Śmiech: Nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe

Jedną z cech charakterystycznych (nie)porządku prawnego obowiązującego w Polsce po 1989 r. jest ogromna nadprodukcja i niestałość prawa oraz funkcjonowanie w nim w tym samym czasie (zatem, teoretycznie, również jednocześnie obowiązujących) przepisów ze sobą sprzecznych, wobec których wypracowane przez doktrynę reguły kolizyjne są na ogół bezradne.

Jednym z przykładów takiej niespójności sytemu prawa w Polsce jest spraw pomników Armii Czerwonej. Właśnie, tuż przed wyborami, w ekspresowy tempie zniszczono („zdemontowano”), zachowując 10 płyt-elementów, pomnik pamięci poległych na Pradze we wrześniu 1944 r. żołnierzy Armii Czerwonej (nazywany tez Pomnikiem Wdzięczności) znajdujący się w Parku Skaryszewskim. Oczywiście polska walka z pomnikami radzieckimi, to rzekome wstawanie z kolan, ma już długą historię i tak naprawdę w zniszczeniu kolejnego pomnika nie ma już posmaku sensacji, ale naturalnie nie o to chodzi. Chodzi o sprzeczności, brak precyzji i niespójność polskiego prawa. Pomnik praski został zbudowany na miejscu mogił żołnierzy radzieckich poległych w pobliżu Ronda Waszyngtona.

I tu dochodzimy do istoty sprawy. W umowie międzyrządowej z 22 lutego 1994 r. o grobach i miejscach pamięci ofiar wojen i represji, stosuje się zasadniczo termin „miejsca pamięci i spoczynku” (trochę wbrew tytułowi umowy!). Możemy go interpretować dwojako, jako koniunkcję, czyli że miejsca pamięci muszą być jednocześnie miejscami spoczynku, ale też niejako rozszerzająco, że chodzi zarówno o „miejsca pamięci i spoczynku”, „miejsca pamięci” i „miejsca spoczynku”. Pierwszą interpretację stosuje obecny rząd i IPN, drugą, Rosja. Kto ma rację? Nie ma wspólnej wykładni, jednak umowa z 1994 r. powołuje się na art. 17 Traktatu polsko-rosyjskiego o przyjaznej i dobrosąsiedzkiej współpracy z 22 maja 1992 r., który mówi w ust. 1: „Cmentarze, miejsca pochówku, pomniki i inne miejsca pamięci, będące przedmiotem czci i pamięci obywateli jednej ze Stron, zarówno wojskowe, jak i cywilne, znajdujące się obecnie lub urządzone, na podstawie wzajemnych porozumień, w przyszłości na terytorium drugiej Strony będą zachowane, utrzymywane i otoczone ochroną prawną, zgodnie z normami i standardami międzynarodowymi oraz zwyczajami narodowymi i religijnymi.”

Z kolei w umowie mówi się o samych miejscach spoczynku w art. 1 ust. 3, także w kontekście ich reorganizacji w art. 5 ust. 1 i 2 oraz o samych „miejscach pamięci” w deklaracji ministrów spraw zagranicznych Rosji i Polski, będącej częścią umowy: „Obie Strony będą rozwijać współpracę w celu zachowania na swoich terytoriach państwowych miejsc pamięci związanych z historią Polski i Rosji.”

W tym świetle trudno uznać interpretację zawężającą za uzasadnioną. Polska, Rosja, czy też instytucje obu stron, z rządem i IPN po stronie polskiej, mają prawo uważać, że po dwudziestu z górą latach, umowa wymaga zmian, bo stała się przestarzała, nie sprawdziła się, etc. i w związku z tym zaproponować drugiej stronie dyskusję o zmianach. Niestety, po stronie polskiej mamy za to walkę z pomnikami, prowadzoną na podstawie ustawy dekomunizacyjnej, także z pewnością niezgodnej co najmniej w niektórych aspektach dotyczących rosyjskich/radzieckich upamiętnień z traktatem i umową. Powinność rozmowy z drugą stroną na temat zmian, które drugiej strony dotyczą, to nie wyraz ograniczonej suwerenności, lecz normalne wymaganie cywilizacyjne dla każdego, kto ma pretensje do wyższej cywilizacji. To także kwestia smaku i klasy. W zamian mamy jednostronną pomnikową rewolucję w polskim wykonaniu w najmniejszym stopniu uderzającą we władze na Kremlu, zaś najbardziej w pamięć narodu rosyjskiego i w ważny element jego tożsamości, choć to nie tak dawno temu p. Waszczykowski zapowiadał kultywowanie jak najlepszych stosunków z Rosjanami „ponad głowami reżimu”.

Co do samego pomnika z Parku Skaryszewskiego, wydaje się, że najbardziej racjonalnym rozwiązaniem, wobec chociażby powtarzających się ataków nocnych wandali-patriotów, byłoby jego przeniesienie w całości na Cmentarz Mauzoleum żołnierzy radzieckich przy Żwirki i Wigury. Zachowanie płyt z myślą o przeniesieniu ich do muzeum Zimnej Wojny w Podborsku najlepiej świadczy o pomysłodawcach, wobec faktu, że walki o Pragę w 1944 r., ani postawienie pomnika 15 września 1946 r., z Zimną Wojną nie miały nic wspólnego.

Tymczasem jednak z innej strony, uderzono we wrażliwość i pamięć polską. Oto, nasi wypróbowani przyjaciele Ukraińcy z lwowskiej rady uznali, że należy usunąć z Cmentarza Orląt dwa posągi lwów, które rzekomo są symbolem „polskiej okupacji Lwowa”. Czy kogoś jeszcze dziwi, że okupacyjna narracja nadal panuje i rozwija się na Ukrainie? Przecież neobanderowska Ukraina jest naszym bezalternatywnym sojusznikiem w walce z Rosją, zaś najwyższe osoby w państwie polskim zalecają zrozumienie, tolerancję i cierpliwość wobec tożsamościowo-historycznych problemów ukraińskich (innymi słowy, dla totalnego renesansu banderowszczyzny). Ukraińcy to widzą, wyciągają wnioski i spokojnie, wobec przekonania o tym, że strona polska i tak, w imię „strategicznego partnerstwa”, niczego nie zrobi do końca, „bo przecież zagrożenie rosyjskie” itd., robią co chcą, np. podtrzymując skandaliczną tezę o polskiej okupacji Lwowa. Dla Polski jest to zaś nauczka nie tylko (kolejna) od Ukraińców, ale także praktyczne potwierdzenie mądrości „nie czyń drugiemu, co tobie nie miłe”.

Dopóki państwo polskie będzie uważać Ukrainę i Litwę za strategicznych partnerów w walce z Rosją, dopóty z całą pewnością nic się nie zmieni, a wymierający kresowianie co rok będą mamieni patriotycznym frazesem bez konsekwencji, zaś wszyscy Polacy, pozorem reakcji na takie wybryki, jak lwy z Cmentarza Orląt. Przed i ponad tym wszystkim będzie ślepa, fanatyczna ukrainofilia potwierdzona ostatnio słowami i ministra Czaputowicza, i szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego Solocha.

A tymczasem przed nami rodzi się perspektywa sprowadzenia zwłok Stepana Bandery na Ukrainę i budowy mauzoleum (oraz panteonu innych banderowskich „bohaterów”) tego zbrodniarza i agenta zachodnich służb specjalnych. Zapowiedział to minister spraw zagranicznych Ukrainy, Pawło Klimkin, po tym, jak angielski blogger Graham Phillips (naturalnie, „prorosyjski propagandzista”) – jak sam stwierdził – „dokonał korekty” napisu na grobie Bandery w Monachium stawiając na jego cokole tablicę z napisem po angielsku „Tu został pochowany ukraiński nazista Stefan Bandera”.

Tymczasem doskonale czujący się w Polsce i udzielający pewnych siebie i swoich racji wywiadów Klimkin powiedział Rzeczpospolitej 24.10 b.r.: „Musimy wspólnie chronić nasz region przed Rosją” i zarzucił Polsce emocjonalny stosunek do kwestii wołyńskiej oraz tradycyjnie wezwał do pozostawienia jej historykom. Zawsze to samo. Ile razy można, ktoś zapyta? Niestety, w przypadku Polski można w nieskończoność wierzyć w mrzonki. Cała destrukcyjna ukrainofilia została sprokurowana w Polsce i przez polskich polityków i ideologów. Żadna obca siła nas do tego nie zmuszała, nie narzucała nam takiej postawy itd. Także wyzwolenie z pęt jakie sami sobie narzuciliśmy, i które paraliżują naszą politykę zagraniczną, może się odbyć wyłącznie od wewnątrz, jeżeli wyjdzie od nas samych. Z żalem stwierdzam – nie w tym pokoleniu. Sojusz rusofobów i pogrobowców Giedroycia trzyma się mocno.

Adam Śmiech
Myśl Polska, nr 47-48 (18-25.11.2018)

Click to rate this post!
[Total: 14 Average: 4.4]
Facebook

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *