Cyryl I – KGB – Kościół prawosławny

Z punktu widzenia kanonicznego fakt związków Cyryla z KGB nie może mieć oczywiście decydującego znaczenia, gdyż – jak przypomniał Adam Wielomski – to nie z Cyrylem się jednamy, lecz z Cerkwią, którą on chwilowo reprezentuje. Ale takie „drobnostki” nie interesują naszych „patriotów”.

Głosy te, wcale liczne są dlatego haniebne, bo w ogóle nie biorą pod uwagę historycznego kontekstu, jaki miał miejsce przy zetknięciu się Kościoła prawosławnego z NKWD/KGB. Nie biorą one też w ogóle pod uwagę losów prawosławia w Rosji po 1917 roku. A był to los, którego nasz Kościół nawet w niewielkim procencie nie doświadczył. Jak pisze publicysta „Przeglądu Prawosławnego”, Eugeniusz Czykwin: „Prześladowania, jakim w bolszewickiej Rosji poddano wyznawców Chrystusa można przyrównać jedynie do tych z czasów chrześcijan w pierwszych wiekach chrześcijaństwa w Cesarstwie Rzymskim. Trwały one z różnorakim natężeniem i w różnych formach od zdobycia przez bolszewików władzy w 1917 roku do gorbaczowskiej pierestrojki lat osiemdziesiątych XX wieku”.

W planach bolszewików, którym przyklaskiwały antychrześcijańskie organizacje i wpływowe środowiska na Zachodzie – było całkowite zniszczenie religii, w pierwszym rzędzie Cerkwi prawosławnej. Czykwin pisze dalej: „Walka przybrała najbardziej odrażające formy. W Troicko-Siergijewskiej Ławrze sprofanowano i wyrzucono z grobów szczątki około pięćdziesięciu mnichów. Podobne profanacje miały miejsce w wielu świętych dla prawosławia miejscach, Kijowie, Poczajowie. W walce z religią nie zaniedbywano także „frontu ideologicznego”. Utworzono ruch antyreligijny „Związek Wojujących Bezbożników”, do którego w latach trzydziestych należało kilka milionów obywateli. Stojący na jego czele Jemielian Jarosławski (Miniej Gubelman) stworzył wielki koncern prozy ateistycznej (…) Zwiastunem strasznych czasów, jakie czekały rosyjską Cerkiew, było zamordowanie 2 stycznia 1918 roku w Kijowo-Pieczerskiej Ławrze metropolity kijowskiego Włodzimierza (Bogajawleńskiego). Już w 1918 roku rozstrzelano biskupów saratowskiego Hermogena, stawropolskiego Ambrożego, astrachańskiego Leontija. Łącznie w latach 1917-1920 z rąk bolszewików zginęło 37 biskupów. Do najokrutniejszych represji wobec Cerkwi doszło w 1922 roku, kiedy to Lenin posłużył się pretekstem odmowy wydania przez Cerkiew poświęconych naczyń liturgicznych na rzecz „ratowania głodujących”, i w latach 1937-1938, gdy z rozkazu Stalina realizowano plan ostatecznej likwidacji Cerkwi. Według danych rządowej komisji do spraw rehabilitacji ofiar politycznych represji w 1937 roku aresztowano 136.900 prawosławnych duchownych i świeckich cerkiewnych działaczy. Z tej liczby rozstrzelano 85.300 osób. W 1938 roku aresztowano 85.300, z czego rozstrzelano 21.500 osób.

Według oficjalnych danych, przedstawionych przez Aleksandra Jakowlewa – przewodniczącego komisji badającej przestępstwa popełnione w czasach radzieckich i rehabilitacji osób niewinnie represjonowanych – w okresie od 1917 do 1985 roku zamordowano ponad 50 tysięcy prawosławnych duchownych, a represjonowano blisko 200 tysięcy. Tylko w latach 1918-1938 zamordowano 130 prawosławnych biskupów. Zburzono około 40 tysięcy świątyń”.

W roku 1941, kiedy wybuchła wojna niemiecko-sowiecka, Cerkiew stała już na skraju ostatecznej zagłady. Ledwie kilkunastu hierarchów dogorywało w łagrach, na wolności było jedynie czterech! Z 58.000 parafii zostało 100! I właśnie wtedy nastąpił przełom, a dla niektórych cud. Najechana przez Hitlera Rosja sowiecka zmuszona została do zatrzymania machiny zagłady i podtrzymania przy życiu prawosławnej Cerkwi. Już w czerwcu 1941 roku pozostający na wolności metropolita Sergiusz wydał apel do wiernych o ratowanie Ojczyzny. Nagle wiara w Boga stała się dla reżimu Stalina ratunkiem. Z łagrów zaczęli być zwalniani uwięzieni duchowni, zaprzestano propagandy ateistycznej. Władze zgodziły się na procesję ikony Matki Boskiej Kazańskiej (przepowiednia mówiła, że wtedy Rosja ocaleje) w oblężonym Leningradzie, a potem ikona pojechała do Stalingradu. Ale to był tylko początek. Na początku września 1943 roku Stalin wezwał do siebie Ławrientija Berię i nakazał mu natychmiast przywieźć na Kreml żyjących hierarchów prawosławnych.

4 września 1943 roku doszło na Kremlu do niebywałego wydarzenia, po północy Wódz przyjął trzech najbardziej znaczących hierarchów, którzy przeżyli – Sergiusza, Aleksieja i Nikołaja. Rozmowa trwała dwie godziny – rozmowa Belzebuba z ocalałymi cudem pasterzami Kościoła prawosławnego. Na spotkaniu był obecny naczelnik IV oddziału III Zarządu NKWD płk G.G. Karpow. On też sporządził notatkę ze spotkania i przejął „opiekę” nad hierarchami. Ustalenia były jasne – zwołanie soboru, wybór Patriarchy, a potem podpisanie umowy przewidującej otwarcie seminariów, świątyń a nawet klasztorów. Stalin nalegał na szybkość działań – nakazał NKWD oddanie do dyspozycji hierarchów nawet samolotów, byle Sobór odbył się w kilka dni.

I tak się stało – już 8 września Rosja miała nowego patriarchę, został nim Sergiusz, co zostało ustalone jeszcze przy okazji spotkania ze Stalinem. Zachowało się zdjęcie przedstawiające uczestników Soboru Biskupów z 8 września 1943 roku. Widzimy na nim resztkę prawosławnej hierarchii po bolszewickim pogromie, ludzi o twarzach noszących ślady tego, co przeszli. Wszyscy mają poważne oblicza, nikt się nie uśmiecha. I te oczy – jakby pytali sami siebie – „Czy to nie jest jakiś szatański wybieg? Czy dobrze robimy? Czy nie zdradzamy Chrystusa?”. Temu zdjęciu powinni przyjrzeć się wszyscy wydający lekką rączką wyroki, rzucający oskarżenia siedząc w wygodnych fotelach przy ekranie komputera, anonimowi bohaterowie forów internetowych, różne mydłki i kaznodzieje z Bożej łaski. To wstrząsające zdjęcie mówi więcej niż morze przelanego atramentu czy tysiące stron bezsensownych wpisów w sieci.

Wybór był jasny – albo idziemy na układ zaproponowany przez Stalina ze wszystkimi tego konsekwencjami, albo Cerkiew znika z powierzchni ziemi, dosłownie, nie w przenośni. Ci ludzie z poważnymi twarzami, patrzący gdzieś naprzód, w otchłań – nie mogli wiedzieć co stanie się za miesiąc, rok, dwa lata. Trwała wojna, Stalin nie był już taki złowieszczy, ale musieli iść na układ z człowiekiem, który wydał rozkaz zabicia dziesiątków tysięcy duchownych i zburzenia tysięcy cerkwi. Czy mogli o tym zapomnieć? Na pewno nie, ale musieli milczeć. Mogli się za to modlić, bo tego nawet aparat NKWD nie mógł skontrolować. Ci ludzie przeszli tak wiele, że gdyby uznali, że słusznym jest brak zgody na propozycje Stalina i powiedzenie „nie” – nie przestraszyli by się tego, bo byli gotowi na śmierć. Ale czy mogli być pewni, że Bóg od nich tego wymaga? Czy czasem nie był to znak, że trzeba zrobić coś innego? Musieli znać filozofię Nikołaja Bierdiajewa, który pisał, że bolszewizmu nie można pokonać przy pomocy siły fizycznej, ale można go przetrzymać, przezwyciężyć duchowo. Musieli być pewnie, że tak będzie.

W następnych latach otwarto 20.000 świątyń, liczba duchownych znacząco wzrosła, otwarto seminaria. Różnie ocenia się motywy, jakimi kierował się Stalin. Historycy monumentalnej, bardzo obiektywnej „Historii Rosji. XX wiek” (Moskwa 2009, t. 1-2) zwracają uwagę na konieczność mobilizacji narodu do walki z Niemcami oraz na względy międzynarodowe i chęć poprawienia wizerunku ZSRR przed konferencją w Teheranie. Pewnie to prawda, ale jak wytłumaczyć fakt, że Stalin nawet w okresie swoich największych triumfów i potem w czasie zimnej wojny – nie złamał układu podpisanego z Cerkwią? Zrobił to dopiero niby liberalniejszy (ale chyba głupszy) Nikita Chruszczow, który znowu nakazał niszczenie świątyń i wzmocnienie ateizacji. Nigdy jednak nie doszło już do sytuacji z lat 30. Pozostało za to jedno – kuratela służb specjalnych (KGB). To one były „odpowiedzialne” za funkcjonowanie Cerkwi w wyznaczonych ramach. I to wtedy doszło do swoistej symbiozy Cerkwi i KGB. Jej początek miał jednak miejsce na spotkaniu Stalina z hierarchami 4 września 1943 roku. Cerkiew wegetowała, ale istniała, płomień się tlił.

Przed takimi dylematami stał także młody Wołodia Gundajew, czyli późniejszy Cyryl I. Wiedział jakie są reguły gry. Jego dziadek Wasilij, duchowny prawosławny, spędził w łagrach i na zsyłkach 30 lat! Ojciec siedział trzy lata, też był duchownym. I Wołodia także wybrał tę drogę. Mamy więc do czynienia nie z przypadkowym człowiekiem, „wyselekcjonowanym” przez KGB, ale członka rodziny o jasnej przeszłości, rodzinie, która chciała być prawosławna także w ZSRR, państwie na wskroś ateistycznym.

Powiedzmy sobie jasno – nie znamy szczegółów, jakie były związki Gunadajewa z KGB, ale być musiały, bo inaczej nie było można funkcjonować. Zmierzył się z tym wielkim problemem Vladimir Volkoff, emigracyjny pisarz, biały Rosjanin, znawca służb specjalnych. Jego zdanie na ten temat może wydać się szokujące dla naszych rodzimych antykomunistów, którzy zresztą entuzjastycznie przyjęli wydanie powieści Volkoffa w Polsce. Chyba jednak niezbyt dogłębnie je przeczytali albo w ogóle nie zrozumieli lub udają, że nie rozumieją. Dla nich i dla wszystkich innych przytoczę fragment z powieści Volkoffa pt.„Gość papieża”. Nie wchodząc w szczegóły, młody, nawrócony w czasie wojny, teraz gorliwy chrześcijanin Jurij Gałkin, a jednocześnie szeregowy pracownik KGB, zostaje dostrzeżony przez metropolitę Ilię, który ma wobec niego plany. Dochodzi do momentu, kiedy musi poznać prawdę o funkcjonowaniu Cerkwi w państwie wojującego ateizmu. Spotyka się z metropolitą Leningradu Ilią, jednocześnie pracownikiem KGB. Ten wyjaśnia młodemu Jurijowi największą tajemnicę. Przeczytajmy ten fragment uważnie i do końca:

„Arcybiskup uśmiechnął się.

— Nie wiem, czy jestem tym, za kogo mnie bierzecie, rzadko jest się tym, za kogo biorą nas ludzie, ale jestem Ilja, niegodny arcybiskup, metropolita Leningradu, tak.

Jurij nie wytrzymał. Upadł na kolana u stóp arcybiskupa. Pełnia kapłaństwa apostolskiego nie objawiała się w kapłanie, najbardziej nawet szanowanym, ale w biskupie, w każdym biskupie. Ucałował błogosławiącą go dłoń. Była to duża dłoń robotnika z odlewni stali, czysta, starannie wypielęgnowana, hojna.

— Bądź spokojny, bądź spokojny — powiedział arcybiskup — ale dlaczego nigdy nie myślałeś o kapłaństwie? Czy to nie dobry sposób, aby żyć z taką wiarą jak twoja? Biskupstwo dla ciebie jest nieosiągalne, bo jesteś żonaty, ale kapłaństwo…

— Nie jestem godzien, Wasza Wielebność.

— Sądzisz, że ja jestem?

— Nie mam powołania, Wasza Wielebność. Arcybiskup podrapał się w koniuszek nosa. Jurij mówił dalej.

— Jestem człowiekiem Służby, nie sakramentów.

— „Służba” znaczy wiele rzeczy. Jesteś dumny ze służby tutaj?

Jako że Jurij wydał się zaskoczony tym pytaniem, Ilja uśmiechnął się ponownie pod wąsem.

— Twój przełożony nie jest z ciebie zadowolony, a ty z niego? W KGB myślenie nie należało do zwyczajów.

— Mój przełożony nie jest ze mnie zadowolony?

— Dziwi cię to? Po pierwsze masz ślub kościelny, co jest bardziej odważne niż rozważne. I nie żona tego chciała, bo jest niewierząca. Nie bardzo chcesz szpiegować myślących inaczej, kiedy inaczej znaczy religijnie; tak, on już się na tym poznał, „on” nie jest taki głupi mimo pozorów (palcem wskazał sufit), „on” tkwi jeszcze tylko w epoce stalinowskiej. Poza tym źle układasz akta, nie uczestniczysz w spotkaniach poświęconych indoktrynacji politycznej, i co jeszcze… Krótko mówiąc, nie jesteś popularny u góry. Zresztą, sam wiesz, jaki masz stopień, a powinieneś być już co najmniej majorem. Czy to cię nie zaskoczyło?

Jurij nie odpowiedział. Wiedział, że w KGB należało wszystko rozumieć z półsłówek i że po półsłówkach było się ocenianym, ale odkąd siedział z tym „niegodnym arcybiskupem” w tej — jakby pozaczasowej — kapsule, nie wiedział, czy trzymać się nadal sztywnych, służbowych zasad.

— Nie sądzę, by czekała cię wielka kariera w Służbach Bezpieczeństwa Politycznego — powiedział arcybiskup. — A gdyby cię przeniesiono do innych służb, byłbyś zaskoczony?

— Mam zwyczaj być posłusznym rozkazom.

— Wszelkim, jakiekolwiek by były?

— Nie wydano mi jeszcze takiego, który byłby sprzeczny z…

— Z czym?

— Z moim pojęciem tego, co dozwolone, a co zabronione.

— A gdyby dano ci rozkaz, abyś został kapłanem? Widząc zaskoczenie Jurija, dorzucił.

— Poczekaj, coś ci pokażę. Nie powiesz, że nie jestem starannie przygotowany, by przemówić ci do wyobraźni.

Arcybiskup wstał, zdjął biały kłobuk, postawił go na biurku, zdjął welon i także położył go na biurku, zdjął ikonę z piersi przeżegnał się, ucałował ją i położył na welonie. Potem zaczął rozpinać jedwabną riasę. Najpierw guzik górny przy szyi, potem lewy na wysokości pasa, potem prawy na wysokości pasa. Rozłożył dwie ogromne poły sutanny i zdjął ją tak, jak zdejmuje się płaszcz. Pod spodem ubrany był w mundur generała KGB, obwieszony orderami.

Jurij także wstał, aby okazać szacunek. Patrzył, a zmęczenie i niezrozumienie wciąż w nim rosło.

— Proszę mnie zrozumieć — powiedział generał — nie proponuję ci, żebyś został złym kapłanem, żeby poprawić trochę nienajlepiej rozpoczętą karierę. Proponuję, abyś spróbował zostać dobrym kapłanem w służbie Naszego Pana i Kościoła prawosławnego, ale proponuję, abyś służył w trochę niecodzienny sposób, abyś dał świadectwo wiary niecodziennym męczeństwem.

Usiadł.

— Najpierw muszę opowiedzieć o sobie. Kim jestem? Generałem KGB? Tak. Metropolitą Leningradu? Tak? Większość oficerów KGB nie wie, że jestem jednym z nich, ale wiedzą o tym szef i jego najbliżsi współpracownicy. Większość wiernych prawosławnych nie wie, że jestem człowiekiem KGB, ale wie patriarcha i jego najbliżsi współpracownicy. Dla KGB jestem człowiekiem KGB przy patriarsze, dla patriarchy jestem człowiekiem Kościoła w KGB. Rozumiesz, że Kościół nie może negować tego, że KGB jest realne, chyba że chce zejść do podziemia, a KGB ze swojej strony, kiedy zawiodła eksterminacja i infiltracja, nie może negować Kościoła. Muszą utrzymywać stosunki. Może sytuacja byłaby prostsza, gdyby KGB oddelegowało generała, który nie byłby człowiekiem Kościoła, a Kościół kapłana, który nie byłby człowiekiem organów, byłoby w ten sposób dwóch konsulów, którzy musieliby się dogadać… Historia chciała inaczej. Nie pierwszy raz ludzie Kościoła mają bezpośrednią lub pośrednią władzę polityczną. Jest na to mnóstwo przykładów. Najpierw u nas, patriarcha Filaret doradzający synowi cara Mikołajowi, a w wielu innych krajach… Papież i cesarze, królowie? A święty Bernard z Clairvaux, którego radzili się wszyscy. Dziś na Cyprze Jego Wielebność Makarios? U Francuzów Richelieu i ojciec Józef. Czyż oni wszyscy nie pracowali dla polityki? Możesz mi zarzucić, że wszyscy ci kapłani pracowali dla władzy legalnej, uznającej Kościół Chrystusowy. Ale nie kanonik francuski Feliks Kir. A czy Kościół nie potrzebuje uczestniczyć we władzy, tym bardziej, im mniej jest przez nią uznawany? Nasz święty Filip został zaduszony przez Iwana Groźnego, ale dlaczego? Bo chciał wpływać na jego politykę. A nasz Hermogen umarł z głodu za Polaków. Dlaczego? Bo wierzył w rosyjską wolność. Tak więc zgadzam się, że wzajemne infiltrowanie się organów komunistycznych i Kościoła Chrystusowego może szokować, ale nie mamy, my, prawosławni, wygody, jaką daje zewnętrzne papiestwo, zewnętrzne w sensie narodowym, a więc będące poza zasięgiem lokalnych władz. Nasza tradycja to tradycja Kościołów lokalnych, z konieczności związanych z lokalnymi państwami. Oczywiście udawanie, że tak nie jest, dodaje pewności i można odprawiać nabożeństwa w najdalszym zakątku Syberii w kaplicy z ociosanych bali, ale trzeba też i innych ludzi, ludzi innego pokroju, Juriju Nikołajewiczu, którzy, wyrażę się metaforycznie, stawiają na jedną kartę los swojej duszy, oddając Kościołowi inne usługi, których ten Kościół potrzebuje natychmiast.

Powiem szczerze, od jakiegoś czasu cię obserwuję i widzę, że nie jesteś w pełni panem sytuacji. Jesteś zbyt czysty. Nie proponuję ci losu, który odpowiada dokładnie twojemu temperamentowi. Gdybym znalazł oficera KGB, który byłby zdolniejszy do wykonania tej misji, pozwoliłbym ci zgnić pomiędzy aktami, ale nie zaproponowano mi takiego, który byłby w stanie grać podwójną rolę i zarazem zostać naprawdę wierzącym, a to było dla mnie najważniejsze. Wiesz, jak to się odbywa. Jeżeli jedne służby proszą inne o personel, oddaje się zawsze tych, których się nie szanuje albo nie lubi, takich, których można się pozbyć bez żalu. Nie będę ukrywał, że generał Nełgomonow nie ma żalu, że się z tobą rozstanie… Zresztą, lepiej, że tak jest. Ryzykujesz mniej niż ktokolwiek inny. Możesz stracić wolność, zdrowie, ale nie duszę. Jeżeli coś takiego miałoby nastąpić, wycofałbyś się, wiem. Pytania?

Ilja przyjął wojskowy ton, aby zakończyć jednym słowem.

Jurij nie wiedział, co ma powiedzieć.

Kapłan…? Przez jego umysł przepływały obrazy. Czarno-złote ikony, iskrzące się puchary, noworodki do zanurzenia w chrzcielnicy, posty i bicie czołem, zgryźliwe staruszki (dużo zgryźliwych staruszek), kadzielnica, którą trzeba pięknie harmonijnie kołysać, nie kończąca się liczba modlitw, recytatywów do nauczenia na pamięć… I Wiera! Wiera jako żona kapłana! Na pewno nie będzie to tradycyjna Matuszka, specjalistka od solanek i marynat.

— Co będę miał robić? — zapytał.

Zachowasz posadę w KGB i zostaniesz promowany na wyższy stopień z możliwościami awansu. Będziesz moim sekretarzem. Rozumiesz, że Kościół nie może się zgodzić, abym miał sekretarza, który nie będzie związany z Kościołem, a KGB nie może się zgodzić, abym miał sekretarza, który będzie związany tylko z Kościołem.

— Będziesz także pracował w parafii. To dobre doświadczenie. Będziesz mnie informował o tym, co się tam dzieje. Będziesz mnie informował o kontaktach, jakie będziesz utrzymywał z KGB.

— Komu będę zdawał sprawę. Arcybiskup uśmiechnął się raz jeszcze.

— Ależ mnie. Mnie i tylko mnie. To właśnie jest piękne. Ja mam dwóch szefów, zdaję sprawę Jego Świątobliwości Patriarsze Aleksemu, z jednej strony, i towarzyszowi Andropowowi, z drugiej strony, ty podlegał będziesz tylko mnie. Zastanów się. Zakomunikujesz decyzję generałowi Nełgomonowi, on mi ją przekaże.

Zaczął wkładać czarne welony. Mundur zniknął pod sutanną, a biały kłobuk odzyskał dawne miejsce na jego głowie”.

(Cyt: Vladimir Volkoff, „Gość papieża”, Klub Książki Katolickiej, Dębogóra 2005, ss. 214-219)

Ważny jest też główny motyw tej powieści – Jurij, już jako kapłan i jednocześnie pracownik KGB, podejmuje się misji ratowania papieża zagrożonego zamachem. Marzy też o pojednaniu chrześcijan w duchu Fatimy, gdzie udaje się po cywilnemu.

Jeden publicystów „Myśli Polskiej” napisał, że antychrześcijańskie siły na Zachodzie są bardzo niezadowolone, że Cerkiew w Rosji przetrwała okres panowania bolszewizmu i ateizmu. A przecież jednym z celów rewolucji była jej ostateczna likwidacja. Stąd ten paroksyzm wściekłości, stąd ujadanie i rzucanie obelg. To że Cerkiew ocalała i że dokonało się to w takich okolicznościach jak te opisane wyżej – jest bez wątpienia czymś, co wymyka się ludzkiemu osądowi.

Jan Engelgard

myslpolska.pl

aw

Click to rate this post!
[Total: 0 Average: 0]
Facebook

0 thoughts on “Cyryl I – KGB – Kościół prawosławny”

  1. „… Jeden publicystów „Myśli Polskiej” napisał, że antychrześcijańskie siły na Zachodzie są bardzo niezadowolone, że Cerkiew w Rosji przetrwała okres panowania bolszewizmu i ateizmu. A przecież jednym z celów rewolucji była jej ostateczna likwidacja. Stąd ten paroksyzm wściekłości, stąd ujadanie i rzucanie obelg. …” – nic dodać, nic ująć!

  2. Polecam bloga: http://prawoslawnypartyzant.wordpress.com/. Jest to blog poświęcony krytyce sergianizmu, czyli prawosławnego odpowiednika modernizmu, reprezentowanego przez Cyryla I, uległego i współpracującego z komunizmem (masoneria) i postkomunizmem (Putin). Nieskażony przez komunizm Rosyjski Kościół Prawosławny poza granicami Rosji, którego zwolennikiem jest PP jest takim prawosławnym Bractwem Świętego Piusa X. Prawosławni też mają swoich modernistów i tradycjonalistów. Dziwne, że portal konserwatywny, tradycjonalistyczny i monarchistyczny opowiada się po stronie prawosławnego modernizmu.

  3. @madwarf: Nie siej Waść dezinformacji! Masońscy byli gł. mienszewicy, Kiereński et consortes oraz trockiści. Co do Lenina – cholera go wie. Chociaż, niewątpliwie, rewolucje lutowa i październikowa przez wolnomularzy były i inspirowane, i sponsorowane. Niewątpliwie więc, obie były antychrześcijańskie. Co by nie powiedzieć, za Lenina Cerkiew z bolszewią niespecjalnie współpracowała, bo też Leninowi do niczego to nie było potrzebne – wierzył, że uda mu się Cerkiew po prostu unicestwić. Tak, jak w powyższym artykule napisano, inicjatywa wyszła od Stalina, który w ostateczności bardziej był rosyjskim imperialistą niż komunistą, i podczas Wielkiej Wojny Ojczyźnianej po prostu potrzebował sojuszu Tronu i Ołtarza. Określenie „postkomunista” wobec Putina jest bełkotem, nic nie mówi o Putinie, co najwyżej co nieco o mówiacym.

  4. Pytanie czy cerkiew rosyjska ma sukcesję apostolską? jeśli tak to ok. a jesli nie? po za tym w przytoczonym fragmencie jest mowa, że cerkiew zawsze jest związana z państwem. Jeśli tako to czy mamy pewność, że to państwo chce zniszczyć zgnilizne moralna zachodu i ekspansję islamu czy tylko chce wykorzystać cerkiew i KK w Polsce do powiększenia imperium Rosyjskie?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *