Eckardt: Od Katiuszy do Yankee Doodle

Przyznam, że perypetie byłych agentów niespecjalnie mnie interesują. To, że któryś z nich zostaje otruty, ginie w niewyjaśnionych okolicznościach czy znika bez śladu, wydaje mi się rzeczą naturalną. Taka robota. Ciekawa, ale niewdzięczna. Fakt, że ktoś podtruwa odwróconego agenta, który wydał całą siatkę szpiegów, nawet w międzyczasie ułaskawionego i wypuszczonego do kraju, dla którego sypał, tym bardziej nie wywołuje mojego zdziwienia.

Wojny szpiegów, którym od zarania towarzyszą trucizna i sztylet, toczą się zazwyczaj w cieniu i rzadko zdarza się, by podtrucie agenta powodowało tak hałaśliwe skutki dyplomatyczne, jakie obserwujemy w przypadku Siergieja Skripala. Być może powodem dyplomatycznego wzmożenia jest, jak zakomunikowano – użycie przez Rosję broni chemicznej na terytorium państwa sojuszniczego NATO. Jest to z pewnością nowość narracyjna, mającą wzmocnić w oczach opinii publicznej przekonanie o słuszności kroków odwetowych podjętych przez państwa NATO.

Tymczasem kroki te nie wyszły poza standardową procedurę, polegającą na wydaleniu dyplomatów, co mieści się w konwencji teatru dyplomatycznego, choć w tym przypadku mówić powinniśmy raczej o burlesce. Rosja, której dyplomaci właśnie się pakują, na zasadzie symetryczności odpowie tym samym, więc suma summarum saldo wyjdzie na zero, z lekkim wskazaniem na Rosję, która odegra rolę pokrzywdzonej, bo nikt jej przecież za rękę nie złapał, a słynna zasada is fecit, cui prodest (ten uczynił, czyja korzyść), niekoniecznie musi na nią wskazywać.

A o tym, że tak właśnie może być, świadczy nienaturalny harmider, jaki powstał wokół tej sprawy, wskazujący na szerzej zakrojoną operację amerykańskich służb, w której Siergiej Skripal był jedynie trybikiem mającym uruchomić lawinę, która właśnie się toczy, ze skwapliwym, a jakże, udziałem Polski. Pokazuje to niestety naszą narodową predylekcję do umierania za niepolskie sprawy w imię swoiście pojętej solidarności sojuszniczej, szczególnie jeśli ostrze takich działań skierowane jest na wschód.

Harce takie nie są w polskiej dyplomacji niczym nowym. Rzec można, jest to nasza spécialité nationale. Dzieje się tak bez względu na to, kto rządzi, zapewne dlatego, iż jako naród jesteśmy nadzwyczaj wierzący, czego egzemplifikacją jest nasza dyplomacja, oparta na głębokiej wierze, że tylko duch śp. Jerzego Giedroycia, sprowadzonego onegdaj z zaświatów do MSZ przez samego prof. Bronisława Geremka, może w sposób światły, by nie rzec metafizyczny, kierować polskimi sprawami na odcinku wschodnim.

Pokazuje to, że polska dyplomacja żyje w swoistym habitacie mentalno-intelektualnym, w którym uprawiana od lat monokultura idei przybrała charakter wsobny. Z tych powodów nasza dyplomacja przypomina pudło rezonansowe, za pomocą którego – w zależności od aktualnych koniunktur – rezonuje albo w takt „Katiuszy” albo „Yankee Doodle”. W tej sytuacji na polską melodię przyjdzie nam jeszcze sporo poczekać. Żywić wypada nadzieję, że jak już się jej doczekamy, nie będzie to disco polo.

– – –
Tygodnik Bydgoski (link zewnętrzny), Nr 12/2018

i za: http://prawica.net/10024

Click to rate this post!
[Total: 15 Average: 4.7]
Facebook

1 thought on “Eckardt: Od Katiuszy do Yankee Doodle”

  1. Podziały między Polakami z kim trzymać to skutki jeszcze czasów rozbiorów. Wszak pamiętamy orientację na Rosję Dmowskiego i orientację na państwa centralne, tzw. aktywistów. Wtedy, tylko ta pierwsza zasługiwała na miano prawdziwej polityki. Dziś rzeczywistość jest inna, wystarczy spojrzeć na obecne granice, aby zrozumieć że wizja Giedrojcia i Geremka się ziściły. Pytanie co dalej ? Otóż budowa siły polskiej, głównie gospodarczej, w organizacji zwanej Unią Europejską, której grozi cywilizacja rosyjska, turańsko-bizantyjska, którą zostawmy jej sobie samej.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *