Paradoks polega na tym, że odsądzany dziś od czci tak przez rusofili, jak i suwerennistów, Wiktor Janukowycz jako jedyny starał się nawiązać do linii politycznej szacownego antenata współczesnej Ukrainy – Bohdana Chmielnickiego. Inna rzecz, że sam hetman wojsk zaporskich nie ma dziś najlepszej prasy – jako ten, który wprowadził Zadnieprze w skład Rosji, a ponadto poniekąd doprowadził do kolejnego podziału ziem ruskich. Zwłaszcza w tym drugim zakresie polityka prezydenta Janukowycza mocno przypomina perturbacje linii politycznej Chmielnickiego, natomiast ani jednego, ani drugiego depozytariusza buławy z pewnością nie można zaliczyć do grona polityków jednoznacznie pro-rosyjskich, choć obu im taką rolę – i „gębę” – dorobiła historia i tzw. publiczne postrzeganie.
Wywołując powstanie kozackie, a następnie podejmując kolejne działania jako jego przywódca – Chmielnicki nie zmierzał bynajmniej początkowo do całkowitej reorganizacji geopolitycznej Europy Wschodniej, do której ostatecznie doprowadził. Przeciwnie, początkowo stawiane cele były stricte wewnętrzne, związane z projektami zmian w obrębie organizmu Rzeczypospolitej. Z czasem jednak wybicie się Hetmanatu na samodzielność międzynarodową, mocno przypadkowe i wynikające z korzystniejszych niekiedy koniunktur – pozwoliło Chmielnickiemu na działanie w pożyczonym czasie, lawirowanie między Moskwą, Krymem, Turcją, Rzecząpospolitą, Szwecją czy Siedmiogrodem, poniekąd w pewnym oderwaniu od realnego potencjału mocno amorficznego państwa kozackiego. W tym kontekście – co często, choć bez pełnego zrozumienia podkreśla się w polskiej historiografii – najpierw Rada Perejasławska, a potem cały ciąg zdarzeń prowadzący do likwidacji Siczy i odrębności Zaporoża był faktycznie porażką linii reprezentowanej przez hetmana.
Współczesna Ukraina upraszczała własną historię, przeciwstawiając swemu największemu hetmanowi nie tylko Banderę, ale także np. Filipa Orlika, którego pomnik w Kijowie miał symbolizować „zachodni wybór” dawnej Kozaczyzny. Z pewnością jednak sprawa jest bardziej złożona, niż tylko proste deklaracje geopolityczne. W tym sensie to właśnie Janukowycz najlepiej chyba i bodaj jako jedyny ukraiński polityk reprezentował opcję nie pro-zachodnią, czy pro-rosyjską, ale kolejną próbę budowania względnej chociaż suwerenności. Próbę niestety skazaną na niepowodzenie, bo nawet 50-milionowe państwa dziś już wszystkich znamion niezależności zaznać po prostu nie mogą. Co więcej, Janukowycz przegrał, bo nie można wygrać wojny z własną geopolityką, czyli politycznymi implikacjami położenia geograficznego. Ukraina (podobnie zresztą jak i Polska) jest zatem genetycznie skazana na obecność w bloku kontynentalnym, eurazjatyckim, a wszystkie działania utrudniające czy odwlekające oczywiste uznanie tego faktu – skazują jedynie kraj ignorujący obiektywną rzeczywistość na dalsze perturbacje. Janukowycz podejmując samobójczo ryzykowną (jak się okazało) grą z Unią Europejską przekonał się o tym nader dotkliwie, jego następcy odczują zaś zapewne skutki jeszcze boleśniejsze, choć może w dłuższej perspektywie czasowej.
Historia nieustannie przyspiesza, no i wciąż się powtarza. Kraje Europy Środkowej przez lata 90-te były odwodzone od pomysłu lawirowania między Wschodem a Zachodem, którego wyrazem były ostatnie dojrzałe polskie koncepcje dyplomatyczne, jak NATO-bis i EWG-bis Lecha Wałęsy. W przypadku Ukrainy na operację geopolitycznego przeorientowania poświęcono zaledwie kilka miesięcy. W połączeniu z rozgrywką w obrębie dotychczasowego obozu władzy, w którym ekipa prezydencka starała się wybić na niezależność tak od oligarchów, jak i czynników zewnętrznych – zakończyło się to dla Janukowycza klęską, przy czym zasadne wydaje się pytanie czy obalony prezydent w ogóle żyje, na razie bowiem nie daje żadnych znaków swej nie tylko politycznej egzystencji. Pomimo początkowej przewagi nad frakcją liberalno-oligarchiczną – prezydent okazał się być całkowicie sparaliżowany wewnętrznymi uwarunkowaniami i zewnętrznymi naciskami, a poza nim samym nawet w ramach najbliższego zaplecza nie znalazł się nikt gotów podtrzymać „hetmańską” linię polityczną. Prawdziwą porażką tej koncepcji nie jest bowiem jedynie zapadofilski kurs nowych władz w Kijowie, zdominowanych przez „Batkiwszczyznę” i pobłogosławionych przez oligarchów w rodzaju Petra Poroszenki. Także wyeksponowanie tendencji separatystycznych Małorosji i Krymu, tym razem bynajmniej nie tonowana przez ośrodek rządowy, a przeciwnie – prowokowana choćby zniesieniem ustawy językowej, oznacza, że pomysł Janukowycza na samodzielność międzynarodową Ukrainy i czerpanie korzyści z jej kluczowego dla Europy i Eurazji położenia – póki co zbankrutował.
Janukowyczowi nie udało się zostać Łukaszenką, czy Alijewem. Przede wszystkim jednak nie został drugim Chmielnickim, choć jak i wielki hetman nie uzyskał wszak stawianych sobie i krajowi celów. Polski szlachcic stojący na czele Kozaczyzny zrozumiał bowiem u schyłku swego życia, że lawirowanie kiedyś musi się skończyć, że geopolityki oszukać się nie da. Nawet kolaborując z ówczesnym agresywnym Zachodem, czyli królem szwedzkim czy Prusakami – hetman nie zerwał już więzi zadzierzgniętych z Moskwą. Ostatecznie więc pierwotna wizja Chmielnickiego przegrała, z drugiej jednak strony ziemie ruskie przyłączone pod jego rządami do Rosji odnalazły w ten sposób swoją rolę w historii. Janukowycz liczył widać, że ma więcej czasu, przecenił swe szanse w rozgrywce w obrębie obozu władzy, a Ukraina wylądowała póki co w sytuacji zaprzeczania swemu miejscu na mapie. Rzecz jasna „zachodni wybór” dla obszarów poza Hałyczyną nie ma w przypadku tego państwa większego sensu i docelowo musi doprowadzić do prób rewizji – nie tylko granicznej, ale także odnoszącej się do niemal całości zintegrowanej (jeszcze!) Ukrainy. Tendencja do jego fragmentacji, czy regionalizacji – to na razie preludium, niezależnie bowiem czy uda się obecnie doprowadzić do pacyfikacji nastrojów, czy Rosja i Zachód odwiodą swych zwolenników od konfrontacji – obecny zaburzony układ sił na Ukrainie nie ma cech trwałości.
Wtórną rzeczą dla oceny sytuacji nad Dnieprem jest wewnętrzne zróżnicowanie nowej ekipy rządzącej, które jednak będzie zapewne poważnie rzutować na stabilność polityczną państwa. Istotniejsza jest sytuacja ekonomiczna, w tym fakt, że główny wierzyciel Ukrainy, Rosja, będzie chcieć przede wszystkim, żeby jednak ktoś regulował rachunki, niezależnie od tego kim się głosi. To również ważna nauczka dla Janukowycza., jego następców i ewentualnych naśladowców. Pamiętać o tym powinien zwłaszcza Aleksander Łukaszenko, od lat niebędący bynajmniej ulubieńcem Kremla poniekąd za ten sam grzech – niechęć do pełnego podporządkowania Moskwie. Ma on wprawdzie tę przewagę na formalnymi przywódcami Ukrainy, że nie dopuścił do uformowania na Białorusi rządów oligarchicznych, jednak i jego może czekać fala kryzysu. Będąc faktycznie jedynym ośrodkiem władzy – Łukaszenko musi jednak w pewnym stopniu liczyć się ze swym ulegającym technokratyzacji zapleczem, czyli np. kadrą zarządzającą w gospodarce. To jej przedstawiciele już przypomnieli o swym istnieniu oceniając publicznie rzekomy kryzys i niski poziom życia na Białorusi. Czy to już Majdan, choć na skalę gabinetową? Warto sytuację w Mińsku bacznie pod tym kątem obserwować. Nawet bowiem gdyby Białorusini okazali się odporniejsi na propagandę zachodofilską, to zwiększenie zależności od Rosji byłoby porażką projektu politycznego, skutecznie dotąd realizowanego przez Baćkę.
Być może jednak mamy do czynienia z tendencją nieuchronną. Zachód (w tym przypadku reprezentowany przez Unię Europejską, ale którego główną emanacją pozostaje wszak NATO) by się nie cofać – musi nie bacząc na koszty i ryzyko rozprzestrzeniać się, pozyskując nowe strefy wpływów i rynki zbytu. Z kolei Wschód takimi wydarzeniami jak kijowskie jest wręcz przymuszany do wejścia w kolejną fazę rozwoju – czyli pogłębienie integracji eurazjatyckiej i nasycenie jej treścią inną niż wolny obrót towarowy między kilkoma państwami. Bez tego będziemy mieli do czynienia z kolejnymi niewytłumaczalnymi powierzchownie porażkami, w rodzaju nierozpędzenia 500 manifestantów przez 4 tysiące „berkutowców”.
Wydarzenia na Ukrainie mogą mieć zresztą inny, niekorzystny dla projektu eurazjatyckiego efekt. Agresja szowinistów pobudza bowiem rosyjski nacjonalizm, największego wroga imperialnej geopolityki. Podobnie jak niegdyś polskie powstanie zaburzyło poważnie kształt i efektywność czy to słowianofilstwa, czy całokształtu rosyjskiej drogi mocarstwowej – tak i dziś Majdan, zniesienie ustawy językowej, gesty i działania przeciw ludności małorosyjskiej – mogą pobudzić u Rosjan wąskie, narodowe widzenie spraw wewnętrznych i najbliższego sąsiedztwa. Paradoksalnie to mógłby być najpoważniejszy i najbardziej negatywny skutek Majdanu. Kijów jest bowiem do odwojowania (choć dziś wydaje się to co najmniej równie odległe, jak 10 lat temu), geopolityka (podobnie jak i geografia) jasno ustalają miejsce Ukrainy na mapie świata, natomiast tendencje społeczne – mogą okazać się trwalsze i nośne, przynajmniej na okres dekad. W tym sensie groźniejsza od domniemanej westernizacji Ukraińców jest etnizacja Rosjan.
Powstanie Chmielnickiego stanowiło ważny element wpisujący się w budowanie współczesnego etnosu rosyjskiego, utrwalając wątek „jednoczenia ziem ruskich”, wcześniej nie dominujący bynajmniej obok m.in. prawdziwie przyszłościowego dla Moskwy marszu na wschód i południe, po ciągłość i tradycje Wielkiego Stepu. Zajmując przed przeszło 350 laty Kijów Rosjanie mogli wówczas zarazić się przekonaniem, że „dotąd nasze, więcej nam nie potrzeba”, co poniekąd dziś mogą odczuwać w stosunku do Charkowa i Sewastopola. Tymczasem realny interes i zakres geopolityczny Wschodu sięga jednak dalej, nie można jednak myśleć o nim w kategoriach rosyjskiego, czy żadnego innego tamtejszego nacjonalizmu. I przeciwnie – to myśl narodowa nacji środkowoeuropejskich (Czechów, Polaków, Słowaków, czy Węgrów) – prowadzić winna te państwa narodowe na drogę integracji eurazjatyckiej. Bunt kozacki 1648 r. w jakimś sensie perspektywicznie przybliżył Moskwę do zaangażowania w sprawy europejskie i wielkiej gry na mapie światowej. Czy Majdan i porażka Janukowycza dadzą podobne efekty? Obalony prezydent nie okazał się hetmanem, jednak podobnie jak i w przypadku Chmielnickiego – samemu przegrywając, Janukowycz być może przyda się jeszcze historii.
Konrad Rękas
https://www.youtube.com/watch?v=suY02BR2qfg Nie dajmy się rozgrywać okrągłostołowej partiokracji przeciwko Ukraińskiemu Majdanowi, gdyż ten jest wyłącznie antysystemowym zrywem narodowym (nie zaś partyjniackim, jak starają się Nam wmówić establishmentowe media, po których NCzas bezmyślnie papuguje) w stylu Naszej bezpartyjnej Solidarności z lat 80’tych. http://partialibertarianska.org/oswiadczenie-ws-wydarzen-w-kijowie/ Jeśli bowiem Nasi bracia Ukraińcy (którzy nie są bynajmniej antypolscy, skoro w tych – kompletnie już zapomnianych przez nowe ukraińskie pokolenia – zbrodniach nacjonalistycznych z lat 40’tych ubiegłego wieku brała udział jedynie marginalna ich część, z którą się teraz bynajmniej Ci w przeważającej swej większości młodzi Niepodległościowcy Ukraińscy z Majdanu nie utożsamiają) wprowadzą u siebie antypartyjne JOWy, to My powinniśmy ich w tym teraz z całych sił wspierać (a nie dawać się mediokracji przeciw nim szczuć), bo tylko wówczas sami na ich Niepodległości skorzystamy i będzie Nam o niebo łatwiej również u Nas w Polsce odzyskać utraconą Suwerenność Narodową od znienawidzonej powszechnie kliki partyjnej z Wiejskiej – DLATEGO APELUJĘ O WSPIERANIE UKRAIŃSKIEGO ODPOWIEDNIKA ANTYSYSTEMOWEJ „SOLIDARNOŚCI WALCZĄCEJ”, TAK JAK SAMI BYŚMY SOBIE ŻYCZYLI, ABY NAS UKRAINA W GODZINIE PRÓBY POPIERAŁA, KIEDY SAMI BĘDZIEMY WALCZYĆ O SWOJĄ UTRACONĄ WOLNOŚĆ!
@minarchista| A od spamowania mógłby się Pan powstrzymać? Wkleja Pan ten sam post zarówno na „Ncz!” jak i na tutejszym portalu w dość pokaźnej liczbie.