Dojmujące wrażenie pogłębiają kolonie kloszardów rozłożone na skwerach i ulicach, w dużej mierze zasilane niestety przez naszych rodaków. Bruksela to w ogóle istna wieża Babel, można tu spotkać ludzi wszystkich kolorów skóry, kultur i wyznań. Afrykańczycy w swoich etnicznych ubiorach stylizowanych na zwierzęce skóry, Arabowie, Azjaci a nawet Żydzi przeniesieni tu jakby rodem z XIX-wiecznej Małopolski (tych jest jednak stosunkowo najmniej). Biali Belgowie na pierwszy rzut oka są w mniejszości, nieliczni przemykają po zamieszkiwanej przez nas arabskiej dzielnicy. Trochę młodzieży, która w większości sprawia niestety wrażenie jakiejś zdegenerowanej subkultury. Generalnie Bruksela w odbiorze przeciętnego mieszkańca Europy środkowowschodniej musi sprawiać wrażenie jakiegoś schyłku, spenglerowskiego „zmierzchu Zachodu”. A więc tak wygląda Zachód, którym jeszcze dziś tak wielu młodych Polaków się zachłystuje? Z całą pewnością nie mamy w Polsce powodu do żadnych kompleksów względem owego mitycznego Zachodu!
Co dała przeciętnemu Belgowi Unia Europejska? Lawinowy wzrost cen oraz europejską technokrację w postaci sprawnej maszynki do wyciskania pieniędzy (dla przyjezdnych urzędników to 160 Euro delegacji + 40 Euro diety za jeden dzień pracy) dla wąskiej kasty urzędników, których główne zadanie polega na mnożeniu oderwanych od realnego życia przepisów i regulacji. Dała także dominację światopoglądową wszelkiej maści liberałów i lewactwa (bo już nawet nie lewicy), którzy za główny swój cel obrali sobie zniszczenie tradycjonalistycznego modelu życia tego kraju. Multikulturowość to dogmat. Wszystko dzieje się pod pozorem walki ze stereotypami, rasizmem i ksenofobią. Jak zawsze w imię postępu. Kościoły nie są co prawda zamykane, ale Kościół jako instytucja został sprowadzony do roli instytucji charytatywnej, którą co pewien czas raczy się kolejną „pedofilską aferą”. Tutejsze kościoły wypełniają teraz Polacy, największą parafię w Belgii tworzy Polska Misja Katolicka w Brukseli. Kolejne uderzenia braci fartuszkowych zdają się być jednak tylko kwestią czasu.
Jednym z jaśniejszych punktów naszej obecności w Brukseli jest wycieczka do Muzeum Armii. Okruchy świetności belgijskiej potęgi. Dziś to temat tabu, wstydliwy epizod ery imperializmu i kolonializmu. Usłużni historycy przedstawiają nawet panujących dawniej Belgią monarchów jako winnych holocaustu murzynów. To w Muzeum kumulują się też materialne dowody na istnienie wyrzuconych dziś ze słownika euro-poprawności pojęć takich jak patriotyzm i nacjonalizm. Bo za co ginęli milionami najlepsi synowie całej Europy w czasie blisko pięcioletniej rzezi w błotach Flandrii i Szampanii? Potęga dział coraz większego kalibru budzi refleksję, czy rządzący ówczesną Europą mogli przewidzieć dzisiejszy zmierzch Zachodu? Czy jüngerowskie Stahlgewittern wieściły już kres tradycyjnego ładu?
Wielki nowoczesny szpital na obrzeżach Brukseli. W jednym z setek małych salek leży jeden z ostatnich „starych mistrzów”. Stanisław Kozanecki, to do niego przyjechaliśmy do Belgii. Dla mnie jest żywą legendą – współtwórca paryskich „Horyzontów” blisko współpracujący z Witoldem Olszewskim i Jędrzejem Giertychem. Mimo swoich dziewięćdziesięciu pięciu lat posiada pełną orientację na temat zagadnień polskich, europejskich i światowych. Zasypuje nas pytaniami o poszczególnych polityków, o wydarzenia, o nasze o nich zdanie. Wzrusza się przyniesionymi mu nowościami wydawniczymi o polskim ruchu narodowym (m.in. wybór publicystyki K. S. Frycza, M. Reutta), szczególną radość sprawia mu jednak reprint pracy jego imiennika – Stanisława Kozickiego „Dziedzictwo polityczne trzech wieszczów”. Pan Stanisław wspomina, jak czytał jego artykuły w przedwojennej prasie narodowej, sygnowane „S.K.”. W przywiezionej ze sobą pracy „Myśląc o Polsce. Idee przewodnie „Horyzontów” (1956-1971)” (Bruksela 2006) otrzymuję piękny i zobowiązujący wpis: „Koledze Maciejowi – jednemu z tych którzy na pewno godnie nasze pokolenie zastąpią…”.
Brugia stanowi antytezę Brukseli. Podobnie jak belgijska prowincja, jest ostoją normalności i tradycjonalizmu. Poza, co dość oczywiste, walorami historycznymi, flamandzka perełka architektoniczna jest po prostu miastem czystym, schludnym, logicznym, w którym bez zastrzeżeń działają służby municypalne. Jest także dość jednorodne narodowościowo, Flamandowie zazdrośnie strzegą swojej odrębności językowej i kulturowej. Świadomie nie chcą pozwolić, aby ich miasto stało się czymś na wzór stolicy Belgii. Przybiera to nieraz formy dość ciasnego szowinizmu. Syndrom oblężonej twierdzy. Może to jednak jedyna metoda ochrony przed „brukselską zarazą”? Zapewne to oraz tradycjonalizm i konserwatyzm Flamandów ściąga na nich niechęć reszty kraju (pokutuje stereotyp Flamanda jako „głupka”). Po czystych ulicach i parkach biegają grupki jednolicie ubranej jasnowłosej flamandzkiej młodzieży, niemal wszyscy jeżdżą rowerami. Oaza porządku, ładu i normalności. Brugia to także miasto zapierających dech w piersiach gotyckich katedr (w jednej z nich w księdze pamiątkowej kol. Jan Engelgard zostawił wpis: „Jeszcze Europa nie zginęła”) z pamiętającą czasy średniowiecza ornamentyką (!), pięknych zaułków i urokliwych uliczek. W mieście wyczuwalny jest duch najwspanialszej epoki w dziejach duchowego rozwoju człowieka, jakim było średniowiecze. Nad miastem powiewa żółty sztandar z dumnie kroczącym czarnym lwem – herb Flandrii. Zamieszkujący Belgię od dłuższego czasu Polacy mówią, że jest tylko kwestią czasu, kiedy Flandria odłączy się od reszty kraju. Sercem jestem za Flamandami. Brugia stanowi zarazem ostatni etap w naszej podróży po Belgii.
Maciej Motas
Myśl Polska. Nr 39-40 (23-30.09.2012)
aw
No właśnie jedna, zasadnicza uwaga. W Belgii żartuje się, że jedynym Belgiem – to jest król. Co do reszty, to jest trochę tak, jak w Czechosłowacji i Jugosławii, gdzie „Czechosłowakami” i „Jugosłowianami” nazywano wiadomo kogo. Znani mi Flamandowie i Walończycy per „Belgowie” pogardliwie mówią tylko o miejscowych biurokratach (głównie europejskich).
Podczas pobytu w Belgii również i mnie rzucił się w oczy kontrast między paskudną Brukselą a innymi, mniejszymi miastami. Cudowna była nie tylko Brugia, ale także Gandawa i Ostenda, nie mówiąc o Antwerpii. Dziwne jednak wydaje mi się zestawienie wyglądu miasta z urokiem jego mieszkańców lub jego brakiem. Zupełnie jakby jedno nieuchronnie wiązało się z drugim, a to nieprawda. Wystarczy popatrzyć na pobliski Amsterdam: takie ładne miasto, a wiadomo, jakie elementy je zaludniają. I odwrotnie: w ohydnej Warszawie mieszka sporo pięknych i dobrych osobników, np. ja 🙂