muzułmańskiej supremacji. Ale to będą dobrzy muzułmanie, bo po stronie słusznej walczący.
To Azerbejdżan dostanie wsparcie międzynarodówki. Z prostego powodu – mają węglowodory i miedź. Nawet Polska kombinowała kupno azerskie surowce, w ramach uniezależniania się od „ruskich”. Reszta UE i Zachodu patrzy podobnie, zrywając handel z Rosją. Azerbejdżan umacnia izolowanie Rosji, bo na tym będzie zarabiać a przez to pokazuje, że jest na smyczy Zachodu. Bo to z niego czerpie fundusze..
Rosjanie do tej pory mają żal do Zachodu, że w Wojnie Krymskiej wsparły muzułmańską Turcję, dając im zielone światło do powojennych prześladowań chrześcijan. Bo „Ruskie złe wzmocnią się na Bałkanach”. Teraz Azerowie dostaną wsparcie, bo z jednej strony handel i kasa się Zachodowi musi zgadzać, a z drugiej anty-zapadnicy będą węszeć amerykańskie spiski i próbę zmniejszenia wpływów „zuego mocarstwa”…
I tak już dokonano ludobójstwa chrześcijan po Arabskiej Wiośnie. Można pociągnąć dalej i dalej…
Jaką „rzeź chrześcijan”, to jest póki co strzelanina o kilka rejonów strefy buforowej, z której Ormianie wypędzili Azerów i która pozostaje bezludna, żeby Erewań miał kartę przetargową w rozmowach z Baku. Gdyby Armenia nie zerwała rozmów kilka miesięcy temu – obyłoby się bez tego całego huku.
Eskalacja oczywiście jest możliwa, w tym jednak cała rzecz by jej uniknąć.
Czyli to Armenia, będąca wielokrotnie mniejsza, słabsza, biedniejsza (bo bez węglowodorów i miedzi), otoczona z niemal każdej strony przez wrogie siły, dokonała zaczepnej i niesprowokowanej agresji na Azerbejdżan?
Trochę jak w 39 niemiecka propaganda mówiła, że to Polska dokonała agresji na Niemcy, chcąc dokonać powstania na ziemiach pogranicznych, a oni się tylko bronią…
Eskalacja nie jest niczym „malum in se”. Myk polega na tym, że w konfliktach które mają (bądź łatwo mogą się przerodzić) charakter cywilizacyjny czy konfesyjny, wspierać „swoich” nawet wbrew doraźnemu interesowi politycznemu lub ekonomicznemu. Wiele państw państw się na tym „przejechało” (mówiąc kolokwialnie), kiedy to oddając ofiary dla Behemota lub Mammona, w dłuższej perspektywie dostało reakcję zwrotną skumulowaną, przez co i oni i region/świat doznawał znacznych problemów. Zwycięstwo krzyża nad półksiężycem (lub jakimkolwiek innym symbolem) zawsze jest na plus.
Chciałbym też zwrócić uwagę na parę rzeczy. To Azerbejdżan jest ważniejszym partnerem handlowym dla USA niż Armenia. Około 8% importu Baku jest z USA. Dla Erywania z USA importowane jest mniej niż 3% całego importu. Jeżeli przełożymy to na wartości bezwzględne, to (poprzez parokrotnie większą gospodarkę Azerbejdżanu niż Armenii) to byłoby i to parokrotnie większa wartość dolarów, jakie zyskuje USA na handlu z Azerami niż z Ormianami. Inwestycje zagraniczne w tych krajach też są na przewagę Azerbejdżanu. Wejdźmy na stronę http://www.state.gov/reports/2020-investment-climate-statements/ i sprawdźmy raporty. USA nie widnieje w „Inward Direct Investment” obydwu państw. W „Outward Direct Investment” już USA występuje. Armenia 3mln USD, Azerbejdżan 594mln USD.
Statystyki nie nakazują uważać, by Armenia była ważna dla USA, zaś Azerbejdżan miałby się próbować „wyrwać” z amerykańskiej hegemonii.
„Czyli to Armenia, będąca wielokrotnie mniejsza, słabsza, biedniejsza (bo bez węglowodorów i miedzi), otoczona z niemal każdej strony przez wrogie siły, dokonała zaczepnej i niesprowokowanej agresji na Azerbejdżan?”.
Tak, ale to też bez znaczenia. Tak się zaczęła cała wojna 30 lat i tak zerwano rozejm dwa miesiące temu. Teraz jednak ważne jak z tego wybrnąć, a nie kto zaczął.
Przy okazji taki cytat chciałbym przypomnieć. Wicepremier Azerbejdżanu w 2005 roku w rozmowie z Niemcami: “Our goal is the complete elimination of Armenians. You, Nazis, already eliminated the Jews in the 1930s and 40s, right? You should be able to understand us.” (źródło: „Budget and Economic Outlook: An Update (2008)” strona 50)
Jak na razie to Azerowie ze wsparciem Turcji prowadzą ofensywę na pełną skalę, z wykorzystaniem wszystkich posiadanych środków zniszczenia poza lotnictwem załogowym. Ormianie, mimo że powstrzymują Azerów na lądzie, sami też ponoszą ciężkie straty, i jeszcze miesiąc takiej wojny a nie będą mieli kim walczyć(a Azerowie owszem, najwyżej Erdogan podeśle więcej najemników). Do eskalacji dążą zarówno Alijew(żeby przykryć problemy wewnętrzne) jak i podpuszczający go Erdogan. Wszystko to jest jak najbardziej w interesie szeroko pojętego Zachodu, z racji tego że pokazują całkowitą niezdolność Rosji jako sojusznika dla kogokolwiek, ale również dlatego, że ewentualne ostateczne rozwiązanie sprawy Górskiego Karabachu(tj. zajęcie go i wymordowanie przy aprobacie Zachodu Ormian którzy nie zdołają zwiać) pozwoli na swobodne zbudowanie gazociągu z Azerbejdżanu do Turcji, a potem do Europy… Naprawdę, nie ma co tutaj bronić punktu widzenia rządzących Rosją złodziei, których głównym interesem są dolary od Alijewa.
@anonim „Naprawdę, nie ma co tutaj bronić punktu widzenia rządzących Rosją złodziei, których głównym interesem są dolary od Alijewa”
Nie pomylił się pan tutaj?
A nie tak jest? Przyczyną niezachwianej, jednostronnej przyjaźni rosyjsko-azerskiej, niezważającej na żywotne interesy Federacji Rosyjskiej są tylko i wyłącznie dolary którymi Alijew płaci za rosyjską broń…
Przede wszystkim to Azerbejdżan jest rywalem handlowym dla Rosji. Kiedy Zachód szuka nie-ruskich źródeł węglowodorów, to Azerbejdżan jest często stawiany na czele. Nawet Polska w ramach pseudodywersyfikacji myślała głośno o nitkach od Azerów do Europy, bo lepsze to niż ruskie streamy czy potoki.
Ten kraj, pozbawiony już karty kraju z ryzykiem wojny (bo po Ormianach), chętniej zyskałaby kupców i inwestorów na Zachodzie. A wtedy Rosja traci zbyt i inwestorów. Baku zgarnia kasę, która zasiliłaby Moskwę.
Metoda „podążania za pieniędzmi” wskazuje, że Twój tor myślenia jest błędny. Na upadku Azerbejdżanu Kreml by zarobił a ja ich wiktorii by stracił.
Ale tu nie chodzi o zarobek państwa rosyjskiego, a kliki oligarchów nim rządzących, a ci od Alijewa dolary biorą walizkami. Gdyby Rosja rzeczywiście działała w swoim interesie, Górski Karabach już dawno byłby oficjalnie częścią Armenii, co gwarantowałyby stacjonujące tam wojska rosyjskie, monopol na wydobycie azerskiej ropy miałby Rosnieft a na wydobycie gazu Gazprom. Ale niestety, to by wymagało zdecydowanych działań, a te mogłyby spowodować pozamykanie rosyjskim bonzom kont w zachodnich bankach, wywłaszczenie londyńskich kamienic i wydalenie dzieci z amerykańskich uczelni…
Azerbejdżan niby jest katechonem?:
https://biznesalert.pl/turcja-rafineria-star-azerbejdzan-gorski-karabach-jakosc-ropa-rosja-energetyka/
Nie chce mi się zbyr długo pisać to napiszę tylko tyle, że cały artykuł jest przekręceniem kota ogonem.
Naprawdę Państwo wierzycie, że celem wojny jest „wymordowanie wszystkich Ormian”?
Nawet uleganie propagandzie powinno mieć jakieś granice.
Nie wszystkich, a jedynie tych żyjących w Karabachu. Zresztą, czy nie jest naiwna wiara w to, że podążający na smyczy Zachodu Azerbejdżan, wraz ze swoimi tureckimi patronami sprzeciwia się obecnemu układowi światowemu? Oczywiście że nie, bo w tym wszystkim, oprócz zaspokojenia ambicji naftowego watażki i neosułtana chodzi o to, aby dokopać Rosji i pokazać całemu światu, ile warty jest z nią sojusz. Naiwne jest też myślenie, że kleptokraci z Kremla, mający dzieci i majątki na Zachodzie zrobią cokolwiek, aby ratować wiarygodność swojego państwa…
A kto tu kręci neoBanderę?
Jaki jest cel bezpośredni? Wystarczy spojrzeć na dane makroekonomiczne oraz polityczne kraju Azerów. Koronakryzys oraz wojna naftowa Rosji z Saudami doprowadził do znaczniejszego spadku zamożności i poziomu życia. To podniosło mocno niezadowolenie. Chcąc załagodzić je zdecydowano się na wojnę.
Casus podobny do tego gdy Idi Amin zaatakował Tanzanię, bo zła sytuacja ekonomiczna rujnowała. Lub atak junty argentyńskiej na Falklandy. Jest kiepsko – to szybka wojenka, może nie zauważą ludzie biedy.
Dla porównania wziąć można statystyki względne Armenii. Tam sytuacja ekonomiczna jest bardziej równa i nie potrzebują propagandowych sukcesów.