Czy wybitne dzieła światowej literatury mają jeszcze dziś szansę? Czy w dobie Internetu, facebooka, myślowych skrótów, szybkiej publicystyki i reportaży może się komuś chcieć – poza specjalistami – wczytywać w skomplikowane losy bohaterów i szczegółowe charakterystyki postaci? Moim zdaniem to wątpliwe. A jednak warto zrobić coś, by arcydzieła światowej – zwykle XIX wiecznej, literatury – zapisywały się w mentalności współczesnych. Mentalności od tamtych czasów jakże odmiennej.
Różnie bywa z tymi wysiłkami. Raz lepiej, innym razem – gorzej. W przypadku Nędzników – powieści Victora Hugo, będącej jednym z przykładów kanonu francuskiej literatury – które to dzieło przeniósł na kinowy ekran Tom Hooper – jest z tym lepiej. Zdecydowanie lepiej. A nawet – bardzo dobrze.
I jest tak nie tylko dlatego, że z powieści tej Hooper wyciąga to, co od zawsze ludzi wzruszało. Jeden dobry uczynek, dokonany przez skromnego biskupa, w obronie byłego więźnia. Uczynek, który robi na tym więźniu takie wrażenie, że odmienia całe jego życie, a wraz z nim – uruchamia całą lawinę dobra. Tak. Główny bohater, były więzień, Jean Valjean, grany przez Hugh Jackmana, staje się dobrym człowiekiem. Prawdziwym chrześcijaninem. Chrześcijaninem, który nie tylko poświęca swe życie – i osiągnięty później majątek – dla potrzebującego dziecka. On także – ścigany przez byłego kata, Javerta – jest w stanie go ocalić. Ocalić tak wielkodusznie, że dręczony wyrzutami sumienia oprawca targa się na swoje życie, gdy nawrócony więzień znaczy swoje kolejnymi, heroicznymi wyrazami dobra.
Film Hoopera jednak zostaje w pamięci nie tylko przez sprawną adaptacje wielkiej, francuskiej literatury. Nie tylko przez – znakomicie dokonany – jej filmowy skrót. I nie tylko przez błyszczącą w nim – blaskiem pierwszej wielkości – gwiazdę słynnego Gladiatora, Russela Crowe’a w roli Javerta. Dla mnie film ten – oprócz wymienionych powyżej powodów – zostaje w pamięci z jeszcze jednego powodu. Z powodu swej formy. Z powodu tego, że jest po prostu filmem muzycznym!
Najpierw mnie to raziło, ale im dalej – tym mniej. A gdzieś w połowie obrazu – zupełnie przestało. Więcej – zacząłem się tym filmem zwyczajnie zachwycać. Filmem muzycznym o muzyce wprost znakomitej. Ze świetnie zaśpiewanymi kwestiami bohaterów. Filmem o muzyce wprost „zostającej” w uszach. Zostającej na bardzo długo. Na tak długo, że po prostu dzięki temu „Nędznicy” Viktora Hugo na zawsze zostają w naszej pamięci. Zostają – jakby na nowo, dla współczesnego widza – ocaleni. Razem z ich historycznym tłem, stosunkami społecznymi i charakterami bohaterów. I właśnie za to należy się największa chwała Tomowi Hooperowie, ale i – chwała Nędznikom!
Dane o filmie: (http://www.filmweb.pl/film/Les+Miserables+N%C4%99dznicy-2012-599595)
Jan Filip Libicki
aw
Gdzie tkwi problem? Ani Hugo, ani Libicki, ani nawet głupi ja – nie pasowaliśmy do tych procesów, które opisane są w Nędznikach. Świat jest po prostu bardziej skomplikowany nawet niż znakomita, zyciowa, narracja Victora Hugo. No cóż… Dziesiejszy świat nie wdeptał „Nędzników” w błoto. Korzystajmy z nich zatem.
Mam wrażenie, że Pan Senator usiłuje się z dumą pochwalić, iż nie miał pojęcia, że „Les Miserables” to znany musical, święcący triumfy na scenach światowych od 33 lat…