W tekście „Polityczna siła romantyzmu” samozwańczy wieszcz IV RP powtarza swe ograne motywy SS-owskie („Warunkiem powodzenia jest zbiorowe docenienie posmoleńskiego romantyzmu, który samotni rycerze uznają dziś, w najlepszym razie, za emocjonalną maskaradę”). Dodaje do nich kolejne wątki antyklerykalne („Katoliccy hierarchowie i publicyści nagle ogłaszają, że nie interesują ich realia geopolityczne, i upodabniają się do hippisów biegających po ukwieconej łące z okrzykiem: „Miłość! Pokój! Braterstwo!”). Ogólnie zaś iście poetyckim lekarstwem na problemy Ojczyzny miałoby być… przywrócenie Polskiej Akademii Literatury.
Przede wszystkim jednak Wenclowi wyrywa się zdanie 100-krotnie prawdziwe – choć w innym znaczeniu, niż pewnie sądził autor: „Realna polityka niepodległościowa nie istnieje” – napisał poeta. I oto właśnie chodzi! Albo polityka jest realna – służy zaspokajaniu realnych narodowych potrzeb i interesów, albo ulega miazmatom i mitom tzw. niepodległościowców.
Jedno prawdziwe zdanie na setki zadrukowanych stron to jednak za mało. Tuwim przyznał się kiedyś w chwili szczerości: „Ja to mam taki talent, że mógłbym pisać jak Mickiewicz czy Słowacki. Problem z tym, że ja nie mam nic do powiedzenia!”. Życzymy Wojciechowi Wenclowi, żeby też zajrzał w głąb siebie, uświadamiając sobie, że i z talentem krucho, i nic ciekawego czytelnikom nie przekazuje.
Konrad Rękas