Utopia Anny Rękas

Nie zwykłem wtrącać się w prywatne spory i pozostaję wierny tej zasadzie. Dyskusja prowadzona w komentarzach pod zamieszczonym na portalu (z przyczyn mam nadzieję czysto humorystycznych) fragmentem konwencji wyborczej Polskiej Partii Pracy spowodowała, że jednak poczułem się w obowiązku zabrania głosu w obronie zdrowego rozsądku. Odwagi dodał mi fakt, że była to jednak dyskusja publiczna. Czuję się niezręcznie kierując swoje słowa przeciwko kobiecie, gdyż wiem, że zwykle takie polemiki kończą się ostrzejszą wymianą poglądów, oraz jestem zmuszony nazwać postulaty Pani Rękas (z całym szacunkiem do Jej osoby) wręcz idiotycznymi.

Przejdźmy więc do meritum. Pani Anna Rękas zarzuca konserwatywnym liberałom (i nie tylko, bo na portalu konserwatyzm.pl są także zwolennicy innych idei) skrajne oderwanie od rzeczywistości, atak na kulturę wyższą i odciąganie ludzi od niej. Szanowna Pani raczyła uznać, że ekonomiczny sposób postrzeganie kultury, niechybnie prowadzi do jej umasowienia i intelektualnej pauperyzacji . Wszystkiemu oczywiście winni są ci, którzy postulują, by kulturę również objąć szeroko rozumianą „grą rynkową”.

Zarzuty są tyleż zabawne, co bezpodstawne! Pani Anna Rękas uważa, że: „Obowiązkiem państwa i jego instytucji jest dbanie o odpowiedni poziom finansowy teatrów, muzeów, filharmonii i innych mniejszych jednostek kultury”. Zarzucanie utopijności wolnorynkowcom w tym przypadku jest swoistym „strzałem w kolano”. Pragnę zauważyć, że w Polsce kultura ma swoje osobne ministerstwo i jest finansowana z pieniędzy podatników! Jej mizerny na obecną chwilę stan, jest efektem między innymi właśnie takiego sposobu jej utrzymywania. Oczywiście Polska Partia Pracy może mi odpowiedzieć, że środki należy zwiększyć, ale to będzie kolejnym utopijnym postulatem. Skąd wziąć pieniądze na zwiększenie środków na kulturę? Od podatników! Tych samych, którzy męczeni interwencjonistyczną gospodarką, wysokimi podatkami, akcyzami etc. mają problem z zakupieniem dziecku wyprawki do szkoły czy lepszej odzieży. Czy Pani Rękas odważy się w imię konsekwentnej obrony państwowego utrzymywania kultury na podwyższenie podatków w celu jej rozwoju, a co za tym idzie, pogorszenia statusu majątkowego podatników? Wydaje mi się, że właśnie takie „martwe koło” jest o wiele bardziej utopijne, niż postulaty wolnorynkowców. Pozwolę sobie przypomnieć, że bezcenne dzieła Michała Anioła, Rafaela, Bacha, Fidiasza, Arystotelesa et caetera nie powstawały za państwowe pieniądze, a za pieniądze prywatnych mecenasów sztuki! Ci wybitni artyści nie myśleli o takich tworach, jak ministerstwo kultury i rokroczna jałmużna na rozwój sztuki. Dodatkowo proszę prześledzić na przykład historię Metropolitan Museum, które zostało sfinansowane z prywatnych pieniędzy, a utrzymuje się z biletów oraz prywatnego sponsoringu. Jest to jedno z bogatszych muzeów pod względem zbiorów i jak widać, nie propaguje kultury masowej, mimo komercyjnego charakteru.

Bardzo ciekawi mnie także ta teza Pani Anny Rękas: „Kultura ex definitio nie może być dochodowa i komercyjna!” Pragnę poprosić szanowną Panią o źródło takiej definicji kultury wyższej (bo rzecz jasna masowa z samego swojego charakteru jest dochodowa; nota bene liberałowie nie mają problemu z rozróżnieniem kultury wyższej od masowej, co próbuje im wcisnąć w usta Pani Rękas)
i jednocześnie o zmianę literatury, gdyż powyższa teza jest zwyczajną bzdurą! Kultura wyższa zawdzięcza swój charakter spełnieniu pewnych obiektywnych idei (według mnie pasuje tutaj platońska triada) i nie ma tutaj wpływu fakt zarobku na danym eksponacie. Pani teza implikuje, że rzeźba Michała Anioła przestaje mieć charakter kultury wyższej, ponieważ widz zapłacił za jej obejrzenie! Rzecz jasna w dobie szeroko pojętego relatywizmu takie postulaty są „na czasie”, ale nie wytrzymują konfrontacji z logiką szczególnie z zasadą wyłączonego środka). Już od czasów Arystotelesa wiemy, że akcydensy (pobranie opłaty za obejrzenie eksponatu) nie są w stanie zmienić istoty rzeczy (w tym wypadku chodzi o cechę konsekutywną, czyli charakter kultury wyższej przysługującej eksponatowi).

Osobiście uważam, że kultura nie potrzebuje państwowej ochrony. Co więcej, uważam że takowa szkodzi jej rozwojowi! Ludzie chcą oglądać wybitnych artystów i ci nie narzekają na brak środków do życia. Pani Rękas nie postuluje ochrony kultury wyższej, która mimo elitarnego grona, dobrze sobie radzi właśnie dzięki prywatnym mecenasom. Pani Rękas optuje za kloszem dla miernot (nazywanych zdolnymi młodymi ludźmi), które masowo kończą uczelnie artystyczne i nie umiejąc nic innego, robią to, czego się nauczyli (sytuacja jest analogiczna w innych dziedzinach). Nie uważam, że jest potwarzą praca na zachodzie, za rzekome „psie pieniądze”, jak to określiła Pani Anna w swoim przemówieniu (skoro są takie „psie”, to jakim cudem opłacają im się te wyjazdy?). Jeśli artysta nie jest aż tak zdolny i przebojowy, by zarabiać wystarczająco duży, aby się swobodnie utrzymać i rozwijać, to niestety, ale jest to jego problem. Każdy inny przedstawiciel grupy zawodowej ma ten sam kłopot. Jeśli hydraulik (także potrzebny!) nie jest zbyt dobry w swoim fachu, wtedy nie będzie miał klientów, a co za tym idzie, nie będzie zarabiał. Może Pani Rękas zacznie postulować, aby i takich hydraulików państwo objęło ochroną i dofinansowaniem? Rzecz jasna z pieniędzy tych, którzy byli na tyle zdolni i pracowici, aby sobie radzić w brutalnej rzeczywistości.

Kolejnym nonsensem zarzuconym przez Panią Rękas wolnorynkowcom jest to, że konsekwencją ich rynkowego sposobu ujmowania rzeczywistości jest upadek kultury wyższej i gloryfikacja kultury masowej. Pragnę zapewnić Panią, że może Pani spać spokojnie – liberałowie nie postulują zamykania teatrów, muzeów czy oper i zamiany ich na „idoli” z telewizji. Sama Pani zauważa, że kultura wyższa ma charakter elitarny i w tym jesteśmy zgodni. Różnimy się od Pani tym, że nie widzimy sensu w zabieraniu pieniędzy od szarego Kowalskiego na utrzymanie muzeum, w którym wisi Rembrandt. Nie chcemy zmuszać ludzi do kultury, bo mamy świadomość, że nie wszyscy należą do elity! Postulujemy równość, ale wobec prawa, a nie nonsensowny, lewicowy wymysł ogólnej równości wszystkich ludzi. Rozumiejąc mechanizmy działania gospodarki wiemy, że mniej pieniędzy zabieranych w podatkach, to więcej pieniędzy w portfelach obywateli. A więcej pieniędzy w portfelach obywateli, to większa chęć wydania ich na coś, co nie wiąże się tylko z przeżyciem, ale także czymś więcej. Zabierając ludziom pieniądze poprzez podatki, powoduje się marne wpływy na kulturę, która faktycznie ich potrzebuje, ponieważ środki te są w większości marnotrawione przez biurokrację. Proszę mi uwierzyć, że ja naprawdę nie potrzebuję pośrednika między mną, a kulturą! Sam wybiorę, na co i przede wszystkim ile pieniędzy chce przeznaczyć. Niestety, ale to Pani Rękas żyje w świecie utopii, której efekty widać gołym okiem. W starożytnej Grecji sztuka komediowa była dla mas – tam ludzie ubrani byli jak chcieli, zachowywali się swobodnie i obcowali z kulturą można rzec ludową. Dla elit zarezerwowana była filozofia czy sztuka dramatu – te dwie wykształciły się samodzielnie, a nie pod presją państwa. Największe zdobycze kulturowe datuje się na okres, kiedy państwo nie wtrącało się w kulturę, a było wspierane przez prywatne inicjatywy.

Na koniec Pani Rękas zarzuciła liberałom, że są gorsi od komunistów (przemilczę, że było to mało kulturalne i bardzo przesadzone). Optyka, którą posługuje się Pani Rękas pokazuje, że liberał to ciemiężyciel i tyran, który trzyma „kmiecia” z dala od wszystkiego, co „wyższe”. Jest to najzwyklejsze kłamstwo – liberałowie dają wolność wyboru. Jeśli Kowalski chce się dowiedzieć kim był Verdi, to my dajemy mu tylko narzędzia (wolny rynek, wolny wybór), dzięki którym może się sam zorientować kim ów był. Pani natomiast chce na siłę nieść kaganek oświaty, wmawiając jednocześnie, że jeśli tak nie będzie, kultura zginie. Nic bardziej mylnego – w czasach średniowiecza kultura rozwijała się dwutorowo. Kultura ludowa rozwijana była przez masy (np. „kmieci”), które bardzo się z tego cieszyły, bo rozumieli to, co tworzą, natomiast kultura wyższa rozwijała się swoim rytmem (a „kmiecie” nie mieli ani aspiracji, ani odpowiednich zdolności by ją zgłębiać) i nie zginęła, co stara się nam wmówić Pani Rękas.

Mówiąc co jest chrześcijańskie a co nie, sparafrazuję św. Tomasza z Akwinu, który uważał, że cnota szlifuje się tylko w wolności, nigdy pod przymusem. Niech Pani Rękas sama wyciągnie wnioski z tej myśli.

Marcin Sułkowski
[aw]

Click to rate this post!
[Total: 2 Average: 5]
Facebook

0 thoughts on “Utopia Anny Rękas”

  1. Jak jest akcja to jest i reakcja, dlatego nie rozumiem, dlaczego nie jest brana pod uwagę możliwość budowania „lewego skrzydła” w KZM przez trockistów, „entryzm”. To nie jest uwaga personalna.

  2. Panie Marcinie, nie chcę zarzucać Panu niewiedzy, ale: instytucje kultury (czy to państwowe, czy samorządowe) oprócz przychodów w postaci dotacji organu prowadzącego uzyskują też przychody z biletów. Te drugie nie są jednak wystarczające na pokrycie kosztów działania w szczególności jednostek artystycznych, bowiem nie są one z definicji w stanie uzyskać nadwyżki dochodów nad kosztami: im więcej działają (grają), tym większe ponoszą koszty, ergo generują straty, które należy pokrywać. Działalność kulturalna nie jest bowiem inwestycją obliczoną na krótkotrwałą stopę zwrotu, tylko kosztem cywilizacyjnym. Tak czy siak nikt w opisywanych przypadkach nie chce żyć na garnuszku państwa bez weryfikacji przez odbiorców. Przeciwnie jednak: to niektóre państwa utrzymują darmowe galerie i muzea (także te z dziełami przywołanych przez p. Sułkowskiego mistrzów) właśnie dla prestiżu, dla podniesienia kulturalnego społeczeństwa etc. Po drugi: no prosiłem o niepowtarzanie banałów o finansowaniu kultury w historii, Juliusz II płacił Michałowi Aniołowi ze szkatuły PAŃSTWA Kościelnego, przykładów takich jest zresztą moc. Nie mają one jednak większego znaczenia (choć przeczą tezie p. Sułkowskiego). Przede wszystkim bowiem we współczesnej Polsce trudno o sponsorów kultury wysokiej na odpowiednim poziomie, klasa ludzi cywilizowanych nie pokrywa się z klasą ludzi bogatych i przynajmniej na niektórych polach rolę tę musi przejmować państwo. Wiem, że liberałowie wierzą, że w skutek realizacji ich programu wszyscy będą bogaci i chętnych stać będzie na drogie bilety do prywatnych oper. Pomijam już drobiazg, że szanse na wdrożenie w życie liberalnej utopii są póki co niewielkie, a więc na razie postulaty Kolegów sprowadzają się do dłubania w istniejącym systemie. Tj. już się zlikwiduje dotacje dla kultury, a ludzie staną się bogaci w jakimś innym terminie. I na koniec jedna uwaga: Panowie po prostu przyjmują założenie, iż państwo ma się zajmować najwyżej policją (choć może być prywatna), obroną narodową (też w sumie mogłaby być) i dyplomacją (skoro już istnieje). To, że w ty spisie nie ma kultury jest tylko ZAŁOŻENIEM, a nie aksjomatem biblijnym. Ot, tak sobie wymyśliliście i rozliczacie innych, czy się z tym waszym przekonaniem zgadzają, jakby kwestionowali prwao grawitacji. Straszna to pycha, albo straszna ślepota…

  3. Jedno to mecenat państwa(form przedpaństwowych) który zawsze istniał i nie da się go wyeliminować , a drugie to działanie w lewackiej partii i pod pozorem walki o wysoką kulturę opowiadanie przedwyborczych bajek.

  4. Panie Konradzie – mam świadomość jak działają instytucje kultury i jak sam Pan zauważył, nie wystarcza im pieniędzy z takich środków. Mówienie o tym, że jednostki artystyczne z założenia generują straty, jest zwykła bzdurą wyssaną z palca – vide musical Cats na Broadway’u, do którego państwo nie dopłaca, a jest najbardziej kasowym musicalem (swego czasu był nawet w księdze Guinessa). Prosiłbym o przykłady muzeów mających bogate zbiory i utrzymujących się tylko z państwowego garnuszka. Mówi Pan o niepowtarzaniu banałów – proszę jednak prześledzić cały dorobek klasyków i zobaczyć, ile tworzyli na prywatne zamówienia (przykłady da Vinci’ego, Breugela czy Boscha, którzy sprzedawali swoje dzieła prywaciarzom i nieźle z tego żyli). Owszem – współczesnej Polsce trudno o mecenasów i sponsorów, ale nie jest to niemożliwe. Państwo Kulczyk utrzymują własną galerię (ostatnio Pani Kulczyk wystawiała ją na widok publiczny), Pan Łysiak skupuje obrazy do prywatnej kolekcji a takich osób jest sporo. Ciekawe dzieła mają zresztą oddźwięk także za granicą i aby utrzymać wybitne dzieła, zawsze znajdą się chętni, by je wspomóc (szczególnie w dobie tak łatwego dostępu do informacji). To, że tę rolę musi przejąć państwo, jest tylko Pana wymysłem. Państwo utrzymuje miernoty, które same nie potrafią się wybić. Jak Pan myśli Panie Konradzie, czy Michał Lorenc, Wojciech Kilar, Krzysztof Penderecki, Michał Blechacz albo Piotr Paleczny żyją z jałmużny państwowej? Gwarantuję Panu, że żyją z tego, że są wybitni i prywatni ludzie chętnie zapłacą, aby ich posłuchać. Państwo nie powinno osłabiać swoich finansów w celu utrzymania średniaka po szkole muzycznej (tak samo jak z hydraulikiem, do czego rzecz jasna Pan się nie odniósł). Owszem liberałowie posługują się założeniami i właśnie dlatego nie jest to pycha – świadomi defektów naszego aparatu poznawczego, nie mówimy tak jak na przykład Pan, że państwo MUSI przejąć rolę sponsora kultury. Popełnia Pan błąd petitio principi, który nie wytrzymuje konfrontacji z praktyką. Bo jeśli wytrzymuje, to czemu kultura w Polsce stoi na tak niskim poziomie? My dajemy alternatywę, która wedle naszych założeń oraz doświadczeń historycznych sprawdziła się w praktyce. Pozdrawiam serdecznie.

  5. Panie Marcinie, niech się Pan zlituje, ja Panu (z doświadczenia) mówię jak wygląda organizowanie i finansowanie działalności samorządowych jednostek kultury w Polsce, a Pan mi wyjeżdża z Broadwayem… To znaczy nie powinienem narzekać na drogie paliwo, bo przecież w Stanach jest tanie? Ponadto co ma malarstwo do funkcjonowania teatrów? Grabarz kopie w ziemi i rolnik kopie w ziemi, ale przecież nie robią tego samego… I niech mi Pan jednak nie wyjeżdża z praktyką, bo ją znam i to obawiam się kapkę lepiej…

  6. Panie Konradzie ja obawiam się, że chyba ma Pan mały problem z recepcją czytanego tekstu. Ja Panu pokazuje przepaść jaka dzieli inicjatywy państwowe od prywatnych. Ma Pan drogie paliwo między innymi przez rozrośnięty wpływ państwa na jej ceny – w USA nie ma aż takich podatków paliwowych, dlatego jest tańsze. Naprawdę Pan nie rozumie analogii? Malarstwo do funkcjonowania teatrów ma bardzo dużo – w końcu rozmawiamy o szeroko pojętej kulturze. Paradoksalnie teatr jako większe „przedsiębiorstwo” ma łatwiej niż pojedynczy malarz. Wystarczy, że tak jak w firmie – odpowiednio dobierze kadrę (aktorzy, menadżerowie, PRowcy etc.) i będzie świadczył atrakcyjne „usługi” (dobre sztuki). Malarz jako jednostka ma nieco trudniej – podobnie jak pisarz czy pianista. Nie wiem czy Pan jest świadomy, ale argument z autorytetu nie ma większego znaczenia w dyskusjach. Sam krytykował Pan w innym temacie Pana „pbala” podając argument z nacieraniem śniegiem, a teraz stosuje Pan identyczny. Zresztą skąd Pan może wiedzieć, czy nie miałem styczności z praktyką jeśli chodzi o sztukę? Rozmawiamy o realiach i o możliwych sposobach poprawienia tychże, więc na tym się skupmy, a nie osobistych wycieczkach, które do niczego nie prowadzą. Co z tego, że chwali się Pan znajomością praktyki, skoro dalej postuluje Pan teatry utrzymywane z państwowych pieniędzy mimo, że to się od lat nie sprawdza (sam Pan narzeka, na brak pieniędzy)? Ja chyba jednak podziękuję za takich specjalistów od sfery praktycznej.

  7. „Paradoksalnie teatr jako większe „przedsiębiorstwo” ma łatwiej niż pojedynczy malarz. Wystarczy, że tak jak w firmie – odpowiednio dobierze kadrę (aktorzy, menadżerowie, PRowcy etc.) i będzie świadczył atrakcyjne „usługi” (dobre sztuki)” Panie Marcinie, premiera teatralna w Lublinie kosztuje średnio ok. 300 tys. zł. Dostępne sale każdego z dwóch lubelskich teatrów mają po ok. 300 miejsc. Proszę sobie policzyć możliwość uzyskania zwrotu nakładów tylko w oparciu o przychody z biletów przy założeniu, że każde kolejne przedstawienie zwiększa koszty o kolejne 20 do 30 tys zł. To są konkrety. Problemy kultury są szersze, niż tylko za niskie dotacje (który to problem nie dotyka wszystkich, np. powstające Muzeum Piłsudskiego otrzymało właśnie od rządu budżet pięcioletni w wysokości bodaj 150 mln zł). Obejmują np. brak prawnej regulacji zawodu artysty wyłączającego go spod niektórych nieprzystających regulacji choćby kodeksu pracy. W efekcie tej luki PIP wchodzi do teatrów i wlepia mandaty dlaczego nie pracują od 7 do 15. Nie wiem, czy zajmował się Pan prowadzeniem działalności kulturalnej w ramach państwowej lub samorządowej jednostki, uprzejmie więc o to pytam: zna Pan tę praktykę, czy opiera się na swoich wyobrażeniach i modelach teoretycznych?

  8. Panie Konradzie – skoro w Polsce nie mamy wystarczająco udolnych menadżerów, aby poradzili sobie z inicjatywą rzędu 300 tysięcy złotych, to znak, że należy ich zmienić. Podobnie jak repertuar. Pan żyje oderwany od rzeczywistości – jeśli jakiś spektakl nie jest w stanie na siebie zarobić, to bardzo mi przykro, ale oznacza to, że jest nieciekawy. Kiedy wreszcie dotrze to do tych, którzy postulują utrzymywanie z pieniędzy państwa jakichś miernot? Ponownie przytoczę musical Koty – koszt produkcji wyniósł 5 MILIONÓW dolarów. Był jednak tak dobry, że wystawia się go od ponad 20 lat i nadal są pełne sale. Do tego sprzedaje się gadżety, płyty i inne tego typu. Mniejszego kalibru spektakle – Michael Flatley czy Gaelforce Dance. Ich także zawsze z chęcią oglądają, a takich spektakli jest wiele. Przez blisko 15 lat grałem na pianinie – jak coś zarobiłem, to tylko na konkursach albo z prywatnej inicjatywy. Nie robiłem szumu wokół siebie i nie wyciągałem ręki do państwa. Po prostu zmieniłem zainteresowania (z czego nota bene bardzo się cieszę) i dalej nie patrzę na pieniądze innych. Po prostu musiałem spojrzeć prawdzie w oczy – nie byłem Blechaczem, więc nie utrzymałbym się z tego. Nawet jakby Pan bardzo chciał, to nie przyjąłbym pieniędzy od państwa, bo to byłoby zwykłym złodziejstwem. Poczucie elementarnej sprawiedliwości każe tak na to patrzeć. Nie wiem skąd przeświadczenie, że jak ktoś zajmuje się kulturą (nota bene wiele przedstawień teatralnych to po prostu szmiry), to należy go dofinansowywać i otaczać kloszem.

  9. „Pan żyje oderwany od rzeczywistości – jeśli jakiś spektakl nie jest w stanie na siebie zarobić, to bardzo mi przykro, ale oznacza to, że jest nieciekawy”. Nie, Panie Marcinie, to znaczy że ludziom ciężko jest znaleźć pieniądze na bilety. Szkoda, że porzucił Pan swoją muzyczną pasję, źle tylko, że przenosi Pan swój uraz na oceny systemowe.

  10. Panie Konradzie – według mnie myli się Pan. Ludzie zainteresowani chętnie znajdują pieniądze na nawet droższe, ale ciekawe spektakle. Proszę sobie zobaczyć ile wcześniej brakuje biletów na wymieniony przeze mnie Gaelforce dance (od 90 do 160 zł za bilet). Ale jak teatr wystawia po raz n-ty sztukę, na którą przychodzi 10 osób, a bilet kosztuje 14 złotych, to proszę mi nie mówić, że to wina deficytu w portfelach Polaków. Ze swojego przykładu wiem, na co wolę wydać swoje pieniądze i naprawdę chętniej obejrzę 2 raz coś spektakularnego (nie w hollywoodzkim tego słowa znaczeniu rzecz jasna), ciekawszego i droższego niż tańszego i robionego często na siłę. Urazów żadnych nie mam – gram czasami dla przyjemności. Teraz po prostu mam inną pasję, a moja ocena wynika z obserwacji rzeczywistości.

  11. Panie Marcinie, w pełni się zgadzam z Pana ostatnim wpisem. Nie wiem tylko co ma wspólnego ze stawianymi przez Pana uprzednio tezami.

  12. Panie Konradzie, bardzo dużo. Otóż Pani Anna Rękas postulowała państwowe finansowanie kultury. Ja uważam, że dobre sztuki, musicale, obrazy etc. dają artystom dobre pieniądze i udział państwa jest tutaj zbędny. Nie możemy się bać powiedzieć, że tak naprawdę Pana małżonka postuluje wspieranie miernot, na które po prostu nie ma popytu. Nie potrafi też zrozumieć, że kultura w dobrym wydaniu broni się sama.

  13. Nie, Panie Marcinie, to Pan chce nas przekonać, że świnia lata wyżej niż orzeł i zżyma się, że „nie potrafimy tego zrozumieć”. Nie jest tak, jak Pan opowiada, o czym, niestety, w przeciwieństwie do Pana, wiem z doświadczenia. Pana wiary jednak nie przełamię, pozostaje mi więc wzruszyć ramionami, albo zaprosić do zapoznania się z realiami finansowania jednostek kultury, w tym także z problemami dzieł wybitnych, które nie są w stanie na siebie zarobić, bądź też w ten sposób stałyby się nadmiernie niedostępne (ps. czy Pan też nie odróżnia środków państwowych od samorządowych, co u tutejszych „liberałów” jest nagminne)?

  14. Panie Konradzie mnie naprawdę nie zależy na kreowaniu mitów. Pan posługuje się momentami (proszę mi wybaczyć, ale tak to brzmi) retoryką marksowską. Marks i jego zwolennicy także zapewniali, że uspołecznienie dóbr to absolutnie nie jest to samo co brak własności. Chyba doskonale Pan wie, że wyszło inaczej. Sam Pan kilka wypowiedzi wyżej przyznał, że pieniędzy nie starcza, Pana małżonka apeluje, że stan finansów przeznaczonych na kulturę jest fatalny, a Pan nadal mi próbuje wmówić, że moja krytyka niesprawności obecnego systemu jest błędna. Może Pan dalej wierzyć, że prywatnie utrzymywane dzieła są na takim samym (niskim) poziomie jak te, utrzymywane z państwowego garnuszka i tak samo borykają się z problemami finansowymi – Pana błąd poznawczy jest tylko i wyłącznie Pana sprawą. Ja jedynie pragnę Panu wskazać, że Pana żona postuluje wrzucanie pieniędzy do studni bez dna, podczas gdy są rozwiązania lepsze zarówno gospodarczo jak i etycznie, co pokazuje właśnie praktyka.

  15. No i znowu to z Pana wychodzi: dla Pana finansowanie kultury to „wrzucanie pieniędzy do studni”, bezsensowne ich marnowanie. Naszym zdaniem na kulturze nie ma co oszczędzać, chyba, że chce się rządzić społeczeństwem prymitywnym i schamionym. Przyjmijmy do wiadomości dzielące nas różnice, ze swej strony zaś mam nadzieję, że utopia liberalna (choć już jest wykorzystywana przez demoliberałów) ostatecznie kultury nie pogrąży. Bo nie będzie miała ku temu okazji.

  16. Do Pana chyba jednak nie dociera, że liberałowie nie postulują, żeby nie było finansowania kultury, ale żeby ono nie było narzucone i państwowe, bo wtedy jest skuteczniejsze. Tak jak pomoc charytatywna, prywatny sponsoring zdolnych studentów czy właśnie mecenat. I nie chcę Pana martwić, ale obecny kryzys gospodarczy jest zasługą socjalistycznego myślenia, czyli państwowego finansowania wszystkiego, co się da (czemu Pan się w konsekwencji przychyla).

  17. No dobrze, jeszcze jeden przykład, że sponsoring prywatny (?) sprawdza się raczej przy jednorazowych wydarzeniach. Takim przykładem z Lublina jest premiera „La Traviaty” sprzed 3 lat. Kosztowała ona ok. 1 mln zł, z czego ok. 70 proc. udało się pozyskać od „sponsorów”, którymi były jedyne dwa podmioty z regionu zdolne ponieść takie nakłady, tj. spółki Skarbu Państwa: kopalnia Bogdanka i Azoty w Puławach. Nie były to jednak stricte umowy sponsorskie, co raczej formy zapłaty za rozłożone w czasie usługi w formie zapewniania oprawy artystycznej imprez organizowanych przez te podmioty. Abstrahując od innych okoliczności owszem, premiera w hali sportowej Globus okazała się prestiżowym i artystycznym (bo nie finansowym) sukcesem. Czy wpłynęło to jednak na codzienną pracę realizatora, czyli Teatru Muzycznego o rocznym budżecie 7,3 mln zł? Tak, bo sukces ma znaczenie marketingowe. Nie, bo nie wpłynęło na przykłada na chęć stałego dofinansowywania bieżącej działalności jednostki przez biznes czy prywatny, czy to państwowy. Niedobór środków własnych nie pozwala zaś nawet zbliżyć się do podobnych realizacji na przyszłość.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *