Wilanów był ostatnim punktem oporu wojsk rządowych walczących od 12 maja 1926 r. przeciwko oddziałom Józefa Piłsudskiego. Trzydniowe krwawe walki kosztowały życie 379 osób, w tym 164 cywilów. Legalny rząd Rzeczypospolitej z Wincentym Witosem na czele, prezydent Stanisław Wojciechowski oraz grupa wojskowych, podjęła 14 maja wieczorem decyzję o zaprzestaniu walki
Była to de facto kapitulacja przed Piłsudskim, ale decyzję tę dyktowała realna obawa przed rozlaniem się walki na teren całego kraju, co mogło zakończyć się niszczącą wojną domową. Wśród zgromadzonych w Wilanowie panował nastrój przygnębienia i żalu. Nic wiedziano jeszcze, że dla kilku obecnych tam generałów zamach majowy jeszcze się nie skończył.
Wkraczając do Wilanowa piłsudczycy internowali trzech generałów walczących po stronie rządu. Byli to — Bolesław Jaźwiński, Włodzimierz Zagórski i Tadeusz Rozwadowski. Piłsudski natychmiast po zaprzestaniu walk polecił swoim podwładnym znaleźć „prawne podstawy, na mocy których można prowadzić śledztwo”, albo przynajmniej umożliwić „trzymanie ich pod aresztem”.
Jego rozkaz do wojska, z 22 maja 1926 r., w którym pisał o potrzebie pojednania i porzucenia podziałów i – nie dotyczył internowanych generałów. Formalna decyzja o ich aresztowaniu zapadła 21 maja. Do Wilanowa udał się dowódca 1. dywizjonu żandarmerii ppłk Mieczysław Piątkowski, który przewiózł więźniów do Wojskowego Więzienia Śledczego w Warszawie, skąd natychmiast odtransportowano ich do więzienia na Antokolu w Wilnie. Według opinii wtajemniczonych Piłsudski obawiał się popularności gen. Rozwadowskiego i dlatego wolał przetrzymać go w „pewnym” Wilnie, gdzie dowodził oddany mu gen. Stefan Dąb-Bienacki.
Obsada więzienia w Wilnie nie szczędziła upokorzeń i szykan aresztowanym generałom. Długo byli pozbawieni opieki lekarskiej, kontaktu z rodziną i obrońcami. Ale jeszcze cięższe były katusze moralne – oto twórcy odrodzonego Wojska Polskiego, bohaterowie wojny 1920 roku, mający przekonanie o spełnieniu swojego żołnierskiego obowiązku w maju 1926 r. — uwięzieni jak zwykli przestępcy, bez sądu i bez jakichkolwiek formalnych podstaw. Szczególnie przeżywał to gen. Rozwadowski, zawsze pełen życia i ochoty do pracy na rzecz Ojczyzny.
Śledztwo przeciwko Rozwadowskiemu faktycznie nigdy nie zostało na poważnie rozpoczęte. Po roku więzienia Piłsudski uznał, że Rozwadowski nie jest już groźny i rozkazał jego zwolnienie (13 maja 1927 r.). Najbliższym generała od razu rzucił się w oczy jego zmieniony wygląd. Stefan Badeni wspominał:
„Po kilkunastu ciężkich miesiącach w Wilnie na Antokolu powrócił do Lwowa. Ale był to już inny człowiek. Przed majem mimo sześćdziesiątki czuł się młody. Ruchy jego były żywe, chód sprężysty i zawsze szybki. Zmieniło się to po więzieniu. Przyjaciele jego sądzili, że dawano mu tam trudną do odkrycia, powolnie działającą truciznę. On sam nie był daleki od tego mniemania; mówił, że dawniej nigdy nie chorował, obecnie drąży go tajemnicze niedomaganie, któremu lekarze nie mogą zaradzić”.
Choroba objawiała się ostrymi, nie spowodowanymi żadnymi widocznymi przyczynami atakami rozstroju przewodu pokarmowego. Były one — jak podkreślała jego krewna Felicja Żeromska – długotrwałe i niezwykle wyczerpujące. Według pytanego o diagnozę jednego ze znanych lwowskich chirurgów – przyczyną choroby mógł być podany w potrawie drobno posiekany włosień lub drobno rozkruszone szkło. Trudno dzisiaj zweryfikować te podejrzenia. Prawdy zapewne nie dowiemy się nigdy, tym bardziej, że nie znamy miejsca pochówku Generała – jego ciało, w obawie przed zbezczeszczeniem, usunięto z grobu we Lwowie w 1939 roku i do dzisiaj nie znaleziono.
Podczas ostatniego wypoczynku w Jastrzębiej Górze nad Bałtykiem ataki stały się szczególnie ostre. Rozwadowskiego przewieziono w ciężkim stanie do Warszawy, gdzie wkrótce zmarł (18 października 1928 r.). Jeszcze przed odesłaniem zwłok do Lwowa, zjawili się w mieszkaniu jego kuzynki oficerowie z Belwederu, zadając rodzinie (brat Jan i bracia stryjeczni) pytanie:
„Jakich honorów żąda rodzina”. Kiedy usłyszeli, że żadnych, jeden z oficerów powiedział: „Ale sekcji zwłok nie będzie”.
Pogrzeb Tadeusza Rozwadowskiego odbył się we Lwowie, 22 października 1928 r. O okolicznościach mu towarzyszących tak wspominała F. Żeromska: „Dosłownie cały Lwów pragnął, aby pogrzeb odbył się po południu, tak by mogli w nim uczestniczyć wszyscy ludzie pracy. Zostało to zakazane. Termin wyznaczono na ranną godzinę. Kondukt wychodził z kościoła Bernardynów. Na Placu Halickim przed kościołem zebrały się tłumy. Ale kazanie, które miało być wygłoszone przez księdza (…) przed kościołem, tak by ludzie usłyszeli, zostało zakazane. Na cmentarzu również: przedstawiciele władzy (policji? dwójki?) krzątali się pilnie, ogłaszając, że do grobu ma dostęp tylko rodzina…”
Pytając dzisiaj o przyczyny takiego potraktowania jednego z najpopularniejszych i największych bohaterów Polski Odrodzonej, zwrócić musimy uwagę na jeden, chyba najważniejszy moment. U źródeł podjęcia decyzji o zdeptaniu godności i zrujnowaniu zdrowia gen. Rozwadowskiego leżała osobista niechęć do niego ze strony Józefa Piłsudskiego. Niechęć ta długo skrywana i tłumiona, wybuchła z olbrzymią siłą właśnie w maju 1926 r. Co sprawiło, że człowiek tej miary co Rozwadowski, lojalny wobec Piłsudskiego przez długie lata, broniący go przed gwałtownymi atakami latem 1920 r. — spotkał się z taką niewdzięcznością? Wyjaśnienie tej tajemnicy może być tylko jedno – Rozwadowski, jak nikt inny znał pełną prawdę o rzeczywistym przebiegu Bitwy Warszawskiej w 1920 r. i wiedział, jaka była w niej rola Piłsudskiego.
Twórca Wojska Polskiego i obrońca Lwowa
Upadek Niemiec i Austrii otworzył przed Polską drogę do pełnej Niepodległości. Jeszcze zanim do Warszawy przyjechał Józef Piłsudski, Rada Regencyjna mianowała gen. Tadeusza Rozwadowskiego szefem Sztabu Generalnego odradzającego się Wojska Polskiego. Biograf Generała, dr Mariusz Patelski, mówi:
„Rozwadowski, obejmując z ramienia Rady Regencyjnej, z którą współpracował już od 1917 r., stanowisko szefa Sztabu Generalnego wykonał rzeczywiście wielką pracę. W ciągu dwóch tygodni, na bazie wcześniej istniejących instytucji wojskowych, generał i jego współpracownicy (szczególnie aktywny był ppłk Włodzimierz Zagórski) zorganizowali Sztab Generalny oraz Ministerstwo Spraw Wojskowych. Szef sztabu powołał także zalążki poszczególnych rodzajów wojska m.in.: kawalerię, marynarkę wojenną, straż graniczną. Po powrocie Józefa Piłsudskiego między Naczelnym Wodzem i szefem sztabu doszło rzeczywiście do różnicy poglądów. Generał naciskał na szybką mobilizację i formowanie regularnych oddziałów, podczas gdy Naczelnik Państwa forsował tworzenie oddziałów ochotniczych odpornych na zimno i niedostatki pierwszych miesięcy Niepodległości. Ostatecznie przeważyło zdanie Naczelnika, a Rozwadowski odszedł na stanowisko dowódcy Armii „Wschód”.
Było to pierwsze starcie Generała z Józefem Piłsudskim, okazało się, że nie ostatnie. Obrona Lwowa to legenda polskiej historii. Oblężony przez wojska ukraińskie, wyposażone w broń przez Austriaków i Niemców, przez kilka miesięcy na przełomie 1918 i 1919 samotnie walczył o przetrwanie. Rozwadowski był duszą tej obrony. Dr Patelski mówi:
„Zapisał się w historii jako obrońca Lwowa. To nieco zapomniana karta naszych dziejów. Z nikłymi siłami, bez wsparcia z Warszawy i mimo rozkazu wycofania trwał na posterunku. Miał powiedzieć: „Powziąłem niezłomną decyzję raczej zginąć z załogą niż w myśl rozkazu Naczelnego Dowództwa opuścić Lwów”. Dopiero krytyka społeczeństwa na władze w Warszawie doprowadziła do wysłania odsieczy na Lwów…”.
To zdumiewające, ale kiedy wreszcie Lwów był uratowany – Piłsudski, zamiast mianować Generała na jakieś wysokie stanowisko w Wojsku Polskim – wysłał go do Paryża jako szefa polskiej misji wojskowej. Piłsudski, który uważał wojsko za swoje główne narzędzie polityczne obawiał się, że wysocy rangą generałowie pochodzący z armii zaborczych będą mu w tym przeszkadzać. Dotyczyło to, prócz Rozwadowskiego, także gen. Józefa Dowbor-Muśnickiego, najwszechstronniej wykształconego polskiego generała. On z kolei został wysyłany do Poznania, żeby tam formować Armię Wielkopolską. Odsuwany był także dowódca Armii Polskiej we Francji – gen. Józef Haller, a jego formacja rozproszona. Rozwadowski nie chciał obejmować nowego stanowiska. W listach do Piłsudskiego domagał się przeniesienia na front. Musiał się jednak poświęcić i zająć obowiązkami. Dużo udało się uzyskać Rozwadowskiemu w sporach o Galicję Wschodnią, przekonując państwa zachodnie do polskiego punktu widzenia. Zabiegał szczególnie gorąco o zbliżenie polsko-rumuńskie. Rozwadowski interweniował u marszałka Ferdynanda Focha w czasie zagrożenia Wielkopolski ze strony niemieckiej; pozostawał w ścisłych stosunkach z przedstawicielem Focha na konferencji paryskiej gen. Henrym Le Rondem, późniejszym szefem Międzysojuszniczej Komisji Rządzącej i Plebiscytowej na Górnym Śląsku.
Zwycięzca w Bitwie Warszawskiej
Punktem zwrotnym w życiu Tadeusza Rozwadowskiego okazał się 22 lipca 1920, kiedy Piłsudski mianował go Szefem Sztabu Generalnego. Rozwadowski wrócił do Polski w najtrudniejszym momencie wojny z bolszewikami. Polacy znajdowali się w bezładnym odwrocie, a w dowództwie szerzyły się defetystyczne nastroje. Jak piszą autorzy książki o Generale wydanej po jego śmierci – gdyby Rozwadowski został mianowany wcześniej, nie dopuściłby do strategicznych błędów, jakie strona polska popełniła podczas tzw. wyprawy kijowskiej.
Chodziło tu przede wszystkim o zlekceważenie koncentracji sił bolszewickich na Białorusi i skoncentrowanie polskiego wysiłku na Ukrainie. Rozwadowski nie był też entuzjastą polityki ukraińskiej Piłsudskiego, uznając, że wchodzenie w sojusze z nimi jest niebezpieczne i mało efektywne. Pisząc swoje „Wspomnienia Wielkiej Wojny”, jasno stwierdził, że cała koncepcja wojny na Wschodzie w 1920 roku „od razu [była] spaczoną różnymi zamierzeniami natury politycznej, a wojskowo niestety tak nieudolnie przeprowadzoną, że to uprzedzające polskie natarcie na Kijów, mimo początkowych sukcesów, zakończyło się rezultatem wprost negatywnym. A bylibyśmy bez wątpienia osiągnęli korzyści na przyszłość wręcz decydujące, gdybyśmy się byli ograniczyli do celów czysto wojskowych, bez różnych ubocznych względów na Petlurę i wyimaginowaną przez niego państwowość, a równocześnie byli umieli należycie przeprowadzić samą akcję posiadającą tak niezmiernie wielką doniosłość”.
Mimo już kilku nieprzyjemnych starć z Piłsudskim – Rozwadowski nie okazał w tych dniach i tygodniach ani razu, że żywi wobec Naczelnego Wodza jakieś urazy. Wręcz przeciwnie – bronił go przed uzasadnioną i nieuzasadnioną krytyką, jaka się na niego spadła. A sytuacja był dramatyczna – Piłsudski pod wpływem klęsk na froncie przeżywał głębokie załamanie psychiczne. Potwierdzają to liczne przekazy pamiętnikarskie z tego okresu. Potwierdza to zarówno Wincenty Witos, jak i Maciej Rataj, obaj działacze ruchu ludowego.
Rataj pisał: „Piłsudski stracił pod wpływem klęsk głowę. Opanowała go depresja, bezradność, powtarzał ciągle, że wszystkiemu jest winien upadek „moralu” w wojsku (w czym miał zresztą dużą słuszność), ale nie umiał wskazać sposobów na podniesienie go; wszystkich nawet najbliższych mu, zadziwiała jego apatia, sugerowano by udał się do jednego lub drugiego oddziału wojska, pokazał się, dodał otuchy żołnierzom – daremnie”. Gen. Maxime Weygand, szef francuskiej misji wojskowej, pisał do marszałka Ferdinanda Focha, że Piłsudski nie dowodzi armią w takim rozumieniu, jak wymaga tego prowadzenie wojny. Podkreślił ponadto, że Piłsudski nie opuszcza Belwederu i nie odwiedza walczących. Rzeczywiście, analiza dokumentów z tego okresu (czerwiec-lipiec 1920) pokazuje, że Piłsudski praktycznie nie podpisywał w tym czasie żadnych rozkazów i odezw.
I właśnie w takim krytycznym momencie otrzymał wsparcie Rozwadowskiego. „W nieszczęściu jedyny” – mówił tuż po wojnie. Autorzy książki „Generał Rozwadowski pisali: „Naczelny Wódz po krótkiej dyskusji z Generałem o ogólnej krytycznej sytuacji, w chwili, gdy zdawało się, że wszystko się łamie, poznał jego logiczny optymizm i nieprzepartą wolę zwycięstwa, ujrzał w nim człowieka, zesłanego przez Opatrzność. Naczelny Wódz nie zawiódł się, darząc pełnym zaufaniem generała Rozwadowskiego i powierzając mu dalsze prowadzenie wojny”.
Piłsudski tuż po wojnie był gotów przyznać, że Rozwadowski podniósł ducha walki. Warto w tym miejscu przypomnieć fragment jego listu do Rozwadowskiego z dnia 1 kwietnia 1921 roku:
„Generale! W chwili najcięższej dla naszej Ojczyzny i naszej Armii powołałem Pana na stanowisko Szefa Sztabu, jako bezpośredniego i głównego mego pomocnika w dowodzeniu wojskiem. Był to okres czasu, gdy wielu odważnym i wypróbowanym w bojach oficerom zaczęło brakować sił do wytrwania, a w wielkiej części narodu groza rozwijających się szybko wypadków rodziła niepewność i brak zaufania do Armii i do sił własnych. Ze szczerą wdzięcznością, Generale, wspominam Pańską odpowiedzialną pracę w tym okresie, pracę pełną energii, pełną niczym niezachwianej ufności w ostateczne zwycięstwo. Ze sztabu, będącego pod Pańskim kierownictwem, nie padły nigdy i nigdy słowa zwątpienia, słowa, dyktowane przez słabość ducha. Zawsze i nieustannie w wielkich i małych sprawach sztab w ręku Pana dążył do podtrzymania słabnących w walce, do wyzyskania najdrobniejszych nawet okoliczności, by nawrócić armię na drogę uświęconą tradycją poprzednich stałych powodzeń i świetnych zwycięstw. Pańskie zdolności i żywy umysł pozwalały Panu w najcięższych okolicznościach wynajdywać sposoby wyjścia i szukać środków dla polepszenia sytuacji (…) Proszę przyjąć, Generale, zapewnienia wysokiego szacunku oraz wyrazy prawdziwego uznania i wdzięczności”.
Tym bardziej szokujące dla wielu były oceny jakie Piłsudski zawarł w książce „Rok 1920” wydanej w 1924 roku. Kreował się w niej na jedynego zwycięzcę, a pod adresem wybitnych generałów, takich jak Rozwadowski, Haller, Latinik, Sikorski — wysunął szereg nieuzasadnionych zarzutów, dezawuując zupełnie ich udział w wojnie. W tym samym akapicie, w którym pisał o Rozwadowskim, że „nie tracił nigdy sprężystości ducha, energii i siły moralnej; chciał wierzyć w nasze zwycięstwo, gdy wielu, bardzo wielu traciło już ufność i jeśli pracowało, to ze złamanym charakterem” – dodawał że „sypał koncepcjami jak z rękawa, nie zatrzymując się na żadnej i zmieniając je nieledwie co godzinę” i nie było sprawy „której potrafiłby się trzymać w ciągu jednej chociażby godziny”.
Tak więc, były Naczelny Wódz odkrył karty, ale zaczął bać się, że teraz przyparci do muru generałowie odkryją swoje. I że wyjdzie na jaw jego kompletne załamanie psychiczne w krytycznym momencie wojny, a opinia publiczna dowie się, że Bitwę Warszawską przeprowadzono według opracowanego szczegółowo przez Rozwadowskiego rozkazu nr 10 000, że wreszcie kontruderzenie prowadzone przez Piłsudskiego znad Wieprza nie miało dla przebiegu bitwy większego znaczenia, a decydującą zasługę należy przypisać 5. Armii gen. Władysława Sikorskiego.
Wiedząc o tym zwolennicy Piłsudskiego rozpoczęli prawdziwą wojnę nerwów, mającą na celu psychiczne załamanie ich oponentów. Sztucznie rozdmuchiwano aferę w związku z rzekomym wykradzeniem przez wrogów Marszałka dokumentów z Wojskowego Biura Historycznego – miały one potwierdzać jego decydujący udział w przeprowadzeniu bitwy. Specjalna komisja uznała te zarzuty za wyssane z palca. Dokumentów takich po prostu nigdy nie było.
Decydującym momentem tej wojny nerwów było zabranie głosu przez człowieka najbardziej w tej sprawie kompetentnego. W serii memoriałów i listów kierowanych do gen. Lucjana Żeligowskiego (był wtedy ministrem spraw wojskowych) gen. Rozwadowski po raz pierwszy jasno sformułował swój sąd na temat spornego problemu. Był on dla Piłsudskiego miażdżący. I to najprawdopodobniej zadecydowało o jego losie. Oto najistotniejszy fragment listu skierowanego pod koniec kwietnia 1926 r. na ręce gen. Żeligowskiego:
„Jak ogólnie wiadomo Pan Marszałek w chwili zupełnej depresji i bezradności został w roku 1920 tylko przeze mnie należycie podtrzymanym i popartym, i że Polska cała zawdzięcza mnie właśnie w wielkiej mierze uratowanie od niechybnej i wszędzie oczekiwanej klęski. Milczałem aż nazbyt długo, gdy Pan Marszałek stroił się w częściowo niezasłużone wawrzyny, lecz dla podtrzymania jego prestiżu jako głowy państwa byłbym jak najbardziej bezinteresownie i celowo zatajał moją decydującą rolę w tych naszych ostatecznych zwycięstwach, gdyż pragnąłem i chciałem, aby ku chwale Ojczyzny Pan Marszałek stał się człowiekiem naprawdę wielkim, aby odegrał należycie swą rolę w historii Państwa i Narodu”.
Jest to kluczowy dokument – Rozwadowski jak nigdy przedtem zakwestionował rolę Piłsudskiego w bitwie i uznał, że to on odegrał rolę decydującą. Moim zdaniem ten list przyczynił się w sposób decydujący do jego uwięzienia i przedwczesnej śmierci. Piłsudski, co jest oczywiste, list ten przeczytał. Podczas ostatniego spotkania obu rywali, tuż po zwolnieniu Rozwadowskiego z więzienia, Piłsudski wprost nawiązując do tego listu rzucił zdenerwowany: „Ale bitwę warszawską wygrałem ja”.
Jak wobec tego było naprawdę?
Fakty są następujące:
– Pierwszy rozkaz kontruderzenia na skrzydło zbliżających się do Warszawy wojsk bolszewickich wypracowali razem Rozwadowski i Piłsudski. Nocą z 5 na 6 sierpnia Rozwadowski przybył do Belwederu z alternatywnymi planami takiego uderzenia. Rozwadowski zaproponował, żeby uderzenie w bok wojsk bolszewickich odbyło się z rejonu Garwolina, ale Piłsudski uznał, że nastąpi to znad Wieprza, a więc znacznie dalej od głównego pola bitwy. Przebieg wydarzeń wykazał potem, że tak znaczne oddalenie Grupy Uderzeniowej aż nad Wieprz sprawiło, że praktycznie nie wzięła ona udziału w walce. Tak narodził się rozkaz nr 8358-III z 6 sierpnia 1920. Zakładał on silną obronę Warszawy i linii Wisły oraz kontrofensywę znad Wieprza. Piłsudski bardzo przywiązał się do tej idei, decydując się w dodatku na objęcie bezpośredniego dowodzenia Grupą Uderzeniową. Już wtedy planował opuszczenie Warszawy.
– W nocy z 8 na 9 sierpnia Rozwadowski napisał nowy plan bitwy. Uzasadniał to tym, że rozkaz z 6 sierpnia jest już znany powszechnie i jego założenia mogą być w posiadaniu bolszewików. Ale ważniejsza była inna przyczyna – okazało się, że główne siły bolszewickie nie idą bezpośrednio na Warszawę, lecz znacznie bardziej na północ – na Ciechanów i Płock, z zamiarem obejścia Warszawy i zaatakowania jej od zachodu, tak jak to było w 1831 roku, kiedy armia Iwana Paskiewicza szturmowała stolicę od strony Woli. Rozwadowski uznał, że w tej sytuacji polski front północny nie może być bierny, dlatego należy zmienić poprzednie ustalenia i wprowadzić istotną korektę – plan ataku spod Modlina na lewe skrzydło atakujących na północnym Mazowszu trzech armii bolszewickich. Atak miała przeprowadzić tworzona szybko 5. Armia gen. Władysława Sikorskiego.
Tej zmiany Piłsudski nie do końca akceptował, bo uważał, że poprzedni plan jest lepszy. Mimo to nie zdecydował się na sprzeciw, choć jako Wódz Naczelny mógł to zrobić. Milcząco zgodził się na to, żeby Rozwadowski przeprowadził bitwę wedle swojej koncepcji. Na napisanym ręcznie przez Rozwadowskiego rozkazie (mającym numer fikcyjny 10 000) złożył swój podpis jako „przyjmujący do wiadomości”. W ten sposób nie chciał brać odpowiedzialności za wykonanie tego planu, ale też mu się nie sprzeciwił. Obecnie niektórzy historycy utrzymują, że Piłsudski godził się z tą koncepcją a nawet, że „podyktował” ten rozkaz Rozwadowskiemu. Jest to nieprawda. Sam Piłsudski w książce „Rok 1920” uznał koncepcję skoncentrowania głównych sił polskich na Froncie Północnym i uderzenia na północy za „nonsens”.
– 12 sierpnia 1920 r. Piłsudski, tuż przed wyjazdem z Warszawy, złożył na ręce premiera Wincentego Witosa dymisję ze stanowiska Naczelnego Wodza. Pozostawił Witosowi swobodę decyzji, kiedy to ma ogłosić. Różne są interpretacje tego zdarzenia – jedni uznają, że Piłsudski składał rezygnację, gdyż nie chciał przeszkadzać rokowaniom polsko-bolszewickim, jakie się zaczynały w Mińsku Litewskim. Inni uważają, że to naturalna konsekwencja załamania i uznanie faktu, że praktycznie oddał dowodzenie w ręce Rozwadowskiego i gen. Weyganda. Być może obie wersje są prawdziwe. Dokument ten był przez lata ukrywany przed opinią publiczną i został ogłoszony dopiero w 1962 roku przez pismo „Niepodległość”, co świadczy, że Piłsudski a potem jego otoczenie uważało, że jego upublicznienie mogłoby być dla niego niekorzystne, rzucałoby cień na mit niezłomnego Wodza i pogromcy bolszewików.
– W dniach 12-18 sierpnia 1920 roku pełne dowodzenie działaniami armii polskiej w decydującym momencie Bitwy Warszawskiej pozostaje w ręku gen. Tadeusza Rozwadowskiego (z tą opinią pośród obecnych historyków zawodowych zgadza się tyko prof. Lech Wyszczelski). Utrzymuje on co prawda kontakt z Piłsudskim (od 14 sierpnia), informuje o działaniach na froncie, zachowuje kurtuazję i szacunek, ale dowodzi sam. Decyzję o wydaniu rozkazu uderzenia 5. Armii podejmuje podczas narady z gen. Józefem Hallerem i gen. Maxime Weygandem w dniu 13 sierpnia 1920 roku. Nakłania też Piłsudskiego do przyspieszenia uderzenia znad Wieprza o jeden dzień, z 17 sierpnia na 16 sierpnia, gdyż w przeciwnym razie Piłsudski w ogóle mógłby nie wziąć udziały w walce. Kiedy Piłsudski dociera ze swoimi wojskami pod Siedlce 18 sierpnia 1920 r. bitwa i tak jest już rozstrzygnięta i trwa odwrót bolszewików.
Jan Engelgard
Myśl Polska, nr 33-34 (16-23.08.2020)
Brakuje mi informacji jak długo Piłsudski od 12 sierpnia 1920 r. przebywał u konkubiny i dzieci w Bobowej po Nowym Sączem, gdy bitwa warszawska zaczęła się 13 sierpnia. Skoro 18 sierpnia był pod Siedlcami (100 km za Wieprzem), to mógł dotrzeć do swojej armii 16-17 sierpnia. Wnioski: Jak Polska walczyła z bolszewicką nawałą Piłsudski przez cztery dni leczył depresję w łóżku Aleksandry, przyszłej (w 1921 r.) pani Piłsudskiej.
Piłsudski od kochanki wrócił wcześniej. 14 sierpnia był w Puławach, 15 sierpnia został nawet ojcem chrzestnym podczas chrzcin w Puławach. Z ofensywą ruszył jednak wtedy, jak było już po bitwie pod Warszawą.