Co prawda wciąż jakoś tam funkcjonuje w religijnym i teologicznym języku pojęcie „Bojaźni Bożej”, ale prawie zawsze interpretuje się je i wykłada tak, by nie oznaczało ono, iż rzeczywiście „Boga należy się bać„. Mówi się bowiem, że „bojaźń Boża” to szacunek wobec Boga i Jego majestatu, lęk przed zasmuceniem Go (co jest oczywiście prawdą), ale z pewnością nie chodzi w niej o to, by bać się samego Boga jako takiego. Zarysowane wyżej podejście jest bardzo popularne, ale czy na pewno prawdziwe?
Cóż, uważne przyjrzenie się nauczaniu Pisma świętego i Tradycji Kościoła przekonuje, że to rację mieli raczej nasi dziadkowie, aniżeli współcześni teolodzy katoliccy. Biblia wszak w wielu swych fragmentach chwali i poleca „Bojaźń Bożą” nie tylko jako ogólnikowy szacunek wobec Boga, ale także jako konkretną postawę polegającą właśnie na baniu się Stwórcy i jego sprawiedliwych wyroków. Zacytujmy tylko małą część z utrzymanych w tym tonie wypowiedzi Pisma św.:
„Takie są polecenia, prawa i nakazy, których nauczyć was polecił mi Pan, Bóg wasz, abyście je pełnili w ziemi, do której idziecie, by ją posiąść. Będziesz się bał Pana, Boga swego, zachowując wszystkie Jego nakazy i prawa, które ja tobie rozkazuję wypełniać, tobie, twym synom i wnukom po wszystkie dni życia twego, byś długo mógł żyć”. – Powt. Prawa 6, 1- 2.
„Boga się bój i przykazań Jego przestrzegaj, bo cały w tym człowiek!” – Koh 12, 12.
„Bójcie się Pana, święci Jego, gdyż bogobojni nie doświadczają biedy.” – Psalm 34, 10.
„Szczęśliwy mąż, który się boi Pana i wielkie upodobanie ma w Jego przykazaniach” – Psalm 112, 1.
„Korzeń mądrości to bać się Pana, a gałęzie jej – długie życie” – Syr 1, 20.
„Lepszy jest mniej zdolny, ale bojący się Pana, niż bardzo mądry, co przekracza Prawo” – Syr 19, 24.
„Ten, kto boi się Pana, niczego lękać się nie będzie ani obawiać, albowiem On sam jest jego nadzieją. Szczęśliwa dusza tego, który się boi Pana. Kogóż się on trzyma i któż jest jego podporą” – Syr 34, 14 -15.
„a swoje miłosierdzie na pokolenia i pokolenia [zachowuje] dla tych, co się Go boją.” – Łk. 1, 50.
„Wszystkich szanujcie, braci miłujcie, Boga się bójcie, czcijcie króla! ” – 1 Piotr 2, 17.
„Nie bójcie się tych, którzy zabijają ciało, lecz duszy zabić nie mogą. Bójcie się raczej Tego, który duszę i ciało może zatracić w piekle”. – Mt 10, 28.
„Któż by się nie bał, o Panie, i Twego imienia nie uczcił? Bo Ty sam jesteś Święty, bo przyjdą wszystkie narody i padną na twarz przed Tobą, bo ujawniły się słuszne Twoje wyroki” – Apok. 16, 4.
Z kolei Katechizm Soboru Trydenckiego deklaruje: (wiara) „Napomina też nas i ku temu, abyśmy się nie bali, gdzie się bać nie trzeba, ale żebyśmy bali się jednego Boga, w którego mocy i my sami jesteśmy i wszystkie rzeczy nasze zostają„1.
Czy powyższe słowa oznaczają więc, iż Boga należy bardziej się bać, aniżeli Go miłować? Albo też, że Bóg jest dla nas strasznym tyranem, który nie żywi do nas miłości, dlatego też trzeba się Go tylko bać? Takie stawianie sprawy jest u swej podstawy błędne, gdyż opiera się na fałszywym przeciwstawianiu sobie (w sensie absolutnym) miłości i strachu.
Oczywiście, nieraz bywa tak, iż pewnych osób nie miłujemy, ale ich się boimy i lękamy. Taką osobą może być tyran, okrutny oprawca w obozie koncentracyjnym bądź napadający na nas rabuś lub terrorysta. W takich przypadkach nie mamy bowiem żadnych podstaw, by sądzić, że ów człowiek działa dla naszego dobra i troski o nas. Jeśli jesteśmy zatem ulegli wobec tyranów, oprawców, rabusiów lub terrorystów to czynimy tak przede wszystkim ze strachu przed nimi. Oczywiście, nie w tym znaczeniu mamy się bać Pana Boga i Jego wyroków.
Nietrudno jednak wyobrazić sobie sytuację, w której strach przed karą wymierzoną przez daną osobą, współistnieje, a nawet jest podporządkowany miłości ku niej. Dzieje się tak chociażby w zdrowych i normalnych rodzinach, gdzie dzieci wiedzą i czują to, że karcący je ojciec czyni to właśnie z troski i miłości ku nim. W takim wypadku, karcone dziecko może bać się skarcenie przez ojca, ale nie neguje to jego miłości ku niemu. I właśnie o podobny rodzaj bojaźni chodzi w tym, iż „należy bać się Boga„. Możemy i powinniśmy bać się Bożego gniewu i wyroków Jego świętej sprawiedliwości, gdyż prawdą jest, że „Bóg nie da z siebie kpić” (Gal. 6, 7) i „straszną rzeczą jest wpaść w ręce Boga żywego” (Hebr. 10, 31). Ale to nie powinno nam przesłaniać tego, iż Bóg jest tym, któremu „zależy na nas” (1 Piotr 5, 7), „nie chce zguby grzesznika” (Ezech. 33, 11), i także Jego karanie wobec nas wynika z Jego miłości ku nam(Hebr. 12, 5 – 11; Apok. 3, 19; Przyp. 3, 12). Doprawdy nie trzeba mieć jakiegoś wyższego teologicznego wykształcenia albo bardzo mistycznych doświadczeń by zrozumieć, że obie postawy – miłość i bojaźń – nie muszą się ze sobą koniecznie wykluczać i „gryźć”.
A co w takim razie z następującymi wersetami Pisma świętego?: „Przez to miłość osiąga w nas kres doskonałości, że mamy pełną ufność na dzień sądu, ponieważ tak, jak On jest [w niebie], i my jesteśmy na tym świecie. W miłości nie ma lęku, lecz doskonała miłość usuwa lęk, ponieważ lęk kojarzy się z karą. Ten zaś, kto się lęka, nie wydoskonalił się w miłości (1 Jan 4, 17 – 18). Ten fragment jest często cytowany przez tych, którzy utrzymują, że „skoro Bóg nas kocha, to nie należy się Go jednocześnie bać„. Czy jednak rzeczywiście owe wersety negują zasadność postawy wyrażonej w słowach: „Bój się Boga!„? Cóż, gdyby na temat istniał w Piśmie świętym tylko ten jeden fragment, to być może rację mieliby zwolennicy poglądu, iż „Boga nie należy się bać„. Ale, jak to zostało wskazane wyżej, w Biblii jest pełno wersetów, które wzywają nas byśmy bali się Boga. Jak zatem interpretować przywołany wyżej fragment z listu św. Jana? Wbrew pozorom nie jest to zbyt trudne. „Bojaźń Pańska jest początkiem mądrości” (Psalm 111, 10), ale niekoniecznie oznacza to, że jest ona jej absolutnym kresem i doskonałym uwieńczeniem. W istocie rzeczy cytowany fragment z pierwszego listu św. Jana mówi o „doskonałej miłości„, która usuwa lęk i która sprawia, że będziemy mogli mieć „pełną ufność na dzień sądu„. Jest to więc wskazanie pewnego ideału doskonałej miłości do której dążymy, ale nie dezaprobata dla bojaźni Pańskiej w znaczeniu o którym mowa w tym artykule. Bać się Pana Boga to wciąż postawa dobra, szlachetna i polecana, ale być może nosząca na sobie pewne ślady niedoskonałości. Nie każda jednak niedoskonałość oznacza moralny błąd, zło lub coś godnego odradzania. Małżeństwo w porównaniu ze stanem dziewiczym też jest wszak czymś co zawiera w sobie pewne elementy niedoskonałości (uczy o tym choćby św. Paweł w swym pierwszym liście do Koryntian), ale to nie oznacza, że nie jest ono godne pochwały i polecenia. Przeciwnie, ta sama Biblia, która ukazuje wyższość i doskonałość dziewictwa naucza: „We czci niech będzie małżeństwo pod każdym względem i łoże nieskalane” (Hebr. 13, 4).
Nie ma zatem co deprecjonować tych mądrości wypowiadanych przez nasze babcie i dziadków, które wyrażały się w słowach: „Bój się Boga„. To nie jest bowiem żadna „religijność naturalna” ani „pedagogika strachu”, ale wyraz nauczania zawartego w Piśmie świętym i Tradycji Kościoła. Kochajmy Boga z całego serca, albowiem On chce dla nas dobra i dla naszego zbawienia posłał na okrutną śmierć swojego jedynego Syna. Kiedy już zaś zgrzeszymy uciekajmy się do Bożego miłosierdzia i prośmy Go, aby pomógł nam już nigdy więcej tego nie czynić. Ale, zawsze wtedy, kiedy ktoś lub coś nas kusi, by zgrzeszyć szepcząc nam do ucha słowa: „Nie przejmuj się tak tym, Bóg jest przecież miłosierny i tak ci więc wybaczy” wtedy przywołujmy raczej Bożą sprawiedliwość i Jego święty gniew względem tych, którzy przez grzechy „depczą Syna Bożego” i „bezczeszczą krew Przymierza” (Hebr. 10, 29).
1Cytat za: „Katechizm Rzymski”, Jasło 1866, s. 23.
www.salwowski.msza.net
„…Małżeństwo w porównaniu ze stanem dziewiczym też jest wszak czymś co zawiera w sobie pewne elementy niedoskonałości (uczy o tym choćby św. Paweł w swym pierwszym liście do Koryntian) …” – czyżby List do Koryntian stał w sprzeczności z Księgą Rodzaju?
Postawa naszych dziadków, niewątpliwie czcigodna, zaowocowała jednak powszechnym ateizmem, kiedy psychologia naświetliła udział lęku w genezie sumienia (z neurobiologii wiemy, że bez lęku nie powstaje pojęcie zła, tak samo jak bez radości pojęcie dobra). Prawdą jest zatem, że lęk jest istotnym (i ewolucyjnie najstarszym) mechanizmem motywacyjnym, który dzielimy z wyższymi zwierzętami. Prawdą jest również, że zarówno miłość jak i bojaźń mogą być traktowane jako uczucia lub jako postawy. W postawie bowiem uczucie strachu czy miłości to są motywy, czy pobudki. Tak jak w żalu niedoskonałym (wystarczającym do rozgrzeszenia) pobudką jest tylko strach przed karą a nie uczucie miłości. Jest to oczywiście czysty egoizm, czyli zwykły strach o własny tyłek. Choć miłość własna jest oczywiście dobra, św. Paweł dosadnie nazywa ją „niewolą prawa”, a Bóg – chyba tylko przez miłosierdzie – miłością (możemy to sobie uświadomić, kiedy ze strachu przed nami ktoś płaszczy się i udaje, że nas kocha). Taki niewolnik będzie zbawiony, ale przez czyściec, w którym będzie musiał się nauczyć kochać („wydoskonalić w miłości”), czyli w jego wypadku nauczyć się, jak przestać się bać. „Nie otrzymaliście przecież ducha niewoli, żeby się znowu pogrążyć w bojaźni, lecz ducha przybrania za synów w którym możemy wołać Abba – Ojcze”, pisze Apostoł. Jest to bardzo trudne dla kogoś, kto nie popełnia grzechów jedynie ze strachu (a jak ze strachu czynić dobrze?) a nie dlatego, że tak właśnie podoba mu się czynić (w rzeczywistości działanie z pobudek użyteczności np. z lęku a nie dla przyjemności jest sprzeczne z naturą człowieka i charakteryzuje ludzi pozbawionych wielkoduszności, jak piszą Arystoteles i św. Tomasz, owocując nerwicą i w konsekwencji utratą wolnej woli). Taka postawa choćby nawet „dobra, szlachetna i polecana” nie kwalifikuje się do nieba, skoro jest niedoskonała. Niebo otwiera co innego. „Odpuszczone są jej liczne grzechy, ponieważ bardzo umiłowała. A kto mało miłuje temu mało się odpuszcza” – mówi Pan Jezus. „Zaprawdę powiadam wam, nie wyjdzie stamtąd (tj. z czyśćca), dopóki nie odda ostatniego pieniążka”. Jest zatem powód do lęku, przed postawą lęku tj. zbawieniem się za pomocą „niewoli prawa”. Jest to nic innego jak odrzucenie chrześcijaństwa i powrót do Starego Testamentu, który wcale nie obiecywał nagrody wiecznej (obietnica ST jest czysto doczesna) i nie operował wieczną sankcją (Szeol jest zarówno dla sprawiedliwych i jak i niesprawiedliwych). Dlatego „jeśli sprawiedliwość wasza nie będzie WIĘKSZA niż uczonych w piśmie i faryzeuszów, NIE WEJDZIECIE DO KRÓLESTWA NIEBIESKIEGO”. Ten mały szczegół najwyraźniej umknął p. Salwowskiemu, który pisze tak, jakby Stary Testament był Ewangelią. Jak wiadomo Żydzi odrzucili Ewangelię, właśnie dla Prawa, dla Tory, dla Abrahama. A tu jest coś więcej niż Abraham.