Silny człowiek na ciężkie czasy?
Początek kampanii wyborczej przed elekcją parlamentarną na Ukrainie przyniósł ciekawy rozkład popularności głównych partii politycznych. Wydaje się, że przynajmniej część ośrodków badawczych i mediów – na „czarnego konia” chciałoby wykreować УДАР Witalija Kliczki.
Ukraiński Demokratyczny Sojusz na rzecz Reform z odnotowywanym poparciem ok. 11 proc. (niektóre sondaże dają mu nawet ponad 15 proc.) ma szansę na zajęcie III miejsca w wyborach 28 października. Tym samym UDAR de facto zająłby miejsce, jakie jeszcze niedawno wróżono Frontowi Zmian Arsenija Jaceniuka. Ten wybrał bowiem współpracę z Julią Tymoszenko w ramach Zjednoczonej Opozycji BATKIWSZCZYNA. Kliczko odwołuje się zresztą do podobnego jak Jaceniuk elektoratu – centrowego i pro-zachodniego, ale też ma większe szanse na pozyskanie części głosów protestu, wahających się dotąd m.in. poparciem szowinistów ze SWOBODY lub komunistów z KPU. Stopniowy wzrost poparcia dla UDARU wiąże się zresztą z wyraźnym wyhamowaniem, a nawet pewnym spadkiem poparcia dla tych dwóch formacji. Kliczko udzielający prostych odpowiedzi na dowolnie skomplikowane pytanie i jasno punktujący władzę zyskuje na wiarygodności, a pomaga mu też jego osobista popularność i nimb człowieka sukcesu (o którym to sukcesie – jak mało kto – może powiedzieć, że został wypracowany ciężką pracą rąk).
Zadyszana Opozycja
Co ciekawe, sama Zjednoczona Opozycja nieszczególnie zyskała na swym zjednoczeniu. Odnotowywane poparcie na poziomie 24-26 proc. teoretycznie stanowi wprawdzie niemal automatyczne zsumowanie głosów deklarowanych dotąd na BATKIWSZCZYNĘ i Front Zmian, ale nie dało spodziewanej dynamiki wzrostu. Przeciwnie, przeprowadzany w dn. 3-13 sondaż Research & Branding Group wskazują, że Partia Regionów nadrobiła dotychczasowy dystans od ZO i tendencja ta może się utrzymać.
Jeszcze w maju (zaraz po ogłoszeniu współpracy Tymoszenko i Jaceniuka) niektóre sondaże dawały Opozycji ok. 3-4 proc. przewagi nad listą prezydencką. Już w czerwcu jednak deklarowane poparcie zaczęło się wyrównywać (przynajmniej w badaniach GFK Ukraina i KMIC). Generalnie zaś BATKIWSZCZYNA wypada lepiej w tych sondażach, w których słabnie pozycja UDARU oraz socjaldemokratycznej formacji Ukraina-Naprzód! Natalii Korolewskiej, co również wskazuje na kierunki prawdopodobnego przepływu elektoratu.
Wygra prezydent, ale brak poczucia stabilności
Z kolei z badań R&BG wynika, iż poziom zdecydowania potencjalnych wyborców poszczególnych partii jest zbliżony. I tak w przypadku Partii Regionów przekonanych do oddania głosu jest 20,2 proc. uprawnionych obywateli Ukrainy, podczas gdy „raczej odda swój głos” 25,5 proc. W odniesieniu do Zjednoczonej Opozycji wskaźniki te wynoszą 18,6 proc. i 24,6 proc., UDARU – 9,9 proc. i 12,5 proc., KPU – 8,3 proc. i 10,4 proc., Ukraina-Naprzód! – 4,0 proc. i 4,9 proc., SWOBODY – 3,8 proc. i 4,6 proc.
Jednocześnie aż 42 proc. Ukraińców jest przekonanych, że wybory wygra Partia Regionów, szanse na zwycięstwo Zjednoczonej Opozycji daje 24 proc. 36 proc. nie umie na razie wskazać zwycięzcy. 43 proc. deklaruje, że na pewno weźmie udział w wyborach, kolejne 28 proc. – że raczej tak. Jedynie ok. 16 proc. na pewno lub prawdopodobnie nie weźmie udziału w wyborach. Co ciekawe, aż 58 proc. uprawnionych uważa sytuację polityczną w państwie za niestabilną.
Klucz do zwycięstwa
Warto przypomnieć, że wybory odbywają się wg zmienionej, mieszanej ordynacji wyborczej z podwyższonym z 3 do 5 proc. progiem wyborczym i zniesionym głosem „przeciw wszystkim”. By jednak realnie skorzystać z zapisów nowego prawa – Partia Regionów musi zdecydowanie zwiększyć swoją przewagę nad Zjednoczoną Opozycją, a także wygrać w większości z 225 okręgów większościowych. Tę pierwszą możliwość ma wzmocnić wpisanie na pierwsze miejsce premiera Mykoły Azarowa i wyciszenie silnych jeszcze na początku roku podziałów frakcyjnych w PR. Skorzystanie z drugiej szansy może być utrudnione przez porozumienie między BATKIWSZCZYNĄ i SWOBODĄ w sprawie uzgodnienia podziału okręgów (nie wszędzie zresztą dotrzymane – jak skarżą się obie strony). Natomiast kłopotem dla Opozycji jest utrzymująca się popularność partii Korolewskiej, która w niektórych badaniach ma szansę na przekroczenia progu wyborczego. Z drugiej strony głosy formacji Tymoszenki odbiera SWOBODA (przez część „starych” nacjonalistów oskarżana o taktyczną dyspozycyjność wobec ośrodka prezydenckiego).
Powrót do korzeni Regionów
Z pobieżnej nawet obserwacji sondaży zaczynających ukraińską kampanię wyborczą wynika, że pogrzeb, jaki opozycjoniści i część zachodnich komentatorów próbowała odprawić Partii Regionów – okazał się przedwczesny. Po serii niepopularnych decyzji (a także ich braku) i związanym z nimi spadkiem sondażowym – obóz prezydenta Wiktora Janukowycza odrabia straty. Sukcesem głowy państwa okazał się wygrany spór na tle nowego prawa językowego – bowiem podpisanie 8 sierpnia ustawy o założeniach państwowej polityki językowej skierowane było w sam rdzeń tradycyjnego elektoratu Janukowycza i zostało uznane za powrót do korzeni i spóźnioną, ale jednak realizację jego obietnic wyborczych z 2010 r. Społeczeństwo jest wprawdzie mocno podzielone na tym tle – wg badań R&BG 36 proc. całkowicie popiera nowe prawo, 35 jest mu zdecydowanie przeciw, ale taka polaryzacja była nieuchronna i oczywista zanim jeszcze przystąpiono do prac na zwiększeniem roli języków regionalnych (a przede wszystkim rosyjskiego). Ważniejsze jest natomiast, że aż 24 proc. ankietowanych ma do zmian stosunek neutralny, a więc nie dało się wciągnąć do kluczowej ostatnio dla opozycji akcji propagandowej, opartej o skojarzenia nacjonalistyczne. Na ich polu zresztą BATKIWSZCZYNA musi mierzyć się z konkurencją SWOBODY, (a w mniejszym stopniu także kandydatów UNA-UNSO, SOBORU i Naszej Ukrainy Wiktora Juszczenki). Partia Regionów ma większe możliwości operowania w pozostałych grupach elektoratu, w jego centrowej (a także antykorupcyjnej i populistycznej) części mierząc się natomiast z UDAREM Kliczki.
Być tym Trzecim!
Pozycja „trzeciego” w ukraińskiej polityce niesie za sobą tyleż szans, co zagrożeń (choć dotąd nie zawsze związana była z osiąganiem własnych wyników wyborczych). „Trzecim” byli na swój sposób i Jaceniuk, i Wołodymyr Łytwyn, i Ołeksander Moroz. Kliczce marzy się zapewne powtórzenie ich kariery, zwłaszcza, że dla BATKIWSZCZYNY współpraca z bokserem może okazać się koniecznością, a dla Partii Regionów sam fakt startu i wysokiego poparcia dla UDARU – stanowi gwarancję, że Zjednoczona Opozycja tych wyborów nie wygra. Słowem – obie strony mogą mieć dla Witalija Wołodymyrowycza interesujące propozycje. Oczywiście, o ile utrzyma się korzystny dla niego trend sondaży.
Interes Polski
Z polskiego punktu widzenia wynik wyborów na Ukrainie jest interesujący z kilku powodów. Po pierwsze – dalsza stabilizacja władzy Partii Regionów umocni wprawdzie pozycję prezydenta Janukowycza, ale też może postawić go przed koniecznością zejścia z dotychczasowego kursu, zgodnie z którym z jednej strony nie chce zadeklarować zaangażowania swego kraju w projekty integracji przestrzeni eurazjatyckiej, z drugiej zaś odczuwa nacisk, by w końcu odpowiedzieć na pytanie o miejsce Ukrainy na geopolitycznej mapie świata. Dotychczasowe lawirowanie między Wschodem i Zachodem, między centralizmem a regionalizmem nie wydaje się być planem na kolejną kadencję parlamentarną – a tym bardziej następną prezydencką Janukowycza.
Po drugie więc – Partia Regionów, która podjęła w końcu trud reformy językowej, będzie też musiała zastanowić się nad urealnieniem swej nazwy, a zatem zajęciem się reformą administracji, być może w kierunku wzmocnienia prawdziwego regionalizmu. W realiach władzy prezydenckiej na Ukrainie – rozwiązanie to (podnoszone przez PR gdy była w opozycji) traciło na atrakcyjności, może jednak docelowo stanowić kolejne mrugnięcie do wyborców, np. w sytuacji pogłębiającego się kryzysu lub wobec groźby wzmocnienia opozycji (i oddania władzy).
Po trzecie wreszcie – w kontekście wyborczym warto śledzić losy ustawy językowej, na podstawie której rosyjski zyskał już status regionalny w 11 obwodach (a także w Kijowie, na Krymie i w Sewastopolu). Oba te punkty – polityka językowa i regionalizacja Ukrainy mogą bowiem stanowić ciekawe wyzwania dla dyplomacji polskiej (niekonieczni tej realizowanej oficjalnie).
W tym miejscu bowiem warto zastanowić się nad sytuacją najbardziej bodaj zapomnianej mniejszości polskiej na historycznych ziemiach Rzeczypospolitej – a więc właśnie polskich mieszkańców m.in. Żytomierszczyzny, czy Podola. Ich sytuacja jest trudna z kilku względów: nie cieszą się wsparciem kolejnych władz w Warszawie, które od dwudziestu lat kładą interesy naszych rodaków na ołtarzu „strategicznego partnerstwa z Ukrainą” (a zwłaszcza z tamtejszymi nacjonalistami). W związku z tym – nasza mniejszość boryka się także z problemami finansowymi i organizacyjnymi (o których wieści z trudem przebijają się do zakierzońskiej opinii publicznej). Wreszcie jest ona w mniejszym lub większym stopniu okresowo sekowana bądź (w najlepszym razie) ignorowana przez kolejne ekipy rządzące, w wyniku czego ciężko jest nawet wiarygodnie stwierdzić jak liczną grupę stanowi. O ile bowiem oficjalne dane (oparte o spis powszechny z 2001 r.) mówią zaledwie o 144 tys. Polaków – o tyle sami działacze kresowi mówią o liczbach rzędu 900 tys. – 1,1 mln osób (szacunki te są oparte m.in. na danych o wyznaniu rzymsko-katolickim na Ukrainie, wciąż utożsamianym tam z polskością lub przynajmniej polskimi korzeniami). Co dziwne, szczególnie rażące błędy (?) w rachunkach odnotowywane są nawet na obszarach historycznego zwartego zamieszkiwania Polaków – a więc na wspomnianej Żytomierszczyźnie i w obwodzie chmielnickim (płoskirowskim). Tymczasem w województwach tych występują rejony, w których miejscowi Polacy są np. dominującą grupą w wyborach lokalnych, co (nawet przy założeniu ich większej aktywności) byłoby przecież utrudnione, gdyby istotnie stanowili tam zaledwie 1,5 do 3,5 proc. obywateli.
Można więc przynajmniej założyć, że potencjał polski na Ukrainie jest tyleż ukryty, co znaczący. Pytanie jednak – jak go wzmocnić i jak wykorzystać zgodnie z interesem narodowym. Póki co między bajki można włożyć zgłaszane na marginesie centro-prawicy (Łysiak), czy w szeregach prawicy maszerującej plany jakiegoś „rozbioru Ukrainy”, uzyskania od niej cesji terytorialnych itp. Jest czymś przedziwnym, że współcześnie reminiscencje te wracają aspirując do roli poważnych planów politycznych. Nasuwa to skojarzenia z początkiem lat 80-tych, gdy rozłamowcy z tzw. ruchu niepodległościowego używali podobnych haseł by zwiększyć swą atrakcyjność i przebić w radykalizmie np. KPN, stojącą na gruncie poszanowania granic jałtańsko-poczdamskich. Inna rzecz, że rzucanie haseł rewanżystowskich (czyli w domyśle: maksymalistyczno-patriotycznych) przy jednoczesnej niechęci do ukraińskiego regionalizmu i wrogości wobec Rosji – zakrawa już nie tylko na fantazję, ale i absurd logiczny.
Poważną kwestią jest natomiast udzielenie silnego, także materialnego i logistycznego wsparcia polskim środowiskom i organizacjom na Ukrainie tak, by zyskały one możliwość stymulowania polskiego odrodzenia narodowego na tych terenach. Być może jednym z jego aspektów będzie zwiększenie aktywności publicznej – w tym politycznej – tamtejszych Polaków. To zaś byłoby łatwiejsze i korzystniejsze w warunkach postępującej regionalizacji, wieloetniczności i multijęzykowości państwa. Tylko bowiem realne potwierdzenie liczebności mniejszości polskiej na poziomie 1,1 mln i więcej obywateli, tj. osiągnięcie na danym terenie poziomu 10 proc. obywateli (co praktycznie osiągalne byłoby chyba tylko w obwodzie żytomierskim) mogłoby nawet umożliwić sięgnięcie po status języka regionalnego, a w przypadku nieosiągnięcia planu maksimum – pozwolić na uzyskanie konkretnych cesji politycznych i gospodarczych ze strony regionalnej, a docelowo i centralnej administracji.
Oczywistym jest jednak, że wszelkie tego typu koncesje może uzyskać jedynie mniejszość lojalna i pro-państwowa, a więc nie podejrzewana o irredentę, ani import „demokracji” – co warto przypomnieć tak rodzimym rewanżystom, jak i obrońcom praw człowieka wtrącającym się, lub planującym wtrącać się w sprawy Ukrainy bez oglądania się na polski interes narodowy i rację stanu RP.
Konrad Rękas
inna wersja tego tekstu ukazała się na portalu Geopolityka.org
Ciekawy tekst. Od dłuższego czasu śmieszą mnie rojenia rusofobów w stylu Łysiaka, snujących plany podboju Ukrainy. Moim zdaniem, jeśli jest jakakolwiek szansa odzyskania tzw. zachodniej Ukrainy przez Polskę, to tylko w oparciu o sojusz z Rosją. Zwalczanie nacjonalizmu ukraińskiego leży zarówno w interesie Polski, jak i Rosji – aż dziw bierze, że Polska nadal tego nie dostrzega.