Wszyscy Kowalscy

Kowalski Jan – lotnik w RAF,

Kowalski Józef – co padł w Warszawie,

Kowalski Wacław – był pod Lenino,

Kowalski Stefan – w Holandii zginął,

Kowalski Lech – z 1 Armii,

Kowalski Zygmunt – co bił się o Narwik,

Pod Monte Cassino, nad Lasem Schwarzwaldzkim –

Wszędzie ginął jakiś Kowalski!”

Trudno to sobie pewnie dziś niektórym wyobrazić, ale tę piosenkę Jerzego Jurandotai wyśpiewywał Wojciech Siemion z chórkiem (m.in. w postaci Janusza Zakrzeńskiego i Józefa Nowaka) w 1969 r. Czy dziś ktoś pozwoliłby sobie w telewizji publicznej na podobne oddanie hołdu wszystkim poległym za Polskę?

Raczej piórem niż orężem

Należy pamiętać, że poza kampanią wrześniową – i do pewnego stopnia końcowymi akordami III Rzeszy, nasz udział w II wojnie światowej był raczej polityczny, niż militarny. Mit „czwartej armii koalicji antyhitlerowskiej” nie dość, że jest nieprawdziwy, to jeszcze pozostaje tylko mitem, bo choćbyśmy faktycznie zmobilizowali więcej wojska niż Jugosławia i Francja (Chiny litościwie pomijając), to i tak przecież również i ich znaczenie wynikało nie tyle (a w każdym razie nie tylko) z liczby ludzi pod bronią – ale ze świadomości celów u przywódców – a przede wszystkim użyteczności i względnej choćby, czy czasowej zgodności tychże celów z interesami koncertu mocarstw.

W tym kontekście niemal wyłącznie mitotwórcze znaczenie mają „polskie” bitwy II wojny światowej, czy chodzi o nasz udział pod Narwikiem, nad Anglią, pod Monte Cassino – czy pod Lenino. Z punktu widzenia stricte militarnego przebiegu wojny – w każdym z tych miejsc mogłoby Polaków nie być i nie miałoby to większego znaczenia dla losów tego konfliktu. Starcia te miały oczywiście pewne znaczenie dla sprawy polskiej – głównie właśnie jako deklaracje polityczne, stąd jedne okazały się ważniejsze od drugich. Tak więc o ile z punktu widzenia militarnego moglibyśmy niemal wszystkie pominąć (pozostawiając może tylko te, które zadecydowały o naszej klęsce we wrześniu 1939 r. i te, w których nasz udział był przynajmniej zauważalny, zwłaszcza podczas operacji pomorskiej, berlińskiej, czy łużyckiej), o tyle jeśli poddajemy je analizie polityczne – to wszystkie winniśmy brać pod uwagę.

Najważniejszy cel – przetrwać!

Od tego jednak, która racja jest raćsiejsza – być może jeszcze istotniejszy jest czynnik świadomościowy. Banałem jest przypominanie, że jednym z wielkich osiągnięć narodowych po 1956 r. i częściowym choćby przełamaniu stalinizmu w naszym kraju – było doprowadzenie do sytuacji, w której faktycznie „krew przelana za Polskę miała jedną cenę”, tzn. chociaż symbolicznie i deklaratywnie zaczęto uznawać za równoważny cały wysiłek zbrojny, wyzwoleńczy narodu polskiego. I choćby nie wiem jak trudno było w to uwierzyć – to naprawdę już w latach 60-tych nie było nawet w czynnikach władzy wątpliwości w tym zakresie, a szeregi ZBOWiD-u były otwarte dla (prawie) wszystkich. Jasne, że dziś właśnie o to „prawie” chodzi, o wykluczenie poza tak rozumiane pojednanie narodowe części (ale tylko części!) konspiracji nacjonalistycznej, zwłaszcza tej, która kontynuowała działalność zbrojną po wojnie. Sęk w tym, że przecież środowisko to samo się poza takim „obozem zgody” od początku stawiało, negując możliwość przyjęcia do wiadomości status quo, także geopolitycznego, obejmującego Polskę. Mówiąc brutalnie – zamiast Polskę odzyskiwać, „polonizować”, naprawdę nieliczni uparcie ją negowali. Tym samym w pewnym stopniu (wbrew pewnie własnym marzeniom), czynili podglebie dla współczesnej III RP, która też jest przecież wszystkim tylko nie tym, o co naprawdę walczyli!

Wracając jednak do lat wojny – żeby być dobrze pojętym, nie bagatelizując bynajmniej heroizmu i ofiarności żołnierzy PSZ na Zachodzie, ani AP w ZSSR, odwołuję się do zdrowego rozsądku, który podpowiada, że tak jak Polska utraciła swą suwerenność przyjmując w marcu 1939 r. gwarancje brytyjskie, tak ani przez moment przez następne lata i dekady (praktycznie do dziś dnia) nie jest jej w stanie samodzielnie odzyskać. Mogła natomiast optymalizować swoje położenie polityczne, także dokonując demonstracji militarnych. Stąd też bez większego znaczenia jest np. i ile wojska generał Sikorski uratował po kapitulacji Francji, i że mogliśmy uniknąć zdobywania Monte Cassino (o czym gdzie indziejii), natomiast faktycznie pewien sens miała pozbawiona większej wagi wojskowej bitwa pod Lenino. Per saldo jednak dla Polski albo mówmy o wszystkich tych zdarzeniach, no albo nie mówmy o żadnym, ale wyjaśniając dlaczego. Nie naśladujmy zaś w jednostronnej propagandzie tych obcych narodowi stalinistów, którzy najpierw też podzielili polskie bitwy na „słuszne” i „niesłuszne”, a potem udowodnili, że najchętniej pozbyliby się krwawo wszystkich walczących za Polskę, niezależnie skąd przyszli i w jakim mundurze.

Podobnie rzecz się ma z historią okupacyjną. Za równie szkodliwe dla przetrwania substancji narodowej należy uznawać wszystkie nieprzemyślane i niewymuszone absolutną koniecznością akcje podziemia, nieważne czy o proweniencji londyńskiej, narodowej, czy komunistycznej. W istocie z niewielkimi wyjątkami – z tak restrykcyjnie rozumianej oceny pod kątem zgodności z interesem narodu i koniecznością jego biologicznego istnienia – obronną ręką wyszłoby chyba tylko Powstanie Zamojskie (w którym zgodnie walczyli zresztą BCh-owcy, AK-owcy GL-owcy i inni). Pomniki wyższe od tych gór za postawę pod okupacją powinni mieć tacy zapomniani bohaterowie, jak Adam Ronikier, Ludwik Christians, jak herosi codziennego dnia z RGO, PCK, instytucji kościelnych, którzy pozwalali ludziom przeżyć, zamiast wysyłać ich na śmierć, skazując przy tym setki i tysiące zakładników.

Wspólny cel – i wspólny wróg

Skoro jednak przynajmniej dla potrzeb wychowania patriotycznego młodzieży – przywołujemy przede wszystkim tych walczących z bronią w ręku, dokonujących aktów sabotażu i dywersji – to znowu, traktujmy ich równo, bo przynajmniej intencyjnie wszyscy oni chcieli przybliżyć dzień wyzwolenia, niezależnie od tego jaki ustrój chcieli wprowadzić już po tym dniu. Pamiętajmy też, że w latach 60-tych głosząca program patriotycznego pojednania frakcja „Partyzantów” była w wyraźnej przewadze wobec środowisk, które z represji stalinowskich wyszły osłabione, przetrzebione i ledwie amnestionowane. A mimo to, także we własnym interesie, ale i dla wyższych racji – wyciągnięto rękę i podniesiono tych upodlonych. Czy dziś czując się (przynajmniej pozornie) silniejszymi – to właśnie poczuwający się do dziedzictwa bliższego Andersowi niż Berlingowi, nie powinni postąpić tak samo, przynajmniej symbolicznie, uznając całość i jednorodność dziedzictwa walki o Polskę? Wszak wówczas jednoczyło nie tylko podobne doświadczenie – ale i wspólny wróg, niedobici bynajmniej staliniści, obcy tradycji polskiej w jakimkolwiek jej wydaniu. Czy dziś, na dobrą sprawę, wróg się zmienił? Akurat ci, którzy wciąż usiłują krzyczeć „precz z komuną” przynajmniej to powinni zrozumieć doskonale!

Reasumując – bić się potrafi każdy głupi (zwłaszcza jeśli jest Polakiem). Jak, kiedy, z kim i o co się bić – rozumieją nieliczni (zwłaszcza wśród Polaków). Uczyć się powinniśmy właśnie od tych drugich, przynajmniej jeśli mamy ambicję wpływać na dalsze losy naszej ojczyzny. Dla przeciwdziałania nihilizmowi, wynarodowieniu, zobojętnieniu na i tak spatynowane opowieści z dawnych wieków, dodatkowo jeszcze obciążone piętnem podziałów i rozbijania narodu – jeśli już wynosimy na pomniki tych walczących, to w dobrze pojętym interesie narodu – przynajmniej wszystkich. Wszystkich Kowalskich.

Konrad Rękas

i„Saga rodu Kowalskich”, tekst Jerzy Jurandot, muzyka Jerzy Wasowski

iihttps://konserwatyzm.pl/artykul/10136/czy-widzisz-te-gruzy

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

0 thoughts on “Wszyscy Kowalscy”

  1. To, co było najistotniejsze, to złamanie Enigmy. W 2014 roku IEEE upamiętniła trójke naszych kryptologów swoim „Kamieniem Milowym” (IEEE Milestone), http://www.um.warszawa.pl/aktualnosci/kamie-milowy-dla-polskich-matematyk-w-za-z-amanie-kod-w-enigmy, „…- „Kamień milowy” odznacza wielkie kroki ludzkiej wynalazczości – powiedział podczas uroczystości prezydent IEEE Roberto De Marca. – Polscy matematycy Marian Rajewski, Jerzy Różycki i Henryk Zygalski, którzy złamali kod, byli nie tylko gigantami technologii, ale także bohaterami. Komitet odznaczenia wyróżnia te wynalazki, które są przełomowe dla rozwoju ludzkości, ale rzadko się zdarza, aby nagrodzono wydarzenie, które ratowało życie”. – dodał De Marca. …”, http://www.pap.pl/palio/html.run?_Instance=cms_www.pap.pl&_PageID=1&s=infopakiet&dz=nauka&idNewsComp&filename&idnews=174008&data&status=biezace&_CheckSum=2019815192, „… Zdaniem historyków dzięki temu, że alianci znali informacje przesyłane przez Enigmę, II wojna światowa trwała krócej o ok. dwa, trzy lata. …”. Skrócenie II WŚ o 2-3 lata to zachowanie ilu ludzi przy życiu? 2mln, 5mln, 10 mln a może 20 mln? To jest niebywałe osiągnięcie, i warto o Enigmie i trójce naszych kryptologów myśleć właśnie w takich kategoriach – widzieć skutki i SKALĘ tego dokonania..

  2. Takim niezauważanym w Polsce wkładem są też zmiany procedur szkoleniowych rekrutów opracowane przez Zygmunta Lubicza-Bakanowskiego, przyspieszające szkolenie i obniżające koszty, wdrożone w RAF i RN.

  3. „…niedobici bynajmniej staliniści, obcy tradycji polskiej w jakimkolwiek jej wydaniu…” – ależ ten opis pasuje do praktycznie całej pookrągłostołowej elity, mimo frazeologicznych różnić. Wystarczy popatrzeć na życiorysy ich i ich rodziców, dzielnice, zwłaszcza w Warszawce, w których wyrośli, szkoły, które kończyli …

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *