W nocy z 6 na 7 listopada 1936 roku rozpoczęły się wywózki osadzonych z madryckich więzień w okolice Torrejón de Ardoz, gdzie głównie w Paracuellos de Jarama (14 km na północ od Madrytu), ale również w innych miejscach, od rana zaczęto ich rozstrzeliwać. Do transportu użyto piętrowych autobusów miejskich, łudząc więźniów, że zostaną przewiezieni do innych ośrodków odosobnienia, bezpiecznie oddalonych od linii frontu. Przez prawie miesiąc w 33 egzekucjach (7, 8, 9, 18, 24, 25, 26, 27, 28, 29 i 30 listopada oraz 1 i 3 grudnia) zginęło kilka tysięcy osób ze wszystkich środowisk społecznych, ale głównie inteligencji: prawników, lekarzy, nauczycieli, dziennikarzy i pisarzy, księży, polityków i wojskowych. Były to największe ze wszystkich mordów dokonanych przez Czerwonych (rojos) podczas hiszpańskiej wojny domowej; przeszły one do historii pod nazwą „masakr z Paracuellos” (matanzas de Paracuellos), choć oprawcy nazywali je sacas (w ówczesnym slangu oznaczało to mniej więcej tyle, co „układanie na stercie”). Bezpośrednimi wykonawcami mordów byli milicjanci różnych lewicowych ugrupowań (głównie jednak komuniści) z Ochrony Tyłów (Vigilancia de Retroguardia).
Pretekstem do tej zbrodni były – zaiste lekkomyślne i skrytykowane przez innych dowódców powstania, w tym generałów Franco i Varelę – przechwałki gen. Emilia Moli (1887-1937), że oprócz czterech kolumn wojsk nacierających na Madryt, w samym mieście znajduje się gotowa do walki „V kolumna”. Słowo to, jak wiadomo, zrobiło zawrotną karierę w wielu językach, acz zapewne większość posługujących się nim nie wie, kto i w jakich okolicznościach je wypowiedział, a część kojarzy je raczej z technikami działania III Rzeszy. W odpowiedzi na to już 3 listopada dziennik socjalistyczny „La Voz” napisał, że trzeba rozstrzelać 100 tysięcy faszystów, ukrywających się na tyłach albo (sic!) w więzieniach, aby sparaliżować działanie V kolumny. Histeria na tle quintascolumnistas była jakby repetycją nastrojów panujących w rewolucyjnym Paryżu w 1792 roku z powodu zbliżania się interwentów austriacko-pruskich, które doprowadziły do analogicznych „masakr wrześniowych”.
Zastosowana technika zabijania świadczy o wysokim poziomie organizacji. Ofiary ustawiano dziesiątkami, po dwóch związanych ze sobą, na skraju uprzednio wykopanych zbiorowych mogił, do których wpadały zastrzelone lub były spychane. Jednakowoż pośpiech oprawców sprawił, że niektórzy, zaledwie ranni lub wciągnięci przez towarzyszy, wpadali do rowów jeszcze żywi i konali już (płytko) przysypani i zakopani. Ten sposób egzekucji nasunął – znacznie później, bo dopiero w latach 70. – skojarzenie z techniką zabijania polskich oficerów w Katyniu oraz stanowi jedną z przesłanek dla tezy, że pomysł i plan wykonania likwidacji więźniów został przygotowany przez „doradców” sowieckich, na czele z rezydentem NKWD w Hiszpanii, płk. Aleksandrem Orłowem (1895-1937; właśc. Lejba Łazarewicz Felbing). Pośrednio potwierdza to w swoim Dzienniku wojny hiszpańskiej, wydanym w 1938 roku w Moskwie, oficjalnie „korespondent” „Prawdy”, a nieoficjalnie agent Stalina – dziennikarz Michaił Kolcow (1898-1940; właśc. Friedland) – posługujący się też fałszywymi personaliami jako meksykański komunista Miguel Martínez, ale przyznaje się on jedynie do podpowiadania towarzyszom hiszpańskim wywózki więźniów, nie wspomina zaś nic o ich zabiciu.
Liczba ofiar tych masakr jest wciąż przedmiotem kontrowersji, a rozpiętość podawanych cyfr waha się pomiędzy 2000 a 10 000 lub nawet 12 000 tysiącami. Te ostatnie są z pewnością przesadzone, lecz równie pewne jest, że ofiar było więcej niż 2 tysiące (taką minimalną liczbę przyjmuje obecnie jedynie profesor Complutense, Javier Cervera). Frankistowski, ale bardzo skrupulatny historyk (i syn jednej z ofiar) – Ricardo de la Cierva y Hoces (1926-2015) – ustalił personalia prawie 2500 ofiar. Irlandzki historyk (z przekonań socjalista) Ian Gibson, który jako pierwszy zbadał otwarte w 1981 archiwa republikańskich służb bezpieczeństwa, podaje liczbę 2400 ofiar. Historyk falangista Rafael Casas de la Vega (1926-2010) uznaje 2410 ofiar za pewne, a 526 za wymagające jeszcze potwierdzenia. Polski historyk, prof. UW Tomasz Miłkowski (niepodejrzany o sympatię dla strony powstańczej), pisze, iż „z całą pewnością” podczas „ewakuacji” więzień zginęło 2800 ofiar. Specjalizujący się w historii madryckich checas, protestancki historyk César Vidal, opierając się na poszukiwaniach historyka-amatora (wnuka ofiary), pilota José Manuela Ezpelety, sporządził listę 4021 ofiar, i to bez uwzględnienia 414 więźniów z San Antón rozstrzelanych w Torrejón de Ardoz, ale przed 7 listopada. Co się tyczy źródeł, to podstawowe są oczywiście archiwa zgromadzone w Causa General i, jak już wspomniano, udostępnione badaczom w 1981 roku. Cennym źródłem pośrednim są wspomnienia naocznego świadka (Dyplomata w czerwonym Madrycie) – niemieckiego inżyniera i przedsiębiorcy, który w latach 30. był konsulem Norwegii w Madrycie, Felixa Schlayera (1873-1950) – chociaż niektórzy próbowali podważać ich wiarygodność ze względu na miejsce publikacji (Berlin) i rzekome sympatie pronazistowskie (stanowczo zaprzecza temu m.in. Ian Gibson).
Istotna jest kwestia odpowiedzialności za te monstrualne wręcz zbrodnie. Z czysto formalnego względu nie można jej przypisać rządowi republikańskiemu, ponieważ ten, in corpore i spanikowany uciekł z Madrytu do Walencji, przekazując władzę ad hoc powołanej Radzie (Juncie) Obrony Madrytu, z gen. José Miają (1878-1958) na czele. Istnieją jednak poważne poszlaki, że odpowiednie instrukcje zdołał przekazać przed ucieczką minister spraw wewnętrznych, socjalista Ángel Galarza (1892-1966). Bez wątpienia bezpośrednią odpowiedzialność ponosi szef Generalnej Dyrekcji ds. Bezpieczeństwa (Dirección General de Seguridad) – mason wysokiego stopnia i członek „prezydenckiej” partii Manuela Azañi, Lewicy Republikańskiej (Izquierda Republicana), Manuel Muñoz Martínez (1888-1942). On wprawdzie też opuścił 6 listopada Madryt, ale istnieją dowody, że podjął decyzję o wymordowaniu więźniów po rozmowie z zachęcającą go do tego deputowaną socjalistyczną (Żydówką niemieckiego pochodzenia), Margeritą Nelken Mansberger (1894-1968). Tego przynajmniej dosięgła jeszcze sprawiedliwość doczesna, albowiem w 1942 roku rząd marsz. Ph. Petaina wydał go władzom hiszpańskim i w grudniu tego roku został skazany na śmierć oraz rozstrzelany. Lecz kluczową rolę w organizacji mordów odegrał nie kto inny, jak kilka dekad później czczony jako demokratyczny „eurokomunista” (idol Jacka Kuronia i przyjaciel uzurpatora »Jana Karola I«) – Santiago Carrillo (1915-2012). Ledwie dzień wcześniej, czyli 6 listopada, Carrillo skończył z odgrywaną na zlecenie kompartii komedią bycia ponadpartyjnym, niezależnym socjalistą (jako szef Zjednoczonej Młodzieży Socjalistycznej) i „poprosił” o przyjęcie go w szeregi Komunistycznej Partii Hiszpanii. Natychmiast został z jej ramienia członkiem Rady Obrony Madrytu, obejmują w niej funkcję szefa Rady Porządku Publicznego (Orden Público). Późniejsze zaprzeczenia samego sprawcy (usiłującego zepchnąć całą odpowiedzialność na sowieciarzy), jak i jego obrońców, na nic się nie zdadzą, ponieważ przeczą im dokumenty: to dwudziestojednoletni Carrillo, wraz ze swoim niewiele starszym zastępcą – socjalistą Segundem Serrano Poncelą (1912-1976) – ustalali szczegółowo procedurę transportowania i zabijania więźniów, a ich podpisy widnieją na listach przeznaczonych do rozstrzelania.
Na koniec trzeba oddać co należne jedynemu sprawiedliwego pośród tej bandy dzikich morderców. Był nim – o dziwo! – anarchista Melchor Rodríguez García (1893-1972), który już wcześniej próbował powstrzymać egzekucje. Mianowany 4 grudnia generalnym inspektorem więzień, położył kres „ewakuacjom”. Odważnie odmawiając wydania więźniów, ryzykował własnym życiem. Ocenia się, że uratował życie 1532 osobom, w tym tak znanym, jak późniejszy „nr 2” w pierwszej fazie rządów Franco (i jego szwagier) – Ramón Serrano Súñer, falangiści Rafael Sánchez Mazas i Raimundo Fernández Cuesta, gen. Valentín Galarza i piłkarz Ricardo Zamora. Zanim w marcu 1937 roku zdymisjonował go rząd Juana Negrina, zdołał jeszcze wytropić i zlikwidować sieć „prywatnych” więzień partii komunistycznej. Zyskał sobie przydomek „Czerwonego Anioła” (El Ángel Rojo), acz towarzysze partyjni przekręcali go na „Anioł Zdrajca” (El Ángel Traidor).
Jacek Bartyzel
za: legitymizm.org