Radykalna kontynuacja
Z jednej strony mamy bowiem do czynienia z propagandą „zmiany” („Dobrej Zmiany” – jak głosiło hasło wyborcze PiS), a więc radykalnego odcięcia się od praktyki zwłaszcza ostatnich 8 lat, kiedy w Polsce rządziła koalicja PO-PSL, rzekomo jakościowo odmienna od patriotycznej frazeologii obecnego gabinetu Beaty Szydło. Z drugiej jednak strony, pomijając intensywność, by nie powiedzieć prymitywizm stosowanych metod i form – w rzeczywistości linia polityczna całego okresu III RP (czyli od 1989 r.) jest spójna, zwłaszcza co do celów i skutków.
Podstawową dominantą propagandy politycznej w Polsce (teraz znanej m.in. jako „polityka historyczna”) jest podział: „dobry Zachód – zły Wschód”, „dobra partyjna demokracja liberalna i kapitalizm korporacyjny – złe wszelkie inne rozwiązania”, „dobry, nawet bardzo dobry i jedyny związek ze Stanami Zjednoczonymi, a także przynależność do Unii Europejskiej – złe wszystkie inne koncepcje geopolityczne”. Reszta w polskiej polityce – to komentarze i dekoracje.
Oczywiście więc, głośniej się teraz mówi znowu np. o „polityce jagiellońskiej”, jaką miałaby prowadzić Polska, przy czym oczywiście ignorowane jest nastawienie do tego hasła sąsiadów, widzących w tego typu uroszczeniach echa pseudo-mocarstwowości nad Wisłą. Więcej miejsca w pro-rządowych programach informacyjnych poświęca się „dekomunizacji” i „desowietyzacji”, a także tropieniu „agentów” służb specjalnych z okresu komunistycznego. Wszystko to razem jednak ma nie tyle wymiar historyczny, co bieżący i ma służyć po pierwsze eskalowaniu obecnych stosunków z Rosją i Białorusią, po drugie zaś uwiarygadniać patriotyzm ekipy zdeterminowanej by utrzymać nawet jeszcze większy stopień podległości Polski wobec USA i NATO. W istocie mamy więc do czynienia nie tyle ze zmianą, co z radykalniejszą formą kontynuacji, a zamiast o „polityce historycznej” można wręcz mówić o rozrabiactwie politycznym na dziś i hazardowaniu Polską na przyszłość.
„My się nie boimy dobrych wzorów…!”
Co ciekawe, jako ostatnie „polityką historyczną” na taką skalę – posługiwały się władze PRL, odwołując się do lęków antyniemieckich i resentymentów patriotycznych związanych z walką przeciw temu okupantowi i martyrologii narodu polskiego. Działania te do czasu były bodaj nawet czy nie skuteczniejsze i bardziej wiarygodne, niż zabiegi obecne, posługiwano się bowiem bardziej finezyjnymi metodami (lepsze filmy, książki, niż jak dotąd udało się wyprodukować w ramach któregokolwiek z lansowanych kultów), choć rzecz jasna nie brakowało i łopatologicznego „obciachu”, który zwłaszcza z czasem coraz bardziej raził i odstawał od nastawienia społecznego. „Dajcie spokój z tą wojną, to były inne czasy, dawno…” – powtarzali nie tylko młodzi w latach 80-tych, kiedy już zdecydowanie dominowało wśród ludzi aktywnych pokolenie urodzone po wojnie. Być może zresztą był to jeden z argumentów za zwinięciem przedsięwzięcia o nazwie PRL, którego pozostałe silniki propagandowe i ideowe stanęły przecież znacznie wcześniej. W istocie zresztą bodaj jedno państwo i to na skalę światową kontynuuje od pół wieku tę samą linię propagandową na niwie historycznej, odnosząc przy tym duże sukcesy….
Obecne władze III RP oczywiście nie odwołują się do wzorców PRL, nie odżegnują się za to od sympatii do „polityki historycznej” w wydaniu izraelskim. Współczesny poziom percepcji społecznej zmienił się na tyle, że konieczne jest stosowanie nieco odmiennych metod niż w Polsce Ludowej – bardziej obrazkowych, jeszcze prostszych w wyrazie, co najmniej równie jasno rozkładających akcenty. Tym zapewne można tłumaczyć choćby standardowy kształt telewizyjnych „Wiadomości”, których większość poświęcona była w ostatnim czasie sprawom takim jak lustracja emerytów politycznych i filmowych, reforma IPN, Żołnierze Wyklęci, a także katastrofa smoleńska i inne teorie spiskowe. Słowem niby historii dużo – ale przecież nie prawdziwej, a wyłącznie podszytej bieżącymi interesami politycznymi, przeważnie zresztą zewnętrznymi.
Trzeba bowiem zauważyć oczywisty subiektywizm doboru prezentowanych treści. Żołnierze Wyklęci byli dobrzy – bo walczyli z okupantem sowieckim, podobnie jak i ci powstańcy, którzy strzelali wyłącznie na Wschód. Również komunizm i PRL wydają się złe ze względu na wschodnią genezę, zachodzi bowiem oczywisty klucz – gdyby Radkiewicz z Romkowskim działali jako funkcjonariusze reżimu ustanowionego z Zachodu ich pomniki właśnie by triumfalnie odsłaniano jako dowody dziejowej sprawiedliwości, a każdy dzień przynosiłby dowody zdrady pachołków Moskwy z AK i WiN. Nie w tym bowiem rzecz co kto robi – tylko kto mu kazał. Taka jest faktyczna podstawa rzekomo historycznej polityki realizowanej przez obecne władze. Przy takim podejściu nie ma więc miejsca na fundamentalne dla oceny i opisu wszelkiej aktywności pytanie: ALE ZA POLSKĄ, CZY PRZECIW POLSCE?, bo zostaje jedynie: na rozkaz Zachodu – czy bez niego…
Podwójny nelson
Inny istoty element „polityki historycznej” à la PiS (i jego użyteczni pomagierzy uważający się za „narodowców” czy „konserwatystów” – to „antykomunizm” i anty-PRL-owskie kombatanctwo. Tylko pozornie odwołanie się do tych tematów wydaje się być błędem PiS, które musi przecież kreować własnych bohaterów i niszczyć cudzych by przełamać konstytuujący niegdyś III RP dogmat „wielkiego solidarnościowego zrywu”. W tym przypadku Jarosław Kaczyński podprogowo bardzo trafnie odwołuje się do „no-namów”, wszystkich tych „zdradzonych przez Solidarność”, niedocenionych, pomijanych przy nagrodach i pomnikach, słowem zaangażowanych w działalność opozycyjną, a przynajmniej ją popierających, który nie odnaleźli się po ’89. Do osób takich nie będą przemawiać okrzyki „obrońców demokracji” o „szarganiu autorytetów”, bowiem to przez nie czują się zdradzeni podwójnie i łatwo jest tę frustrację i zawód obrócić na cele wyborcze.
Mamy więc do czynienia z mechanizmem podwójnym. Z jednej strony bazującym zwłaszcza na urodzonych już po 1989 r., a nawet bliżej roku 2000, którym naprawdę trudno wyobrazić sobie, że np. ani w latach 80-tych, ani 90-tych poza grupkami mocno paranoicznymi – nie było w Polsce i w Polakach żadnych fobii antyrosyjskich. Do nich ma przemawiać gruba linia, wyrysowana z nader swobodnym podejściem do historii nie-fałszywej – co najmniej od „hołdu carów ruskich”, przez zabory, powstania, cud nad Wisłą, Katyń aż po Smoleńsk. Stanowi do odwołanie do marzeń o czynie, faktycznie radykalnej zmianie i dokonaniu czegoś wielkiego, zwłaszcza części młodzieży ignorującej zupełnie utylitarny, a całkowicie niepolski cel tak pobudzanych emocji i podnoszonych haseł. Z drugiej zaś – „polityka historyczna” w swej części antykomunistycznej i lustracyjnej konstytuować ma prawowierną, solidarnościową genezę obecnej władzy – która nie stanowi więc zaprzeczenia III RP, tylko jej doskonalszą, czystszą i właściwą wersję.
„Polityka historyczna” PiS widziana taką, jaką jest, a nie jaką się nachalnie prezentuje – okazuje się więc nie być niczym nowym. To po prostu jedna z kolejnych sztuczek rządzących, w dodatku nawet nie mogących wykazać się suwerennością w podjęciu decyzji o jej zastosowaniu. Ani sięgnięcie do co bardziej szlachetnych, a naiwnych skłonności ludzkich, ani usilne wywoływanie wrażenia „obiektywnej słuszności” niczego w tym obrazie zmienić nie mogą.
Konrad Rękas
Ha, ja to wszystko pamiętam. Żadnej fobii rzeczywiście nie było. Po 1989 zalał nas rosyjski handel. Na każdym rogu ulicy można było kupić nic nie warte towary a na Stadionie Dziesięciolecia w Warszawie „kałacha” i tetetkę (jak kto miał szczęście to Stieczkina). A w szkole uczyliśmy się rosyjskiego, ZSRR był naszym największym sojusznikiem. Były książki i filmy od „Czterech pancernych i psa” poczynając. Grube tomiszcza o dokonaniach Gwardii Ludowej, których ze świeczką szukać w obecnych opracowaniach historyków. O Katyniu rzecz jasna nie było mowy. Wojna – tylko z Niemcami. Pierwszy podręcznik szkolny, który to podawał, tak jak teraz, to Witolda Pronobisa „Polska i świat XX wieku”. Historia to nie jest poważna dziedzina. Tak już jest od Herodota. Nic nowego.