Chociaż nie uważam się za narodowca, jestem w stanie dostrzec coś pozytywnego w idei konsolidacji środowiska narodowego wokół organizacji Marszów Niepodległości w Polsce. Przeświadczenia takiego nabrałem obserwując wrzawę jaka wybuchła wokół wydarzeń 11 listopada 2011 w Warszawie. Zdaję sobie oczywiście sprawę z wszystkich zagrożeń, które pojawiły się na marginesie organizacji tej wielotysięcznej manifestacji. Wiele z nich wpisuje się w dobrze znane kategorie socjologiczne psychologii tłumu towarzyszące masowym imprezom. Zbyt dobrze znam także mentalność naszych dzielnych chłopców ze stadionów piłkarskich by uwierzyć, że to niemiecka antifa tyle ma w sobie krzepy by rzucać płytami chodnikowymi i podpalać samochody stacji telewizyjnych. Wszystko są to realne zagrożenia, z którymi muszą się liczyć organizatorzy wielkich imprez masowych, choćby nie wiem jak szlachetne pobudki nimi motywowały. Niemniej w ramach opisywanych wydarzeń doszło do czegoś jeszcze, czegoś co stanowi szansę na zmianę w myśleniu polskiego społeczeństwa skutecznie dotąd paraliżowanego dwudzielnym dyskursem politycznym PO-PIS.
Oto pojawiła się szansa na alternatywę po prawej stronie sceny politycznej. Nie wierzę co prawda aby taka formacja, nazwijmy ją „narodowa”, w przewidywalnej przyszłości miała szansę na odegranie realnego znaczenia politycznego (np. w wyborach), ani zresztą ta kwestia mnie specjalnie nie interesuje. Bardziej mi chodzi o pewien przekaz społeczny bądź symboliczny, który generowany jest na bazie wydarzeń z 11 listopada, a który to ma niestety szansę być zaprzepaszczony, w wyniku pomysłu zorganizowania Marszów Niepodległości w dniach 13 i 14 grudnia m.in. pod auspicjami PIS-u. O tym jednak za chwilę.
W artykule pt „Kto na prawdę rządzi Polską? Ukryta moc władzy symbolicznej”, który opublikowałem na portalach konserwatyzm.pl i prawica.net w kwietniu tego roku argumentowałem, że Prawa i Sprawiedliwości nie da się pokonać przy pomocy argumentacji wzywającej do większego otwarcia Polski na przyszłość, jak chce tego dokonać PO oraz środowiska liberalne i lewicowe. Dowodziłem, że szermowanie tym podobnymi argumentami (odczytywanymi jako konformistyczne) wzmacnia jedynie siłę PiS-u przedstawiającemu się społeczeństwu jako ostatnia deska ratunku przed utratą niepodległości i „smoleńskim kłamstwem”. Stąd PO i PiS generują swoje potencjały przez swoje przeciwieństwa. Radziłem wówczas (a poradę tą również mógłbym skierować dla PO), że jeżeli naprawdę chcemy sobie poradzić z „problemem smoleńskim” – alternatywę dla PiS trzeba sformułować na poziomie idei (a nie odpoczynku od idei) czyli innego nośnika władzy symbolicznej, i to nośnika równie silnego, jeżeli nie silniejszego niż Smoleńsk.
Zauważmy, że właśnie w przekazie polskiego ruchu narodowego są zawarte pewne jakości, które w sensie symbolicznym stanowią konkurencję dla przekazu smoleńskiego. Po pierwsze – odwołują się one do sfery wartości, ale innych niż patriotyczno-niepodległościowe. W trakcie obchodów 11 listopada wykorzystywana była symbolika Romana Dmowskiego, a wraz z nią nasuwają się odwołania do innej wykładni najnowszej historii Polski. Nawet jeżeli odwołania te są na razie płytkie, to jednak są. I po drugie – są to wartości silne, radykalne, zgodnie z naturą ruchu narodowego – wartości o dużym nasyceniu emocjonalnym, a więc mające szanse na przelicytowanie reżimu symbolicznego Polski Smoleńskiej. Pamiętajmy, że to PIS ukształtował polski dyskurs publiczny, na bazie narracji smoleńsko-niepodległościowej i zrobił to skutecznie, co zostało bez głosu sprzeciwu przyjęte przez pozostałych uczestników życia politycznego w Polsce (gdyż było im na rękę), a także stało się następnie kryterium oceny sił politycznych kraju, różnicowania ich na prawicę, lewicę itd. Zgodnie z tym uzasadnieniem przelicytowanie PIS-u w jego radykalizmie, w jego prawicowości, w jego ideowości jest kluczem do zmiany architektury politycznej w Polsce, zmiany dokonującej się przynajmniej w sferze naszych sądów i wyobrażeń.
Mając powyższe na uwadze próbowałem sobie wyobrazić na własny użytek, jakie działania taktyczne musiałby podejmować taki potencjalny ruch, aby nie zaprzepaścić owej szansy, jaka przed nim zostaje postawiona. Od początku było dla mnie jasne, że działania te muszą cechować się ostrożnością i wyrachowaniem wobec obowiązującej w Polsce narracji patriotyczno-niepodległościowej, co wymagałoby głównie umiejętności prowadzenia twardej polityki wobec PIS. Było bowiem dla mnie jasne, że PIS podejmować będzie próby pacyfikacji nowej formuły rozumowania, słusznie postrzegając w niej największe zagrożenie dla siebie. O ile bowiem siła PO wzmacnia siłę PIS, o tyle siła takiego nowego hipotetycznego tworu byłaby zagrożeniem dla PIS, bo generowałaby konkurencję w sferze dostępu do rządu dusz „Prawdziwych Polaków” – strzegących jak ognia w głowie naszej suwerenności , m.in. w starciu z UE, która w obliczu kryzysu gospodarczego wzmaga ostatnio roszczenia integracyjne. Wyobrażałem sobie zatem, że należałoby jednoznacznie odciąć się od obozu smoleńskiego.
Należałoby także odważnie uderzać w mity polskiego antykomunizmu nawet gdyby to mogło wydawać się kontrowersyjne. Historia Narodowej Demokracji potwierdza, że w momencie gdy przekaz społeczny ruchu, myśli czy idei mają opinię zgodnych z polską racją stanu można próbować wkomponować w ich struktury semantyczne pewne treści trudne dla Polaków, bo przypominające nam o naszych wadach. Czynił tak przecież Dmowski piętnując bezlitośnie nasz charakter narodowy (jak np. chorobę na Moskala) i czynił to skutecznie, a dzisiaj w podobny sposób należałoby piętnować wszystkie spiskowe mity smoleńskie, a także apologię polskich powstań narodowych, aż do nowego sposobu odczytywania 13 grudnia 1981 roku. Gdy na taką politykę odbrązawiania decydują się liberałowie bądź lewica od razu ich inicjatywy oskarżane są o zaprzaństwo i zdradę naszych interesów narodowych i przez to okazują się one nieskuteczne, inaczej gdy roboty podejmuje się ideowa prawica – strażniczka polskich wartości.
Kluczową rolę odgrywałaby w końcu taktyka nowego ruchu względem głównych sił politycznych kraju. O ile o taktyce względem PiS-u już pisałem, a zasadzać się ona winna na jednoznacznym odcięciu się od wszystkiego co z PIS-em związane, o tyle w PO można by dostrzec taktycznego sojusznika. Byłby to sojusz nastawiony na osłabienie PIS-u, w którym i nowy ruch i PO widziałyby dla siebie szansę. Podobnie przed kilkudziesięciu laty we Francji socjalistyczny prezydent Mitterand wspierał Front Narodowy aby osłabić instytucjonalną prawicę i zabieg ten okazał się skuteczny.
Szczerze zresztą mówiąc, przyglądając się przebiegowi sytuacji i wypowiedziom polityków PO w ostatnim miesiącu – mam wrażenie, że sytuacja trochę w tym kierunku ewoluowała. Nastawienie to można było obserwować np. w orędziu wieczornym z 11 listopada Prezydenta Komorowskiego, który całą odpowiedzialność za zamieszki zrzucił na osoby zapraszające wichrzycieli – gości zza Odry, a wypowiedzi tym podobnych było w kolejnych dniach więcej. Potencjalnie sytuacja zmierzała zatem w dobrym kierunku, co – jak powtarzam – nie należy interpretować z perspektywy tworzenia jakiejś nowej siły politycznej kraju, ale wygenerowania myślowej alternatywy w formie niewielkiej „szczeliny” w umysłach Polaków. Wykreowano bowiem zaczyn, który miał szanse rozszczelnić betonowy układ PO-PIS-u.
Zaczyn ostatnio rozdrabniany jest jednak na drobne. Oto bowiem pojawiły się plany, aby w dniach 12 i 13 grudnia czyli w 30-tą rocznicę wprowadzenia Stanu Wojennego w Polsce zorganizować kolejne „marsze”. Chociaż narodowcy celowo pragną zorganizować swoją demonstrację 12 grudnia aby nie być utożsamionymi z imprezą 13 grudnia jest sprawą oczywistą, że zainteresowanie mediów skupi wyłącznie ta druga: Marsz Niepodległości i Solidarności. Jako organizatorów imprezy z 13 grudnia wymienia się….. środowiska PIS-owskie na czele z Prezesem Jarosławem Kaczyńskim wespół z niektórymi organizatorami Marszu Niepodległości z 11 listopada, takimi jak Artur Zawisza, który z nową ideą wiążę zamysł powtórzenia „sukcesu” z 11 listopada. W ramach przemarszu obok symboliki polskich twórców niepodległości w tym Romana Dmowskiego, ma być wykorzystana symbolika polskiego cierpiętnictwa narodowego, bo jej kwintesencją jest przecież kult sprzeciwu wobec Stanu Wojennego i nienawiści wobec jego autora generała Wojciecha Jaruzelskiego. Imprezie towarzyszyć będą także wątki antyplatformerskie: sprzeciw wobec polityki PO względem UE oraz wobec przemówienia ministra Radosława Sikorskiego w Berlinie. W świetle wszystkiego co napisałem powyżej koncepcja organizacji Marszów Niepodległości bis na bazie rocznicy 13 grudnia jest autodestruktywna dla idei i nowej alternatywy, której zarys powyżej przedstawiłem.
Powtórzmy raz jeszcze: współpraca nowego ruchu z obozem J. Kaczyńskiego jest nie tylko niebezpieczna, ale i samobójcza. Prowadzi do ograniczenia autonomii nowego ruchu, do zawładnięcia symboliki i narracji potencjalnego obozu konserwatywno-narodowego i wchłonięcia go przez smoleńską sektę. Z punktu widzenia Jarosława Kaczyńskiego cel tych zabiegów jest oczywisty: pacyfikacja konkurentów politycznych na prawicy, a przede wszystkim likwidacja „szczeliny” i przywrócenie PIS-owi monopolu na rząd dusz Polaków.
Czyżby spadkobiercy idei organizowania marszów upamiętniających dorobek intelektualny Romana Dmowskiego nie dostrzegali tego zagrożenia?
Michał Graban
a.me.
Od dawna twierdzę, iż przyczyną unicestwienia polskiej prawicy w okresie III RP było przyjęcie przez nią po 1989 r. tzw. „antykomunizmu” (w kraju bez komunistów). Takie sformatowanie sceny politycznej dokonane przez jakobinów z Jarosławem Kaczyńskim na czele pchnęło prawicę w otchłań. Od tego momentu wszystko: normy chrześcijańskie w życiu publicznym, gospodarka wolnorynkowa, interesy polityczne i ekonomiczne państwa, itp. zostało zrelatywizowane względem głównej jakobińskiej osi podziału „patrioci-zdrajcy”, a politycy prawicowi mogli już tylko iść w ogonie ugrupowań „antykomunistów” żałośnie domagając się realizacji własnych postulatów (jak Marek Jurek, który mógł tylko narzekać: „my popieramy wasz antykomunizm, dlaczego wy nie chcenie poprzeć naszych postulatów moralnych?”) . Kształt dyskursu został już narzucony, hegemon na prawicy ustanowiony. Prawicę określał stosunek do układu, agentów, Rosji, powstań, cmentarzy, Smoleńska, zaprzańców, ZOMO itp. W zasadzie im głupsze kryterium podziału, tym większe emocje wyzwalało. Dajmy na to w normalnych warunkach porównywanie postsolidarnościowych demoliberałów z PO do ZOMO w kilkanaście lat po upadku PRL-u byłoby dowodem na chorobę umysłową wygłaszającego takie „mądrości” delikwenta. A jednak nie, aberracja myślenia osiągnęła już takie poziomy, iż elektorat prawicowy uznał to za rzecz normalną. Nie ulega dziś dla mnie wątpliwości (i nigdy nie ulegało), iż wyjście z matni antykomunistycznego ( dziś bardziej antyukładowego) ogłupiacza jest warunkiem sine qua non odrodzenia prawicy. Niestety skoro źródeł swojej klęski dotąd nie zrozumiał np. Marek Jurek – człowiek doświadczony, inteligentny i obyty, o szerokich horyzontach umysłowych, to cóż dziwić się niezbyt lotnemu intelektualnie prezesowi MW p. Winnickiemu, który sam z własnej woli i w poczuciu misji unicestwia resztki ruchu narodowego i wspiera jakobińską narrację polityczną.
Ciekawym manewrem było by zaproszenie prezydenta Komorowskiego do udziału w przyszłorocznym Marszu Niepodległości.