To zbyt mało, by otrząsnąć się szoku i frustracji – ale dość wiele, by móc sformułować pierwsze konkluzje dotyczące przyczyn klęski oraz wstępne prognozy i zalecenia na przyszłość. Jako że summa summarum mówimy o trzech partiach (KNP, UPR, PR), ja zaś sympatyzuję jedynie z pierwszymi dwiema – to ich sytuacji poświęcę niniejszy szkic.
Tak dla UPR, jak i dla KNP początkiem dramatu była sama decyzja o rozdzielnym starcie w wyborach. Oznaczało to bowiem eo ipso rozproszenie kapitału ludzkiego, który w warunkach normalnych pracowałby na korzyść jednego wolnościowego ugrupowania. Pisząc o „warunkach normalnych” mam na myśli takie, kiedy względnie spójne ideowo a jednocześnie nieliczne środowisko nie dzieli się sztucznie na dwa obozy, mnożąc polityczne kanapy wyłącznie wskutek osobistych i nie do końca jasnych animozji pomiędzy liderami. Niezależnie od tego, jak oceniamy stopień odpowiedzialności obydwu stron za dekompozycję UPR, należy wszelako zauważyć, że u progu tegorocznej elekcji większą skłonnością do koncyliacji wykazał się Janusz Korwin-Mikke. To jego ugrupowanie od początku było motorem napędowym negocjacji dotyczących zjednoczenia stronnictw „na prawo od PiS” (co jest formułą tyleż popularną, co niefortunną; NIE MA wszak w polskim parlamencie partii, która znajdowałaby się od PiS na lewo). Wysiłki te zostały zlekceważone przez PJN i wręcz storpedowane przez Marka Jurka oraz Franciszka Jóźwiaka (dla niezorientowanych: obecnego prezesa UPR), którzy domagając się od KNP startu bez Janusza Korwin-Mikkego jako warunku sine qua non podjęcia współpracy, najprawdopodobniej świadomie dążyli do jej udaremnienia, licząc na miejsca na listach wyborczych Prawa i Sprawiedliwości.
To rozdwojenie struktur w większym stopniu – jak sądzę – zaważyło na sytuacji nowego tworu Korwin-Mikkego, aniżeli sojuszu UPR-PR. Po pierwsze: prezes KNP, zdobywając w ubiegłorocznej elekcji prezydenckiej dwukrotnie więcej głosów od Marka Jurka, udowodnił, że – pomimo swoich dziwactw i oczywistego braku politycznego talentu – jako polityk dysponuje od swego prawicowego adwersarza znacznie większym potencjałem, który w przypadku zebrania właściwej liczby podpisów na pewno pozwoliłby na uzyskanie wyniku na poziomie na poziomie 2-3%. Nie jest to, rzecz prosta, szacunek rzucający na kolana – niemniej dawał on nadzieję na uzyskanie chociaż dotacji z budżetu państwa, zaś dla połączonych sił duetu Jurek-Jóźwiek i to było raczej wynikiem nieosiągalnym. Dla nich udział w wyborach – nawet gdyby udało się wystartować – i tak na 99% zakończyłby się spektakularną klapą.
Po drugie: warto zwrócić uwagę, że na rozproszeniu terenowych działaczy UPR i KNP także więcej stracili ci drudzy. Unia zachowała wszak najbardziej doświadczonych ludzi, otrzymała też wsparcie zaprawionych w wyborczych bojach działaczy PR. Tym potencjałem KNP nie dysponował. Przeciwnie: młodzi zapaleńcy, którzy po kwietniowym kongresie zasilili szeregi partii, mimo wielkich chęci i zapału do pracy nie posiadali często wiedzy i doświadczenia koniecznych do codziennej pracy w terenie. Jak bowiem inaczej wytłumaczyć można fakt, że list nie udało się zarejestrować w tak dużych miastach, jak Poznań czy Gdynia? Aktywistów z Poznania nie znam – ale popisy prezesa okręgu w Radiu Kontestacja przed kilkoma miesiącami chyba na nikim nie wywarły dobrego wrażenia. Zbiórką w Gdyni kierował z kolei Artur Dziambor: człowiek niewątpliwie solidny i rzetelny. Pytanie brzmi: czy o jego współpracownikach można powiedzieć to samo?
Po trzecie wreszcie: widać już dziś, że pomiędzy KNP a UPR rysuję się pewne różnice programowe – i w kontekście pragmatyki wyborczej działają one na korzyść tej pierwszej formacji. Nowa Prawica jest – jak się wydaje – bardziej libertariańska i mniej konserwatywna, co spowodowane jest bliskim libertarianizmowi stanowiskiem ideologicznym JKM oraz młodszą strukturą wieku działaczy tej partii. UPR tymczasem, łącząc się z Markiem Jurkiem i Prawicą RP, wszedł w alians z propagatorami m. in. zakazu pornografii oraz polityki „prorodzinnej” dokonywanej za pomocą państwowego przymusu i centralnej redystrybucji dobrobytu. Z punktu widzenia politycznego PR był to strzał w stopę. Wbrew bowiem temu, co od lat – na przekór oczywistym faktom i poniekąd osobistej godności – roją sobie przywódcy obozu wolnościowego, ich przeciętny wyborca nie przypomina w niczym trzonu elektoratu Marka Jurka: socjalizującego warchoła z resztkami obiadu pod sumiastym wąsem, który wprawdzie jest prawowiernym katolikiem i dlatego głosuje na czołowego polskiego pro-lifera, ale jednocześnie główne zagrożenie widzi w spiskach „agentów”, „ruskich”, „układu” i „wielkiego (i/lub <>) kapitału”, podzielając tym samym co do pryncypiów obłąkańczy światoobraz Jarosława Kaczyńskiego i innych przedstawicieli tzw. „środowisk patriotycznych”.
Wyborcy KNP i UPR to natomiast przeważnie osoby w młodym wieku, dość dobrze wykształcone, aideologiczne, niemniej ceniące te partie przede wszystkim za ich liberalizm. Do tego dochodzą dwie inne – węższe – grupy: świadomych, ideowych klasycznych liberałów i libertarian oraz (w stopniu najmniejszym) autentycznych konserwatystów, którzy mając na uwadze ogólną zbieżność priorytetów, przymykają oko na stosunek JKM i ludzi z nim związanych chociażby do legalności narkotyków czy pornografii. Słusznie atoli pisał niedawno Jacek Sierpiński o konieczności położenia w kampanii wyborczej nacisku na zagadnienie wolności gospodarczej i – nade wszystko – osobistej.
Mniemam, że zalecenie to należy wziąć sobie do serca również w bardziej długofalowej perspektywie – i istotnie zrewidować przekaz polityczny, nie rezygnując przy tym z własnej tożsamości. Konkretyzując: konieczne jest przede wszystkim złagodzenie języka: rezygnacja z epatowania potencjalnego wyborcy histerycznymi wynurzeniami o „agenturze”, „homosiach”, „feminazistkach”, „krwi na rękach” – co nie będzie w żadnym razie oznaczać zaprzestania patrzenia na ręce bezpieczniakom, agresywnym pederastom, feministycznym terrorystkom i polit-poprawnym wrogom kary głównej; tym też trzeba się zająć – ale nie kosztem zrażania wyborcy.
Tego jednak nie dokona ani JKM, ani jego oponenci z dzisiejszej UPR, przynajmniej pod dawnym szyldem partyjnym. On jest zbyt niereformowalny, oni – zbyt słabi organizacyjnie. Aby móc skutecznie budować przyszłe struktury polskiej prawicy, potrzebnych jest co najmniej kilka lat żmudnej pracy organicznej, zorientowanej przede wszystkim na działania edukacyjne i przestrzeń metapolityczną. Stwierdzam natomiast ze smutkiem, że w obecnych warunkach istnienie żadnego bytu stricte politycznego nie ma na prawicy racji istnienia. Czy kolejne lata będę sprzyjać jego powstaniu – pokaże czas.
Norbert Slenzok
[aw]
W większości z autorem się zgadzam. Ale trzeba dodać, że młodzi ludzie, tworzący trzon organizacji mogli osiągnąć cel minimum, czyli zebrać podpisy. Jest wiele przyczyn które złożyły się na tą klęskę. Między innymi ich polityczna dojrzałość. Mam tu na myśli krytyczną ocenę pomysłu zrobienia sądu nad dowódcami powstania warszawskiego na tydzień przed wyborami. Wielu osobom opadły ręce czego sam byłem świadkiem. Podcięty entuzjazm nigdy już nie wrócił. Niektórzy całkowicie zrezygnowali z działań czekając na zmianę warty na szczytach partii. Ponadto, zauważyć się dało dość lekceważący działaczy terenowych, ze strony władz. Praktycznie nie brano pod uwagę zgłaszanych wątpliwości i uwag (są od tego wyjątki). Podawano jedynie do wiadomości decyzje podjęte przez władze. Taki olewający działaczy stosunek miał również duże znaczenie. Co do poglądów wyborców i młodych działaczy mam wątpliwości czy faktem jest ich słabsze przywiązanie do konserwatyzmu. W pewnych kwestiach owszem, ale co do pryncypiów (aborcja, eutanazja, homoseksualizm, kara śmierci), zdecydowana większość ma poglądy konserwatywne. Pozdrawiam
Strasznie dużo literówek w tym moim tekście – nie wiem, dlaczego wcześniej ich nie dostrzegłem, przepraszam za nie. Zwłaszcza p. Jóżwiaka – w którego nazwisku również taka literówka się przytrafiła. Czy na portalu działa korekta? Marek Tucholski: Zgadzam się, że cały ten sąd nad PW to był cyrk do kwaratu i polityczne harakiri. Więcej: to było (będzie?) ośmieszenie idei anty-insurekcyjnych, tak bliskich czytelnikom tego portalu. Co do konserwatyzmu młodych działaczy i sympatyków: zdaje się, że bierze Pan część za całość. Aktywiści to rzeczywiście na ogół konserwa – ale z wyborcami jest jednak troszkę inaczej. Tak przynajmniej wynika z moich doświadczeń. Poza tym: elektorat POTENCJALNY to liberałowie i – piszę to z żalem – ostentacyjny reakcjonizm może ich odstraszać. Nie wiem też, czy wszystkie pryncypia, które Pan wymienia, naprawdę są pryncypiami. Mam na myśli głównie kwestię eutanazji; większość znanych mi członków KNP, UPR i KoLibra (w tych środowiskach, zwłaszcza w tym ostatnim, się obracam) popiera dobrowolną eutanazję jako zgodną z – mówiąc po rothbardiańsku – prawem samoposiadania. Żeby nie było wątpliwości: ja mówię o korekcie wizerunku, przeniesieniu akcentów; nie – rewizji światopoglądu. Jeśli wolnościowa prawica wejdzie kiedyś do Sejmu – to, oczywiście, o żadnych kompromisach na przykład w kwestii ochrony ludzkich zarodków (aborcja, in vitro) być nie może. Pozdrawiam.
Panie Norbercie, ja również obracam się w tych środowiskach i faktem jest, że da się dostrzec takie a nie inne postawy. Ale uważam je za mniejszościowe. Co do pryncypiów zgoda. Czasami należy się ugryźć w język, aby nie odstraszyć potencjalnych wyborców. Nie jest to jednak moim zdaniem najlepsze jeśli chodzi o sprawy moralności. Można być tu radykałem, jednocześnie używając stonowanego języka. To jest możliwe trzeba tylko zachować pewne kryteria w wyrażaniu opinii i w dyskusji. Inaczej mówiąc nie dać się sprowokować od ukazania emocji. Pierwsza zasada dobrego polityka (ale nie tylko), oko szklane twarz drewniana. Pozdrawiam
@Norbert Slenzok – zechce Pan wyjaśnić, co Pan rozumie pod pojęciem „dobrowolna eutanazja” ? W ciągu 19 lat działalności nie spotkałem w partii ludzi popierających eutanazję. (Z całą pewnością nie chcemy nikogo karać za próbę samobójstwa – ale popieranie eutanazji ? Nie rozumiem). @Marek Tucholski – owszem z tym PW to zupełnie niepotrzebne, zwłaszcza w czasie wyborów. Będę jeszcze usilnie namawiał JKM, żeby sobie odpuścił. Natomiast ze zdziwieniem stwierdziłem, że żadnejfali oburzenia nie było, w ogóle mało kto to dostrzegł a chyba nikogo to nie zainteresowało. Także nie przeceniałbym tego wydarzenia – na kampanię na razie ma to wpływ znikomy a na zbiórkę podpisów- żaden
Co do samego tekstu – większość uwag słuszna, ale ma się nijak do zbiórki podpisów. Nie jest prawdą, że „Unia zachowała wszak najbardziej doświadczonych ludzi” – przeciwnie, absolutna większość starych i doświadczonych działaczy jest u nas. U witczakowców praktycznie nie ma ludzi, którzy zaczynali działalność przed 2000 rokiem. U nas natomiast obok młodzieży i ludzi nowych jest całkiem spora grupa ludzi działających od początku lat 90-tych. Sugestia, że się nie udało, bo ludzie niedoświadczeni nie znajduje oparcia w faktach. A faktem jest, że najlepiej poradził sobie człowiek kompletnie nowy (dokonał wręcz cudu w Lublinie), wielu nowych też dało sobie nieźle radę. A wśród tych, którzy nawalili są zarówno nowi i jak i doświadczeni…. Niewątpliwie po części przyczyny nie leżą po naszej stronie – mieliśmy najkrótszy w historii czas zbiórki podpisów (3 tygodnie) Przypominam, że w 2007 koronnym argumentem za koalicją z LPR był zbyt krótki czas zbiórki podpisów – wówczas 4-tygodniowy – i obawa, że w tak krótkim czasie nie zdążymy! Ponadto mamy wakacje – ludzie na urlopach, brak studentów. Nie mam co do tego wątpliwości, że termin jest nieprzypadkowy – władza robi wszystko, by ograniczyć możliwość wyboru. Proszę zauważyć, że trąbi się o frekwencji wyborczej – ale w ogóle nie mówi się o zbiórce podpisów! Efekt jest taki, że 90% ludzi w ogóle nie wie, po co zbieramy podpisy! (uwaga na marginesie – proszę porozmawiać ze zbieraczami podpisów i okaże się, że pewne ugrupowania, którym się udało zarejestrować, wbrew prawu płaciły zbieraczom podpisów. Ja nawet nie mam nic przeciwko temu – tyle, że to nielegalne, a naszej partii na to i tak nie stać). Spora część winy spada na PKW, na opieszałość OKW i panujacy tam chaos. Dla przykładu – odrzucono nam 900 podpisów w Rybniku, po naszej interwencji i odwołaniu te podpisy zostały uznane za ważne a lista zarejestrowana. Tyle, że dopiero w czwartek… Do dziś warszawska OKW nie zdążyła zarejestrować (bądź odrzucić) naszych list w Warszawie i okręgu podwarszawskim. Nie wiem, czy to celowe działanie czy po prostu bajzel. Abstrahując jednak od tych uwarunkowań trzeba przyznać, że parę osób u nas zwyczajnie dało d***…. Tym niemniej chciałbym zauważyć, że udało nam się zebrać wymaganą liczbę podpisów i zgłosić listy w więcej niż wymagane 21 okręgów (w 23 albo 24). Gdyby OKW i PKW działały sprawnie – nie byłoby problemu. Oczywiście – należało to przewidzieć i dopilnować terminów i zabezpieczyć się przed każdą możliwą ewentualnością.
Panie Tomaszu, Pod pojęciem „dobrowolnej eutanazji” rozumiem dobrowolną eutanazję. Nie wiem: co tu jest niejasne? Przewrotnie powiem, że ja osobę w partii, która eutanazję popiera, spotkałem – i jest to jej prezes. Wprawdzie deklaratywnie JKM eutanazji na życzenie nie popiera (zapominając na moment o swojej ulubionej łacińskiej maksymie „Volenti non fit iniuria”, którą na ogół cytuje w co drugim zdaniu), niemniej jednak pamiętam, jak w którymś z wywiadów ilustrował ową zasadę przykładem wioski kanibali, na której istnienie – gdyby miał jakąś moc sprawczą – by zezwolił, o ile członkostwo tam byłoby dobrowolne. Ma się rozumieć, że gdyby do takiej wioski trafił ktoś chory na – dajmy na to – zanik mięśni, po to aby go tam zjedzono i oszczędzono mu cierpień, to JKM też nie miałby nic przeciwko; ergo: poparłby eutanazję? Aha, byłbym zapomniał: jest też prof. Bogusław Wolniewicz, kiedyś kandydat do PE z list Platformy JKM, dziś – okazyjnie – publicysta „NCz!” To już naprawdę znany bojownik o prawo do dobrej śmierci.
@Tomasz Dalecki. Panie Tomaszu, nie wiem do końca jak gdzie indziej, ale u mnie w powiecie płockim akcja z PW była powód poważnym, który utrudnił zbieranie podpisów. Brak entuzjazmu, który powstał po informacji o tym był odczuwalny i spowodował w moim powiecie takie a nie inne konsekwencje. Na forum koordynatorów pojawiało się wiele krytycznych uwag na ten temat. To samo w osobistych rozmowach z innymi koordynatorami. Przyznam szczerze, mi ręce opadły jak o tym pomyśle usłyszałem. Proszę zobaczyć też komentarze na http://korwin-mikke.pl/ z tego okresu. Nie wiem jak to do końca jest, ale chyba góra olewa to co doły mają do powiedzenia. Nawet nie wiedzą jakie tu nastroje i oczekiwania panują. To samo z propozycją Nowego Ekranu, który dał nam szanse na start w całym kraju. Władze zupełnie olały prośby i uwagi pochodzące od działaczy. Miały prawo tak a nie inaczej zdecydować, ale olewanie było wręcz ostentacyjne. Zaś argument za odrzuceniem oferty Nowego Ekranu wręcz śmieszny, co zresztą wypunktował jeden z koordynatorów. Pozdrawiam
Tomaszu, ale czy te terminy i zasady pojawiły się znienacka, w skutek nagłej i rewolucyjnej zmiany procedur wyborczych, niespodziewanego rozwiązania parlamentu itp.? Nie, te reguły były znane i należało się do nich przystosować (oczywiście, jeśli wola nazywając gangsterskimi, niesprawiedliwymi itp.) Jeśli należało na karcie wpisywać numer okręgu, to należało to zrobić, a nie kłócić się, że to bez sensu, bo takie zachowanie jest zwyczajnie dziecinne. Wiedzieliście, że wam przeczeszą podpisy, wiedzieliście (po doświadczeniu pierwszych komitetów składających listy w okręgach), że procedury się przeciągają, a mimo to nadal nie zrobiliście nic dla usprawnienia waszych działań. Sorry, ale ja w te wybory zarejestrowałem 4 kandydatów do Senatu zbierając blisko 11 tysięcy podpisów nie głosząc wcześniej wszem i wobec, że walczę o władzę w Polsce, więc nie przekonują mnie jęki, że „się nie dało” i „czas był przeciw nam”. A teraz jeszcze, kiedy Nowy Ekran zaproponował wam uczciwy i układ i skorzystanie z unikalnej szansy ponownego zarejestrowania, ale wreszcie w całym kraju, to wspólnie z Jurkiem udowadniacie, że wcale wam na wyniku wyborów nie zależy.
Konradzie – chyba nie przeczytałeś dokładnie, co napisałem. Nie usprawiedliwiam naszych, którzy dali dupy i nie zaprzeczam , ze w wielu przypadkach miało to miejsce. Wskazuję jedynie, na pewne niezalezne od nas trudności. Nie wiem też, skąd wziąłeś tezę, ze „kłocilismy sie, że na karcie nie trzeba wpisywać numeru” bo to nieprawda. A co do Nowego Ekranu – to sobie chyba jaja robisz… Pomijając wszystkie inne kwestie – programowe, praktyczne itp. – to pomysł zebrania podpisów w tydzień zaraz po tym, kiedy przez 3 tygodnie były z tym problemy – jest zwyczajnie smieszny…
Tomaszu, ton oburzenia JKM, że oto odrzucali podpisy za brak numeru okręgu, był zwyczajnie dziecinny, to miałem na myśli, może w tych gorących dniach nie czytałeś blogów swego szefa. Z Prawicą by Wam 21 okręgów wyszło, a że w tydzień jest to wykonalne, powtarzam, wiem z autopsji. Nie chcecie, bo nie jesteście partią, sorry, ale takie są fakty. Nie chcecie nie tylko władzy, ale nawet się o nią realnie starać.
Konradzie – jak zwykle nie czytasz uwaznie i polemizujesz sam ze soba. Ja nie twierdze, ze w ciagu tygodnia sie nie da – byc moze w pewnych okolicznosciach daloby sie nawet w jeden dzien. Natomiast my mielismy z tym spory klopot w 3 tygodnie wiec nie zrobimy tego w tydzien. Tym bardziej nie zrobi tego NE – skoro zebranie 1000 podpisow zabralo im czas do 22 sierpnia.
Tomaszu, gdybyś Ty czytał uważnie co pisałem od kilku miesięcy, to może lepiej by Ci szło chronienie swych Kolegów przed obecną kompromitacją. Na Twoje przyznanie się do słabości KNP faktycznie jednak, nie mam już argumentów. Jeśli nie umiecie się poderwać nawet w sytuacji klęski z jednej, a szansy z drugiej strony, ani wyciągnąć wniosków i połączyć sił z Jurkiem, to fakt, nie ma dla Was nadziei. Nie tydzień, ale i rok by Was nie zbawił…
Konradzie, a ja odsyłam Cię do tych dziesiątek czy setek naszych wypowiedzi i wypowiedzi Jurka. Gdybyś je czytał, zamiast z góry założyć sobie tezę, to byś zapewne wiedział, że porozumienie z Jurkiem było niemozliwe, bo ON tego nie chciał, a nie dlatego, że my tego nie chcvieliśmy. T%o po pierwsze. A po drugie sugeruję Ci odświeżyć w pamięci rok 2007 i pomysleć nad sensem koalicji z Jurkiem i tym podobnych „wspólnych list” tzw. prawicy. I może do Ciebie dotrze w koncu, że glosy poparcie nie zawsze się sumują, a częsciej może nawet odejmuja… A poza tym wydawało rozmawiamy poważnie a realnej sytuacji a nie o pierdołach w rodzaju „umiejetności poderwania się”
I kto tu nie czyta uważnie? Mówię o połączeniu sił teraz, gdy okazało się, że osobno nie pokrywacie swymi wpływami całego kraju, a decyzja SN dała Wam dodatkowy czas. Czy zaś „umiejętność poderwania się” jest „pierdółą”, no cóż, dla KNP widać tak. Tak jak ostrzegaliśmy, poderwanie tyłka od komputera jest za trudne dla „zwycięzców internetowych sondaży”, a zbieranie podpisów to nie wydzwanianie do „Szkła kontaktowego”. Organizacja nie mająca zdolności mobilizacyjnej sama skazuje się na niebyt poza światem wirtualnym.
Żeby już jednak porzucić ten smutny temat: zwraca uwagę pewne zabawne zjawisko: oto kiedy w Rosji zdarza się niezarejestrowanie kandydata, odmowa rejestracji komitetu wyborczego, czy kwestionowanie popierających go podpisów, to zdaniem polskich (?) mediów i analityków jest to widomy dowód na fasadowość tamtejszej demokracji. A kiedy w Polsce za pomocą kruczków prawnych eliminuje się opozycję, to jest dowód bezwzględnego poszanowania dla twardych, ale sprawiedliwych reguł demokratycznych!