Nie to jest jednak najważniejsze. Ton polskich komentarzy był, w większości przypadków, odzwierciedleniem nastrojów i poglądów naszej „klasy politycznej” i tzw. komentatorów. A jest to ton, który można określić jednym terminem: „Schadenfreude po polsku”.
Najpierw więc niezwykle „intelektualne” i „głębokie” opinie przedstawicieli obu „prawic” – PiS i Sprawiedliwej Polski. Pierwszy z nich, Zbigniew Girzyński, z szyderczym uśmieszkiem na ustach, mówi mniej więcej tak: ha, ha, wiadomo, że w Rosji, tak jak za towarzysza Stalina, nie jest ważne kto jak głosuje, ale kto liczy głosy. A zaraz potem Jacek Kurski – wyniki są znane, bo Kreml podyktował jakie mają obyć. Ha, ha, ha… Do tego chórku dołącza „Gazeta Wyborcza” – oznajmiając triumfalnie: „Wielka porażka Putina”.
Inne „komentarze” w tym samym stylu. „Wyborczej” trudno się dziwić, od lat usiłuje przekonać opinię w Polsce, że tzw. demokraci, uważani w Rosji za złodziei i agentów Zachodu – mogą coś jeszcze ugrać. Czyni to z uporem, wbrew rzeczywistości i zdrowemu rozsądkowi. Od lat nasłuchuje echa z Moskwy, i podnieca się, kiedy na ulice wyjdzie kilkuset zwolenników „demokratycznej opozycji”, do której zalicza (czy zaliczała) także narodowych bolszewików z Limonowem na czele. Nie przekonuje jej to, że nawet przychylni „demokratom” obserwatorzy powtarzają, że są oni w Rosji bez szans.
W Polsce zdaje się panować przekonanie, że należy „przeczekać Putina”, nie wchodzić w dialog z Rosją przez niego rządzoną, bo to jest „niepatriotyczne” i „nieestetyczne”. Czekać należy na kogoś innego, lepszego, bardziej demokratycznego. W oficjalnym programie PiS zawarto nawet takie sformułowanie: „W interesie Polski leży rzeczywista poprawa stosunków z Rosją.
Byłaby ona bardzo pozytywnym faktem i należy do niej cierpliwie dążyć. Wydarzenia ostatnich lat i miesięcy umacniają nas jednak w wyrobionym już przedtem realistycznym przekonaniu, że istotna poprawa stosunków polsko-rosyjskich możliwa jest tylko w dłuższej perspektywie. Szanse tego procesu zależą od postępów w demokratyzacji Rosji, choć te nie będą samoistną gwarancją pożądanej zmiany w stosunkach polsko-rosyjskich”.
A więc, nie teraz, później, kiedy Rosja będzie „demokratyczna”. Oczywiście „demokratyczna” wedle naszej oceny. Takie stawianie sprawy jest przejawem kompletnego niezrozumienia na czym polega polityka zagraniczna, jest przejawem skrajnej ideologizacji tejże polityki. W tym stanowisku, rzekomo prawicowym, nie ma żadnych różnic ze środowiskiem „Gazety Wyborczej”. Jest to – trzeba jasno stwierdzić – stanowisko ze szkoły Komitetu Obrony Robotników (KOR). W dodatku, jest to stanowisko szkodliwe.
Czas płynie, a my – czekając na mityczne rządy demokratów w Rosji – przegraliśmy sprawę tranzytu gazu przez terytorium Polski, niejako zmuszając Rosję i Niemcy do budowy gazociągu Północnego, straciliśmy rynek rosyjski na Recz Niemiec i innych krajów, uwikłaliśmy się w nie kończące się przepychanki w sprawie Katynia. Na zimno odrzucamy za każdym razem gesty ze strony Rosji, jakim było np. oświadczenie Dumy w sprawie Katynia, przeforsowane, przy oporze komunistów i Żyrinowskiego, przez Putina i Miedwiediewa. I teraz nasi genialni „komentatorzy” cieszą się, że po wyborach jest „mniej Putina”.
Na rzecz kogo – mniej Putina? Na rzecz Żyrinowskiego i komunistów. Z czego się więc cieszycie panowie i panie? Z czego się śmiejecie? Z czego szydzicie? Inne kraje od lat robią z Rosją interesy, mając swoje oceny tego państwa, ale kierując się przede wszystkim pragmatyzmem. My zaś czekamy na „demokrację” w Rosji. Doprawdy uwłaczające jest to, że do pewnej poprawy stosunków z Rosją zmusiły nas Niemcy. Tusk wykonał jeden krok do przodu, ale zaraz potem dwa do tyłu. Jakby przestraszył się, że będzie uznany przez „prawicę” za rusofila.
Niepotrzebnie się przestraszył – bo on i prezydent Bronisław Komorowski i tak tym mianem zostali nazwani, a nawet bardziej dosadnie, bo „sługusami Rosji”.
Jan Engelgard
aw