„To wy tak na serio…?!”
Anegdotę tę wspominam dziś rzewnie, czytając np. przed paroma miesiącami pełne zaskoczenia wrażenia senatora Libickiego z wizyty w tym samym Mińsku 30 lat po tamtych pechowych odwiedzinach szczerego komunisty. W ogóle ludzie odwiedzający dziś po raz pierwszy, czy po długiej przerwie Białoruś wracają z wyrazem niezatartego dysonansu poznawczego w oczach i twarzach. „Bo my myśleliśmy, że wy tak agitujecie, że to taka propaganda, przerysowanie, żeby wam do tez pasowało…!” – słyszeliśmy wiele razu w gronie lepiej znającym współczesne realia białoruskie. Fakt, że czyste, uporządkowane ulice Mińska, Grodna, czy Brześcia warto obejrzeć samemu, żeby wyrobić sobie własne, nieskażone przekazem Radia RACJA i tym podobnymi bzdurami wrażenia z kraju, w którym nie ma bezrobocia, , uśredniony poziom życia jest nie niższy niż w Polsce, a władza skupia się na zapewnianiu obywatelom infrastruktury socjalnej, z mieszkaniami włącznie, nie rezygnując przy tym z aktywności na polu rozwoju gospodarczego.
Inna droga
Dzisiejsza Białoruś to jednak nie pocztówka, nie tylko reklamówka spokojnego autorytaryzmu Aleksandra Łukaszenki. To przede wszystkim nauczka dla Polaków, do których wciąż za słabo przemawia np. chińska droga transformacji ustrojowej – bo to daleko, bo ich dużo, bo Tian’anmen itp. Otóż pod samym naszym nosem przez 20 lat rządów Baćki zrealizowano alternatywny wzorzec przekształceń. Łukaszenko trafnie uznał, że podstawowe oczekiwania społeczne, zwłaszcza w realiach chaosu wartości i alienacji władzy pierwszej połowy lat 90-tych (czyli zjawisk obecnych już wtedy także w Polsce) sprowadzają się do stabilizacji i bezpieczeństwa socjalnego. Temu dość banalnemu, przyznajmy, spostrzeżeniu – towarzyszyła jednak zarazem oryginalna refleksja, że 9-milionowy naród może te aspiracje zrealizować jedynie prowadząc politykę agresywnego, ekspansywnego rozwoju gospodarczego, tak w sferze produkcji (rolnej i przemysłowej), jak i handlu, a wszystko by zniwelować ograniczenia wynikające z wąskiego rynku wewnętrznego.
Jest wielkim paradoksem i kłamstwem propagandowym, że to polską, węgierską, czy łotewską i estońską drogę do kapitalizmu przedstawia się powszechnie jako metodę jakoś wyjątkowo radykalną i oryginalną, Białorusinom zarzucając zachowawczość. Nic bardziej mylnego. To właśnie Mińsk zdecydował się na strategię ryzykowną, ale dającą dziś wymierne efekty w postaci realnego wzrostu, praktycznie podwojenia produkcji w okresie ostatniej dekady, a także stworzenia z Białorusi potentata handlowego, zwłaszcza spożywczego na obszar całej Unii Celnej. Na tym tle pomysł przyjęty do realizacji dla krajów środkowoeuropejskich i bałtyckich – czyli wyrzeczenie się własnego potencjału w celu całkowitego podporządkowania realiom globalizacji, w tym zwinięcie produkcji i eksport siły roboczej – jest wyraźnie gorszy (w każdym razie dla mieszkańców tych państw). Prowadzi bowiem nieuchronnie do pogłębienia dysproporcji socjalnych i praktycznego rozbrojenia lokalnych ekonomii wobec trendów światowych. Mamy więc do czynienia już nie z państwami, ale ze śladowymi składowymi globalnego rynku, z których ludzie uciekają w ślad za pracą, czyli produkcją i kapitałem.
Nie patrzcie na Wschód!
Białoruś chroniąc własny rynek, zdobywając kolejne, rozsądnie pozyskując technologie celem wzmocnienia własnego przemysłu i rolnictwa, a nie rozgromienia ich na rzecz konkurencji, zajmując kolejne przyczółki na terenie post-sowieckim i teraz dopiero stopniowo i przy gwarancji interesów krajowych prowadząc częściową prywatyzację – zawstydza Polskę i tutejszych macherów od zarządzania finansami i to niemal na każdym polu. To właśnie wydaje się być powodem, dla którego władze polskie niechętnie widzą intensyfikację kontaktów polsko-białoruskich. Nie tylko dlatego, że równe drogi, czyste chodniki, nowe domy i należące do rodzimego kapitału banki i sieci handlowe dość wyraźnie mogłyby zawstydzić wszystkich wierzących, że poza Balcerowiczem, Belką, Orłowskim, czy Rostowskim nie ma gospodarczego zbawienia. Także dlatego, że 20 lat rządów Baćki w zestawieniu z 25 latami „Polski po wyzwoleniu” i 10 latami w UE pokazują dobitnie, że kazano Polakom maszerować w zupełnie niewłaściwym z naszego punktu widzenia kierunku, przy opłakanych dla narodu efektach.
Blokowanie wiedzy o sytuacji na Białorusi to dla elit III RP kwestia być albo nie być. Stąd właśnie biorą się agresywne, wręcz histeryczne wystąpienia Sikorskiego, Romaszewskiej i innych hunwejbinów establishmentu. Nie tyle nawet zainteresowanych w obalaniu Łukaszenki (co na szczęście nie jest realne), co w niedopuszczaniu do polskiej świadomości uczucia uzasadnionej zazdrości, że akurat Białorusinom się taki Baćka przydarzył. Ostatnim już bodaj argumentem w sytuacji, gdy coraz więcej osób już wie, że na Białorusi nie chodzi się w kozich skórach i ludzie nie grzebią po śmietnikach w poszukiwaniu odpadków z „Biedronki” po polskiej stronie – jest rzecz jasna zawołanie, że „tam nie ma demokracji”. Ha, wypadałoby odpowiedzieć – a w Polsce jest? I cóż to niby miałoby znaczyć w sytuacji, gdy nawet sami stawiający ten „zarzut” mają przecież świadomość, że posługują się humbugiem, pojęciem odnoszącym się już tylko do pustej formy, bez żadnego odniesienia do możliwości wskazania rzeczywistego wpływu jednostki, czy nawet grupy na system władzy.
Dyplomacja i geopolityka wg Baćki
W propagandzie antybiałoruskiej próbuje się też używać argumentu ukraińskiego, jest on jednak jeszcze mniej skuteczny, niż te same treści podnoszone celem wzbudzania w Polakach sympatii do obecnych władz w Kijowie. Chaos i upadek państwa ukraińskiego to potężny przykład odstręczający od przyjmowania przez kolejne państwa post-sowieckie dyktowanej przez Zachód drogi postępowania. Właśnie w kontekście Euromajdanu chirurgiczne działania Baćki w zarodku likwidującego tendencje do rozprężenia i rozsadzenia republiki od środka pokazują swoją skuteczność (choć w innym miejscu opisywałem już, że wbrew pozorom jednak sytuacja w Mińsku nie jest wolna od obaw, związanych ze stopniową emancypacją technokratycznych elit zarządzających gospodarką, zastępujących na Białorusi tak czynnik polityczny władzy, jak i poniekąd oligarchów w ich kształcie znanym z Ukrainy czy pre-putinowskiej Rosji).
Co ciekawe zresztą sam prezydent Łukaszenko od wielu już miesięcy zachowuje wobec kryzysu ukraińskiego stanowisko znamiennie odmienne niż przywódca Federacji. I to ewidentnie nie tylko dlatego, że Ukraina bez względu na swój system władzy pozostaje strategicznym partnerem Białorusi. Baćka, spotykając się właśnie w Kijowie z Poroszenką niedwuznacznie sufluje mu… wejście na drogę Janukowycza, a więc prowadzenie polityki suwerennościowej, opierającej się na lawirowaniu między Zachodem a Wschodem, czyli braniu i niekwitowaniu. W jakimś więc sensie – przy wszystkich różnicach – proponuje Królowi Czekolady, by brał przykład… z samego Łukaszenki. Prezydent Białorusi nie raz dawał już zresztą przykłady takiej niezależności – np. najpierw będąc liderem integracji eurazjatyckiej, by następnie stać się jej hamulcowym, zgodnie z zasadą kontrowania politycznych wolt Kremla, ale także ze względów racjonalnych – sprzeciwu wobec pomysłu nieumotywowanego ekonomicznie rozszerzania Unii Celnej bez pogłębiania i urealniania całego procesu eurazjatyckiego. Podobnie różnice można też dostrzec w detalach polityki Mińska i Moskwy wobec republik środkowoazjatyckich, Zakaukazia, czy nawet Chin. Linia postępowania Łukaszenki wobec Ukrainy wpisuje się w tę samą strategię, służąc dalszemu wzmacnianiu pozycji Baćki i jego państwa w całym makroregionie.
W Warszawie mieć drugi Mińsk!
Uzyskanie takich efektów i to dla narodu blisko 5-razy miej licznego od Polaków – musi budzić najwyższe uznanie. Przy lepszym ułożeniu historii – Warszawa też miała szansę być takim Mińskiem (skądinąd miastem radosnym, nie mającym takich typowych dla skolonizowanych przez Zachód stolic kompradorskich cech, jak pewna burdelowość, ani też nie zapijającym się tak rozpaczliwie jak Kijów, pamiętający orgie czerni chlejącej „ne za to, szo jest, no za szo, co budet”). Podobnie Mińsk w rękach demokratów, zapadników i białoruskich nacjonalistów straszyłby nie gorzej niż za Sowieta, kiedy mimo rozmiaru był tylko mocno zapyziałym, prowincjonalnym grodem, z perspektywą na plomby wieżowców międzynarodowej finansjery i zamtuzy dla turystów. Ten Mińsk niedoszły, znany nam, bo widziany w każdym z krajów na „zachodniej ścieżce rozwoju”, będący udziałem m.in., a może zwłaszcza Polaków – to ostateczny dowód na słuszność wyboru Białorusinów. Wyboru dokonywanego przez nich przy kolejnych wyborach prezydenckich. Szkoda, że Aleksander Łukaszenko nie ma w Polsce dość silnych naśladowców – którzy by umieli i u nas zrobić drugi Mińsk, taki, jakim cieszą się dziś poddani Baćki.
Konrad Rękas
IX Międzynarodowe Mediaforum, Mińsk, 10 czerwca 2014 r.
Niewpuszczenie na Białoruś „lichwiarskiej miedzynarodówki”, pedalstwa i „bezczelniackich praw dla krzywdzicieli” to, doprawdy, wołające o pomstę do Posoborowego Nieba brak „miłosmierdzia”, jak również antysemityzm, autorytaryzm i faszyzm. No po prostu jak mozna pejsatym lichwiarzom odmówić prawa do zbójowania? Jak można nie wpędzić tzw. „ludu” w nędzę? Przecież to uniemozliwia „elytom” działania filantropijne! Gdzie troska o dusze „elyty”! Dlaczego uniemozliwiono im czynienie tzw. „uczynków miłośmierdzia”!?
Ciekawe dlaczego Białorusi uciekają z tego raju. Albo na granicę albo w szarą strefę.