Kiedy jeszcze protesty pro-europejskiej opozycji wydawały się nieistotna formalnością, w listopadzie 2013 r. ministerstwo finansów Ukrainy poinformowało o wynikach kontroli przeprowadzonej w koncernie ROSHEN w zakresie unikania VAT-u. W toku postępowania ustalono, że firmy należące do największej środkowoeuropejskiej grupy cukierniczej oprócz czekolady – produkują też fikcyjne wydatki, puste umowy i nieuzasadnione wnioski o ulgi i zwolnienia podatkowe. Suma zaległości wyniosła 47 mln hrywien. Właściciel całej grupy – Petro Poroszenko doszedł zdaje się do wniosku, że wymiana całej władzy, w tym i policji podatkowej – wyjdzie jednak taniej.
Nawet najwięksi fani wydarzeń kijowskich zachowują pewne zażenowanie milczenie w związku z idącymi w górę w rakietowym tempie sondażami prezydenckimi Króla Czekolady. Zanim zgłosił on formalnie swoja kandydaturę – był już powszechnie wymieniany jako mąż opatrznościowy Majdanu, dystansujący stary trójkąt Kliczko-Tymoszenko-Tiahnybok i ważniejszy niż duet Bohomołeć-Jarosz. Jednak natychmiastowe wskazanie Poroszenki jako przyszłego prezydenta przez legalizowane kijowsko sondażownie, a następnie uznanie tego faktu przez Witalija Kliczkę i jego UDAR spowodowały, że naprawdę trudno już było przedstawiać Euromajdan i wymianę ekipy na Ukrainie jako zdarzenia spontaniczne, oddolne i niemanipulowane.
Szef ROSHENU (a także nagle zwyżkującej w sondażach, choć faktycznie nieistniejącej partii „Solidarność”) reprezentuje w wyborach 25 maja nie tylko własny niebagatelny kapitał, pomnażany tak pod rządami Juszczenki, jak i Janukowycza, ale także wsparcie innego poważnego gracza finansowego – Dmytro Firtasza, z którym miał zdążyć spotkać się jeszcze przed jego zatrzymaniem. Może się więc wydawać, że ukraińska scena polityczna miałaby ostatecznie zostać ukształtowana wg lubianej na zachodzie Europy i w USA zasady dwublokowości, rzecz jasna czysto deklaratywnej, w której rolę oponentów odgrywaliby z jednej „Solidarność” z UDAREM, z drugiej zaś Julia Tymoszenko sugerująca w swojej kampanii gotowość kompromisu z takimi politykami jak Mychajło Dobkin czy Hennadij Kernes, a więc dokonująca gestów umiarkowanie pro-wschodnich, a w każdym razie pozornie koncyliacyjnych. Rolę trzeciego w takiej układance odgrywałby rzecz jasna Oleh Tiahnybok ze swoją „Swobodą”, zaś nieobecnym czwartym staliby się radykałowie z Majdanu.
Właśnie część tych ostatnich wydaje się nie do końca usatysfakcjonowanych taką organizacją ukraińskiej polityki, gwarantującą, że nic, ani nikt z dawna znanych głównych aktorów – nie ulegnie jednak zmianie. To Majdan i jego bloggerzy postarali się więc wyciągnąć takie dane, jak fakt, że mimo najszczerszych chęci Poroszenko ani nie wykaże się poziomem prześladowań cierpianych od „reżimu Janukowycza”, ani nie wzbudzi współczucia nędzą w jaką w tym okresie popadł. Przeciwnie, nawet śledząc „Forbes – Ukraina” i to tylko w ostatnich trzech latach widać systematyczne bogacenie oligarchy: i tak w 2011 zajmował on 14. miejsce z majątkiem wycenianym na 870 mln dolarów, w 2012 r. – 8. miejsce z 1 mld dolarów, a w 2013 r. – 7. miejsce w kraju z 1,60 mld na kontach i w majątku. Mówiąc prościej – podwoił ostatnio swój stan posiadania, a więc i miał co chronić i za co zagrać o stawkę najwyższą – powstanie Kijowskiej Republiki Oligarchicznej.
Podobną dynamikę firmy przyszłego prezydenta wykazywały w czasach jeszcze dla siebie lepszych, a więc pod rządami Wiktora Juszczenki. Poroszenko należał do jego najbliższych przyjaciół i współpracowników (pro-banderowski ex-prezydent jest ojcem chrzestnym córki oligarchy). Wówczas zresztą znajdowało to wyraz wprost w dotacjach, pożyczkach i kontraktach rządowych (podtrzymywanych zresztą już za czasów Janukowycza). Spółka Poroszenki – „Укравтозапчасть” przez sześć lat dostała otrzymał 457 milionów hrywien w efekcie „wygrywania” odpowiednich przetargów m.in. na części zamienne, maszyny rolnicze i opony samochodowe.
Przyszły prezydent w swej działalności szedł zresztą wiernie w ślady ojca. Aleksiej Poroszenko, były współwłaściciel i dyrektor generalny UAB „Укрпроминвест” został w 1986 roku skazany przez Wydział Karny Sądu Najwyższego Mołdawskiej SRR za przestępstwa określone art. 155 -1 i 123 par. 2, 220 par. 2, 227 par.1 Kodeksu Karnego MSSR, czyli korupcję i działania w zorganizowanej grupie przestępczej zajmującej się łapownictwem, nabywanie majątku pochodzącego z przestępstwa oraz nielegalne posiadanie broni – na karę 5 lat więzienia w kolonii karnej połączoną z konfiskatą mienia i pozbawieniem praw do pełnienia funkcji publicznych na okres kolejnych lat pięciu. Ze zdobytego majątku udało się ocalić jednak tyle, by syn mógł się już za niepodległej Ukrainy legitymować kapitałem uzyskanym rzekomo z handlu ziarnem kakaowym (niczym ten polityk w Polsce, który miliony zdobył na wymienianiu palet w chłopskich skupach…), zaś za funkcje publiczne wziął się już też Poroszenko-junior.
Majdanowa opozycja wytyka także przyszłemu prezydentowi, że był jednym z założycieli Partii Regionów, a chociaż funkcjonował poza ścisłą Familią Janukowycza, to zarazem jeszcze za prezydentury Kuczmy tworzył oczywiste, a efektywne finansowo kombo z przyszłym premierem – Mykołą Azarowem. Radykałowie wprost zarzucają Poroszence, że został „oddelegowany do szeregów opozycji” przez obalony niedawno obóz prezydencki – co rzecz jasna grzeszy płytkością. Co najwyżej losy Króla Czekolady dowodzą bowiem jednorodności dotychczasowego systemu politycznego Ukrainy i przenikania się w jej obrębie wpływów ośrodków oligarchicznych. Dopiero od niedawna przełożyły się one na istotne (?) różnice o charakterze geopolitycznym, co z kolei wskazuje na względną płytkość deklarowanych w ich ramach wyborów decydentów tego, czy tamtego obozu. O ile bowiem czy to zapadnictwo, czy eurazjatyzm wydają się postawami, które szczerze, a nawet ofiarnie wyznają poszczególne grupy obywateli Ukrainy, o tyle polityczne „elity” tego państwa swoich wyborów dokonują na podstawie analizy znacznie bardziej wymiernych czynników. Choćby takich, jak zaległości podatkowe za czekoladę, których od urzędującego prezydenta nikt już przecież nie będzie wymagał.
Konrad Rękas
Zapraszam też na Geopolityka.org
@ KR „Suma zaległości wyniosła 47 mln hrywien. Właściciel całej grupy – Petro Poroszenko doszedł zdaje się do wniosku, że wymiana całej władzy, w tym i policji podatkowej – wyjdzie jednak taniej.” Dla faceta, który ma majątek 1,60 mld $, czyli 18,64 mld hrywien te 47 mln hrywien zaległości stanowi jedną czterechsetną majątku. W procentach jest to 0,25%. Dla takiej sumy warto ryzykować utratę całości, gdy ma się pewność przeprowadzenia planu z prawdopodobieństwem powyżej 99,75%. Innymi słowy tylko wówczas opłaca się zaryzykować się 400 razy więcej dla kwoty 400 razy mniejszej. W listopadzie autor powyższego tekstu lansował tezę o naddnieprzańskim Janukowiczu-Talleyrandzie, więc ryzyko niepowodzenia dla czekoladowca było chyba jednak większe. Proponuję wymyślić lepszą narrację dla ludu 😉
Wniosków nie narzucam, natomiast fakty są faktami. Jeśli kogoś nie interesują epizody z życia Poroszenki – przecież czytać nie musi 🙂 Natomiast co do Janukowycza – cóż, akurat z dzisiejszej perspektywy widać chyba najlepiej w o ile lepszej sytuacji znajdowałaby się Ukraina, gdyby pozostał on u władzy w Kijowie.
Co zaś się tyczy analizy ryzyka – to można np. założyć, że Poroszenko prawidłowo uznał, że skoro ktoś już mu grzebie w finansach, to przecież na mandacie karno-skarbowym nie musi się skończyć, a Janukowyczowi za bardzo spodobały się metody postępowania z oligarchami wdrażane przez Putina.
Owszem można przypuszczać, że Poroszenko przeczuwał, że Janukowicz może chcieć go skasować. Tylko czemu Talleyrand tego nie przewidział? To może być nowa historia dla ludu. Oparta na „podejrzeniach o przeczucia”, a więc nie do obalenia :). Poważnie analizując sprawa jest o wiele grubsza niż czekolada, a ludzie mają różne typy motywacji – nie tylko ekonomiczną. Poroszenko angażując się w politykę (tak bezpośrednio), robi sobie wrogów i zwraca reflektory na swój biznes (Szczerze: Pisałby Pan o jakichś 47 mln hrywien Poroszenki, gdyby był on tylko siódmym oligarchą?). Myślę, że sprzedaż jego czekoladek na Krymie już spadła, a spaść może bardziej na wschodzie Ukrainy oraz u przyjaciół Rosjan.
Jak dość banalnie napisałem w innym miejscu: Ci, których nazywamy oligarchami (podobnie jak i bogacze z Polski) są często tylko twarzami większych i bardziej złożonych grup biznesowo-finansowych, niekiedy o kryminalnym charakterze i takiej też proweniencji. Nawet wyłapanie jawnych nieprawidłowości w jednym z prowadzonych przez nie interesów oczywiście nie odkrywa wszystkich aspektów ich działalności. Rzuca jednak dodatkowe światło jej skutki i uwarunkowania.
Szanowny Autorze, udowadnia Pan ponad wszelką wątpliwość nader prostą sprawę, wiadomą zresztą wszystkim i każdemu – że w wyniku majdanowej „rewolucji” jedna skorumpowana zgraja oligarchów zastąpiła przy władzy drugą, nic poza tym. Tyle że nie na wiele nam ta świadomość się przyda jeśli wydarzenia wyjdą spod kontroli nowych „władz” Ukrainy i rozpali się pełnowymiarowa wojna, w której Polska jako pierwsza okaże się pomiędzy młotem a kowadłem, nie po raz pierwszy w historii zresztą. A ukraińska junta już dziś nie panuje nad siłami, które powołała do życia – to przecież jest OCZYWISTE. Może lepiej nam o tym się martwić zamiast badania „zawartości czekolady w czekoladzie”?