Bunikowski: O konsolidacji władzy, konstytucji, prawnikach i nauce

 

Jesteśmy obecnie świadkami kolejnego etapu konsolidacji władzy przez Obóz Rządzący i jej Wodza. Dotyczy to obszaru sądownictwa. Ów proces następuje głównie poprzez reformy personalne, a czasem przez postraszenie sankcjami dyscyplinarnymi. Po sparaliżowaniu Trybunału Konstytucyjnego w 2015 r. i „przejęciu” go w 2016 r. oraz po przejęciu Krajowej Rady Sądownictwa w 2017 i 2018 r., dokonywane jest teraz przejęcie Sądu Najwyższego. Wielokrotnie krytykowałem obecną Partię Władzy za niszczenie kultury prawnej i politycznej czy za niski poziom techniki legislacyjnej. Ostatnią „redutą Ordona” polskiego systemu konstytucyjnego w zakresie wymiaru sprawiedliwości pozostaje Naczelny Sąd Administracyjny (ze spokojnym i niemieszającym się do bieżącej polityki Prezesem), ale i on padnie, gdy wyda wyrok sprzeczny jaskrawo z polityką rządu albo gdy powstanie podejrzenie sympatii sędziów dla opozycji. Dla innych celów, jak np. ukaranie byłego premiera Tuska, może zostać „zreformowany” personalnie Trybunał Stanu. Zaznaczam, że jako polski obywatel żyjący za granicą i planujący, choćby częściowy, powrót do kraju jestem za stanowczą, ale i rozsądną, „dekaczyzacją” w przyszłości, ale raczej nie będę zwolennikiem rządów Obecnej Opozycji, która jest rozbita, niespójna, niekompetentna, niekonstruktywna i rozemocjonowana. W tym jednak eseju chcę się skupić na czymś innym. Na polskich prawnikach w czasie kryzysu konstytucyjnego, zwłaszcza na uczonych prawnikach. Trudność to zaiste tym większa, bo będę pisać o swoich kolegach i o sobie, i trzeba będzie wyznać też swoje „grzechy”. Będą w tym eseju czasem uwagi ogólne, ale w pewnych miejscach odniosę się do przykładów, ale tak, aby nikogo nie urazić. Emocji w Polsce jest już bowiem pod dostatkiem, a Polacy to bardzo emocjonalny naród i ludzie łatwo się obrażają. Tacy jesteśmy, ale chyba nie powinniśmy. Jeśli ktoś czegoś nie zrozumie i będzie szykował oskarżenie, proszę najpierw stosować wobec autora zasadę in dubio pro reo.

            Dlaczego ubiegamy się o stanowiska i idziemy po władzę

Gdy analizowałem listy zgłoszeń na kandydatów na sędziów Sądu Najwyższego tydzień temu, zastanawiałem się, co kieruje ludźmi, którzy chcą zajmować ważne funkcje państwowe, w tym sędziowskie w najważniejszym sądzie w kraju. Oto takie czynniki przyszły mi do głowy:

– fizyczne przetrwanie,

– pieniądze i zabezpieczenie finansowe na przyszłość,

– ambicja lub sława i prestiż,

– władza,

– ideologia.

I teraz po kolei.

            Po pierwsze, w polskiej sytuacji, w kontekście kryzysu konstytucyjnego, fizyczne przetrwanie i lęk o własne życie jako czynniki determinujące ubieganie się o państwowe stanowiska nie są w ogóle realnym problemem. Nie żyjemy w czasach Stalina czy Lenina albo Hitlera, by z lęku przed władzą, do tej władzy się garnąć, by przeżyć. Nie trzeba zajmować wysokiego stanowiska, by żyć – fizycznie przetrwać – albo by nie być prześladowanym czy nie stanąć przed plutonem egzekucyjnym. Zresztą, dyktatorzy zabijali także swoich, a zatem wysokie stołki nie chronią od śmierci. Nie, dosłownie rozumiane fizyczne przetrwanie nie wchodzi w grę. A może chodzi bardziej o pieniądze i wysoką emeryturę?

            Po drugie zatem, decydują też relatywnie wysokie pieniądze oraz świadczenia socjalne, w tym świadczenia z zabezpieczenia społecznego. Ludzie są chciwi, ktoś może powiedzieć. Ludzie są rozsądni, roztropni, zaradni po prostu, ktoś inny doda. Kto nie chce żyć na wyższym poziomie i mieć lepiej?

            Po trzecie, w grę wchodzi ambicja, sława, prestiż. Ambicja, czyli to, że jestem dumny, chcę odgrywać jakąś ważną rolę społeczną, pełnię jakąś ważną funkcję publiczną i realizuję swoje marzenia w ten sposób. Sława, czyli możliwość zaistnienia w środowisku czy środowiskach, tj. w tych bardziej profesjonalnych, ale i obecnie idzie głównie o zaistnienie medialne. Prestiż, czyli powaga funkcji, która wynika z bycia sędzią najwyższym. Na pewno dodaje to pewności siebie i zaspokaja własną próżność.

            Po czwarte, władza, czyli w tym przypadku moc wpływania na zachowania innych na poziomie krajowym. Na pewną są tacy, co chcą mieć władzę; co lubią mieć władzę.

            Po piąte, ideologia, a w tym przypadku ideologia postsanacyjna PiS. Wydaje się, że może odgrywać pewną rolę, choć nie wierzę, że kandydaci do SN są aż tak zideologizowani. Jeśli są, to często w związku z czynnikiem drugim i trzecim, czyli wsparci przez czynnik finansowy i ambicjonalny. Ideologia może być ważna, tj. ktoś wierzy w to, co robi. Może być też związana z misją, powołaniem, poczuciem, że trzeba służyć wspólnocie albo można zrobić coś dobrego dla niej. Ta pozytywna wersja ideologii to zbędny idealizm poznawczy w tym miejscu eseju.

            Prawnicy a wiedza o niekonstytucyjności działań Partii Władzy

            A teraz interesuje mnie inna kwestia, tj. kwestia wiedzy prawników o niekonstytucyjności działań podjętych wobec TK, KRS i SN. Napisano już wiele o przypadku TK.

            Partia rządząca wprowadziła tam tzw. swoich ludzi i ma władzę nad TK. Uczyniła to w sposób sprzeczny z konstytucją, wybierając trzech tzw. sędziów dublerów, a potem czyniąc jednego z nich wiceprezesem, a na prezesa wybierając sędziego bez konstytucyjnie wymaganego poparcia większości sędziów TK. Wszystkie te zmiany w prawie, nowelizacje i nowe ustawy służyły przejęciu kontroli nad TK. Udało się to finalnie w grudniu 2016 r.     Podobnie jest w przypadku KRS. Zmiany z 2017 r. miały na celu przejęcie kontroli nad tym organem. Zmiany jednak są konstytucyjnie kontrowersyjne. KRS, zgodnie z konstytucją (art. 186 ust. 1), ma bronić („stać na straży”) niezależności sądów i niezawisłości sędziów, a większość w nim mają mieć sędziowie. Jest to ważny organ, gdyż on decyduje, kto może być sędzią lub awansować jako sędzia. Dotychczas przyjmowano, że członków KRS, którzy są sędziami, wybierają sami sędziowie, czyli ich korporacja. Jest to, powiedzmy, model sędziowski. Tymczasem partia rządząca wprowadziła model polityczny, wedle którego politycy, czyli Sejm, wybierają wszystkich członków KRS, w tym sędziów. Sędziowie, których wybrał Sejm do KRS, są mniej lub bardziej związani z ministrem sprawiedliwości, o czym mówi się powszechnie, a już na pewno popierają tzw. reformę sądownictwa.

            Inny problem to przerwanie kadencji starych członków KRS, która powinna trwać 4 lata. To poważny problem konstytucyjny, jaskrawe złamanie ustawy zasadniczej. Ergo, samo funkcjonowanie KRS w takim składzie i na takiej nowej podstawie prawnej jest bardzo wątpliwe i kontrowersyjne konstytucyjnie. Zresztą, zgłoszeń na członków KRS było tylko o parę więcej niż miejsc, zdaje się, było to 18 zgłoszeń na 15 miejsc zarezerwowanych dla sędziów. To też ukazuje wstrzymanie się prawników przed aplikowaniem na członka KRS. Ale nie było tego problemu już ostatnio z naborem do SN, jako że tam zgłoszeń było wiele.

            Tymczasem nowe regulacje dotyczące SN są także skrajnie kontrowersyjne. Najbardziej chyba dobitnym tego przykładem jest zmuszenie ustawą Pierwszej Prezes Sądu Najwyższego do przerwania konstytucyjnie określonej (art. 183 ust. 3), sześcioletniej kadencji Prezesa i do przejścia w stan spoczynku. Każdy student prawa na pierwszym roku wie, że w przypadku kolizji normy wyższej z niższą, to ta wyższa jest stosowana. W tym przypadku jest na odwrót. Jest to pierwsza i największa kontrowersja związana z nowym prawem o SN. Jest to aberracja z punktu widzenia wykładni prawa i kultury prawniczej. Nie można skrócić kadencji organu konstytucyjnego zwykłą ustawą. Nie można tego tłumaczyć nową regulacją granicy wieku orzekania. Wyobraźmy sobie skrócenie kadencji Prezydenta XY ustawą poprzez ustanowienie dla niego jakiejś granicy wieku przechodzenia na emeryturę, np. 45 lat. Ktoś tu sprawuje w Polsce władzę tak, jakby miał rządzić przez kolejne 100 lat i kroi prawo jak szalony krawiec. Przecież inni, dziś wrogowie, a jutro następcy u władzy, mogą robić to samo – ustanawiać prawa w tym samym stylu i tak samo radykalne, tylko w innym kierunku. To droga donikąd.

            I tu jest druga kontrowersja polegająca na zmuszeniu wielu sędziów SN do przejścia w stan spoczynku w związku z osiągnięciem 65. roku życia. Sędzia im starszy, tym lepszy, zatem takich granic nie powinno być w ogóle, moim zdaniem. Spójrzmy na ten problem mimo to tylko z konstytucyjnego punktu widzenia. Czemu ma służyć ten przepis i jaką wartość konstytucyjną realizuje?… Czy czasem nie realizuje tylko i wyłącznie interesów partii politycznej, która rządzi?… Ci sędziowie są sędziami i powinni orzekać tak długo, jak będą mogli, tj. do przejścia w stan spoczynku z powodu rezygnacji czy choroby. A mimo to ich kadencje są przerwane. Przyjdą nowi. Idą nowi.

            Trzecia kontrowersja w sprawie SN dotyczy stworzenia dwóch nowych izb. Jedna ma zajmować się skargami nadzwyczajnymi, a druga sprawami dyscyplinarnymi sędziów, adwokatów, radców i prokuratorów. Konstytucyjność przepisów o tych izbach (zwłaszcza dyscyplinarnej) i poszczególnych instytucji (jak skarga nadzwyczajna, która ma objąć okres ostatnich 20 lat) jest wątpliwa. Do tych izb zgłoszeń było najwięcej, zwłaszcza do tej drugiej, gdzie zarobki mają być o 40% wyższe. Przyjmując, że średnie zarobki sędziego SN w 2016 r. wynosiły prawie 17 tys. zł, to kwota ponad 23 tys. może być istotna w podjęciu decyzji o kandydowaniu. Nie sądzę, że marzeniem prawnika jest bycie sędzią dyscyplinarnym. Są ciekawsze miejsca realizacji marzeń dla cywilistów, teoretyków prawa, adwokatów, sędziów rejonowych…

            Tak w ogóle, to mamy chyba nadreprezentację sędziów rejonowych w KRS, a teraz będzie też tak w SN. Nic im nie ujmuję, wskazuję raczej na pewne konieczne etapy kariery, hierarchię i porządek. Nowy system burzy to. „I ty możesz zostać sędzią najwyższym”, oto nowa dewiza. Dla mnie, system powinien działać tak, że magister czy doktor nie mogą „robić” za profesora zwyczajnego. Podobnie powinno być z sędziami. Powinna być hierarchia, a na wszystko przychodzi stosowny czas. Tymczasem mamy także wielu prokuratorów rekomendowanych na sędziów SN przez nowy KRS. Prokuratorów, którzy są blisko związani z ministrem sprawiedliwości. Wakatów w SN jest tak dużo teraz, gdyż powołano nową ustawą te dwie nowe izby, a także dlatego, że sędziowie, którzy ukończyli 65. rok życia, muszą odejść. De facto, SN będzie miał w co najmniej połowie nowy skład. Będzie też miał nowego Pierwszego Prezesa.

            Kondycja prawników

Dosyć tego narzekania na rządzących w tym miejscu, tego… o tempora, o mores! Jak jest, każdy widzi. Teraz chcę pomyśleć nad kwestią kondycji prawników. Szeroki temat, a zatem ograniczę się tylko do postaw wobec i w czasie kryzysu konstytucyjnego. Generalnie, wszystkie reprezentacje zawodów prawniczych, tj. sędziów, adwokatów i radców prawnych, od początku krytykowały zmiany w prawie o TK, KRS czy SN. Na przykład, stowarzyszenie sędziowskie Iustitia kierowało do swoich członków dyrektywy, by nie zostawali nowymi prezesami sądów rejonowych etc. A przecież chętni się znaleźli. Może warto dodać w tym miejscu, jak często odwoływano prezesów sądów powszechnych na podstawie nowego prawa o sądach powszechnych z 2017 r. Odbywało się to faksem, bez uzasadnienia. Trudno to nawet komentować. Jest to brak elementarnej kultury sprawowania władzy. Nie jesteśmy na wojnie, by tak działać, a rząd nie jest na wychodźstwie. Trzeba jasno to powiedzieć, że nowymi prezesami sądów i ich zastępcami zostały osoby związane z ministrem sprawiedliwości. Przykład sędziny z Krakowa, szkolnej koleżanki ministra, mówi dużo. Pewnie też ważne były ambicje, oportunizm, władza na sędziowskim korytarzu i w gmachu sądu, a także dodatki finansowe. Człowiekiem jestem i nic ludzkie nie jest mi obce… Oczywiście, byli i są sędziowie, którzy otwarcie stawiali opór, grzmiąc w mediach o dyktaturze władzy czy biorąc udział w protestach. Na myśl przychodzą mi były rzecznik KRS Żurek, sędzia Tuleya, sędzia Markiewicz, etc. Ci twardo stanęli naprzeciw władzy i partii rządzącej. Pewnie część z nich weszła w buty polityka. Nie o tym jednak będzie mowa w dalszej części eseju.

            Cztery pytania do akademików prawa

Dalsza część eseju zajmie się krytyką pewnych działań samych prawników, którzy są akademikami, często niedarzącymi sympatią Partię Władzy. Profesor Wielomski mówi o „liberalnych prawnikach”. Głównie odnoszę się do nich, ale nie tylko do nich. Otóż, po paru latach zajmowania się kryzysem konstytucyjnym, dochodzę do wniosku, że grzechy hipokryzji i oportunizmu są też po ich stronie. W ostatnim czasie, tj. od stycznia 2018 r., wycofałem się z pisania po polsku o kryzysie konstytucyjnym. Pisałem natomiast po angielsku dla zachodniego czytelnika. Zająłem się raczej teorią, która pozwala więcej zrozumieć w praktyce. Czytałem też tych, którzy myślą inaczej, bo przecież Wódz myśli inaczej. Ten ostatni czas spędzony w karelskich lasach nasunął mi wiele wątpliwości co do postawy samych akademików z dziedziny prawa, tzw. uczonych prawników, ludzi uczonych w prawie, uczonych prawa…

            Oto pytania, kładę je na stół… Adresatem każdego z nich może być inna grupa akademików czy dani uczeni. Nożyce same się odezwą, jeśli będą musiały.

            Dlaczego milczeliście 25 czerwca 2015 r., gdy PO uchwaliło nową ustawę o TK, w tym art. 137, i dało sobie prawo wyboru 5 sędziów TK zamiast co najwyżej 3?…

            Dlaczego podczas kryzysu konstytucyjnego w większości milczą konstytucjonaliści, a zwłaszcza kierownicy katedr prawa konstytucyjnego?…

            Dlaczego kierujecie się oportunizmem, idąc do nowego SN?…

            Dlaczego idziecie do polityki, a mówicie co innego?…

            Cynizm milczenia

Po kolei zatem. Dlaczego milczeliście 25 czerwca 2015 r., gdy PO uchwaliło nową ustawę o TK, w tym art. 137, i dało sobie prawo wyboru 5 sędziów TK zamiast co najwyżej 3? Nikt nie protestował, gdy PO uchwaliło tę ustawę. Dziś wielu apeluje, komentuje, krytykuje, protestuje w sprawie pisowskich TK, KRS czy SN. Art. 137 pozwolił wybrać PO o 2 sędziów TK więcej, niż mogli w zgodzie z konstytucją. Prawnicy o tym nie dyskutowali jednak wtedy. Nikt z dziś zabierających głos publiczny tu i tam, w tych mediach i innych, nie powiedział wtedy nic przeciwko art. 137 i jego niekonstytucyjności. Przecież ten przepis był niekonstytucyjny na pierwszy rzut oka. Zresztą tak też orzekł sam TK pod koniec 2015 r. Gdzie byli ci wszyscy moralizatorzy prawni i konstytucyjni, którzy dziś nie schodzą z ekranów telewizorów czy komputerów i stron gazet?…

            Chlubnym, wspomnianym, wyjątkiem są profesorowie prawa z Gdańska Koncewicz i Zajadło, którzy w dwóch artykułach dla dwóch głównych dzienników w maju i czerwcu 2015 r. skrytykowali traktowanie TK jako „łupu politycznego” i jego „polityzację”, podnieśli konieczność wysokich kwalifikacji i doświadczenia kandydatów do TK, jak również upomnieli się o prawa korporacji prawniczych i wydziałów prawa do zgłaszania swoich kandydatów. I to w zasadzie wszystko. Z głosów publicystów zerknijmy na liberalną Gazetę Wyborczą. Tylko Ewa Siedlecka pisała o tym, że PO niekonstytucyjnie obsadza aż 5 miejsc w TK. Pisała, że „psuje TK”. I miała rację. A z kolei w tymże dzienniku prof. Zoll, ongiś szef TK, zajął stanowisko niby krytyczne, a jednak pełne hipokryzji, na zasadzie mniej więcej takiej, że są pewne wątpliwości, ale z drugiej strony było zagrożenie, że nowy Sejm nie da rady obsadzić tych stanowisk do końca roku. Co ważne, i to podkreślam, nie było jakiejś ważnej i szerokiej dyskusji o art. 137 nowej ustawy (a dość szczegółowo szukałem informacji, wiadomości, artykułów czy analiz z tamtego okresu). Nie ma jej do dziś.

            Pytanie zatem jest otwarte. Dlaczego akademicy milczeli na temat art. 137 ustawy PO?… A dlaczego ja milczałem?… Milczałem cynicznie, świadomie. Mogę obrócić kota ogonem, że przygotowywałem się do kongresu filozofii prawa w Waszyngtonie, gdzie miałem wygłosić 5 referatów, poprowadzić workshop etc., ale prawda jest taka: myślałem, że dla systemu politycznego i prawnego będzie lepiej, jeśli do TK trafi aż 5 osób wybranych PO, gdyż będą oni mogli stanowić przeciwwagę dla prawdopodobnie zwycięskiego PiS w jesiennych wyborach i dla ich reform oraz będą mogli blokować co głupsze albo bardziej skrajne pomysły PiS. PiS wygrał już wówczas wybory prezydenckie, istniała groźba absolutnej dominacji. Widziałem też uśmiechy premier Kopacz, gdy była mowa o tej ustawie na jednej z konferencji. Wierzyła pewnie, że się uda. Ale PiS nie zagrał w tę grę, w te klocki. Rozwalił całą zabawę i przyniósł nowe klocki. Jest nowa zabawa, nowe reguły, nowy nadzorca zabawy. Cynizm w imię niby dobra wspólnego i pragmatyzmu polityki, który stał za milczeniem, każe bić się w pierś. PiS działa brutalną metodą faktów dokonanych, ale zarówno PO, jak i PiS, są złodziejami konstytucyjnymi w zakresie TK. Pierwsi mieli prawo do wyboru 3 sędziów, ale chcieli „ukraść” jeszcze 2, by mieć prawo do wyboru wszystkich 5 w 2015 r. PiS miał prawo wybrać 2, ale wybrał 5, czyli ukradł 3 sędziów i trwa to do dziś. A zatem zamiar PO polegał na próbie kradzieży 2 sędziów, ale ostatecznie ten zamiar się nie udał. Nie zostali bowiem sędziowie PO zaprzysiężeni. PiS, któremu ukradziono 2 sędziów, do których wyboru miał prawo, postanowił odzyskać ukradzionych 2 i ukraść pozostałych 3, i wybrać całą 5. Dziwnie to brzmi, ale mówimy językiem potocznym, by wykazać, że moralna różnica jest taka, dość konsekwencjonalistyczna, że PO nie udało się ostatecznie ukraść, a PiS udało się, i to brutalnie udało się. Esencjonalnie, mówimy o konstytucyjnym złodziejstwie w obu przypadkach. Silniejszy po Darwinowsku finalnie wygrał. Wygrał, bo miał większość w Sejmie i Prezydenta, wygrał przemocą instytucjonalną, ale nie fizyczną; krew się nie polała. „Polały się łzy” na Czerskiej, nie w Lozannie. I „polały się łzy” tak wielu z nas, akademików-prawników. Obrońcy Kelsenowskiego liberalnego porządku konstytucyjnego byli na kolanach, a piewcy Schmitta piali z zachwytu, bowiem ich teoria była bardziej adekwatna: polityka jest o wrogach i przyjaciołach, a prawo tworzy ten, kto ma władzę; ten, kto decyduje w stanie wyjątkowym.

            Oportunizm trwania

Dlaczego podczas kryzysu konstytucyjnego w większości milczą konstytucjonaliści, zwłaszcza kierownicy katedr prawa konstytucyjnego, to ciekawa kwestia. Wypowiadają się wkoło w mediach prywatnych ci sami dwaj, trzej konstytucjonaliści. Jeden z Wrocławia, inny z Warszawy. No, i teoretycy prawa czy socjolodzy prawa. Zastanawia mnie od dłuższego czasu, dlaczego prawdziwi konstytucjonaliści milczą i dlaczego publicznie głosu nie zabierają kierownicy katedr prawa konstytucyjnego, a jest ich w Polsce chyba kilkunastu. Czyżby chodziło o jakiś lęk?… Ale co stoi na przeszkodzie być naukowcem w dziedzinie prawa i wystosować wspólny apel/popełnić prasowy artykuł dotyczący opinii na temat naginania konstytucji? Jak nie oni, to kto ma się wypowiadać?! Zauważyłem, że media nazywają już jednego z dość młodych i bardzo, bardzo aktywnych publicznie – w czasie kryzysu konstytucyjnego – teoretyków prawa „konstytucjonalistą” (o którym sławny publicysta Passent pisze jako o „liderze opozycji”). Teoria i „konstytuta” to pokrewne, siostrzane dziedziny, ale dajmy spokój; pytajmy się konstytucjonalistów, prawników konstytucyjnych, co sądzą o tym, co się dzieje, a nie tylko tych z teorii prawa. Dla mnie jako teoretyka prawa byłoby to ciekawe doświadczenie usłyszeć, co „tamci” mają do powiedzenia publicznie. To dodałoby debacie konstytucyjnej więcej świeżości, uroku, wiedzy, pozycji, stanowisk, wymiarów, aspektów i nie pozwoliłoby znudzić się twarzami i argumentami.

            Przecież na co dzień konstytucjonaliści uczą teorii, polskiego prawa konstytucyjnego. Mogą wykorzystać swoją teoretyczną wiedzę i odnieść ją do obecnej praktyki konstytucyjnej. Chyba że ryzykują za dużo… Etaty, sankcje… Nie mówię o głosie na zamkniętych seminariach albo półotwartych, ale o głosie publicznym ludzi nauki z autorytetem i wiedzą; głosie na ważny temat społeczny i państwowy. Nie zachęcam do wstępowania do jakiejś partii opozycyjnej, ale do rozsądnego zabierania głosu publicznego. W ostatnim czasie chyba tylko profesor Wyrzykowski jasno powiedział, że trwa wojna przeciw konstytucji. Było to w dłuższym wywiadzie. Lokalnie głos publiczny w mediach zabierała nie raz, a kilka razy, profesor Bień-Kacała, mówiąc o kryzysie tak, jak na konstytucjonalistkę przystało – z pozycji teorii, która odnosi się do praktyki. Nie wiem, być może jest i tak, że dziennikarze nie mają wiedzy, do kogo się udać, więc udają się wciąż do paru osób z tytułem naukowym, które medialnie „wypłynęły” w czasie kryzysu konstytucyjnego. Warto dodać, tak na marginesie, że profesor Banaszak, wybitny konstytucjonalista, który poparł tzw. dobrą zmianę i wydawał opinie konstytucyjne przyjazne Partii Władzy, był też dość aktywny w mediach, ale tylko do pewnego czasu, bowiem zmarł w zeszłym roku. Był to naprawdę dobry konstytucjonalista, ale nie zgadzałem się merytorycznie z jego opinią o możliwości unieważnienia wyborów sędziów TK, wygłoszoną choćby na seminarium w Berlinie w 2016 r.

            Ciąg na SN    

Dlaczego kierujecie się oportunizmem, idąc do nowego SN?… Tak, dlaczego. Relacja z wypowiedzi zgłaszających się na stanowisko w SN i stających przed KRS była niezwykle ciekawa. Jeden z profesorów prawa powiedział, że sześcioletnia kadencja Pierwszej Prezes SN powinna uwzględniać ustawowe regulacje. Nazwiska profesora nie pamiętam albo nie chcę. Problem w tym, że te nowe regulacje ustawowe przewidują de facto czteroletnią kadencję. Inny profesor prawa „odszczekał” ponoć na piśmie oraz ustami ministra sprawiedliwości obecnego na posiedzeniu KRS, że jest zwolennikiem małżeństw jednopłciowych. Tak, to dobrze znany dawny współpracownik byłego prezesa TK, profesor Zaradkiewicz. Inny profesor, w sposób bardziej wysublimowany, rzekł, że zamierza wpływać na „nowe linie orzecznicze” SN, a teoria prawa jako jego specjalizacja mu w tym pomoże. Przecież, dodam, każdy uczony o tym kształtowaniu orzecznictwa marzy, a tu jeszcze płacą. Nie wiem, jakie to linie orzecznicze, ale chyba z pogranicza prawa, biomedycyny i bioetyki, przy czym izba profesora ma się zajmować skargami nadzwyczajnymi, a nie cywilistyką, prawem i medycyną.

            To prawda, że do SN rzuciło się też wielu sędziów, zwłaszcza rejonowych, mnóstwo adwokatów i nawet notariuszy… Niektórzy z nich ponoć mieli na koncie publikacje naukowe. Żartując nieco, można powiedzieć, że może mieli też niedostatecznie pełne konta bankowe. Ale byli i tam także pracownicy naukowi, prawnicy. A etos akademicki coś znaczy, „coś tam, coś tam”… Przecież oni wiedzą, że ustawy o KRS i SN są niekonstytucyjne, ale nie ma, jak tego stwierdzić, gdyż nikt nie zawnioskuje do TK, który jest de facto w rękach ludzi partii rządzącej, tj. robi tak, jak partia chce, aby robił. Brzmi to jak mantra, że przysługuje takim ustawom domniemanie konstytucyjności.

            Obok formalizmu prawa jest też sprawiedliwość i zwykła przyzwoitość. Prawo jest sprawiedliwe w trudnych przypadkach wtedy, gdy sięga do wartości, które są jego podstawą; gdy wychodzi poza swą formę i literę; gdy transcendentnie wznosi się i epatuje aksjologią, wartościami. Nie ma domniemania przyzwoitości i sprawiedliwości w przypadku nowych ustaw o KRS i SN. Zaprzeczają one aksjologii konstytucji. Hipokryzja polityków jest niezwykła, bo jak im pasuje, to używają argumentów przeciwko formalizmowi prawnemu i z poczucia ludowej sprawiedliwości (np. „lud, czyli suweren, oczekuje reformy”, „dobro narodu jest najwyższym prawem”, „to jest imposybilizm prawny, nic nie możemy zrobić”, „sędziowie to nadzwyczajna kasta”, „wyroki TK nie są ostateczne”), a jak trzeba kiedy indziej, to używają argumentu z formalizmu prawa (np. „proszę skierować wniosek do TK, tylko on może orzekać, czy ustawa jest zgodna z konstytucją”, „wyroki TK są ostateczne”). To niezwykłe zjawisko, ale raczej dla mało wyrobionych politycznie i naiwnych osób.

            Samo procedowanie przed KRS, tak bardzo przyspieszone, jest co najmniej niewłaściwe z punktu widzenia kultury politycznej i prawnej. Wątpię, aby członkowie KRS byli w stanie przebadać dokładnie materiały poszczególnych wnioskodawców, np. akta stu spraw sądowych albo sto publikacji naukowych. Fizycznie nie da się tego zrobić w takim krótkim czasie i na tak dużą skalę osób, którzy pragną zostać nowymi sędziami najwyższymi. W związku z tym jest procedura bardzo uproszczona, wręcz skrócona do minimum. Obecnie łatwiej chyba jest zostać sędzią najwyższym w Polsce niż sędzią rejonowym w tymże kraju. Powinno być na odwrót. Po prostu te konkursy na sędziego najwyższego i rejonowego (no, może przesadzam, może okręgowego) różnią się stopniem trudności i skomplikowania. Tak, Rewolucja ma swoje prawa. Moim zdaniem jednak, dobry prawnik, o nawet umiarkowanej aksjologicznej intuicji prawnej, wie, że tak nie może wyglądać poważna procedura o znaczeniu konstytucyjnym. Swoim udziałem w takiej wątpliwej procedurze i akceptacją dla zajęcia stanowiska sędziego SN, czyli akceptacją pozytywnej rekomendacji KRS, dany uczony prawa afirmuje ten nielegalny, niekonstytucyjny świat prawa. Świat naginania konstytucji i co najmniej częściowej nihilizacji prawa. Może taki delikwent wyprzeć ten fakt. Może racjonalizować. Może być, w swoim mniemaniu, nawet koniem trojańskim. Jest chyba jednak świadomy, że w sprawie SN zaczęła się procedura dotycząca pytań prejudycjalnych w Luksemburgu i dobrze byłoby poczekać, co „tamci” mają do powiedzenia. Ale wszak może jest i tak, że pecunia non olet i time is money.

            Polityczne i partyjne zaangażowanie          

Dlaczego – pytanie to już ostatnie – idziecie do polityki, a mówicie co innego?… Tak, dlaczego. Pewni akademicy prawa, nieco młodsi, a i nieco starsi, już dawno przekroczyli granicę między nauką a polityką. Są rewolucjonistami na barykadach. Ten nadaktywny typ ludzi chce „umierać” dziś, nieco romantycznie, za ojczyznę i konstytucję oraz za prawdę, którą głoszą, choć w innych kwestiach cechuje ich filozoficzny sceptycyzm i minimalizm (np. wierzą po Russellowsku, że „nie można umierać za swoje przekonania, gdyż można być w błędzie”). Co więcej, używając ostrego języka, dzielą po Schmittiańsku świat polskiej polityki i polskie społeczeństwo na „nas” i „ich”. Pewnie i ja nieraz tę wspomnianą granicę przekroczyłem mocno, co było złe, dlatego się wycofałem, chcąc „robić” obiektywnie naukę, a nie „bawić się w politykę”.

            Naukowiec ma szukać i rozumieć, budować modele, by lepiej opisać i poznać prawdy, a polityk może działać i oceniać. Naukowca głos musi być rozsądny, stanowczy, neutralny i rzetelny, pozbawiony emocji. Obywatel może pozwalać sobie na emocje. Polityk też, ale on winien je choć w części studzić. Uczony, który przechodzi z katedry do polityki, to jest do walki partyjnej czy bieżącej walki politycznej, przestaje być tym samym uczonym, umiera jego dostojność, spokój i powaga, a przybywa mu klakierów i, dziś internetowych, poklepywaczy. Ale wówczas, kiedy uważa, że ma prawo działać politycznie i publicznie, walczyć z daną partią, niech taki ktoś mówi tu-i-tam, że jest obywatelem tu-i-tam, a niech nie daje się tytułować profesorem czy doktorem, jakby tytuł miał dodać mu powagi i niósł jakieś szczególne roszczenie do posiadania prawdy i jej mówienia. Pewna asocjacja. Kiedy byłem nastolatkiem, robiłem wywiady ze starszymi ludźmi dla tygodnika parafialnego. Jednym z moich rozmówców było ponadstuletni mieszkaniec naszego miasteczka. Powiedział mi w kontekście rad narodowych i PRL oraz demokracji po 1989 r., że „kto się w politykę bawi, ten w kozie siedzi”. Co to jest koza, każdy wie. Na marginesie, pamiętamy zdanie św.p. profesora Morawskiego z wykładu oksfordzkiego, że on „reprezentuje rząd” podczas, gdy pewnie miał na myśli, że chce przedstawić filozofię i ideologię nowej władzy. Wówczas jeden z brytyjskich filozofów prawa powiedział mi: „On tak nie powinien mówić, to sędzia konstytucyjny”. (Myślę, że nie powinien być nawet tak tytułowany, bo objął stanowisko sędziego już obsadzone i chyba wiedział o tym dobrze.) I problem jest taki teraz, że w tej kozie zaczyna siedzieć coraz więcej akademików prawa.

            Tak, trudno jest rozdzielić te dwa światy. Trudno nawet było uczonemu i politykowi Cyceronowi, który marzył o tym, by prawo stało się nauką. Tak, prawo stało się nauką, ale uczeni z włoskiej Bolonii czy francuskiego Bourges, którzy stworzyli genialne dzieła prawnicze, łączące abstrakcyjną teorią z praktyką prawa, byli uczonymi, a nie politykami. Polityka partyjna źle działa na naukę. Za Schmittem przez tyle lat ciągnie się smród uwikłania w nazizm, o Heideggerze nie wspominając. Być może w ostatnich trzech latach niektórzy akademicy w Polsce odkryli w sobie prawdziwe powołanie i mają wielkie ambicje polityczne. Nie wykluczam tego, ale powiadam, że nie da się być w kozie i poza kozą jednocześnie. Oni będą zaś mówić, że to nieporozumienie; że angażują się jako obywatele; że polityka to dobro wspólne; że trzeba głosić prawdy o konstytucji etc. Pewnie jednak w blasku fleszy i w tej orbicie uznania znanych dziennikarzy niektórym jest miło i odkrywają w tym urok, głaszcząc swoją polityczną pasję i kreując wizerunek zawodowy oraz społeczną i zawodową rozpoznawalność i uznanie. Nie zazdroszczę im sławy ani pozycji, ani profesur i kancelarii prawnych, bo cenię własną niezależność, a sądzę jednakowoż, że sama sława przemija jak zeszłoroczny śnieg, którego w Karelii Północnej spadło najwięcej od 50 lat.

            Dodam na koniec rozważań o tym pytaniu na temat polityki i nauki, że – idąc już do nazwisk, by podać jakieś przykłady – Obecna Opozycja „dysponuje” tzw. filozofami, ludźmi o wielkim intelektualnym kalibrze, globalnym spojrzeniu i dużej kreatywności w myśleniu abstrakcyjnym, takimi jak profesorowie Sadurski, Zajadło, Matczak, Chmaj, a w porównaniu z nimi ci z Partii Władzy mają lichych prawników. To raczej słabi i często niemili tzw. rzemieślnicy, o krajowym spojrzeniu, tacy jak profesor Pawłowicz, posłowie Piotrowicz i Ast, czy w końcu głowa państwa polskiego. Tylko Kaczyński jako Wódz reprezentuje, i to trzeba stwierdzić serio na tamtych tle, jakiś wyższy poziom rozważań z teorii prawa i państwa oraz nauki o polityce. Ponoć wciąż dużo czyta wieczorami, w tym teksty od teorii suwerenności Rousseau do krytyki konstytucjonalizmu Sulikowskiego. To dość rzadkie w tamtym środowisku, które koncentruje się na brutalnej metodzie faktów dokonanych, a nie na wysublimowanych rozważaniach filozoficznych czy prawniczych (np. słynne już piętnastominutowe przesłuchania w KRS mają służyć szybkiemu wyborowi sędziów do SN, zanim Europejski Trybunał Sprawiedliwości w Luksemburgu wypowie się w ogóle na temat polskiej ustawy o SN). A Wódz czyta wyrafinowaną literaturę wieczorami, gdy już przygotuje sobie talerz kanapek. (To ostatnie zdanie podrzędnie złożone jest, oczywiście, tępym żartem wziętym z reportażu Newsweeka. W ogóle, jest trochę ironii w tym oto tu tekście.)

            Problem Kaczyńskiego jest jednak taki, że on siedzi w kozie, w polityce, bardzo mocno od lat, a próbuje swe działania uzasadniać jakimiś teoriami, grać ideologa, być intelektualistą, teoretykiem. Jego polityka jest brutalna, a jego teoria ma być czysta? To „inne światy”. Problem aktywnych w polityce akademików prawa jest zaś inny dziś. Oni siedzą na płocie, mając jedną nogę po jednej stronie, a drugą po drugiej. Wiadomo, czym grozi taki rozkrok na ostrym płocie. Albo polityka, albo nauka. Albo-albo. Jasne, naukę rozumiem też po Arystotelesowsku jako dobro wspólne, gdzie jest politeja i świadomi swych praw i obowiązków, aktywni obywatele, działający na rzecz wspólnoty, a nie tylko własnego interesu. Obecna polityka jest jednak partyjna, oligarchiczno-partyjna, zatem pole manewru akademika jest małe.

            Nota bene, żyjemy w takich czasach, że wiele rzeczy, w tym wartości i funkcji, traci sens, upada, pauperyzuje się albo upartyjnia się. Na przykład, dziennikarstwo nie jest rzetelnym przekazywaniem informacji (by odbiorca mógł wyrobić sobie stanowisko), ale stało się ukrytą propagandą ideologiczną czy partyjną, a dziennikarze, czy to z lewa, czy z prawa, są de facto aktywistami partyjnymi. Każdy ma swoje przekonania i sympatie, także sędzia i dziennikarz, ale chodzi o to, by na czas pełnienia takiej funkcji/roli społecznej/publicznej być bardziej obiektywnym. Pewnie, ktoś powie, zawsze tak było po 1989 r., że władza chciała mieć wpływ na telewizję, radio, sądy, media prywatne etc. Pewnie tak było, ale problem dzisiejszy jest inny. Zatraca się sens i powołanie. Uczony nie jest uczonym. Polityk nie jest politykiem. A dziennikarz dziennikarzem. Jak nie ma, co powiedzieć, zawsze jest argument ad personam i ogólny brak życzliwości pokryty deklaratywnie etyką chrześcijańską czy świecką, humanistyczną. To nie jest świat polskiego filozofa prawa Znamierowskiego, który pisał ponad pół wieku temu o powszechnej życzliwości w demokracji.

            Konkluzja i pewne hasła o powinnościach

Kontekst konsolidacji władzy i lekceważenia i nieprzestrzegania konstytucji jest ważny dla próby mówienia o działaniach prawników, a zwłaszcza akademików prawa, w czasie kryzysu konstytucyjnego. Czy to nie jest jednak faryzejstwo po stronie akademików, zwłaszcza tych, którzy dziś tak mocno wierzą publicznie w liberalną demokrację i polską konstytucję albo tak mocno siedzą cicho, zarówno tych o lewicowych przekonaniach, jak i tych bardziej prawicowych… Mówię o złożonym konglomeracie osób. A chodzi o ten cynizm milczenia, ten oportunizm trwania na katedrze, ten ciąg na SN, to polityczne i de facto partyjne zaangażowanie się w domową wojnę polityczną.

            Wcześniejszy cynizm milczenia wiąże się dziś z politycznym zaangażowaniem. Może to jakieś odkupienie grzechów, a może tylko ślepy los albo koincydencja z masą hipokryzji i moralizowania. Oportunizm trwania jest swoistym i szerokim fenomenem. Ciąg na stanowiska jest pewnie formą innego oportunizmu, oportunizmu zaradności.

            W tym eseju pomijam przypadki autentycznego, ideologicznego zaangażowania się konserwatywnych czy „republikańskich” profesorów prawa po stronie PiS od samego początku przejęcia władzy w 2015 r., a nawet wcześniej, przed majowymi wyborami tamtego roku (przykłady profesorów Czarnoty czy Muszyńskiego). Skupiam się raczej na grupach akademików prawa uznanych za „liberałów”. Nie wykluczam jednak formalnych „transferów” do „konserwatystów” PiS, jak było w przypadku profesora Zaradkiewicza.

            Czy nie jest jednak z tą narracją o pewnej części akademików prawa – tych milczących 25 czerwca 2015 r. a dziś kaznodziejsko głoszących „słowo konstytucyjne” na salonach medialnych – tak, jak z tą ewangeliczną mową Jezusa o faryzeuszach i uczonych w piśmie, że chcą oto oni siadać zawsze w pierwszych rzędach, mieć najpiękniejsze rękawy i przyjmować pokłony na ulicy? Jezus mówi, że słów ich należy słuchać, ale czynów nie naśladować. Dlatego nie krytykuję ad hoc, zwłaszcza bez powodu czy złośliwie, tych, którzy dziś otwarcie, odważnie i z przyłbicą stanęli, krytykując rząd i Partię Władzy za złe zmiany w prawie i niszczenie kultury prawnej, ale ich słucham (bo mówią piękne słowa o konstytucji). I myślę. I myślę, że milczeli 25 czerwca 2015 r. I było to milczenie cyniczne. I myślę, że zabrakło nam (tak, NAM) pokory, o której mówił Nauczyciel. I tu powinno się dodać „Amen”.

            Tym zaś, którzy poszli na współpracę z obozem łamiącym konstytucję w imię ciągu na stanowisko i oportunizmu zaradności, zabrakło po prostu przyzwoitości. Mogą w swoich CV i na nagrobkach dumnie pisać „sędzia TK”, „sędzia SN” etc. Niech poeci rządowi piszą im epitafia, na które nie zasłużyli. Historia prawa pewnie wymaże ich imiona, pewnie „przeklnie” ich na wieki. Ale nie mnie pisać „karty losów”, a narrację i tak wybierze zwycięzca przyszłości. Historię napiszą zwycięzcy, jak to ujęli profesor Wielomski i doktor Bała w znanym, grudniowym artykule w Rzeczypospolitej w 2015 r.

            Ci zaś, którzy siedzą cicho w imię oportunizmu trwania albo przymilają się cicho czy subtelnie (np. wysługując się drobnymi, „niewinnymi” artykułami w imię podtrzymania państwowego etatu czy drobnego awansu) do Partii Władzy, są najmniej widoczni, więc ich pomijam, ale „Poeta pamięta” jak u Miłosza. I Herbert z „Potęgi smaku” kłania się im do stóp:

„To wcale nie wymagało wielkiego charakteru
mieliśmy odrobinę niezbędnej odwagi
lecz w gruncie rzeczy była to sprawa smaku
Tak smaku”,

a także z „Przesłania Pana Cogito”:

„idź wyprostowany wśród tych co na kolanach
wśród odwróconych plecami i obalonych w proch

ocalałeś nie po to aby żyć
masz mało czasu trzeba dać świadectwo”.

            Nie jesteśmy bogami ani żadną „nadzwyczajną kastą ludzi”. Ani akademicy, ani praktycy prawa. Mój apel dotyczy wszystkich z nich, ale głównie tych, co milczeli 25 czerwca 2015 r., a dziś są głośni publicznie. Słuchajmy ludzi, także zwykłych ludzi, którzy mają inne zdanie niż my, a i oni będą nas słuchać, może bardziej, może choć trochę. Miejmy szacunek dla przeciwnika i starajmy się go rozumieć, rozumieć jego filozofię działania, filozofię polityczną i prawną, kompleksowo, nie wybiórczo. Czyńcie tak, jak byście chcieli, aby i wam czyniono (vide: Ewangelia wg św. Łukasza 6, 31), nawet jeśli przeciwnik czyni tak, jakby sam nie chciał, aby mu czyniono. Samoobrona, także instytucjonalna czy rozumiana jako cywilne nieposłuszeństwo albo ostra krytyka publiczna, może i jest OK, jeśli uważamy tylko i wyłącznie, że ma być prawem powszechnym w ujęciu Kantowskim.

            Trzymajmy sie prawych, to jest uczciwych i wysokich, zasad. Jesteśmy na dnie, bo polska polityka osiągnęła dno z powodu kryzysu konstytucyjnego, a prawo traci coraz bardziej autorytet u co najmniej połowy obywateli, ale i to dno można przebić, może być jeszcze gorzej. A chodzi o to, by pokazać, że są wyższe zasady zachowania w polityce rozumianej jako dobro wspólne; że można inaczej, wyżej, moralniej. Trudno unikać poniższych, wzniosłych haseł, nieco Platońskich, nawet jeśli brzmią naiwnie z praktycznego punktu widzenia.

            Rola akademików prawa mogłaby być zatem spora w podkreślaniu i tłumaczeniu najbardziej fundamentalnych założeń aksjologicznych konstytucji, kultury prawa, polityki. Oto ich obowiązki społeczne i etyczne, w moim mniemaniu. Powinni mówić o wartościach konstytucji, a kiedy trzeba, sami się pokajać, że milczeli, kiedy trzeba było dać świadectwo prawdzie. Powinni społecznie i bez wynagrodzenia – w imię etosu akademickiego – działać na rzecz podnoszenia świadomości konstytucyjnej społeczeństwa (jak u Słowackiego: „I przed narodem niosą oświaty kaganiec; / A kiedy trzeba – na śmierć idą po kolei / Jak kamienie przez Boga rzucane na szaniec!”). Powinni stać tam, gdzie dziedzictwo zostawili nam Ulpian, Gajus i cesarz Justynian, a nie tam, gdzie partyjna polityka stoi. Powinni podnosić głośno rolę wartości tradycji konstytucyjnej, jak również wartości moralnych, duchowych i intelektualnych w prawie, a nie przywiązywać się w życiu zbytnio do wartości materialnych i przyjemnego życia (czy sławy), bo nie jest ono tożsame z życiem szczęśliwym. Powinni dać narodowi dobry przykład życia zgodnego zarówno z prawem (lex), jak i ze sprawiedliwością (ius). Powinni unikać moralizowania czy wywyższania się, a nawet ironii czy argumentów personalnych (wiem, że jest trudno, wszak Homo sum, humani nihil a me alienum puto…), a sprawy konstytucyjne i prawne przedstawiać rzetelnie narodowi w mediach i studentom na sali. Powinni rzetelnie wskazać na rolę odpowiedzialności konstytucyjnej, prawnej, politycznej i społecznej urzędników i próbować opisać „misję konstytucyjną” osób bezpartyjnych a zaangażowanych w bieżącą politykę w imię dobra wspólnego. Powinni unikać powiązań z konkretnymi partiami politycznymi czy mediami. Powinni unikać udziału w procedurach jawnie niekonstytucyjnych (to dotyczy wszystkich prawników, nie tylko akademików). Powinni być wstrzemięźliwi, szczerzy i rzetelni w wydawanych publicznie osądach o prawie i związanej z prawem polityce (mimo że trudno poskromić emocje) – umieć znaleźć w tym umiar i złoty środek, może mówić jak zdystansowani wobec rewolucyjnego świata konserwatyści i z pokornym autorytetem ex cathedra. Powinni zachować zawsze zmysł krytyczny wobec rozwiązań w prawie i procesów zachodzących w polityce. Powinni myśleć i mówić w kategoriach dobra wspólnego, w duchu art. 1 konstytucji, tj. nikogo nie wykluczać, a myśleć wspólnotowo. Powinni robić sobie regularnie rachunek sumienia, czy realizowali swoje społeczne i etyczne obowiązki i czy nie sprzeniewierzyli się prawdzie (i sumieniu). Powinni, powinni…

            Naród dużo oczekuje o tych, którzy wiedzą więcej. Tych, którzy mają wiedzę, prudentia, o prawie, iuris, a więc tych, którzy winni trzymać wysoki i szczególny – jak pisze profesor Finnis – status Iurisprudentia, jurysprudencji, czyli wiedzy o prawie/nauki prawa, tak „ekstatycznie” (Finnis) ujęty w kompilacji Justyniana jako „wiedza o sprawach ludzkich i boskich”, „wiedza o sprawiedliwości i niesprawiedliwości.” Akademicy prawa nie muszą być święci, ale powinni być autentyczni i rozumieć swoją rolę społeczną i etos. Dlaczego tyle obowiązków społecznych i etycznych spoczywa na akademikach prawa i komu potrzebny ten idealizm? Prawo jest wszechpotężnym środkiem we współczesnych zbiurokratyzowanych i przeregulowanych społeczeństwach, a jego rola w historii i dziedzictwie kulturowym Europy jest ogromna, więc rola akademików prawa jest też na wskroś szczególna i delikatna. Prawo jest adresowane do wszystkich, a nie tylko do tych, co myślą tak jak my. O tym też wykładowca prawa musi pamiętać („nikogo nie obchodzi”, czy jest tzw. prawicowy czy lewicowy albo jakie ma sympatie polityczne, ale jaka jest jakość i uczciwość wykładu/opinii). Prawo wyraża podstawowe wartości społeczne i moralne danego społeczeństwa. Prawo państwa zabezpieczone monopolem przymusu jest najbardziej uniwersalnym regulatorem zachowań, gdyż dotyczy każdego w danym państwie, niezależnie od religii czy moralności, płci czy rasy. Ta uniwersalność prawa i samo wykładanie prawa mają się nijak z mocnym czy quasi-agresywnym, czy rewolucyjnym zaangażowaniem politycznym czy partyjnym. Akademicy prawa nie mogą być liderami opozycji (ani, z drugiej strony, przymilać się partii rządzącej). Są i winni być jak kapłani interpretujący księgi i idee prawa, którzy powinni inspirować. Ale ta wspomniana uniwersalność prawa i wykładanie prawa mają się też nijak z oportunizmem czy cynicznym milczeniem albo braniem udziału w prima facie niekonstytucyjnych procedurach/naborach. Problemem jest też to, że gdy jedni akademicy mówią i robią w polityce (zdecydowanie) zbyt wiele, inni nie robią nic, by przestać milczeć na ważny temat konstytucyjny i społeczny. Są to jakieś ekstrema. Brak w tym umiaru, patrząc globalnie na ten konglomerat akademików prawa jako całość.

            Trzeba zachować godność wspólnoty politycznej i każdego z jej członków, godność prawa i godność stron konfliktu. I własną godność – także w obliczu naginania konstytucji. Mimo że jak u Mickiewicza „słońce krwawo zachodzi, a z nim reszta nadziei”…

            Odwagi i … rozsądku. I pokory.

Dawid Bunikowski

29-30.08.2018 r., Karelia Północna

Click to rate this post!
[Total: 7 Average: 4.6]
Facebook

6 thoughts on “Bunikowski: O konsolidacji władzy, konstytucji, prawnikach i nauce”

  1. Teza o sędziach dublerach jest dyskusyjna. Opisał ją zarówno prof Dziadzio z UJ jaki i prof Muszyński w artykule o anatomii skoku na Trybunał. Autor najwyraźniej uważa, że sędziowie mają nieograniczone kompetencje i cokolwiek powiedzą, to władza ma zrobić. Autor ignoruje zagadnienie równowagi kompetencji pomiędzy sądami a resztą. Poza tym z artykułem się zgadzam

  2. Wyrazy mojego wielkiego uznania dla autora za ten niezwykle ciekawy i pożyteczny artykuł. Doceniam najmocniej u Pana umiejetność szerokiego spojrzenia na polski problem konstytucyjny jako student prawa oraz zazdroszczę klimatów Finlandii jako miłośnik zimy, lasów i św. Mikołaja 🙂

  3. Co do sędziów: nie, sędziowie nie mogą wszystkiego. Niestety, nie zawsze rozumieją, na czym polega sprawiedliwość i po co są w ogóle oni sami. Bywały fatalne wyroki, to prawda, a sprawy się ciągną, zaś korporacja sędziowska nie występuje sama z pomysłem na usprawnienie procedur i praktyk. Część sędziów unosi się dumą i odrywa od realnego świata, a część dba o swój mocny status prawny. Część na pewno pracuje ciężko i uczciwie. Sam jednak miałem poważne problemy z załatwieniem prostych spraw w polskich sądach w ostatnich latach, jest to sprawa dla reportera dosłownie. Sądownictwo wymaga reformy, nie ma dwóch zdań, ale może nie takiej personalnej, jaką mamy, ale bardziej merytorycznej i konkretnej. O tym będzie inny, już zaplanowany, esej, krótki, ale stanowczy.

  4. Z taką pewną nieśmiałością: sprawdziłam – środowiska (także akademickie) związane z ruchem helsińskim sygnalizowały pierwotną wadliwość art. 137 ust. o TK. jeszcze przed wyborami, a także zaniepokojenie narastającymi od jesieni 2015 zmianami w prawie. Były też stosowne wypowiedzi medialne (z okresu jesień – zima 2015) znacznie większej liczby prawników, niż wymieniono w tekście. Z natury rzeczy wypowiedzi w mediach drukowanych (artykuły) zaczęły się pojawiać później. Nie warto oczywiście spierać się o udział czy pierwszeństwo, ale warto pamietać o ułomności własnej pamięci.

    1. @Mirosław Mączka
      Uzasadnij, co takiego złego widzisz w tych wyrokach. Bo ja to oceniam je dokładnie na odwrót: sądy niższych instancji poszły po najmniejszej linii oporu, wydały wyrok formalnie prawidłowy, ale pozbawiony głębszej refleksji, a przez to – krzywdzący. Sąd Najwyższy wykazał się swego rodzaju mądrością życiową, którą dało się pogodzić się z literą prawa. Sprawa sędziego co niby ukradł 50 zł jest dość oczywista. Po co miałby to robić? Ja też jestem dość roztargniony, zdarzało mi się np. chować do torby cudze zakupy. Na szczęście nikomu nie przyszło do głowy wzywać w takiej sytuacji Policji. Ten wyrok można podawać wręcz za przykład dobrze wykonanej przez sąd roboty (sprawa pozornie oczywista, ale dobrze przeprowadzane postępowanie dowodowe, w tym opinia biegłych, wykazało coś przeciwnego). Pewnie gdyby nie chodziło akurat o sędziego, media przyznałyby rację. Pierwszej sprawy w zasadzie nie znamy, nie ma namiarów na uzasadnienie. Pewne punkty zaczepienia dla takiego a nie innego rozstrzygnięcia jednak widać: niedoświadczona 18-latka występująca jako konsument w stosunku do banku (profesjonalista, a wręcz instytucja zaufania publicznego), oczywiście błędna ocena zdolności kredytowej dokonana przez bank mająca wpływ na decyzję o poręczeniu – widać tu podstawy do rozważenia błędu, a wręcz podstępu, które mogą stanowić podstawę do uchylenia się od zobowiązania. Autor zacytowanego artykułu to „fan” instytucji weksla, więc nie dziwi mnie, że oburza go zakwestionowanie skuteczności zaciągnięcia zobowiązania wekslowego, ale odmienny pogląd w tej konkretnej sprawie wcale nie jest oczywiście błędny.

    2. Szanowna Pani Profesor, dziękuję bardzo za tę uwagę.

      Tu nie chodzi jednak o to, czy moja pamięć jest ułomna, bo nie ulega wątpliwości, że każdego w mniejszym lub większym stopniu jest. Bardzo dokładnie szukałem informacji, w tym na takich forach jak OKO.press czy w prasie codziennej na stronach prawniczych etc. Tu chodzi o to, że niewiele osób mających wybitną wiedzę prawniczą opowiedziało się jednoznacznie, dosadnie i publicznie przeciwko art. 137, który pozwalał PO wybrać aż 5 sędziów. Byli pewnie tacy, ale nieliczni. Ich dzisiejsza krytyka zmian prawnych jest zatem bardziej integralna i wiarygodna, gdyż wówczas też nie milczeli, a dbali o kulturę prawną. Racja, że nie idzie o to, kto i kiedy był pierwszy w krytyce art. 137.

      Nota bene, były wystąpienia polityczne, np. Prezydenta Dudy, także prawnika, na ten temat. Mówił o tym, by nie majstrować przy „rozwiązaniach ustrojowych” przed wyborami. W domyśle, działał na rzecz swojej partii, która mogła utracić wpływ na wybór sędziów TK. Nie oszukujmy się, nie jest tak, że politycy i partie nie chcą mieć nigdy wpływu na sądy konstytucyjne czy najwyższe w sensie personalnych wyborów (dzięki temu realizują, na pewno w wielu, także demokratycznych, krajach, swoją agendę, jak napisał ostatnio amerykański filozof polityczny Jason Brennan) albo że najwybitniejsi prawnicy są zawsze w TK. Czasem decyduje szczęście lub polityka, jak w przypadku jednego z byłych liderów LPR, który trafił kiedyś do TK.

      Z tego, co wiem, a to dość ciekawe, to także w poufnej korespondencji sędziów TK, która ujrzała światło dzienne chyba dwa lata temu, sędzia profesor Tuleja jednoznacznie wskazał, w mniej więcej takim stylu, że – jak pamiętam – „Andrzej musi porozmawiać z Kopacz, by wytłumaczyć wadliwość rozwiązań”.

      Gdy ten dość niewielki opór prawników wobec art. 137, opór z czerwca 2015 r., porównamy do oporu wobec zmian jesiennych tamtego roku, oczywiście nieco dalej idących, to różnica jest zasadnicza. A ja tylko powiedziałem, że obie partie uważam za konstytucyjnych złodziei, a że z jedną z nich bardziej sympatyzowałem wówczas, to też przymykałem oko na zmiany skrajnie niekonstytucyjne, podpierane słabą propagandą o możliwych trudnościach Sejmu z wyborem sędziów TK po wyborach parlamentarnych.

      Co do wspomnianych środowisk helsińskich sygnalizujących wadliwość art. 137 ustawy, to nie pamiętam tego (nie znalazłem tego) i prosiłbym o jakieś konkretne informacje na ten temat. Nie pamiętam też wystąpień specjalistów z Fundacji Batorego. Analiza ich opinii prawnych i wystąpień dostępnych na oficjalnej stronie wskazuje, że w czerwcu 2015 r. nie byli aktywni w tym zakresie (vide skrajnie niekonstytucyjny art. 137). Pamiętam natomiast dobrze, jak dziś, sędziego Kieresa referującego sprawę ustawy z 25 czerwca 2015 r. Nie pozostawił suchej nitki na rozwiązaniu z art. 137.

      Generalnie, już kończąc, wydaje mi się, że chyba każdemu z nas, ludzi interesujących się problemami konstytucyjnymi naszej Ojczyzny, chodzi o dobrą kulturę prawną, przewidywalną i stabilną, jeśli chodzi o reguły zachowań, a też pielęgnującą własną tradycję i orzecznictwo. Początki jej ostatniego poważnego psucia to nie listopad 2015 r. Początek, teraz widzę to jak w olśnieniu, był wcześniej, i to raczej przy milczeniu prawników. Milczeniu związanym, w mojej opinii, z preferencjami partyjnymi. Temat jest do rozwinięcia.

      Z poważaniem,
      Dawid Bunikowski

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *