Jarosław Kaczyński wyraził zadowolenie. Czuje się usatysfakcjonowany faktem, że do polskiego języka politycznego wraca słowo zdrada (tutaj). Słowo, które od kilkunastu dnia on sam do tego języka wprowadza. A za nim powtarzają je pisowscy celebryci. To w wieloraki sposób smutna sytuacja.
Może być bowiem tak, że Jarosław Kaczyński naprawdę tak uważa. I wtedy do końca będzie prowadził walkę z obozem rządzącym. Albo do końca PiSu albo do momentu, w którym udałoby mu się zrealizować jego największe marzenie – unicestwić Donalda Tuska. To ponura sytuacja. Także z tego powodu, że w tej sytuacji po prostu trudno sobie wyobrazić porozumienie w jakiejkolwiek sprawie pomiędzy zwalczającymi się obozami. To dla państwa sytuacja najgłębiej destrukcyjna.
Jest też i drugi wariant. Równie niszczący. Wariant, że mamy do czynienia z cynicznym wyścigiem na radykalizmy. Wyścigiem, który szef PiSu podejmuje z ugrupowaniem Zbigniewa Ziobry. Tu także nie liczy się wzajemna nienawiść walczących ze sobą stron. Trudno naprawdę zgadnąć jaki jest polityczny cel tej retoryki Prezesa? Czy naprawdę wierzy on w to, że retoryka ta przyniesie mu absolutną większość w przyszłym sejmie? Musi bowiem zdawać sobie sprawę że w tej sytuacji z nikim nie zawiąże koalicji, bo przecież każdy partner wycofa się. Z najzwyklejszego strachu. Cel polityczny Jarosława Kaczyńskiego jest więc w tej sytuacji kompletnie nieczytelny. No chyba że celem tym jest osobista vendetta na Donaldzie Tusku – urojonym zabójcy jego brata bliźniaka.
Jest jednak pewien aspekt, w którym rzeczywiście można zgodzić się z Jarosławem Kaczyńskim. Zgodzić się, że powrót słowa zdrada do języka polskiej polityki jest czymś pozytywnym. Jest bowiem dla mnie zupełnie oczywiste, że oskarżając wprost o zdradę, a nawet współudział w zabójstwie prezydenta swoich politycznych konkurentów – jak zrobił to ostatnio Tomasz Sakiewicz – obóz pisowski już nigdy nie wróci do władzy. Jest bowiem niemożliwe aby Polacy oddali pełnię władzy komuś, kto – bez najmniejszego dowodu – oskarża swych konkurentów o zdradę i współudział w zabójstwie. Jeśli więc o tym kontekście myśli Jarosław Kaczyński to rzeczywiście ma racje. W tym sensie to naprawdę dobrze, że słowo zdrada znów wraca do języka polskiej polityki.
Jan Filip Libicki
aw
Obawiam sie, że mozemy mieć powtórke z czasów „Prostytucji 3-go Jaja”. Stronnictwo pruskie, ustami swoich świadomych kolaborantów oraz nieświadomych niczego szlachetnych na swój sposób lecz naiwnych pudeł rezonansowych najwyraźniej dąży do radykalizacji nastrojów, polaryzacji stanowisk i wzniecenia antyrządowej i antyrosyjskiej rozpierduchy. Tematem na dluższą rozprawke byłoby kto i ile moze na tym ugrać.