Ani się człowiek obejrzał, a tu Roman Giertych nieopatrznie nadepnął na odcisk znanym nieheteronormatywnym politycznym celebrytom, panom Śmiszkowi i Biedroniowi. Padł żarcik o pierwszej damie w kontekście wyborów prezydenckich. To wystarczyło.
Najpierw, nomen omen, atmosfera zesztywniała, a potem zrobił się przeuroczy rejwach, gdyż jak wiadomo, żartować dzisiaj można ze wszystkiego, poza nieheteronormatywnością rzecz jasna, której wyznawcy żartów na swój temat w imię tolerancji (a jakże) nie tolerują.
Zatrząsł się więc w posadach cały mainstreamowy warszawski salon, na którym znany mecenas od dawna stara się brylować, że jednak burak pozostał burakiem, czy jakoś tak. W domyśle – wszechpolak wszechpolakiem. Mecenas wprawdzie w te pędy pospieszył z przeprosinami, które oczywiście żadnymi przeprosinami nie były, co tylko wzmogło ten pocieszny jazgot.
Przyznam, że ze złośliwą satysfakcją obserwuję tę iście gombrowiczowską burleskę, jako wykwit durnoty czasów, w których żyjemy. Jak tłumaczył mi kiedyś pewien przyjaciel pana mecenasa, bardzo bywały w świecie i ustosunkowany międzynarodowo, są dwa środowiska, z którymi politykowi nie wolno zadzierać, a mianowicie – Żydzi i geje.
Z pierwszymi pan mecenas się ułożył, choć ze względu na różne polityczno-rodzinne zaszłości łatwo zapewne nie było. W przypadku drugich, już wydawało się, że nasz bohater wita się z gąską, żółwika strzela, a tymczasem taka szpetna niespodzianka. Jęzor nie upilnowany, szast-prast, poszło w internety. Te oczywiście na to tylko czekały, no i mamy uroczą chryję.
Nie ma wyjścia. Tak jak kiedyś pan mecenas, jeszcze jako wicepremier u Kaczyńskiego, pospieszył do Jedwabnego, gdzie rozpoczął swoje udane pojednanie z naszymi starszymi braćmi w wierze, tak teraz pozostaje mu tylko Parada Równości, na której publicznie przyjdzie mu przywdziać tęczową włosienicę, jako oznakę swojego szczerego nawrócenia na tolerancję.
Obojętnie jednak, co zrobi pan mecenas i tak będzie uroczo. Widok warszawskiego salonu targanego emocją w stosunku do mecenasa, który się przecież Kaczyńskiemu nie kłania, już sam w sobie jest na tyle epicki, że tylko czekać, jak samo życie napisze taki scenariusz, po który sięgnie sam Tarantino, albo i lepiej – Lars von Trier.
Maciej Eckardt
za: FB